Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7964
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13489
 

#32250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklepik osiedlowy jaki jest każdy wie. Jakie osoby tam całymi dniami przesiadują, racząc się trunkami wyskokowymi, też większość "zna".
W drodze do sklepu, zostałem zaczepiony słynnym:
- Kierowniku daj 50gr na wino
Odrzekłem zgodnie z prawdą, że nie mam. Na co oburzony smakosz trunków podłych:
- Jak nie masz? Przecież pracujesz!

Meneliki

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (689)

#31882

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/31872 przypomniała mi mój ostatni wyjazd na obóz w 2003r. Najgorszy w moim życiu. Byłem wtedy jednym z najstarszych obozowiczów. Rozrzut wiekowy to było coś koło 14-18 lat. Nic nie zapowiadało tego co ma się dziać. Nawet wychowawcy byli mi w większości znani, bo już któryś kolejny raz z nimi jeździłem.

Jedyną zabawą większości wtedy 16-18 latków było pójście do Biedronki, kupienie zgrzewki VIP′ów (tego piwa co się je na spirytusie robi, normalny człowiek nie jest w stanie tego wypić) i zaje*** się w 3D. Popularne były również tanie wina. Nie powiem kiedyś nawet je lubiłem, ale ówczesne były wyjątkowo podłe, Komandosy przy tym to był oryginalny francuski szampan.

Na zebraniu obozowym proponowałem, ogniska, podchody, zawody sportowe, paintball (obok ośrodka było wydzielone miejsce). Propozycje spotkały się z aprobatą wychowawców, ale pozostali obozowicze widzieli jedynie Biedronkę oddalona o 300 m od ośrodka...

Cały obóz to były przepychanki. Wyjście na dyskotekę i wołanie do każdego przechodnia "Marysia", albo "Zioło" było standardem... chłopaczki jakiegoś dilera najwyraźniej szukali. Przy powrocie, okazało się, że jeden z poszukiwaczy ma pociętą rękę i jest tak naćpany, że nie wie nawet na jakiej planecie żyje. Dodatkowo włączył mu się agresor, zaczął podnosić jakieś głazy ze skalniaków (średnio mu to szło, bo był mikrej postury).

Nie można było spokojnie pójść do łazienki. Kabiny co prawda zamykane, ale brak sufitu. Gdy tylko ktoś zasiadł na tronie, został dokładnie spryskany pianką do golenia. Fakt za pierwszym razem może i to było śmieszne, ale opróżnienie w ten sposób 30 pojemników na piankę do golenia chyba wystarczająco obrazuje skalę problemu?

Nowe "wychowawczynie", niewiele starsze od swoich podopiecznych. Nie radziły sobie kompletnie. Wielokrotnie, musiałem stawiać do pionu wierzgających "cfaniaczków", bo opiekunka, po prostu się ich bała. Mało to, w momencie gdy po raz 15 została mi spuszczona na głowę pianka do golenia (żeby nie było, że byłem jakoś nielubiany, nie było rozróżnienia, większość obozowiczów borykała się z tym samym problemem), w trakcie posiadówki, byłem już mocno wkurzony. Siadłem w pokoju i próbowałem się uspokoić. Opiekunka grupy, siedziała w pokoju i bezczelnie namawiała mnie żebym coś z tym zrobił. Wygarnąłem jej wtedy co myślę, powiedziałem, że mam ochotę wejść do pokoju kawalarzy razem z drzwiami, a w środku wykonać rzeź, a jedyne co mnie powstrzymuje to resztki zdrowego rozsądku. Oczywiście opiekunka się obraziła.

Pomijam już pomniejsze przewinienia, gdy mój bagaż został dokładnie przeszukany i wszelkie słodycze jakie posiadałem zostały mi podebrane. Dopełnieniem było zwrócenie mi papierków w plastikowej torebce.

