Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Machine

Zamieszcza historie od: 14 kwietnia 2012 - 13:30
Ostatnio: 2 marca 2014 - 15:27
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 1755
  • Komentarzy: 121
  • Punktów za komentarze: 950
 

#36408

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cytując Adasia M. "Łódź, ku*wa!"

Po uporządkowaniu wszystkich spraw, od tych sesyjno-uczelniach, po te mieszkaniowe i związane z pracą mogłam pozwolić sobie na przesiedzenie połowy nocy w ogródkach na Piotrkowskiej. Namierzyłam dobrego kolegę i lecim. Zaliczamy bar po barze, rozsiadamy się w ogródkach, mnóstwo tematów do obgadania, papierosek-piwo-papierosek-piwo...

Spokojem długo się nie nacieszyliśmy, bo już w drodze z przystanku na deptak byliśmy parę razy zagadnięci o 50 gorszy, 30 groszy, co łaska, bo do piwka brakuje. Myślałam, że mistrzem będzie całkiem higieniczny pan, który podchodził do nas kilka razy i za każdym razem, gdy brakowało mu do nas kroku, mruczał pod nosem coś na wzór ′od tych już brałem, to nie dadzą′, pan się obracał na pięcie i polował dalej.

Ale mistrz, a w zasadzie mistrzowie, dopiero mieli się pojawić...

W którymś już ogródku sączymy ostatnią naszą porcję złotego napoju, bo, jak każdy wie, fundusze studenckie szybko się kończą, podchodzą do nas dwa żuliki i proszą o grosze ewentualnie o piwo. Usłyszeli prawdę.
- My już nie mamy, biedne studenty!
- No, jak to, my dopiero z izby wyszlimy, djata, nooo!!! My musim!!!
- Panie, idź pan, nie mamy, nie dostanie pan, tym bardziej, że dopiero po wytrzeźwiałce panowie są, proszę odejść - kolega próbował w miarę ′pokojowo′ się panów pozbyć.
- No to chociaż łyka daj, z tego co masz! - No marzę, o tym, że piwo z jednej szklanicy z żulem pić!
- Nie, wynocha!

Ale reakcja pijaczków pobiła szczyt chamstwa. Panowie stwierdzili, że jak nie dajemy po dobroci, to sami sobie wezmą! Zaczęli szarpać się z nami przez ogrodzenie ogródka (doniczka z kwiatami, żeliwny balustrado-płotek, doniczka z kwiatami) o resztki piwa w kuflach! Wyrywali nam piwo z rąk, w akompaniamencie epitetów mających opisywać nasz skąpstwo, sku***syństwo, chamstwo, niewychowanie i brak szacunku dla starszych. Zsynchronizowałam strzał po łapach z ′bądź pan tak miły i racz pan wypie***lać′, w odpowiedzi usłyszałam, jaki zawód jestem szczęśliwa praktykować w wolnych wieczornych chwilach, ale koniec końców oddalili się...

Piwo rozlane, kufle jakieś takie klejące, prościej mówiąc - wieczór zepsuty. Najsympatyczniejsza w tym wszystkim była reakcja kelnerki, która zabrała to, co ze stoczonej bitwy zostało i przyniosła w gratisie po jeszcze jednym piwie.

Miasto-bareizm

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (580)

#36015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dlaczego administracja publiczna działa, jak działa. Na przykładzie ukochanej ciotki.

Ciotka- relikt komuny, zgryźliwa, najmądrzejsza, najbardziej wierząca, wyrocznia wszystkiego. Kobieta, która własnego mejla nie ogarnia, z resztą, ma go od roku, a zajmuje stanowisko kierownicze w urzędzie związanym z pracą. Nie obsługuje bezpośrednio petentów w ′okienku′, ale dokonuje wielu wyliczeń, analiz, kontroli, oczywiście do wskazanego terminu. Narzekała ostatnio, że na urlop pojechać nie może, bo skargi na nią były, że terminów wyliczeń nie trzyma, że opryskliwa i że w ogóle jakim prawem takie rzeczy o niej, ona ma 10 lat do emerytury, więc kto śmie. W sumie się dziwiłam, bo w rodzinie od strony matki mamy syndrom pracoholika. Po powrocie z urlopu sytuacja się wyjaśniła.

