Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SalErlenmayeri

Zamieszcza historie od: 2 kwietnia 2015 - 8:18
Ostatnio: 20 lipca 2015 - 23:09
  • Historii na głównej: 8 z 17
  • Punktów za historie: 3699
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 297
 
zarchiwizowany

#66129

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kampania wyborcza (pod hasłem "same buraki i jedna Ogórek") w pełni. Kandydaci jak zwykle obiecują to, co chcielibyśmy usłyszeć. Tak więc ich frazesy mówią wiele nie tylko o samych politykach, ale też i wyborcach.

I tylko myślę sobie, jakimi gigantami hipokryzji są niejaki Grzegorz B. i jego ewentualni zwolennicy, skoro na plakacie tego pana widnieją, jedno przy drugim, następujące hasła:

1) Bezkompromisowy obrońca Życia
2) Zwolennik kary głównej (tzn śmierci)

plakat wyborczy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (88)

#65936

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa sprzed lat. Mam nadzieję, ale niestety nie pewność, że takie historie już się nie zdarzają.

W pewnej rodzinie na świat przyszło dziecko z poważną wadą wrodzoną. Wymagało częstej i długotrwałej hospitalizacji. W tamtych czasach kontakt rodziców z dziećmi w szpitalu był mocno utrudniony. Na przykład matka tego konkretnego chłopca zatrudniła się w szpitalu jako salowa, aby zapewnić synowi należytą opiekę i wsparcie.

Wielu pacjentów pochodziło z odległych miejscowości. Dzieciaki te były rzadko odwiedzane, a i na przepustki nie zabierano ich za często. Szczególnie dotkliwie odczuwały samotność w okresie świąt. Wspomniana przeze mnie matka namówiła więc innych rodziców, aby na Wielkanoc napiekli ciast i przynieśli do szpitala.

Wypieki miały być niespodzianką i zostać podane dzieciom na świąteczne śniadanie. Na oddział dostarczono je więc już poprzedniego dnia.

Niespodzianka była, a jakże. W postaci braku ciast. Pierwsza myśl: personel zeżarł. Co za niesłuszne posądzenie! Pielęgniarki po prostu wyrzuciły je do śmietnika.

Dlaczego? Bo jak dzieci by dostały, to by nakruszyły. Taką odpowiedź otrzymali zbulwersowani rodzice: "Wy przynosicie, a kto to niby ma potem sprzątać?"

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (724)

#65880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Upokarzające doświadczenie.

Dojazd do pracy zajmuje mi około półtorej godziny, z przesiadką. Na całej trasie brak WC.

Po pół godziny jazdy wystąpiła u mnie nagła potrzeba zmiany podpaski. Problem połowy ludzkości ale temat raczej tabu. Na dodatek godzina wczesnoporanna, wszystko pozamykane. W miejscu przesiadki czynny był jednak kiosk z pieczywem. Podeszłam, nabyłam najdroże bułeczki - taka próba zdobycia przychylności sprzedawczyni - i zapytałam o pożądany przeze mnie przybytek.

Odpowiedź brzmiała:
- Mam, ale nie wpuszczę.

Powiedziałam, że sprawa pilna a na dodatek książeczkę Sanepidu posiadam (podobno ta instytucja zabrania nieprzebadanym śmiertelnikom wchodzić na zaplecza sklepów spożywczych).

Nie ma mowy. You shall not pass.

Wzięłam głęboki oddech, zburzyłam bastiony wstydu i zaapelowałam do solidarności jajników. Ale nawet informacja o przepełnionej podpasce nie otwarła bram, za to wzbudziła zaciekawienie stojącego obok pana.

Padły jednak wyjaśnienia.
Otóż sprzedawczyni bała się szefa. To on ustanowił zakaz wpuszczania osób postronnych do ubikacji. Kiedyś ulitowała się nad jakąś starowinką i pozwoliła jej wejść. Zaraz nadeszła druga kobieta i także poprosiła o możliwość skorzystania. Sprzedawczyni odmówiła. Z tego powodu wpłynęła na nią skarga.

Tak, ktoś miał w sobie tyle jadu (a może przepełniony pęcherz tak działa na ludzi), że spłodził donos do przełożonego o wpuszczeniu kogoś nieuprawnionego do wnętrza kiosku. Sprzedawczyni dostała po łapkach i poskromiła odruchy litości, jednak szef ma ją jeszcze na oku i od czasu do czasu obserwuje gdzieś z krzaków.

Historia bez happy endu. Podpaska, choć miała chronić przed przeciekami nawet w 100%, przeciekła. Musiałam kupić we wcześnie otwieranym markecie nową kieckę, dość paskudną i z poliestru. A przedtem przełknąć hektolitry wstydu, bo choć miesiączka jest zjawiskiem fizjologicznym, to obrzydzenie budzi większe niż kupa na podeszwie, ropiejący pryszcz i śmierdzące pachy razem wzięte

PS
Czytając dość wredne komentarze spieszę donieść na siebie, że istotnie miesiączki mam patologiczne, tampony są wykluczone (tego dnia do godz 13 zużyłam 5 nocnych podpasek). Zwracam jednak uwagę, że prawdziwa piekielność przebiega po linii sprzedawczyni - szef - donosicielka - samorząd.

metr od WC

Skomentuj (104) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 324 (664)
zarchiwizowany

#65822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Najpierw garść wyjaśnień a potem zstąpienie do piekieł.

