Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Karl

Zamieszcza historie od: 4 lipca 2012 - 22:20
Ostatnio: 27 maja 2019 - 17:03
  • Historii na głównej: 1 z 12
  • Punktów za historie: 3290
  • Komentarzy: 726
  • Punktów za komentarze: 4928
 
zarchiwizowany

#60996

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o cyganach... Wiem, nic nowego, temat wałkowany na wszystkie strony, nie od dziś z resztą, ale jednak pozwolę sobie napisac parę zdań...

Rano przeczytałem maila od ojca, w którym to padre pisze, że ich okradziono, a było to tak:

Rodzice wybrali się na zakupy do osiedlowej pierdonki rowerami. Kupili co trzeba, wrócili do domu. Rowery postawili przed domem, na ogrodzonej posesji. Wypakowali zakupy oraz portfel i telefon na schody, matula zajęła się wnoszeniem zakupów do domu, a padre poszedł odprowadzic i pozamykac rowery w garażu za domem. Przy schodach i wypakowanych zakupach oraz dokumentach nie było nikogo najwyżej przez dwie minuty. Matuli w oknie mignęła maszerująca cyganka i biegnące za nią cygańskie dziecko, a jak zeszła po resztę zakupów nie było portfela i telefonu.

Jak? Skąd się nagle wzięli? Wyskoczyli ze studzienki kanalizacyjnej? Ok, dom rodziców nie jest fortecą otoczoną fosą, ostrokołem, ogrodzeniem pod napięciem i posesji pilnują nie dobermany, czy inne psy bojowe, a 2 leniwe, przekarmione kocury... Można powiedziec, że sami są sobie winni, bo zostawili na widoku wartościowe fanty i się czymś zajęli, ale na spokojnym osiedlu takie rzeczy się nie dzieją, więc dlaczego teraz miałoby się wydarzyc...

Zginęło 450 złociszy które było w portfelu i zanim rodzice zastrzegli kartę złodzieje zdążyli dokonac dwóch transakcji po czterdzieści parę złociszy (karta zbliżeniowa- co za idiota to wymyślił i że się ludzie nie boją takich kart używac to się dziwię).Sprawa zgłoszona na policję, także jak znam działanie miejscowej policji, to złodzieja pewnie nie złapią, ale się zaczną regularnie po osiedlu kręcic

Ale żeby było ciekawiej to w tym samym tygodniu cyganie obrabowali dziadków moich, w miejscowości oddalonej o 150km od mojego rodzinnego miasta. Szczegółów padre nie podał, poza tym, że zginęła dziadka obrączka ślubna i jakieś 8 tysięcy złociszy co dziadki w skarpecie przysłowiowej trzymali, także tu się ktoś obłowił...

I tak się zastanawiam, bo wszyscy wiedzą, że cyganie to złodzieje i nic więcej, nie żyją zgodnie z prawem żadnego państwa, a jednak jesteśmy do bólu poprawni politycznie i nie zrobimy nic z tym, a to tałatajstwo jak kradło, tak kradnie i kradło będzie pewnie do końca świata i o jeden dzień dłużej...

cyganie

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (340)
zarchiwizowany

#60531

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O rowerzystach będzie to rozprawa... Raczej nie piekielne, ale upierdliwe i jak się kilka takich upierdliwości zbierze to chce się zabijac...

Rower zdrowy jest, modny ostatnio jest, nie neguję, wręcz pochwalam, sam się roweruję jak tylko mam czas to wjeżdżam w las za wsią i mnie niema...

W każdym razie rowerzystów tak jak i pozostałych uczestników ruchu obowiązuje kodeks drogowy. Nie będę przytaczał konkretnych przepisów, ale edukacje komunikacyjną powiedzmy przeszedłem i wiem, że:

1. Rowerzysta winien poruszac się po ścieżce dla rowerów, jeżeli takowa istnieje- i niema wyjątku dla tych, którzy jadą rowerem za grube siano, ubrani w kolorowe gejowskie, obcisłe ciuszki, że niby kolarze- jest droga dla rowerów, to korzystaj, tak jest bezpieczniej nie tylko dla ciebie (tymbardziej, że ścieżka równa jak stół, wyasfaltowana, piękna)

2. W przypadku braku ścieżki dla rowerów rowerzysta winien się trzymac prawej strony jezdni- nie jej środka, jechac zygzakiem!

3. Rowerzysta winien sygnalizowac zmianę kierunku ruchu- czyli jak skręcasz w prawo prawa łapka wyciągnięta, jak w lewo analogicznie lewa!

4. Wyprzedzanie owszem, ale jazda jeden obok drugiego dozwolona nie jest!

5. Po zmierzchu rower winien byc oświetlony! - Niby jak mam Cie zobaczyc w nocy, jak kawałka odblasku nie masz?!

6. Znaki drogowe obowiązują rowerzystów również! Jak jest ustąp pierwszeństwa, to masz ustąpic pierwszeństwa, jak równorzędne, to z prawej mają pierwszeństwo, z lewej możesz jechac, mają ci ustąpic...

Dodatkowo, przy czym nie wiem jak się przepisy do tego mają, ale ze względów bezpieczeństwa wypadałoby:

1. Nie rozmawiac przez telefon podczas jazdy- jak już musisz, to stań w miejscu bezpiecznym i nie na jezdni!

2. I WYCIĄGNIJ TE PI_RDOLONE SŁUCHAWKI Z USZU, bo nawet nie zauważysz, jak ktoś na Ciebie trąbi! (niezależnie, czy jedziesz przepisowo, czy nie, może trąbi na "sp_erdalaj, bo mi hamulce wysiadły?)

3. Pod żadnym pozorem nie próbuj wyprzedzac/omijac pojazdu z jego prawej strony! (z tego co mi wiadomo wolno to robic jedynie w przypadku, gdy skręca w lewo)

Powyższe niby oczywiste, więc łaj o tym piszę? Ano dlatego, że w miasteczku w którym przyszło mi ostatnio życ i pracowac rowerzystów jest masa i każdy uważa się za świętą krowę i ma wy_ebane na przepisy. W ciągu ostatnich kilku dni wyjechał mi rower z podporządkowanej, nie miałem szansy go zobaczyc, próbował się wcisnąc pomiędzy mnie a mur po mojej prawej, a dzisiaj koleżka przegiął:

Mianowicie jest ulica wąska, z ograniczeniem prędkości do 20km/h (większośc się trzyma tej prędkości, bo policja robi czasem nam drogie fotki i nie uznaje odmowy płatności). Więc kataczę się ja jakieś 15-20km/h spoglądając po lusterkach, z przodu i dookoła, czy wszystko jest ok i w momencie kiedy patrzyłem w prawo z lewej strony gośc postanowił mnie wyprzedzic z lewej strony, wpi_rdolic mi się 30- 50 cm przed ryj wozu i skręcic w uliczkę w prawo...zdążyłem zachamowac, oczywiście gośc to olał i pojechał dalej...

