Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SalErlenmayeri

Zamieszcza historie od: 2 kwietnia 2015 - 8:18
Ostatnio: 20 lipca 2015 - 23:09
  • Historii na głównej: 8 z 17
  • Punktów za historie: 3699
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 297
 
zarchiwizowany

#67496

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od razu zaznaczam: choć zdarzenie pozostawiło mnie z paskudymi wrażeniami, dla sprawczyni mam wyłącznie głębokie współczucie.

W życiu wykonywałam różne prace, ale od kilkunastu lat dodatkowo zajmuję się sprzedażą bezpośrednią kosmetyków. Lubię dawać mądre rady i sprawiać, że ludzie pięknie wyglądają i czują się komfortowo w swojej skórze. A że przy okazji parę groszy wpadnie...

Tak więc staram się latami utrzymywać grono wiernych klientek. Jedna z nich była dość ciężkich w obcowaniu. Ludzie mieli ją za "lekko stukniętą", głównie że względu na szybką, niewyraźną i jąkającą się mowę (coś jak Korwin - Mikke po amfetaminie). Ja nie narzekałam, bo przynajmniej w kwestii kosmetyków miała ustalony, dobry gust (nie cierpię niezdecydowanych marud). Zaczęła ostatnio kupować coś mniej, tłumacząc się kłopotami zdrowotnymi i wydatkami na jakiś proces sądowy. Tematu nie drążyłam, ale jak zrozumiałam, uważała się za ofiarę błędu lekarza, którego pozwała.

Ostatnio spotkałam ją zupełnie przez przypadek na przystanku i spontanicznie zaproponowałam wizytę w centrum sprzedaży " moich" kosmetyków. Mogłaby sobie wypróbować nowości itp. Po drodze. Ały czas narzekała na krzywdę. Pozwany lekarz rzekomo wszedł w spisek z wieloma osobami, np prawnikami a także właścicielem domu. Tenże pod pozorem remontu coś jej podłożył i teraz ją zatruwa. Czuje się coraz gorzej. Alarm mi zawył ale zacisnęłam zęby i kontynuowała podróż.

Na miejscu kobieta wyraziła obawę, czy od zapachu perfum nie zrobi jej się słabo, ale weszła. Narzekała co prawda na dziwne samopoczucie, falowanie podłogi, odrętwienie kończyn, zakupów jednak dokonała. Z z ulgą ją pożegnałam i pozostałam, by pozałatwiać swoje sprawy.

Za kilka minut - telefon. Babka oskarżyła mnie, że celowo ją tam zwabiłam. W centrum już było coś dziwnego a przy wyjściu jakiś facet tak podejrzanie spojrzał. Na pewno coś rozpylił, bo ona poczuła się jeszcze gorzej.

Czekała na mnie przed wejściem. Pytała, jak to tak można człowieka skrzywdzić. Ile mi zapłacili? Czy to lekarz? A może niejaka pani R., sprzedawczyni peruk? Ona też ma jakiś konszachty z nimi. Itd, itp. Byłam bezradna. Wiedziałam, że nie ma co się tłumaczyć. Życzyłam zdrowia i tylko zastanawiałam się, dlaczego jej rodzina jeszcze nie wysłała jej na prawdziwe leczenie. Przecież ich też prędzej, czy później oskarży o coś.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (183)
zarchiwizowany

#67478

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję na infolinii (między innymi).

Umówiłam się z pewną klientką, że do niej oddzwonię. O uzgodnionej godzinie wybrałam numer. Odebrało dziecko. Raczej w wieku wczesnoprzedszkolnym albo i młodsze - nie potrafiło złożyć zdania.

Dziecko zaczęło wołać mamę. Słyszałam, jak krzyczy coraz głośniej, krąży po domu i szuka. Nie rozłączyłam się, trochę z lenistwa a trochę z ciekawości, czy i kiedy ktoś dorosły podejdzie do telefonu. Po chwili do wzywania mamy przyłączyło się drugie dziecko... Po 4 minutach zakończyłam połączenie, ale wkrótce je ponowiłam. Znów nikogo dorosłego.

Niepokój ugasiłam podejrzeniem, że matka po prostu nie chciała ze mną rozmawiać, ale i tak jest dla mnie kandydatką na rodzicielkę roku. 4 minuty ignorowania wezwań dwojga małych dzieci... Jutro też zadzwonię!

call_center

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (34)
zarchiwizowany

#67398

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziadek, wnuczek, sklep.