Opalona pani kierownik wróciła i...
-Machine, zgraj mi zdjęcia!
-To daj płytkę albo swojego pendrive′a...
-Co daj? Co?! Chora? Masz tu dyskietkę!

Po paru pytaniach i kąśliwych odpowiedziach dowiedziałam się, że:

- w wojewódzkim urzędzie panie w szkoleniach z nowych technologii wdrażanych do placówki nie partycypują, bo im się nie chce i gdzie się one tego uczyć będą, jak za 10/15 lat emerytura lub im to już nie potrzebne, bo na tym starym się nauczyły, więc po co jakieś takie nowe inne wprowadzać, na pewno gorsze!

- nowe komputery są praktycznie nieużywane, bo dla pań są za trudne, więc nadal korzystają z tych ponad dziesięcioletnich z Windowsem ′98, ewentualnie, jak któraś zdolniejsza, XP. A te nieużywane komputery - z naszych podatków kupione - za 4 lata zastępowane są na honorowej warcie w magazynie przez nowsze, wymieniane się ′rozpływają′...

- płyty CD są na filmy - plików na płycie nie nagrasz, bo nie da się przez kopiuj-wklej, pendrive′y i inne takie nie są uznawane, bo to jakieś wymysły.

- wysłać coś (co oczywiście wg procedur wysłać można) mejlem petentowi? No, chyba pan za dużo oczekuje, proszę przyjechać po odbiór wydruku, ma pan 150 km? Jak chce się biznesy prowadzić...

Potencjalny petencie, jeśli będziesz czekał na decyzję/wyliczenie/potwierdzenie lub inne druczki i świstki ponad normę, to miej świadomość, że w urzędzie trwa właśnie heroiczna walka z tym utrudniającymi życie komputerami, drukarkami, faksami i dyskietkami, które nie wiedzieć czemu, odmawiają posłuszeństwa!

administracja

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (553)
zarchiwizowany

#34378

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
′W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem′- historia inspirowana zawartością poczekalni.

W ubiegłym roku pracowałam jako rachmistrz spisowy przy Narodowym Spisie Ludności i Mieszkań. Ciekawe doświadczenie, mimo że moim ′rewirem′ była rodzinna miejscowość z poziomem bezrobocia oscylującym nieco powyżej średniej, a poziomem wykształcenia mieszkańców nawet średniej nieosiągającym.

Do różnych mieszkań w różnych okolicach byłam zmuszona wejść, najpierw bloki, później domki i na koniec- kamienice- najmniej atrakcyjny rejon.
Wchodzę do jednej z moich pierwszych, jeszcze nie wiedziałam, jak mam się tam zachowywać, jacy ludzie. Wali stęchlizną, ale idę dalej, pukam do odpowiednich drzwi, otwiera mi babuleńka, trochę się boi, trochę nie wie o co chodzi, ale z lekkim uśmiechem zaprasza, skoro to obywatelski obowiązek. Tak mi się smutno zrobiło, że przyjemna kobitka, a takie warunki... Warunki, taaa... Jej mieszkanie to dwie izby (nie, pokojami to nie było), bez chociażby aneksu kuchennego i łazienki, kranik ze ściany, nad tym miednica, wszystko stare, rozwalające się, ale czysto. A pod ścianą barłóg. Wersalka, skotłowane kołdry i poduchy, a w nich leży pan.
Dostałam miejsce przy stole, mówię o tym, jak się taki spis przeprowadza i zaczynam przepytywankę. Dochodzimy do pana. Mówię, że jeśli jest chory, to nie musi do mnie wstawać, ja podejdę. Nie, nie czeba, on leży, bo mu się siedzieć nie chce, on pójdzie na taboret. Tu już mi się oczka powiększyły. Pan zasiadł przy stole. Lecim z pytaniami. Kto przez to przechodził, ten wie, że pojawiały się pytania o zatrudnienie.
-Pracuje pan?
-Niee!
-Od kiedy?
-Od 1994.
-Szukał pan pracy?
-Tak, ale przestałem, za tysiunc to ja pracował nie bede! Du*y się ruszyć nie opłaca...
-No, taaaa, lepiej państwo żyłować...- tak mi się pod noskiem wyrwało.
-Co powiedziałaś?
-Że jasne, wygodniej brać zasiłki, zapomogi...- nie potrzebnie się siliłam na ironię, bo usłyszałam:
-No, Ty jedna mnie rozumisz! Bo reszta pracusiów-pajaców, co sie dajum w dup*ka rżnuńć za grosze, to od nierobów mie zwie!