Dodam tylko, że zawodowo jeżdżę autobusem, autobus ma 12 do 18,75 m długości (w zależności jaki wóz) 2,5 m szerokości i waży sobie 12 do 15 ton- TO SIĘ W MIEJSCU NIE ZATRZYMA! mimo, że hamulce ma lepsze niż osobówka... Dodatkowo żeby wyprzedzic/ominąc rowerzystę BEZPIECCZNIE potrzebuję znacznie więcej miejsca niż osobówka...

Ktoś powie zaraz, że wylewam żale? Nie! Ja zwyczajnie chcę wykonac dobrze swoją pracę, zajechac na czas, na miejsce, na pewno, odstawic wóz cały i nikogo przy tym nie zabic, więc rowerzysto nie utrudniaj mi tego! Szanuję Cię, jak nie mam możliwości cie bezpiecznie wyprzedzic, to się za to nie biorę ze względu na gabaryty wozu, ale jak mam możliwośc, to trzymaj się prawej krawędzi jezdni (nie, nie uciekaj do rowu, jedz tylko bliżej prawej i prosto nie zygzakiem), daj mi się nie spóźnic, bo jadę wedle planu... Chcesz wyprzedzic kolegę? A proś cie bardzo, zasygnalizuj, wyprzedź, ale nie jedź koło niego i nie uskuteczniaj rozmów! Dzwoni telefon? Stań i odbierz, ale na poboczu, chodniku, w każdym razie poza jezdnią, nie podczas jazdy! Jak się właczasz do ruchu, to patrz na znaki, czy na kimś nie wymuszasz pierwszeństwa, nie zmuszaj mnie do awaryjnego hamowania! (bo ty se pojedziesz, a ja się będę spowiadał przed prokuratorem i wszystkimi świętymi, bo babcia się obaliła i rozkwasiła se nos)...

I jeszcze jedno.... O ILE ZNAKI NIE STANOWIĄ INACZEJ JAZDA ROWEREM JAK TO SIĘ MÓWI POD PRĄD NIE JEST DOZWOLONA! więc jak już jedziesz, to nie rób z siebie debila i nie pokazuj języka (jak to zrobiła niedawno jedna pani lat na oko 40 do 50) tylko zajdź na chodnik i przeprowadź rower!

Kierowca pozdrawia (rowerzysta po godzinach pracy)

miasta i wsie- rowerzyści

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 41 (365)
zarchiwizowany

#49805

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O poszanowaniu prywatnej własności będzie... A właściwie jej braku, czego szczerze nienawidzę...

Sytuacja z dzisiaj, godziny przedpołudniowe, przychodzi do mnie kolega z zapytaniem czy inny gość od nas z pracy może wziąć mój samochód i podjechać do urzędu coś załatwić, bo ważna sprawa. Niechętnie użyczam swojego auta (również od nikogo nie chce samochodu brać, chyba, że sytuacja mnie zmusza), ale ok, niech jedzie.

Wsiadł, pojechał... Po drodze zgubił szkiełko od lusterka lewego - taki dość istotny element, osobiście oduczyłem się oglądać dookoła przy parkowaniu i podczas jazdy, polegam na lusterkach. Ch...j tam, odpadło, bywa, ale:

1. Normalny cywilizowany człowiek jak mu spadnie na parkingu, albo gdzieś gdzie wielkiego ruchu niema (a moje miasteczko z tych raczej wyludnionych) patrzy, czy nie leży gdzieś- może się da odratować, ale nie, po co

2. Normalny cywilizowany człowiek, jak mu się zdarzy coś takiego i nie odnajdzie je...nego szkiełka jak wyżej idzie do właściciela samochodu i mówi normalnie, grzecznie, po ludzku:
"słuchaj stary, zgubiłem gdzieś szkiełko od lusterka, sorry, kupie Ci drugie, czy ze względu na fakt, że Twój samochód nie jest już nowy, może być z używanego rozbitego czegoś, albo coś?" -coś w tym stylu... Zrozumiałbym, machnąłbym ręką na to, to nie są jakieś mega olbrzymie pieniądze, nawet w nowych samochodach za kilkadziesiąt tysięcy euro się buble jakieś zdarzają (poduszki się same aktywują albo coś).

Ale k..wa nie! Co zrobił mój kolega z pracy?

Wraca, RZUCA mi na biurko kluczyki i z mega wielkim FOCHEM i PRETENSJĄ SIĘ DRZE:

"NIE MA LEWEGO LUSTERKA! GDZIE JEST LUSTERKO?! NIC NIE WIDZĘ Z LEWEJ STRONY!"

Zbiegłem na dół, lusterka faktycznie nie ma, dodatkowo samochód otwarty... Nosz k...wa mać! Wbiegam spowrotem do biura i teraz już z miną zabójcy wpadam do niego z ryjem:

DLACZEGO ZNÓW NIE ZAMKNĄŁEŚ SAMOCHODU?! DLACZEGO NIE POPATRZYŁEŚ CZY GDZIEŚ K..WA NIE LEŻY JAK ODKRYŁEŚ JEGO BRAK?!

co ta łajza na to?

STARE BYŁO, TRZEBA BYŁO LEPIEJ DOKLEIĆ... i się śmieje (autentycznie się śmieje)

Od mojego darcia ryja na tego sk...ela wszyscy uciekli do kuchni, ja wyszedłem zapalić. Jak mi trochę ciśnienie zeszło, obdzwoniłem wszystkich okolicznych manelarzy, mechaników, szroty które znam- nikt nie ma... Wnerwiłem się, ale po chwili namysłu myślę sobie

Przecież, to nie ja się powinienem tym martwić, taki jesteś mądrala? No dobra... Zadzwoniłem do serwisu, zamówiłem wkład cały (samego szkiełka nie mięli) za 80€, a jutro tak jak on mi kluczyki, tak ja mu fakturę rzucę na biurko i wyegzekwuje należność.

To nie jest kwestia pieniędzy, nie o to mi chodzi, czy to szkiełko kosztuje 10, czy 100€, chodzi o zachowanie mojego kolegi, nie rozumiem, jak można zawinić i jeszcze mieć fochy jakieś, nie mogę tego pojąć, w głowie mi się to zwyczajnie nie mieści...

Żałuje jednego- że nie dałem mu w ryj...

praca

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (373)

#43639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z Andrzejkami przypomniała mi się jedna historyjka sprzed kilku lat.

Więc były to Andrzejki lat temu kilka, godzina jakaś 23cia z minutami. Wracam sobie z pracy, zmęczony, wnerwiony, nabuzowany, bo dzień ciężki od rana na nogach, przez cały dzień wypiłem raptem kawę i zagryzłem paczką fajek, godzina jak wyżej, wszyscy gdzieś balują, a ja dopiero z pracy wracam. W perspektywie jutro od rana taki sam cyrk, albo jeszcze większy.