Pracuję na infolinii zajmującej się wyłącznie przedłużaniem umów. Co ważne dla historii, abonent może po upływie pewnego okresu swoją umowę wypowiedzieć (30 dniowy termin) albo przedłużyć (otrzymuje nową promocję). Jeżeli nie zrobi nic - umowa przechodzi na czas nieokreślony z opłatą standardową, znacznie wyższą od promocyjnej.

W takim układzie klient, który zawczasu nie wysłał wypowiedzenia, w ostatnim miesiącu swojej umowy jest pod ścianą: jeżeli nie zatwierdzi aneksu, rachunek za kolejny miesiąc przyprawi go o siwiznę i palpitacje. Dla firmy to też żaden interes, bo taki abonent, jeżeli tylko wcześniej nie padnie na apopleksję, pędzi na złamanie karku do konkurencji.

I oto słychać ryk z samych czeluści. To jeden z naszych najlepszych konsultantów poniósł porażkę. Po pół godzinie przekonywania, tłumaczenia, zapewniania i analizowania treści aneksu usłyszał: "to ja pójdę do punktu i tam przedłużę". Klęska tym dotkliwsza, że zaproponował klientce niespotykanie dobre warunki, mieliśmy akurat coś w rodzaju happy hour. Na dodatek to był przedostatni dzień umowy. Co ta klientka chciała jeszcze zdobyć - chyba tylko miano patologicznego chytrusa.

Zemsta konsultanta była naprawdę piekielna. Zaznaczył on mianowicie w systemie komputerowym, że klient zgodził się przedłużyć umowę. Tym samym zablokował konto (zniknęły wszystkie oferty). Potem napisał do przełożonego e-mail z prośbą o anulowanie aneksu. Procedura taka zajmuje 2 dni. Wówczas wszystko wraca do stanu poprzedniego. Do tego momentu nic jednak w systemie nie wskazuje, że coś takiego jest w toku.

Abonentka, jeżeli udała się do punktu albo zadzwoniła na infolinię, otrzymała informację, że jej umowa została już przedłużona. Mogli jej co najwyżej odczytać kwotę rachunku za przyszły miesiąc - a ta, zgodnie z wprowadzonym aneksem, była bardzo atrakcyjna.
Ale za 2 dni po przedłużeniu nie będzie przecież śladu. Równocześnie rozpocznie się nowy miesiąc. Umowa przejdzie sobie radośnie na czas nieokreślony, z 3-miesięcznym terminem wypowiedzenia, rachunek oszaleje, muahahahahaha!

Formalnie rzecz biorąc, piekielny konsultant był czysty. Rozmowę do samego końca prowadził kulturalnie i uprzejmie a swoją "pomyłkę" zgłosił przełożonemu. Kobieta mogła złożyć reklamację i uniknąć kosmicznych płatności. Są i tacy, którzy zemście przyklasnęli. A ja i tak nie będę się odgrywać na upierdliwych ludziach. Howgh.

call_center

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -19 (39)

#65683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I moja mama i córka mają specyficzne charaktery.

Bierzmowanie. Szykujemy się do kościoła. Mama przyjechała przed czasem, plącze się po mieszkaniu i próbuje być użyteczna (czytaj: węszenie po kątach, krytyka i tzw. dobre rady).
20 minut do mszy. Nagle rozlega się wrzask. PAJĄK! Wielki, włochaty, a córka ma arachnofobię. Krzyki, histeria, trzeba go zabić ale paskud wlazł pod sofę.

Do akcji wkracza mama. Może wyśmianie fobii wystarczy, żeby uspokoić córkę? Nie? To będzie można w końcu wykazać się: mama zdobywa wyrazy uznania wciągając pająka spod sofy przy użyciu długiej linijki i ukatrupiając go skutecznie.
Wystarczy wrażeń? A skąd! Mama zaczyna biegać za moją córką ze zwłokami pająka na szufelce. Córka się drze. Mama pokazuje, jaki to niegroźna istota, przecież to trzeba być nienormalną, żeby się tak bać. Byliśmy już z nią u psychologa? No popatrzeć tylko, przecież on nie żyje. Beksalala!
Prosimy mamę, żeby już skończyła. Msza za chwilę i w końcu to ważny dzień.

Najpierw prosimy uprzejmie. Potem druga córka zaczyna być mniej uprzejma. Jak my ją wychowaliśmy? W końcu mąż nie wytrzymał i podniósł głos.

Ojej.

Jak my tak możemy? Pozwalamy naszej córce na fochy i chimery, nic z tym nie robimy. A to taka naukowa metoda, trzeba przyzwyczajać się do swoich lęków. Stawiać im czoło (kolejne machnięcie pająkiem w stronę córki). A my... my mamę... MALTRETUJEMY! Zamiast okazać wdzięczność! To jest... mobbing!
Mama ogarnia zapłakanym spojrzeniem rodzinkę: ja - osłupiała, mężowi zaraz żyłka pęknie, jedna córka kwili i szlocha, druga strzela nastoletniego focha...