Ogólnie było mało ciekawie. Skończyło się tak, że w ostatni dzień obozu dwóch takich "cfaniaczków" przywaliło krzesłem ogrodowym w głowę dzieciakowi filigranowej postury. Dzieciak młodszy od nich o 4 lata. Jego przewinieniem było to, że pojawił się w pobliżu ich pokoi (była tam wypożyczalnia sprzętu). Policja, przyjazd rodziców, roztrzęsione opiekunki...

Obóz.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (629)

#22710

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym jak zapadłem w pamięć Pani z dziekanatu wydziału informatyki.

Studia zaoczne magisterskie uzupełniające w innym mieście oddalonym od mojego o ponad 100km. Byłem tam tylko na zjazdach. Czesne nie małe bo 3000zł za semestr. Postanowiłem wykorzystać do opłat przelew internetowy (lepiej niż ganiać po obcym mieście z taką kasą w kieszeni). Jednak ponieważ na tej uczelni nie istniało coś takiego jak system informatyczny (jedna z najlepszych uczelni technicznych w kraju), po wykonaniu przelewu, aby ten został odnotowany należało przesłać potwierdzenie.

Był to pierwszy semestr. Potwierdzenie pobrane ze strony banku w PDF, wysłane na służbowy adres e-mail Pani[PzD] z dziekanatu. Ucieszony, że mam już z głowy pojechałem na zjazd. Ponieważ w schronisku, w którym miałem się zatrzymać potrzebna była legitymacja, żeby dostać zniżkę udałem się do dziekanatu celem odebrania jakiegoś zaświadczenia. Inaczej nawet bym tego dnia tam nie zajrzał.

Wchodzę, pięknie się uśmiecham, proszę o zaświadczenie.
[PzD] Ale nie dokonał Pan wpłaty za ten semestr, termin mija dzisiaj, jeśli Pan nie wpłaci, będę zmuszona wykreślić Pana z listy studentów.
[Ja] Ależ, dokonałem wpłaty. Potwierdzenie zostało wysłane na Pani adres e-mail, zaznaczyłem w nim, że w razie jakichkolwiek problemów proszę o informację zwrotną.
W tym miejscu następuje poszukiwanie mojego maila w przepastnej skrzynce pocztowej. Jest znalazł się! Jest i potwierdzenie, wyświetla się na ekranie komputera. Wszystko czarno na białym, więc w czym problem?
PzD nie może go wydrukować, ich drukarka sobie z tym nie radzi, drukuje tylko jakieś dziwaczne znaczki. PzD nie może uznać tego potwierdzenia, bo nie może go sobie wpiąć w segregator, odstawić na półeczkę, żeby się kurzyło. Dlaczego nie napisała, że były problemy i żebym zabrał wydruk potwierdzenia na zjazd? Bo "zapomniała".
Jestem 100km od domu, zaraz mnie wywalą ze studiów, mimo, że opłatę uiściłem, babeczka ma potwierdzenie wpłaty na monitorze... komedia. Co teraz? To był pierwszy i jak na razie ostatni przypadek kiedy skorzystałem z komputera w punkcie Ksero, żeby zalogować się na konto w swoim banku, pobrać jeszcze raz potwierdzenie (PzD nie pozwoliła mi zgrać z swojego komputera potwierdzenia na pendrive′a) i je wydrukować. A wszyscy wiemy jak te komputery potrafią być zainfekowane. Hasło do konta zmieniłem, zaraz po powrocie do domu, ale przez te dwa dni miałem pietra.

Całości dopełniło wydrukowane zaświadczenie. Panie nie posiadały systemu informatycznego, a jedynie szablon Worda, do którego wpisywały dane studenta ręcznie i zapisywały w kajeciku, że takowe wydały. Wszystko fajnie, tylko w pierwszej chwili dostałem zaświadczenie na moje drugie imię, które nosi mój brat, czyli zaświadczenie było tak jakby na niego :)

Od tego dnia, na każdy mail wysłany do dziekanatu otrzymywałem odpowiedź najpóźniej kolejnego dnia, a zaraz po wejściu do dziekanatu słyszałem "Dzień dobry Panie Shadow" :) Witamy w XXI w. na renomowanej państwowej uczelni technicznej. :D

Dziekanat wydziału informatyki

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 405 (505)

#22535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/22523 o Panu Krzysiu przypomniała mi pewnego Pana Pawła poznanego w czasie kiedy jeszcze studiowałem (2 lub 3 rok inżynierka).