Wjeżdżam w osiedle, zwalniam przed wyjątkowo wysokim garbem, koło mordowni jakich mało, a z tej mordowni wytacza się dwóch mocno nawalonych panów i przechodzą przez ulicę, ale tak, że ani ich wyminąć, ani nie wiadomo co zrobić, coby ich nie rozjechać, krok do przodu, 2 do tyłu, albo odwrotnie. Zatrzymałem się więc i czekam aż mnie łaskawie zauważą i dotrze do nich, że przeszkadzają mi w drodze do domu - nic, tańcują na środku drogi, mrugam długimi - zero reakcji, wreszcie klakson i po nim zaczyna się historia najwłaściwsza:

Jeden z panów zauważył, że trąbie i zbulwersował się bardzo, że śmiem na niego trąbić, więc podszedł do auta i buch - z całej pary pięścią w maskę... i to była iskra na wagon z dynamitem, trotylem i innymi bombami.

To ty tak?! No to zobaczysz k...wa!!

Telefon w łapę i wykręcam numer na policje. Pan jak to zobaczył opierając się o mój samochód, rysując przy okazji piękny zgniłozielony lakier na mojej corolli, zmierza do okna kierowcy i drze się, żebym policji nie wzywał, wali pięścią w okno. W końcu kolega go odciągnął, a ja rozmawiając już z policją stanąłem sobie dalej.
Wysiadłem z samochodu i szacuję straty - wgniot na masce, jakieś rysy, ale nie ma aż tragedii nie wiadomo jakiej, spodziewałem się, że będzie gorzej. Mimo to wk...wiony, bo auto ledwo tydzień wcześniej kupiłem, do tego dzień ciężki, więc kipie ze złości...

Policja przyjechała, podjechali do mnie:
- To pan wzywał?
- Ja.
- Tamci dwaj?
- Tamci dwaj, konkretnie ten co właśnie bez koszulki gania.
- To my ich pozbieramy, a pan pojedzie za nami, jeśli jest szkoda powyżej 200 zł. Jest to uszkodzenie mienia, jest szkoda takowa?
- Jest.
- No to zapraszamy.

Pojechałem więc za nimi, opowiedziałem jak było, jeden policjant wyszedł szkody zobaczyć, ale że ciemno było, to stwierdził, że nic nie widzi, proszę przyjechać za dnia.

Tak też zrobiłem, dnia następnego umyłem auto, przyjrzałem się, pojechałem na policję. Policjant wyszedł, zanotował szkody, obejrzał sobie dokładnie, po czym przeszliśmy do papierologii:
- Panie Karl, szkody owszem są, przy czym sprawca jak wytrzeźwiał okazał się normalnym człowiekiem i stwierdził, że nie ma ochoty na sądowanie się, więc chętnie pokryje szkodę. Jak wysoko pan ją ceni?
- Miło z jego strony, jakieś 1500 zł.
- Ok, chce pan do niego zadzwonić i się dogadać?
- To nie mi powinno na tym zależeć, zezwalam na podanie numeru mojego, niech się dogaduje.
- Rozumiem, ile daje mu pan czasu na załatwienie sprawy?
- 2 tygodnie.
- A tak swoją drogą to wysoko pan ceni tą szkodę, w końcu lakierowanie tych elementów aż tyle nie kosztuje.
- Panie władzo, bez auta jak bez ręki, dopiero co kupiłem, a już mi bałwan zniszczył, więc boli, do tego piechotą nie będę chodził przez czas naprawy, a wypożyczalnie kosztują...

Wyszedłem z posterunku, daleko nawet nie ujechałem, a gość już dzwoni, że chce się dogadać. Słucham zatem, kwotę podałem, czas podałem, więc czekam na konkret. Ale wie Pan Panie Karl, święta idą i w ogóle... Nie to nie, możemy się posądować, a co... Dobrze, to w takim razie spotkajmy się wieczorem na posterunku, ja panu oddam siano, napiszemy, że nie ma pan roszczeń i sprawa z bani. OK.

Podjeżdżam wieczorem na posterunek, podjeżdża gość z żoną... A żona jak do mnie z ryjem nie skoczy, że jak to? Że ja takie coś tak sobie cenię, że ja nie jestem żadnym rzeczoznawcą, że się nie znam, że naciągacz i w ogóle...
O żesz ty p..do, k...wo, szmato, teraz to przegięłaś - pomyślałem. Zagotowała mnie bardziej niż ten gość wcześniej. Przy okazji cały posterunek wyległ na parking, zobaczyć co się dzieje. Ta mając słuchaczy, kontynuuje swój wywód i swoim wrzaskiem prawie jednego policjanta przekonała do tego, że ma rację, który to policjant zasugerował mi, że może faktycznie lepiej wziąć rzeczoznawcę...

Ja wysłuchawszy tego całego wrzasku rzecze na to tak:
- Z tego co słyszałem to ktoś chciał się tu ze mną dogadać - woli nie widzę. Co do rzeczoznawców - ok, nie widzę problemu, przy czym nie wiem, czy państwo zauważyliście, auto jest zarejestrowane w Niemczech, zatem o wycenę poproszę kogoś z ramienia mojego ubezpieczyciela - też będzie 1500, ale euro. Dobranoc Państwu.

Wsiadłem w auto i pojechałem. Wszedłem tylko do domu, gość dzwoni - odrzuciłem połączenie, dzwoni drugi raz - też odrzuciłem, trzeci - to samo, wreszcie dostaję sms o treści "Panie Karl, odwiozłem żonę do domu, spotkajmy się na posterunku, dogadamy się tak jak mieliśmy się dogadać..."

I teraz się zastanawiam, czy to ja się nie okazałem ...ujem, ale w momencie, kiedy człowiek jest zmęczony, zestresowany, zły, taka pierdoła doprowadza człowieka do białej gorączki. Dodam jeszcze że mam duży szacunek dla własności prywatnej, nie tylko mojej osobistej.

Andrzejki

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 880 (994)
zarchiwizowany

#43691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś mi się historie z pijaczkami w roli głównej przypominają ostatnio. Poniższą oceniam na mało piekielną, raczej zabawną.

Ciepła letnia noc ładnych kilka lat wstecz, leżę se ja ja swym legowisku po ciężkim dniu pracy, aż zza okna dolatuje do mnie chrupnięcie jakiegoś plastiku, ale dobra mniejsza z tym. Ale za moment słyszę, że ktoś się dobija do płotu usilnie, szarpie furtką, więc wyglądam przez okno i widzę gościa w samych gatkach, który faktycznie próbuje sforsować furtkę, ale nie wie jak. Więc wdziałem coś na siebie i lecę przed dom obczaić o co gościowi kaman. Sąsiad z bliźniaka też to wszystko usłyszał i również zbiegł na dół. Zauważył, że to chrupnięcie, to było lusterko od jego auta, więc lekko się wk...wil. Że sąsiad policjant, to fachowo obezwładnił golasa nie robiąc mu przy tym krzywdy, ja zająłem się zadzwonieniem po policję. Gość cały czas coś mamrotał, czy to ulica Piekielna ileś tam, naprany był, to mamrotał...

Przyjechała policja, zapakowali go do wozu, pogadaliśmy jeszcze chwilę z nimi i pojechali.