Po czym ta kobieta po 80-tce robi minę obrażonego przedszkolaka, tupie nogami i rzuca w córkę nieszczęsnym stawonogiem krzycząc PAJĄK, PAJĄK PAJĄK! Potem ucieka trzaskając drzwiami.

Przyszła do kościoła, ale czaiła się z tyłu i wyszła przed końcem. A ja mam połowę jej genów...

dom wariatów

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (576)
zarchiwizowany

#65775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia pisana "na gorąco".

Miałam dziś coś do załatwienia w Poznaniu.
Miasto to słynie m in z targów. Imprezy te ściągają rzesze przyjezdnych, przez co ulice są zakorkowane, dworce przepełnione i panuje ogólny chaos.
W Poznaniu odbywa się też wiele imprez sportowych. Uliczne biegi lub wyścigi rowerowe budzą wiele kontrowersji, ponieważ całkowicie dezorganizują ruch w mieście.
Oczywiście korki korkami, ale takie wydarzenia dodają miastu prestiżu i bardzo dobrze, że są organizowane.

Piekielność pierwsza.
Na dzisiejszy dzień zaplanowano i targi motoryzacyjne i półmaraton.

Uzbrojona w wiedzę o czekających mnie utrudnieniach, starannie zaplanowałam mój pobyt w Poznaniu. Na miejsce dojechałam, sprawę załatwiłam, czas wracać.

Poszłam na tramwaj. Czekając na przystanku obserwowałam, jak policjanci na totalnie zakorkowanym rondzie usiłują kierować ruchem, uprzejmie tłumacząc, że jazda w kierunku trasy biegu nie jest dobrym pomysłem. Niektóre samochody przemykały jednak za plecami policji.

W końcu - tramwaj. Jechał co prawda w stronę biegaczy, ale i tak miałam się wcześniej przesiąść.

Piekielność druga.
Tramwaj dogonił samochody, które pojechały w "zakazaną" stronę i stanęły na dodatek za blisko torów. Intensywne dzwonienie na zawalidrogi nie pomagało. Motorniczy wysiadł więc, podchodził kolejno do kierowców i prosił o zrobienie mu miejsca. Uprzedzał też,że przerwa w ruchu potrwa godzinę. Samochody robiły miejsce lub odjeżdżały. Tramwaj przemieszczał się kawałek, po czym motorniczy ponawiał całą operację.
Po kilku cyklach wysiadania/informowania/robienia miejsca/podjeżdżania tramwaj dowlókł się do skrzyżowania, na którym miałam wysiąść. Zdążyłam na autobus powrotny, jednak z zasłyszanych rozmów wynikało, że nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Mistrzowie.
Z jednego z aut wychylał się uśmiechnięty od ucha do ucha pasażer. Z pewnością widział, co się dzieje. Samochód jednak twardo sterczał na torowisku. Kierowca pewnie czekał na miłe słowo od motorniczego. Doczekał się, pogadał, zjechał wprawdzie na bok, lecz w ostatniej chwili zamarkował jazdę wprost na tramwaj. W środku siedziała gromada uchachanych młodzieńców.

Aha, wieczorem będzie mecz Lecha.

Poznań miasto doznań

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (217)
zarchiwizowany

#65766

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Był sobie człowiek, który miał hobby. Hobby stało się pasją. Współgrało z jego studiami, ale zaczęło wymagać jeszcze głębszej wiedzy, do zdobycia tylko drogą wymiany doświadczeń pomiędzy podobnymi maniakami.
Czasem pojawiał się wraz z jemu podobnymi w mediach. Opowiadał, zaciekawał, przekonywał, że da się na tym zrobić biznes.
W końcu idea i kapitał się zetknęły.
Ponieważ osoby dysponujące kapitałem nie miały bladego pojęcia o sprawach praktycznych, zatrudniły wcześniej wspomnianego zapaleńca.
I wielu krewnych oraz znajomych po różnych niepotrzebnych stanowiskach, zwłaszcza w dziale marketingu.
Którzy zarabiali więcej, niż wyłoniony w długim procesie rekrutacji specjalista.
A kiedy ta cała banda pociotków uznała się z mądrzejszych (no bo oni mózgiem a tamten także tymi ręcami pracował), nasz bohater próbował interweniować u szefostwa, by przywrócić właściwe proporcje - zwłaszcza w zakresie wypłat.
I usłyszał: "NAWET MAŁPA potrafiłaby to zrobić". Oraz, że wykazuje "MIZERNE CHĘCI współpracy z działem marketingu"
Następnego dnia syn szefa, który był przyuczany na pomocnika, walnął takiego babola, że po prostu zepsuł co się tylko dało. Awaria typu "ale jak on to tak???"
Wkrótce dział marketingu otrzymał zamówienie na koszulki z napisami: "nawet małpa..." oraz "mizerne chęci", oczywiście na koszt firmy.
Serio, gość w tych koszulkach chodził do pracy.

Polska

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (68)