Pan Paweł był programistą posiadającym własną firmę.
Był też znajomym dentystki, u której pracowałem. Stworzyłem dla niej sieć informatyczną, stanowiska, całe okablowanie TV i telefoniczne w gabinecie. Łącznie były to 4 stanowiska (2 gabinety, recepcja i ruchome stanowisko przymocowane do rentgena cyfrowego).

Zostałem poinformowany, że Pani doktor bez porozumienia ze mną, zakupiła oprogramowanie do zarządzania gabinetem stomatologicznym. Nie potrafiła podać żadnych szczegółów poza nazwą. Google nic o tym nie wiedział. Wtedy właśnie na arenę wkracza Pan Paweł.

Oto kilka przykładów jego wesołej twórczości programistycznej:

-Baza danych plikowa, dostęp z wielu stanowisk poprzez zamapowane foldery sieciowe.
-Raz wprowadzonych danych nie można usunąć, ani edytować - rejestratorki nie mogą się mylić!
-Wprowadzanie danych mogło się odbywać tylko na jednym ze stanowisk, lekarze musieli krzyczeć pomiędzy pokojami i do rejestracji czy aby ktoś na daną chwilę czegoś nie wprowadza.
-Brak jakiejkolwiek instrukcji obsługi, program nie intuicyjny.
-Baza danych nie posiadała czegoś takiego jak klucze główne czy obce, wszystko było na hurra może się zgodzi
-Baza danych sypała się średnio raz w miesiącu
-Aby Jego system działał poprawnie należało uruchamiać komputery w odpowiedniej kolejności + autoryzacja Windows udziału. Co zaowocowało tym, że komputery działały 24/7
-Mimo, że aplikacja posiadała wszystkie dane nie potrafiła ich wyeksportować tak, aby można to było wysłać do NFZ dla rozliczenia. Trzeba było wpisywać dane w dwóch programach. W ogóle nie było opcji eksportu czy zrobienia kopii zapasowej bazy danych. Zaprzęgnięto do tego inne oprogramowanie, które robiło kopię całego dysku.

Po awanturze jaką zrobiłem przy szefowej podczas instalowania tego systemu i stwierdzeniu, że nie podejmę się administrowania go, że jest on zły, niesie ze sobą pełno zagrożeń i będzie bardziej przeszkadzał niż pomagał w pracy, Pan Paweł po prostu wyszedł, bo jak zwykły student śmie go pouczać...

"programiści"

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (602)

#20853

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Informatyk, programista.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest z takim człowiekiem, jeśli przypadkiem mu się wymsknie jakim zawodem się para?

Momentalnie na sali znajdzie się co najmniej 10 osób, którym trzeba by było sformatować kompa, z 10, które mają problemy ze sterownikami, kolejne 10, które mają inne problemy, które dużo szybciej mogłyby rozwiązać odpowiednim zapytaniem do google.

Nie zliczę już ile razy byłem proszony o darmowe porady: "A bo mie tu buczy", "A bo mie się wiesza", "A bo mie gra z gazety nie chodzi"... Dodatkowo jak informatyk, to się pewnie zna, na naprawie: żelazek, telewizorów, itp chłamu. Autentycznie byłem kilka razy proszony o zerknięcie na np prostownicę do włosów, toster.

Nie zapomnijmy jeszcze o znajomych, którzy przypomną sobie o człowieku dopiero wtedy kiedy im się komputer zepsuje... i oczywiście zaczyna się etap wróżenia przez telefon:
- Shadow, bo by mi tu trzeba było kompa zrobić.
- A co się stało?
- Nie działa.
- Ale co nie działa?
- Czarny ekran/Jakiś komunikat, ale po angielsku/Ja nie umi etc.

Wszystko oczywiście za darmo, bo "Na znajomym będziesz zarabiał? Ale przyjedz na drugi koniec miasta o 3 w nocy, najlepiej własnym samochodem, to mi jeszcze koleżankę do domu odwieziesz..."