Ciąg dalszy znam z opowieści sąsiada, któremu to koledzy z firmy opowiedzieli co się działo dalej. Mianowicie, gościa zabrali na izbę, tam sobie do rana trzeźwiał... późnego rana można powiedzieć... Jak wytrzeźwiał, to wypadałoby potwierdzić tożsamość, bo w nocy pytał tylko czy to ulica Piekielna ileś tam... Dokumentów przy sobie nie posiadał, więc kto może potwierdzić tożsamość? Gdzie go można znaleźć? Okazało się, że gość był budowlańcem, przyjezdnym i pracuje przy budowie mostu Rędzińskiego, tam na budowie jest kierownik i tożsamość potwierdzi. Więc zabrali gościa do radiowozu i wiozą go na budowę. Wysiadają, on nadal tylko w slipach drałuje do baraku kierownika, za nim dwóch policjantów, a pozostali panowie na budowie pokładają się ze śmiechu jak go widzą, policjantom służbowa powaga też przechodzi, ale starają się sami nie parsknąć. Doszli do tego baraku szczęśliwie, kierownik tożsamość potwierdził, więc nazad do radiowozu. Panowie budowlańcy, którzy nie polżyli jeszcze z kolegi ustawili się w szpalerku od budy kierownika do samego radiowozu prawie i teraz kolejna połowa budowy pokłada się ze śmiechu. Policjanci odwieźli go bezpiecznie na izbę dokonać formalności-jak wrócił do siebie? Nie pamiętam...

A teraz jak pan trafił do lusterka sąsiada i naszego płota?
Pan był przyjezdny, jak wspomniałem pracował na budowie. Wynajmowali mieszkanko ulice obok w bliźniaku niemalże identycznym jak nasz. Pan wyszedł sobie wieczorem na dyma i odszedł za daleko i zabłądził-jak to zrobił pojęcia nie mam, aż tak pijany chyba jeszcze w życiu nie byłem. Więc błąkał się po osiedlu, aż trafił do nas...

Historia skończyła się tak, że Pan przyszedł kulturalnie do sąsiada zapłacić za urwane lusterko, jeszcze 6ciopak piwa przyniósł na zgodę, ale jak sąsiad zaproponował, że może się napijemy, to go koledzy zabrali ;)

I to są tak zwane skutki picia wódki...

osiedle

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (215)
zarchiwizowany

#42792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może niezbyt piekielnie, ale pierwszy raz w życiu na własnej skórze przekonałem się o niebezpieczeństwie jakie niesie spożywanie alkoholu regularnie w nadmiernych ilościach, dlatego pozwolę sobie tu historię ową zamieścić.

Na wstępie kilka faktów istotnych dla historii.

Mieszkam w dość wyludnionym miasteczku na osiedlu bloczków niskich-takie po 3 piętra, dach spadzisty, budownictwo z lat 60tych ubiegłego wieku. W bloczku jest mieszkań 7. Na samej górze mieszka starsze małżeństwo, bardzo sympatyczni ludzie, sąsiadka czasem mi przypomina o obowiązku sprzątania klatki schodowej, sąsiad zaś jak mnie zobaczy i chce sobie pogadać, to poopowiada życiowe historie. Moje piętro najbardziej ludne, oprócz mnie mieszka starsza pani, lat 80+, bardzo sympatyczna, jednak ze względu na wiek rzadko wychodzi z domu i przez 2 lata które tu mieszkam rozmawiałem z nią może 3 razy. Oprócz mnie mieszka para młodszych ode mnie ludzi, z którymi czasem uda mi się papierocha wypalić, względnie piwko wysączyć w ciepły letni wieczór. Na dole zaś mieszkała do soboty pani lat ???- ciężko powiedzieć. Sąsiadka z dołu nie była w żaden sposób piekielna, mimo swego nałogu-alkoholizmu tak zwanego. Co wieczór u sąsiadki odbywały się zakrapiane imprezy, byli goście, głośne rozmowy, muzyczka (nawet w moim guście choć dziwił mnie, że kobieta w wieku przynajmniej moich rodziców słucha RAMMSTEIN-a), ale odbywało się to w taki sposób, że nikomu to nie przeszkadzało, goście nie byli po pijaku natarczywi, grzecznie się kłaniali, nawet nie sępili fajek...

Po przydługawym wstępie historia właściwa.

W sobotę wróciłem z przejażdżki, takiej 1200km.Wszedłem do dom, zjadłem coś, wziąłem prysznic i walnąłem się do wyra, była może 15ta. W pewnym momencie budzi mnie dzwonek do drzwi. Olewam go, bo mam wrażenie, że to mi się śni, ale dzwoni raz jeszcze... Dociera do mnie, że to nie sen, a jawa, ale nie bardzo mam ochotę podnosić się w wyra... Patrze na zegarek-23:40, czego k..wa ktoś chce o tej godzinie? Za oknem dostrzegam migające niebieskie światełka, więc w obliczu takiej sytuacji podniosłem się, żeby sprawdzić co się dzieje- za oknem stoją sobie 3 wozy strażackie-pewnie im mój samochód przeszkadza (se pomyślałem) więc wciągam galoty i idę go przestawić. Wszedłem do Przedpokoju i czuję smród spalenizny... Wychodzę na klatkę, a tam strażacy, z wężami i jakimiś wentylatorami do wyciągania dymu na zewnętrzny, a jeden z nich mówi mi, że jeśli czuje dym w mieszkaniu, to żebym sobie okna pootwierał... Wychodzę na dwór na papierocha w takim razie i próbuję ogarnąć sytuację... Sąsiadka z dołu tłumaczy coś policjantom, strażacy w zasadzie kończą akcje, a w mieszkaniu sąsiadku z parteru ciemno jak nigdy i coś się jeszcze dymi jakby trochę. Spaliłem papierocha i poszedłem spać.

Nie wiem co się tak naprawdę stało, czy sąsiadka zasnęła z papierosem, czy zostawiła coś na kuchence i odleciała, nie wiem, policja jeszcze tego nie ustaliła z tego co mi wiadomo.

W zasadzie, to samo życie, świadom jestem, że tego typu sytuacje się zdarzają, przy czym po raz pierwszy w życiu się z czymś takim zetknąłem, zwykle takie rzeczy przytrafiają się ludziom anonimowym "w pożarze mieszkania w x piętrowym bloku spaliła się jedna osoba, 3 zatruły się dymem, w ciężkim stanie zostały odwiezione do szpitala..." Tym razem to ja mogłem się nie obudzić z drzemki po pracy, czy ktoś z moich pozostałych sąsiadów i to mnie najbardziej można powiedzieć wstrząsnęło...

Żadnemu z lokatorów nic się nie stało. Z nieoficjalnych informacji przekazanych mi przez kolegę z pracy który wie wszystko co się dzieje w mieście (temat na osobną historię, wszystkie staruszki obserwujące sąsiadów z okien bije na łeb) spłonął kot, lub koty (sąsiadka miała ich z 5)

małe miasto na zadupiu

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (198)
zarchiwizowany

#41136

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O przedszkolu będzie... tak mi się przypomniało przy okazji jakiejś rozmowy przed wyjściem z pracy...