Wnuczek chce ciastka. Te konkretne ciastka. Teraz, nie za chwilę. Chce je zjeść, zanim dojdą do kasy.

Dziadek zgadza się, żeby chłopak zjadł ciastka - i tak później za nie zapłaci.

Tylko że... Ciastka były na wagę!

Delikatesy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (40)
zarchiwizowany

#66300

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siedemnastoletnia córka od 4 miesięcy nie mogła wyzdrowieć. Dokuczał jej katar, zatkane uszy, kaszel, w końcu pojawiły się duszności. Po bezskutecznej antybiotykoterapii dostała od lekarza rodzinnego receptę na leki przeciw astmie i skierowanie do alergologa.

Jeszcze tego samego dnia próbowałam zapisać ją do renomowanego specjalisty w pobliskim sporym mieście. Terminy - sierpień, wrzesień. Postanowiłam zaryzykować i skorzystać z przychodni w moim Piekiełkowie. Po zaledwie 3 tygodniach wchodzimy do doktora Piekielnego.

Jegomość nie bawił się w uprzejmości. Od początku posługiwał się tonem kojarzonym raczej z mundurem (coś jak krzyżówka kaprala i złego gliny). Zapytał o dotychczas przyjmowane leki i bez ŻADNYCH badań wyznaczył datę spirometrii oraz testów na alergeny.

Wyznaczył, oznajmił, obwieścił. Córka otwarła tylko usta, zdążyła powiedzieć "ale..." a doktor jak nie wrzasnął: Cicho bądź! Ja się nie pytam! Jak mówię, tak ty przychodzisz! Albo idziecie do innego lekarza!

Moja pierwsza myśl: Jasne, że idziemy, buraku jeden. Druga: idziemy, ale dokąd? Tak więc potulnie przyjęłyśmy nowy termin (choć kolidował z umówioną wcześniej wizytą u innego lekarza) i kolejną porcję wrzasków.

Piekielnik, cały czas tym samym tonem, żądał całkowitego podporządkowania się zaleceniom, posłusznej współpracy i ogólnie bycia wzorowym pacjentem (a jak nie, to won). Cóż, miałam tylko nadzieję, że za tą chamską fasadą kryje się rzetelny lekarz.

Ustaliliśmy przy tym, że córka może przychodzić w przyszłości sama. Tak więc przebieg drugiej wizyty (zwracam uwagę, że na pierwszej nawet jej nie osłuchał) znam już tylko z jej opowieści.

Hoży doktor nie przeprowadził testów, tylko samą spirometrię. Popatrzył w wyniki, pochrząkał i oznajmił:
Bardzo ładnie. Jest duża poprawa!

Aaaaach, będzie wesoło, bo w tym roku jesteśmy już na niego skazane. I to podwójnie - mamy też iść do laryngologa. Którym jest on sam.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (37)
zarchiwizowany

#66265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z nieoczekiwaną pointą.

Moja posesja rozciąga się pomiędzy dwiema ulicami. Od tyłu znajduje się brama wjazdowa, do której nie jest przypisany żaden adres. Od przodu wchodzi się przez niepozorną furteczkę. Choć wejście to jest regularnie uczęszczane, bywa niezauważane przez parkujących kierowców.

Ciągłe zastawianie mi furtki doprowadzało mnie do coraz większego szału. Akurat tędy często przejeżdżały wózki - zarówno dziecięce jak i inwalidzkie. Czasem musiałam deptać sobie po rabatce kwiatowej, żeby wejść do domu. Listonosz nie doręczał listów (ani do domu ani nawet do skrzynki nie mógł dotrzeć) a zaproszeni znajomi krążyli bezradnie (nie wszyscy mieli komórki). Chodziłam po sąsiadach, szukając właścicieli tych aut, zostawiałam karteczki za kierownicą, czasem bazgrałam szminka po szybach i ogólnie zaczęłam uchodzić za nieco nawiedzoną.

Ponieważ problem nie mijał, pewnego pięknego popołudnia, stanąwszy przed wyjątkowo wypasioną furą, postanowiłam zadzwonić na Policję.

Panowie przyjechali z nieco sceptycznym nastawienien, ale gdy tylko zobaczyli "zawalidrogę", od razu zapał w nich wstąpił. Zadzwonili do jednego z sąsiadów. Drzwi otwarła ciężko spłoszona przedstawicielka młodszego pokolenia. Okazało się, że sprawca gości u jej brata. Delikwent przyszedł z miną, jakby mu za przeproszeniem kot w papcie narobił, ze skruchą wysłuchał pouczenia, samochód przestawił.