Aż mi się wszystkie styki na chwilę w mózgu odłączyły. Wywiad skończyłam. Wyszłam. I stwierdziłam, że nigdy, kufa, przenigdy współczucia do osób, które choćby w chlewie żyły, to na własne życzenie.

społeczeństwo

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (234)
zarchiwizowany

#33835

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Długa droga w mroźny, lutowy wieczór z ′niespodzianką′, której nigdy nie zapomnę.

Zachciało mi się bawić w bycie mentorem- opiekunem przyjeżdżających do naszego kraju na wymianę studentów z programu Erasmus. Trafił mi się chłopak z ciepłego kraju, a że u nas było w czasie jego przylotu -20, postanowiłam odebrać go prosto z lotniska, tym bardziej, że lądował w godzinach późnowieczornych. 150 km do stolicy, mały problem. Mniejszym problemem jest dojazd niż chory ktoś w akademiku.

Jedziemy z koleżanką, która jechała ze mną w tym samym celu, jedziemy i w trasie awaryjne hamowanie. No, ktoś zjeżdżał w ostatnim momencie do jakiegoś baru, zdarza się, cała kolumna aut hamuje, jedziemy dalej. A, no nie. Bo pan za mną uroił sobie, że ja go chcę na zderzak złapać. Potrąbił sobie, dłuuuuugo, zobaczył w tylnej szybie mój środkowy palec... I to był błąd... Rozpędzam się dalej, koleżanka wypuszcza z siebie ′o kurrr*a!′ Urażone męskie ego kazało Panu zacząć mnie wyprzedzać- jechał na czołówkę- i spychać do rowu, żeby zderzenia uniknąć. Adrenalina +500, ale i tak nie wiem, co mam zrobić, bo jak mnie wyprzedzi, to... będzie źle. Ale dać mu się zabić? Zjechałam do rowu, on zwalnia, ja wykręcam, może go wyprzedzę, no błąd. Wyhamował na środku drogi, zatrzymał auto, wychodzi, za mną rozpędzony tir. Powiedzieć, że gość agresywny to mało... Karczek bez szyi, wysoki, zaciśnięte pięści, pochylony, cały spięty, rzuca się do drzwi, chce mnie wyciągnąć, w ostatnim momencie blokuje centralnym wsyztskie drzwi. Wrzucam wsteczny, pan z tira za mną komunikuje mi dźwiękowo i świetlnie, że to nie jest najlepszy pomysł. Trudno, wymijam agresora, cudem uniknęłam czołowóki, pedał w podłogę- byle go zgubić. Nawet rejestracji nie zauważyłam. Gnamy jak dzikie, zgubić go, odebrać erasmusów, do domu. Chciałoby się...

Jechałyśmy ok. 50 km bez żadnych problemów, ale emocje opadły, zapas czasu był, zjeżdżamy z trasy do jakiegoś wiejskiego sklepiku. Parking przed sklepem był do niego równoległy i miał dwa wjazdy, jeden tak jakby na początku budynku, drugi na końcu. I chyba to nas uratowało, wjechałyśmy pierwszym wjazdem, facet drugim, stanął w nim i wyskoczył z auta. Jedyne, do mnie docierało, to krzyk, pisk koleżanki, że ON MA NÓŻ, ON MA NÓÓÓÓŻ!!! Później usłyszałam jak go w drzwi wbija... Tym razem adrenalina +1000. Wiele dziwnych sytuacji miałam okazję przeżyć, ale nigdy nie widziałam na twarzy człowieka takiego zadowolenia, satysfakcji i dumy, że nas zaraz złapie i tym nożem poharata, uśmiechał się na myśl o tym. Co ciekawe, na parkingu jeszcze dwa auta, z których dopiero wysiadali ludzie- nie przeszkadzało mu to. Psychiczny. Na szczęście nie zastawił całego wjazdu, a ja nie zgasiłam silnika, wyminęłam i jego i auto i na trasę, już obojętnie w którą stronę...