Chodziłem kiedyś do przedszkola. Nic w tym dziwnego niema, nie miał się kto mną zajmować, rodzice w pracy, babcie jeszcze pracujące, więc zapisano mnie do takiego przybytku. W przedszkolu ogólnie było fajnie, chociaż były dwie zmory: przymusowe leżakowanie i przymus jedzenia.

Jako dziecko byłem niejadkiem i broniłem się przed jedzeniem rękami i nogami, a szczególnie jeżeli trzeba było zjeść coś paskudnego, a takowe jedzenie serwowano w przedszkolu lat 80tych. Z domu do przedszkola odprowadzano mnie po śniadaniu, najedzonego, na te pół dnia do obiadu moje potrzeby energetyczne były zaspokojone, mimo to w przedszkolu dzień zaczynał się od śniadania:

Zestaw obowiązkowy- zupa mleczna i kanapki, a do popicia herbata lub kawa inka (nie wiedzieć czemu do niej wrzucano kawałek papryki, czerwonej lub zielonej, żeby se pływała po wierzchu-poważnie, nie uroiłem sobie tego).

W grupie czterolatków po kilku szlochach i walce udało mi się dojść do porozumienia z paniami kucharkami i przedszkolanką, które to panie zezwoliły mi na niejedzenie kanapek, pod warunkiem, że zjem zupę-ok, deal :D

W grupie pięciolatków nie było już tak łatwo, przegrałem walkę o nie jedzenie całego zestawu obowiązkowego i nawet to zaakceptowałem, do momentu kiedy na stole pojawił się ona- kanapka z pasztetem i pomidorem. Nie lubię pomidorów, a od samego zapachu pasztetu mam odruch wymiotny, a co dopiero mówić o jego zjedzeniu.

Zupę mleczną grzecznie zjadłem, po czym powiedziałem pani przedszkolance, że:

-Psze Pani, a ja nie będę jadł kanapek bo jest pasztet i pomidory a ja nie lubię.
- Nie! Masz zjeść!

Podyskutowałem jeszcze chwile po czym z mega fochem usiadłem do stolika, ale nadal nie jadłem. Grupa zjadła, więc zostało obwieszczone pozwolenie na odejście od stołu, na sale wkroczyły panie kucharki zaczęły sprzątać, koledzy idą się bawić, ja wraz z nimi, a tu nagle stop... przedszkolanka postanawia mnie usadzić do stolika i wmusić mi kanapkę z tym czymś, o czym brzydzę się nawet pisać. Odpowiedziałem, ze ja nie chce, że nie będę, że po tym się najzwyczajniej w świecie zrzygam...Nie! Pani przedszkolanka okazała się być nieprzejednaną, usiadła naprzeciwko mnie przy stoliku, przyjęła pozę/minę jakiegoś nkwdzisty i zmusza mnie do jedzenia, a ja nadal swoje, że nie.

Trwało to kilkanaście minut. Wreszcie spłakany skapitulowałem... Drżącą ręką wziąłem kanapkę i zbliżyłem do ust... zapach spowodował, że zrobiło mi się niedobrze, jeszcze ostatnie "ale proszę pani..."-nie poskutkowało. Ugryzłem tą kanapkę, pogryzłem i przełknąłem, żeby mieć to już za sobą...

I w tym momencie, zupa mleczna, oraz śniadanko, którym nakarmiła mnie babcia przed wyjściem z domu, względnie kolacja dnia poprzedniego cofnęły się zabryzgując cały stolik i przy okazji moją oprawczynię...

Tak się kończy wmuszanie dzieciom na siłę jedzenia. A kto był bardziej piekielny, to musicie już sami ocenić, pani przedszkolanka wmuszająca w dzieciaka jedzenie, czy może ja.

przedszkole

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (290)
zarchiwizowany

#40881

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna o kurierach będzie to rozprawa, a raczej odbiorcach przesyłek...
Może mało piekielna, ale wk...ają mnie takie akcje...

Nasz towar wysyłamy do klientów za pośrednictwem firm kurierskich. We wtorek musieliśmy wysłać również kilka paczek, przy czym w środę było święto narodowe, a jak jest święto narodowe- wiadomo, mało kto pracuje, dlatego mieliśmy obawy o terminowość dostarczenia przesyłek...

Żeby rozwiać obawy, we wtorek rano wykonałem telefon do firmy kurierskiej z zapytaniem, czy przesyłki nadane dzisiaj zostaną dostarczone dnia następnego. Zapewniono mnie, że jak najbardziej, przesyłki międzynarodowe odebrane dzisiaj, zostaną dostarczone dnia następnego, bo święto jest tylko w Niemczech.

Taką informacją podzieliłem się z dziewczynami które obsługują klientów, wszyscy zadowoleni, przyjmujemy zlecenia z dostarczeniem na dzień następny. Wtorek minął, przed końcem pracy przesyłki nadane, godzina około 16ta zabieramy się wszyscy do dom delektować się dodatkowym piątkiem w środku tygodnia ;)

Środa... Delektuję się ja wolnym dniem i dzwoni koleżanka z pracy:

- Cześć Karl, klient X dzwoni i mówi, że nie dostał Przesyłki, co teraz? Sprawdzałam ją, utknęła we Frankfurcie
- Wiesz koleżanko, że nie mam na to wpływu w tej chwili, nie zadzwonię do kuriera, bo nikt nie odbierze nawet telefonu, jeśli nie chcesz użerać się z klientem to ja do niego zadzwonię i powiem mu co i jak...

Jak pomyślałem tak zrobiłem, chcąc nie chcąc jednak sprawdziłem wszystkie przesyłki na wszystkie możliwe sposoby, faktycznie, ta jedna utknęła, więc zadzwoniłem do klienta, wytłumaczyłem mu co i jak, przyjął do wiadomości, a ja wróciłem do delektowania się wolnym dniem.

Z okazji dnia wolnego postanowiłem odwiedzić znajomych. Siedzimy sobie, gadamy i nagle dzwoni do mnie inny klient:

-Panie Karl, nie dostałem przesyłki
- Panie Y, Pana przesyłka została dostarczona o 10:23, chociaż kurier miał czas do 18tej przy opcji przesyłki którą Pan raczył wybrać
- Ale ja jej nie dostałem!
-Proszę Pana, dzisiaj u nas jest święto, mimo tego święta pofatygowałem się byłem do biura, sprawdziłem Pańską przesyłkę i została dostarczona o godzinie 10:23! Jeżeli Pan jej nie odebrał to proszę ustalić kto to zrobił, dla mnie sprawa jest zamknięta, miłego dnia życzę! (tak, byłem nie miły, dlatego nie zajmuję się bezpośrednio obsługą klienta)

Klient Y już nie dzwonił.

Minął dzień świąteczny, przychodzę rano do pracy i pierwsze co to sprawdzam status tej felernej przesyłki... wisi nadal we Frankfurcie w najlepsze, więc dzwonie do kuriera, żeby ją wypchnęli dalej, bo w tak zwanym międzyczasie klient maltretuje mi tu telefonami koleżankę, która raz po raz wbiega mi do pokoju w panice z pytaniem co z tą przesyłką. Firma kurierska ze swojej strony robiła co mogla, bo nie ukrywam zrobiłem lekką zadymę, ale klient zaczął przeginać. Zaczął bluzgać koleżankę przez telefon, wygrażać, aż wreszcie jej telefon przechwycił kolega, który wytłumaczył klientowi w sposób bardziej dosadny w czym leży problem i ze opóźnienie przesyłki nie jest winą koleżanki.