Po tej interwencji sytuacja uległa znacznej poprawie. I na tym można by skończyć, ale...

Od historii minęły ze 2 lata. Przy jakiejś towarzysko - alkoholowej okazji zebrało nam się z sąsiadami na wspominki. Dopiero wtedy dowiedziałam się, skąd te nieszczególne miny na widok policjantów. Otóż właściciel samochodu... miał w nim hmmm... środki zmieniające świadomość, które zostały też przez całe towarzystwo użyte. Dodatkowy smaczek: był on rzecznikiem prasowym bardzo znanej firmy.

Do twarzy mi z rogami?

nie parking

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (154)
zarchiwizowany

#66129

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kampania wyborcza (pod hasłem "same buraki i jedna Ogórek") w pełni. Kandydaci jak zwykle obiecują to, co chcielibyśmy usłyszeć. Tak więc ich frazesy mówią wiele nie tylko o samych politykach, ale też i wyborcach.

I tylko myślę sobie, jakimi gigantami hipokryzji są niejaki Grzegorz B. i jego ewentualni zwolennicy, skoro na plakacie tego pana widnieją, jedno przy drugim, następujące hasła:

1) Bezkompromisowy obrońca Życia
2) Zwolennik kary głównej (tzn śmierci)

plakat wyborczy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (88)
zarchiwizowany

#65822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Najpierw garść wyjaśnień a potem zstąpienie do piekieł.

Pracuję na infolinii zajmującej się wyłącznie przedłużaniem umów. Co ważne dla historii, abonent może po upływie pewnego okresu swoją umowę wypowiedzieć (30 dniowy termin) albo przedłużyć (otrzymuje nową promocję). Jeżeli nie zrobi nic - umowa przechodzi na czas nieokreślony z opłatą standardową, znacznie wyższą od promocyjnej.

W takim układzie klient, który zawczasu nie wysłał wypowiedzenia, w ostatnim miesiącu swojej umowy jest pod ścianą: jeżeli nie zatwierdzi aneksu, rachunek za kolejny miesiąc przyprawi go o siwiznę i palpitacje. Dla firmy to też żaden interes, bo taki abonent, jeżeli tylko wcześniej nie padnie na apopleksję, pędzi na złamanie karku do konkurencji.

I oto słychać ryk z samych czeluści. To jeden z naszych najlepszych konsultantów poniósł porażkę. Po pół godzinie przekonywania, tłumaczenia, zapewniania i analizowania treści aneksu usłyszał: "to ja pójdę do punktu i tam przedłużę". Klęska tym dotkliwsza, że zaproponował klientce niespotykanie dobre warunki, mieliśmy akurat coś w rodzaju happy hour. Na dodatek to był przedostatni dzień umowy. Co ta klientka chciała jeszcze zdobyć - chyba tylko miano patologicznego chytrusa.

Zemsta konsultanta była naprawdę piekielna. Zaznaczył on mianowicie w systemie komputerowym, że klient zgodził się przedłużyć umowę. Tym samym zablokował konto (zniknęły wszystkie oferty). Potem napisał do przełożonego e-mail z prośbą o anulowanie aneksu. Procedura taka zajmuje 2 dni. Wówczas wszystko wraca do stanu poprzedniego. Do tego momentu nic jednak w systemie nie wskazuje, że coś takiego jest w toku.

Abonentka, jeżeli udała się do punktu albo zadzwoniła na infolinię, otrzymała informację, że jej umowa została już przedłużona. Mogli jej co najwyżej odczytać kwotę rachunku za przyszły miesiąc - a ta, zgodnie z wprowadzonym aneksem, była bardzo atrakcyjna.
Ale za 2 dni po przedłużeniu nie będzie przecież śladu. Równocześnie rozpocznie się nowy miesiąc. Umowa przejdzie sobie radośnie na czas nieokreślony, z 3-miesięcznym terminem wypowiedzenia, rachunek oszaleje, muahahahahaha!

Formalnie rzecz biorąc, piekielny konsultant był czysty. Rozmowę do samego końca prowadził kulturalnie i uprzejmie a swoją "pomyłkę" zgłosił przełożonemu. Kobieta mogła złożyć reklamację i uniknąć kosmicznych płatności. Są i tacy, którzy zemście przyklasnęli. A ja i tak nie będę się odgrywać na upierdliwych ludziach. Howgh.

call_center

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -19 (39)
zarchiwizowany

#65775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia pisana "na gorąco".