Dzwonimy na policję... I tu zaczyna się rozkwitać absurd. Koleżanka mówi, ja prowadzę auto. Sytuacja naświetlona, pytania od policjantów:
-Muszą panie podać swoją lokalizację...
-Jedziemy stąd, w takim kierunku, właśnie mijamy to, a to, w oddali pojawia się taka, a taka stacja!
-Ale nieeee, panie się zatrzymają, wyjdą numerek podadzą z tego, no, eeee, panie wiedzą, takiego płotka z cyferkami i koledzy tam podjadą! [o.O]
-Panie, on nas z nożem goni, jak się zatrzymamy to nas zaszlachtuje!
- No taaaaa, w sumie taaa, to ja nie wiem jak paniom pomóc, może do domu wróćcie?
Jeszcze parę minut takiego dialogu... W międzyczasie kilka razy musiałam się zatrzymać, bo gierkówka rozkopana, ruch odbywał się zmiennie po jednym albo drugim pasie ruchu, kilka razy on nam zajechał drogę, cudem go wyminęłam. Rozmowa nie schodzi nadal z poziomu absurdu... A robi się niefajnie, bo właśnie muszę zatrzymać się na stałe, samochody jadą z naprzeciwka, nie mam gdzie uciekać, bo drugi pas ruchu odgrodzony jest betonowymi blokami. Nie wiem, jak to zrobiłam, znalazłam wyrwę między blokadami, wyrwałam koleżance telefon i wykrzyczałam panu władzy, że jeśli nie pojawi się koło nas radiowóz, a psychiczny znowu nas zablokuje i wyjdzie z samochodu, to go przejadę, bo nie jestem w stanie dłużej psychicznie dać się ganiać jak zwierzyna, powoli nie jestem w stanie prowadzić auta i nie wiem kiedy stracę na tych rozkopach połowę zawieszenia... O dziwo, radiowóz był po 5 minutach. Zamiast go gonić, a mieli już model, markę, rejestrację i nawet kolor, ba- oni obok niego jechali stwierdzili, że się zatrzymają i pogadają z nami, po 5 minutach naszła ich refleksja, że może go dogonią. Pojechali... My też. Za parę kilometrów ten sam radiowóz stoi na poboczu, każą nam zjechać. Wychodzi do nas misio-ciapa w mundurze drogówki i słyszymy:
-Wiedzą panie, my to zrezygnowaliśmy, bo on się wystraszył, to pewnie zawiasy ma, bo po rejestracji to Warszawa Targówek będzie, to już nie podjedzie...
-Ale on jest niebezpieczny! Jak będzie na nas czekał pod Warszawą, albo gdzieś mieście?
-No, ale co my go ganiać będziemy, jak się za chwilę nasz rejon kończy! Bo składać zawiadomienia też panie nie będą, prawda?
-A niby czemu nie?
-No bo panie z łódzkiego, tu trzeba będzie przyjechać, zostać, pogadać z nami, zeznania złożyć, później wracać i jego będziemy szukać... No, czy to się komu opłaca? My te papierki robić będziemy? No, czy to warto? A poza tym, to panie myślą, że on jeden taki psychiczny jest?
Tu nam ręce opadły, szczęki też, podziękowałyśmy, stwierdziłyśmy, że jak coś zawiadomienie złożymy na naszym komisariacie. Na ′do wiedzenia′ usłyszałyśmy, że oni kolegom z Warszawy każą zatrzymywać i kontrolować takie auta. A owszem, kazali, na wjeździe z Raszyna stały radiowozy, tylko kontrolowały auta częściowo odpowiadające opisowi...
Na lotnisko dojechałyśmy, kolegów odebrałyśmy, bezpiecznie wróciłyśmy do domu. Dopiero w łóżku dotarło do mnie, że na prawdę mogło mi się coś stać. I to coś poważniejszego niż nóż w drzwiach...
Serdecznie w tym miejscu pozdrawiam panów policjantów, dzięki takiemu działaniu przestępczość zmaleje, a kryminaliści na pewno nie poczują się bezkarni! Dziękuję, że moje podatki wykorzystywane są w odpowiednim celu, wy spełniacie swoje obowiązki, a ja mogę czuć się bezpiecznie i z czystym sumieniem powiedzieć gościom z innego kraju ′Czujcie się jak u siebie w domu, będziecie tu bezpieczni!′ Nigdy nikomu nie życzę takiego stresu, takiego bólu serca w trakcie i takiej paniki. Przez najbliższe parę tygodni widząc srebrnego focusa w combi serce podchodziło mi do gardła i zaczynałam szukać drogi ucieczki...