Gdzie piekielność zapytacie w tej nieco przydługiej już historii?

Ano firma kurierska niby największa z największych, ale błąd się też tam zdarza i czasem się przesyłka zawieruszy gdzieś- fakt, dali pi...dy z tą jedną przesyłką, będą musieli zwrócić koszty, zrobią to bez żadnego ale.

Klienci najbardziej piekielni. Dlaczego? W końcu ich prawo dopominać się o swoje- fakt, ale:

Zawsze, ale to bezwzględnie zawsze, jak tylko przesyłka od nas wyjdzie klient dostaje e-mail lub sms o treści mniej więcej następującej:

"Dzień Dobry,

Podaję numer przesyłki kurierskiej: XX XXXX XXXX
Państwa przesyłka zostanie dostarczona zgodnie ze zleceniem. Drogę przesyłki można śledzić na stronie www.____.de, jak rowniez www.____ (strona w języku klienta). JEDNOCZEŚNIE INFORMUJEMY, ŻE FIRMA KURIERSKA JEST FIRMĄ ZEWNĘTRZNĄ I NIE PONOSIMY ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA EWENTUALNE OPÓŹNIENIA W DOSTARCZENIU PRZESYŁKI. W PRZYPADKU OPÓŹNIENIA PRZESYŁKI PROSIMY KONTAKTOWAĆ SIĘ BEZPOŚREDNIO Z FIRMĄ KURIERSKĄ.

Pozdrawiam
..."

Przecież stoi jak ch...j napisane, że jak jest obsuwa z terminem dostarczenia, to mają się kontaktować z tym, kto to doręcza, to nie jest napisane maczkiem w stopce mailowej, tylko kulfonami wielkimi napisane jest, po to się tą wiadomość wysyła do nich, żeby wiedzieli, że my tego przecież nie dowozimy sami.

Tak ciężko przeczytać?

A jeszcze jedna piekielność jest taka, że na koleżankę, to się będzie darł i bluzgał jedne z drugim, ale jak facet się przysiądzie do tego telefonu, to już nie pozwalają sobie na bluzgi i wyzwiska, tylko rozmawiają na argumenty (ale to tak nawiasem zupełnie)

(na szczęście nie zdarza się to często, ale wpienia mnie z wydzwanianie do nas, stresowanie koleżanki, która się tym przejmuje bardzo i stres roznosi się na cale biuro, bo koleżanka taka już jest, że nieba by przychyliła tym klientom wszystkim-jest świetnym sprzedawcą i opiekunem klienta, trzeba jej to oddać)

kurierzy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (54)
zarchiwizowany

#40623

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o niedojrzałości, głupocie, braku odpowiedzialności i skur...syństwie...

Jakoś w czwartek dzwoni do mnie kolega:
- Ty, nie wiesz, kto może chciałby kupić ten mój nowy telewizor ode mnie? Bo potrzebuję siana na gwałt?
- Nie wiem, ja mam ważniejsze wydatki, w pracy jestem, odezwę się później, dobra?
- ok, ale jakby ktoś chciał, to daj znać, narazicho.

Ok, potrzebuje kasy, każdy czasem ma dołek, rozumiem. Skończyłem pracę, dzwonie do niego:
- Dobra, to opowiadaj, co się stało, jak się stało, o co kaman, a najlepiej podjadę do Ciebie gdzie jesteś?
- No stoję tu, a tu...
- Dobra, to zaraz tam jestem...

Zajechałem na miejsce, widzę kolegę, podjeżdżam do niego, wysiadam...

- Siemka, to opowiadaj... w ogóle gdzie masz forda?
- Sprzedałem wreszcie i kupiłem VAN-a...

Widzę, stoi VAN, obładowany jakimiś gratami...
- a co to za graty w środku, wyprowadzasz się z domu, czy co? - tak se zapytałem pół żartem pół serio...
- Żona mnie z domu wyrzuciła a, że mieszkanie jest na moich starych którzy powiedzieli też żebym wyp..dalał, to muszę sobie coś znaleźć..

Znam jego żonę, normalna dziewczyna, spokojna bardzo i uległa, także coś mi nie gra...

- A co się stało, że Cie wywaliła? Pokłóciliście się, czy co?
- Bo wiesz, przespałem się z taką jedną 2 miechy temu, ale tylko raz, a żona się teraz dowiedziała...
- No to Brawo! Gratuluje stary! Dopuściłeś się największego skur...syństwa jakie się tylko dało, czyli zdrady! No pogratulować! Ciesz się, że Ci oczu nie wydrapała... Ale dobra, mleko się wylało, trzeba to na powrót normalnie poukładać... Masz gdzie spać, czy planujesz w samochodzie?
- Nie wiem, coś wymyślę...
- Dobra, bierz ten majdan, przenocuję Cie, wypijemy jakieś piwo, na spokojnie pogadamy, znajdziemy jakieś sensowne rozwiązanie, bo nie może tak być, macie w końcu dzieci...

Jak pomyślałem tak zrobiłem, kolega przyjechał do mnie, siadamy w kuchni, otwieram piwko, popielniczka na stół i gadamy:

-Dobra stary, słuchaj mnie uważnie: tak jak już powiedziałem, zdrada jest największym skur...syństwem jakie można partnerce/partnerowi wyrządzić, zachowałeś się jak ostatnia łajza. Ja rozumiem, że dookoła wszędzie chodzą pokusy na zgrabnych nogach, ale do jasnej cholery Twojej żonie niczego nie brakuje, nie jest brzydka jakaś, ogólnie normalna fajna dziewczyna, więc pytam się dlaczego? (A przy okazji, z jakiej okazji, pod wpływem czego i z kim? )
- No bo wiesz, od kiedy pracuje gdzie pracuje, to ciągle ona ma jakieś fochy, że tam dużo dziewczyn pracuje, że wracam późno... ale jej się tak wydaje, że to takie proste, a sama nic nie robi, siedzi w domu, ja pieniądze do domu przynoszę, opłaty robię, jedzenie dzieciakom kupuję i nam, a ona tylko pieniądze przepuszcza, na jakiś fryzjerów , kosmetyczki... Siedzi w domu, nic nie robi, a dzieciaki do przedszkola wysłała, a to koszty dodatkowe... Poza tym, ona wiecznie niedysponowana, ciągle ją głowa boli, a krew nie woda...
- Stary, ale ona przecież jest w ciąży, nie znam się na tym, ale słyszałem, że huśtawki nastrojów się zdarzają w tym stanie. Poza tym, to się o takich rzeczach rozmawia jak dorośli ludzie, a nie idzie gdzieś na łajzy! Dobra, to co masz jeszcze na swoją obronę, bo mam taką upierdliwą przypadłość, że nie oceniam nikogo tak o zwyczajnie, wychodzę z założenia, że prawda leży gdzieś zawsze pośrodku... Już wiemy, że Ty nawaliłeś, to w czym ci jeszcze żona zawiniła?!
- Bo ..urwa ile można tak żyć, wieczne fochy w domu, że czasem sobie gdzieś z kumplami zabaluje, to przecież nic w tym złego?
- No owszem, w zabalowaniu od czasu do czasu złego niema nic, ale to powinieneś żonie wytłumaczyć...
- Poza tym była impreza firmowa, jakiś alkohol, blanta sobie spaliliśmy i poszło...
- No dobra, to w takim razie jak to planujesz rozwiązać? Bo macie dwoje dzieci, trzecie w drodze, moim zdaniem powinieneś jutro sobie z żoną wszystko wyjaśnić, co nie będzie łatwe, przeprosić i spróbować wszystko posklejać. Bo jeśli choćby ze względów powyższych wyprowadzka Twoja z domu nie jest bezsensowna, to popatrz na to przez pryzmat ekonomiczny-kokosów nie zarabiasz, musisz coś wynająć, a alimenty Cie nie ominą, więc apeluje teraz do Twojego zdrowego rozsądku. Uspokój się, wyłącz emocje, przemyśl wszystko i napraw co zepsułeś.