Miałam dziś coś do załatwienia w Poznaniu.
Miasto to słynie m in z targów. Imprezy te ściągają rzesze przyjezdnych, przez co ulice są zakorkowane, dworce przepełnione i panuje ogólny chaos.
W Poznaniu odbywa się też wiele imprez sportowych. Uliczne biegi lub wyścigi rowerowe budzą wiele kontrowersji, ponieważ całkowicie dezorganizują ruch w mieście.
Oczywiście korki korkami, ale takie wydarzenia dodają miastu prestiżu i bardzo dobrze, że są organizowane.

Piekielność pierwsza.
Na dzisiejszy dzień zaplanowano i targi motoryzacyjne i półmaraton.

Uzbrojona w wiedzę o czekających mnie utrudnieniach, starannie zaplanowałam mój pobyt w Poznaniu. Na miejsce dojechałam, sprawę załatwiłam, czas wracać.

Poszłam na tramwaj. Czekając na przystanku obserwowałam, jak policjanci na totalnie zakorkowanym rondzie usiłują kierować ruchem, uprzejmie tłumacząc, że jazda w kierunku trasy biegu nie jest dobrym pomysłem. Niektóre samochody przemykały jednak za plecami policji.

W końcu - tramwaj. Jechał co prawda w stronę biegaczy, ale i tak miałam się wcześniej przesiąść.

Piekielność druga.
Tramwaj dogonił samochody, które pojechały w "zakazaną" stronę i stanęły na dodatek za blisko torów. Intensywne dzwonienie na zawalidrogi nie pomagało. Motorniczy wysiadł więc, podchodził kolejno do kierowców i prosił o zrobienie mu miejsca. Uprzedzał też,że przerwa w ruchu potrwa godzinę. Samochody robiły miejsce lub odjeżdżały. Tramwaj przemieszczał się kawałek, po czym motorniczy ponawiał całą operację.
Po kilku cyklach wysiadania/informowania/robienia miejsca/podjeżdżania tramwaj dowlókł się do skrzyżowania, na którym miałam wysiąść. Zdążyłam na autobus powrotny, jednak z zasłyszanych rozmów wynikało, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Mistrzowie.
Z jednego z aut wychylał się uśmiechnięty od ucha do ucha pasażer. Z pewnością widział, co się dzieje. Samochód jednak twardo sterczał na torowisku. Kierowca pewnie czekał na miłe słowo od motorniczego. Doczekał się, pogadał, zjechał wprawdzie na bok, lecz w ostatniej chwili zamarkował jazdę wprost na tramwaj. W środku siedziała gromada uchachanych młodzieńców.

Aha, wieczorem będzie mecz Lecha.

Poznań miasto doznań

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (217)
zarchiwizowany

#65766

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Był sobie człowiek, który miał hobby. Hobby stało się pasją. Współgrało z jego studiami, ale zaczęło wymagać jeszcze głębszej wiedzy, do zdobycia tylko drogą wymiany doświadczeń pomiędzy podobnymi maniakami.
Czasem pojawiał się wraz z jemu podobnymi w mediach. Opowiadał, zaciekawał, przekonywał, że da się na tym zrobić biznes.
W końcu idea i kapitał się zetknęły.
Ponieważ osoby dysponujące kapitałem nie miały bladego pojęcia o sprawach praktycznych, zatrudniły wcześniej wspomnianego zapaleńca.
I wielu krewnych oraz znajomych po różnych niepotrzebnych stanowiskach, zwłaszcza w dziale marketingu.
Którzy zarabiali więcej, niż wyłoniony w długim procesie rekrutacji specjalista.
A kiedy ta cała banda pociotków uznała się z mądrzejszych (no bo oni mózgiem a tamten także tymi ręcami pracował), nasz bohater próbował interweniować u szefostwa, by przywrócić właściwe proporcje - zwłaszcza w zakresie wypłat.
I usłyszał: "NAWET MAŁPA potrafiłaby to zrobić". Oraz, że wykazuje "MIZERNE CHĘCI współpracy z działem marketingu"
Następnego dnia syn szefa, który był przyuczany na pomocnika, walnął takiego babola, że po prostu zepsuł co się tylko dało. Awaria typu "ale jak on to tak???"
Wkrótce dział marketingu otrzymał zamówienie na koszulki z napisami: "nawet małpa..." oraz "mizerne chęci", oczywiście na koszt firmy.
Serio, gość w tych koszulkach chodził do pracy.

Polska

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (68)

1