polskie drogi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (287)
zarchiwizowany

#31493

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Osiedle, na którymi mieszkałam było mozaiką różnych ludzi. Ostatnio wróciłam do mamy, pomagałam robić zakupy i zauważyłam pewnego niepełnosprawnego, teraz już mężczyznę, z którym wiąże się ta historia sprzed prawie 10 lat.

Mieszkałam na osiedlu zwykłych, niskich bloków z płyty w małym powiatowym miasteczku. Bloków było z dwadzieścia, wśród nich dwie szkoły oddzielone pasażem/deptakiem/promenadą, różnie się na to mówi. Ogólnie, teren na małym wzniesieniu, więc żeby mieszkańcom ułatwić nieco egzystencję deptak był dosyć szeroki, długi, kilka metrów płasko, kilka schodków, obok schodków podjazd dla wózków i znowu, płasko, podjazd i schodki... z jednej strony boisko jednej szkoły, z drugiej boisko drugiej szkoły i trawnik- ludzi zawsze pełno.

Jak już zaznaczyłam, mieszkał tam niepełnosprawnych chłopak, nie wiem na czym jego choroba polegała, ale miał powykręcane kończyny i lekki niedowład, praktycznie nie mówił, rozumieli go tylko rodzice, po osiedlu poruszał się na specjalny trójkołowym rowerze dla niepełnosprawnych, stopy miał przymocowane do pedałów. Na rower złożyło się lokalne przedsiębiorstwo i mieszkańcy. Rodzice szczęśliwi, chłopak wdzięczny, rower widocznie mu pomagał i psychicznie i w rehabilitacji. Mimo to, podjazdy na deptaku były dla niego często nie do pokonania ′na jeden raz′- musiał odpoczywać, czasami się przewracał i nie było nikogo, kto by nie podbiegł i nie pomógł, dzieciaka, który nie zawołałby rodzica na pomoc. No, cóż... wyjątki potwierdzają regułę...

Wielkanoc, Wielka Sobota dokładnie, na deptaku tylko dwie osoby- on na swojej machinie i lokalna Wielmożna Pani w Czerni, której obraz zamazywał się, jeśli wystawał poza czubek nosa. Złośliwa była strasznie, widziała, że chłopak się męczy i specjalnie, zamiast skorzystać ze schodków, to spacerkiem, na obcasikach, kręcąc tyłeczkiem pokonywała pasaż podjazdem. Chłopak tego nie przewidział, nie zauważył, ′rozpędził się′ i został zmuszony do wyhamowania w połowie wysokości podjazdu. Skutek- upadł. Płakał, prosił kobietę, żeby mu pomogła. Nigdy nie wiedziałam tak wyniosłego spojrzenia. Takiej pogardy dla ludzkiej niezawinionej ułomności. Gardziła nim. Fuknęła, prychnęła, poszła dalej. Spokojnym krokiem,już po schodkach, nic się przecież nie stało.

Pobiegłam do bloku, domofon, wykrzyczałam mamie co i jak. Pomogłyśmy.

O sprawie zapomniałam, jeden głupi człowiek nie pomógł, pomogłyśmy my. Tylko jak go zobaczyłam i zobaczyłam, że mnie poznaje, uśmiecha się do mnie, to przypomniały mi się uczucia, jakie wzbudziła we mnie ta sytuacja- współczucie, strach, przykrość, bezsilność i wtedy niezrozumiały dla mnie wstyd- że ona tu jest, że taka jest i że ja sama nie jestem w stanie naprawić krzywdy, którą wyrządził drugi człowiek...

osiedle

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (200)

1