Minęła noc, kolega pojechał do swojej pracy, ja do swojej i do wczoraj nie miałem z nim kontaktu. Ale wczoraj dzwoni (z nieznanego mi numeru):
- Stary, pomożesz mi się przeprowadzić? Bo nie mam auta?
- No dobra, ale ja pracuje w tym momencie, więc jeśli coś to wieczorem...

Wieczór przyszedł, zadzwoniłem do niego, ustaliłem gdzie jest, podjechałem w umówione miejsce...
- Siemasz gość! Twoja żona do mnie dzwoniła, jakieś 3 godziny temu, pytała, czy się kontaktowałeś ze mną, zełgałem, że nie, ale zaleciła żebym był ostrożny bo rozum postradałeś. Zatem: gdzie Twój VAN?
- Nie mam, rozj...any! Wypadek Miałem! W szpitalu leżałem, rano wyszedłem...
- Ale widzę, że żyjesz, to przynajmniej nie groźny, a co się konkretnie stało?
- No to przez żonę i moich starych, bo tak mnie wk..ili, że wsiadłem w auto, żeby odreagować i po drodze walnąłem w drzewo,także auto skasowane, złom...
- A dlaczego dzwoniłeś nie ze swojego telefonu?
- Bo swoje 2 rozwaliłem
- No brawo! Zdradziłeś żonę, rozwaliłeś auto, telefony, co jeszcze? Weź się uspokój, zacznij normalnie myśleć, mniej emocjonalnie, bo zaraz się okaże, że pobiłeś klienta i wywalą Cie z pracy! Potrzebne Ci to?
- No dostałem naganę ostatnio z wpisem do akt, za romansowanie w pracy... to co jedziemy?
- No jedziemy...

Cały czas liczyłem, że na miejscu zastanę jego zonę, wezmę oboje za wszarz, posadzę dzieciaki przy stole (bo młodsi ode mnie nieco) i zmuszę do normalnej dorosłej rozmowy i żadnej wyprowadzki nie będzie...

Zajeżdżamy na miejsce, stoi ojciec kolegi i czaka. wysiedliśmy z auta, kolega podrałował na górę, ja zostałem z jego ojcem na dole. Z racji, że nie planowałem go wyprowadzać, tylko zmusić do rozmowy i posklejania wszystkiego to zagaduję ostrożnie ojca:
- Przepraszam Pana, jestem Kolegą obojga małżonków, oboje lubię i szanuje i chciałbym, żeby tu doszło do jakiejś rozsądnej rozmowy...
- A wie Pan, że mój syn pobił swoją ciężarną żonę?!Przy dzieciach?!
W tym momencie zszedł kolega z majdanem i ja do niego już podniesionym tonem:
- Uderzyłeś żonę?!
- Bo jej się ..urwa należało! A ty się cwelu nie wpi...dalaj w moje życie!!(to w kierunku ojca)
- Hamuj się! Do ojca mówisz! Masz wszystko?! Jak Tak, to do wozu i jedziemy!

W tym momencie jego ojciec wyjął notesik, zapisał swój adres z telefonem i wręczył mi tą kartkę z informacją, że jeśli chce się dowiedzieć co tu jest grane i jak wygląda sytuacja, to zaprasza... Kartkę wziąłem, odwiozłem kolegę pod wskazany adres, pomogłem mu się wypakować i zostawiłem go tam z tekstem "Zastanów się co robisz, przemyśl wszystko na spokojnie, bez nerwów, bez emocji, z daleka od wszystkich, ja się zawijam"

I się zawinąłem, miałem jechać do domu, ale chyba nie do końca wierząc w to w czym się znalazłem skierowałem się pod adres który wskazał mi ojciec kolegi. Zadzwoniłem do drzwi, zostałem wpuszczony do środka:
- w sumie liczyłem ze pan jakoś się ze mną skontaktuje, ale nie wierzyłem, że Pan to zrobi-ojciec kolegi
- Wie Pan... Pana syn się zachował jak świnia ostatnia, wije się jak piskorz teraz, rzuca się do wszystkich, obwinia otoczenie, choć przyznał mi się, że zawinił, Pan jest wnerwiony, a tu jednak sytuacje trzeba jakoś rozwiązać, choćby ze względu na dzieci... Po koledze rozsądku w najbliższym czasie się nie spodziewam, ale Pan jako dorosły człowiek, ojciec myślę, że powinien jakoś na niego wpłynąć, bo moja koleżeńska persfazia nie poskutkowała. Ja mam durną przypadłość, że zanim ocenie staram się poznać wersję obu stron, wiec może niech sobie oboje małżonkowie wyjaśnią niezgodności w jakiś sposób...

Przeszliśmy do rozmowy. Wierząc, że prawda jest gdzieś po środku przedstawiłem jak kolega widzi całą sytuację... Ale moje argumenty szybko zostały obalone... Dowiedziałem się, że nie jest tak, że mój kolega wszystko tak opłaca ja mi mówił, kredyt miesiąc w miesiąc spłacają rodzice, którzy formalnie są właścicielami mieszkania, opłacają rachunki, jak przychodzą smsy od dostawców gazu i prądu z ponagleniami, a Pieniądze zarobione przez mojego kolegę rozchodzą się nie na piwko od czasu do czasu z kolegami po pracy, ale na codzienne balangi po pracy, o czym kolega mi nie powiedział... Nie powiedział mi też, że oprócz samochodu i kilku telefonów kolega zdemolował w porywie szału jakiegoś mieszkanie w którym dotychczas mieszkał z żoną i z dziećmi, że rozwalił dzieciakom laptopa, którego dostały od wujka, telewizorek na którym oglądały kreskówki i to wszystko na oczach dziewczynek, które jak się dowiedziałem zaczęły się go bać, a do tej pory się nie bały, był dla nich autorytetem... Nie powiedział też, ża miał romans przez dłuższy czas, nie jednorazowo...

- Panie Karl... Czy Pan myśli, że ja własnego syna chciałbym tak o wyrzucić z mieszkania jak Panu to przedstawiono? Przecież ja za to mieszkanie kredyt płacę... i rachunki... Z młodymi tam pal sześć, raz, drugi nie zapłacą, ogrzewanie im odetną, dupy im pomarzną, to się nauczą dyscypliny finansowej, ale ja to dla dziewczynek robię... Mój syn na piwo, papierosy i paliwo do samochodu zawsze ma, ale żeby zakupy domowe zrobił, żeby coś ugotować w domu, żeby dzieci miały to niema, moja małżonka i ja kupujemy dla dzieciaków... Mówi Pan, ze synowa nasza pieniądze przepuszcza jak mój syn twierdzi? Tak, przepuszcza, bo za spokojna i zbyt bojaźliwa jest i jemu pieniądze oddaje, za co moja małżonka ją ostatnio zbeształa... Wie Pan co Panie Karl? Gdybym ja miał wybierać które zostawić przy życiu, a które ma zginąć syn, czy synowa, to przy życiu pozostawiłbym synową, a syna odstrzelił... Nie zastanawia Pana, że nie mówię teraz, ze mój syn jest cacy, a synowa be?...

Piekielność leży po stronie mojego kolegi, bo zdradził żonę. Ja natomiast mam pretensję do siebie, że jak o tym usłyszałem, nie dałem mu od razu w ryj... Mam też tendencję do szukania prawdy gdzieś po środku... tu była zdecydowanie po jednej stronie... Szkoda mi też dzieciaków, jego żony i rodziców...

u kolegi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (494)
zarchiwizowany

#39836

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj podczas rozmowy z koleżanką przypomniała mi się jedna historia, która miała miejsce sporo lat temu, ale nadal mnie to boli, męczy i zaważyła poważnie na moich kontaktach z rodziną i innymi ludźmi. Będzie długo...

Jak miałem 8 lat pewna kobieta została żoną mojego ojca, czyli moją macochą. W pewnym momencie zauważyłem, że wszystko co powiem w domu jest użyte przeciwko mnie, czyli jak dostałem słabe oceny to źle, jak dobre, to też można się pry...olić. Zasadniczo dzieci wracające ze szkoły opowiadają w domu co się działo, jak się działo. Macocha kończyła pracę wcześniej niż ojciec, więc była pierwszą osobą która otrzymywała njusy, przy czym jak wracał ojciec zdawała mu raport odpowiednio przekształcony po którym dostawałem reprymendę od ojca. Raz, drugi, trzeci ... może faktycznie ze mną coś nie tak, ale nie jest tak, że zawsze wszystko jest moją winą, więc któregoś dnia poinformowałem ojca, że źle mi się żyje pod jednym dachem z jego małżonką, bo się mnie ewidentnie czepia i robi mi pod górkę, na co on stwierdził, że to nie tak, że ona chce mojego dobra... Nie satysfakcjonował mnie brak przynajmniej próby zrozumienia u ojca, więc szukałem zrozumienia u rodziny, rodzonych cioć, wujków, babć, dziadków - wszyscy jednogłośnie twierdzili, ze jestem przewrażliwiony (jedyną osobą która odbyła z nią poważną rozmowę wychowawczą, była jej rodzona matka-chwała babci za to-z pogadankę z ojcem z tej okazji też miałem, ze jestem jakiś nie taki...).

Ze względu na powyższe zacząłem uważać na to co mówię w domu...

Czara goryczy się przelała jak byłem chyba w ósmej klasie (tak, jestem taki stary, że załapałem się na ośmioklasową podstawówkę). Razu pewnego wybrałem się po południu z wujasem i młodszym kuzynem posprzątać strych u babci. Babcia decydowała co wyrzucić, a co nie, wujek z kuzynem wyciągali a ja latałem z gratami do wyrzucenia do kontenera. Jak wracałem z któregoś takiego kursu ktoś mnie zaczepił i zapytał, gdzie można zioło kupić. Odparłem zgodnie z prawdą, że nie wiem i poszedłem na górę po kolejne śmieci. Opowiedziałem sytuacje wujkowi (zawsze miałem z nim dobry kontakt) i o sprawie kompletnie zapomniałem, bo to dla mnie mało istotne. Oczywiście wujek rozmawiał w domu z ciocią, a ciocia z macochą (mieszkaliśmy po sąsiedzku, dom, w dom).

Kilka dni później wracam ja sobie z jakiś kursów przygotowawczych do egzaminów do szkoły średniej (było coś takiego za moich czasów na koniec ósmej klasy). Siadam przy stole, biorę się za późny obiad i nagle macocha z miną oskarżycielską, ze o tonie nie wspomnę:

"Słyszałam, że narkotykami handlujesz!"

Ojcu się ciśnienie podniosło, chciał coś powiedzieć w podobnym tonie, ale wytłumaczyłem na spokojnie (będąc wnerwionym, nie wiem jak mi się to udało), że sytuacja wyglądała jak wyżej opisałem, nie jak sobie macocha to ubzdurała...

W każdym razie od tego momentu:
Przestałem, informować o czymkolwiek co się w moim życiu działo, po tym, jak zauważyłem, że ojciec dalej uważa, że to ona jest cacy, a ja jestem be, przestałem rozmawiać również z ojcem...Moje rozmowy w domu, ograniczały się tylko do tego, że na początku miesiąca prosiłem o kase na miesięczny i jak mi się ciuchy skończyły to informowałem, że spodnie by się przydały, oraz tłumaczenie się z ocen po wywiadówce ojcu. Tak przeszedłem przez szkołę średnią. Jak zacząłem studiować byłem już nieco bardziej niezależny finansowo, miałem własny samochód, miałem na paliwo, zatem domu unikałem jak ognia, jak wróciłem z uczelni, jechałem do kumpla, jak wróciłem od kumpla za wcześnie i widziałem, że świeci się światło, znaczy nie wszyscy poszli spać, nie wchodziłem do domu, wchodziłem jak wszyscy już spali. Jak wyprowadziłem się z domu zwyczajnie zniknąłem, zpakowałm swój dobytek i zniknąłem. Nie było ze mną kontaktu przez pół roku, aż ojciec znalazł wizytówkę mojej firmy i przyjechał-dopiero wtedy wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie i w tym momencie mam z ojcem normalny kontakt, ale przez poprzednie kilkanaście lat ten kontakt stale się pogarszał tylko przez to, że jedna osoba postanowiła mnie obwiniać zawsze o wszystko...

Do dzisiaj niebywałym dla mnie jest fakt, że dzieci wracając ze szkoły opowiadają w domu o swoich problemach, że w ogóle dzielą się ze sobą swoimi problemami. Rówieśnikom zazdrościłem, ze mają z kim problemy omówić, a jednocześnie czasem patrzyłem na nich jak na idiotów, którzy nie wiedzą co czynią, bo nauczyłem się, że jak masz problem, to dom Ci z pewnością nie pomoże, a jeszcze dop...oli, żeby Ci było przyjemniej...

Rodzina

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 315 (353)