Ludzie opanujcie się, to że ktoś jest informatykiem nie znaczy, że zna się na każdej dziedzinie tej nauki. Potrafię napisać aplikację która sprawi, że wasz komputer zatańczy "mambę", przy okazji zrobi kawę i będzie posiadał umiejętność otwierania parasola w d***, a wszystkie poczynania opisze na facebooku, ale nie potrafię skompletować sprzętu i złożyć kompletnego kompa, tak samo jak nie mam pojęcia, która karta graficzna jest teraz the best, a prosić programistę o sformatowanie kompa to tak jakby prosić architekta, żeby podawał cegły na budowie...

Ludzie...

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 538 (750)

#20176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dalsza część http://piekielni.pl/20141

Młody informatyk pracujący dla doktorki, celem dokonywania rozliczeń z NFZ.

Praktyką było, prócz wysyłania wykonanych świadczeń, podawanie kolejki oczekujących pacjentów w danym miesiącu. Cel zaszczytny co by wszyscy byli równi, jednak kolejkę można było podać na dwa sposoby. Prawdziwą, osoba po osobie, gdzie program sam sobie zliczał statystyki, lub "na oko", tzn. wydaje mi się, że tych osób będzie tyle, średni czas oczekiwania nie mógł przekroczyć bodajże 20 dni, no to się tworzyło ręcznie raport statystyczny i wszyscy byli zadowoleni. Tylko po co taki raport komu?

Załóżmy drogi czytelniku, że jesteś młodym początkującym adeptem sztuk tajemnych zwanych medycyną. Masz podpisany kontrakt z NFZ na udzielanie świadczeń. Solennie wywiązujesz się ze swoich obowiązków, wypełniasz raporty, wysyłasz. Otrzymujesz pieniądze. Uważasz, że już są Twoje? NIE! Mimo licznych raportów wysyłanych do NFZ (proces opisany w poprzedniej historii), ten potrafi po prawie roku powiedzieć, że masz oddać kasę, bo w tym i tym miesiącu pacjent, którego wcześniej zatwierdzili, jednak nie był ubezpieczony, a Ty pracowałeś za darmo :)

Mało papierkowej roboty? NFZ nie pozwoli się nudzić. Co jakiś czas należy wypełnić ankietę podając dane statystyczne. Przykładowo średni wiek pacjentów, czy byli to mężczyźni, czy kobiety etc. Ciekawe... czy na prawdę nie dało by się tego wywnioskować z raportów wysłanych świadczeń?

Na koniec rzecz najciekawsza. Umowy z NFZ. Pamiętam jak siedzieliśmy z doktorką w moim domu, godzina grubo po pierwszej w nocy. Wypełnialiśmy zapytanie ofertowe, które należy złożyć przed otrzymaniem przedłużenia umowy. Dość spora ankieta, gdzie znajdowały się pytania o wszystko. Co, gdzie, kto, kiedy... ilu pracowników, pielęgniarek, czy budynek dostosowany do osób niepełnosprawnych, godziny pracy etc. Nie potrafię podać teraz przykładu, ale bywały pytania tak dziwnie skonstruowane, że doktorka o tej pierwszej w nocy obdzwaniała kolegów po fachu, którzy również walczyli, celem dopytania się jak oni to widzą. Można zapytać dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej, odpowiedź jest bardzo prosta, wzór zapytania ofertowego został dostarczony dnia poprzedniego, a termin złożenia mijał dnia kolejnego o 8 rano.

Ktoś jeszcze ma ochotę pracować jako lekarz na usługach NFZ?

Klienci programisty

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (442)

#19995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pomyślałem, że mógłbym naświetlić kuluary pracy programisty z klientami. No to do dzieła, bo sytuacje często są mocno piekielne.

Częsta praktyka to podpisywanie umów o dzieło, czy zlecenie. Mam takowy wzór przygotowany, wzorowany na kilku przykładach umów wyszperanych w internecie. Zawiera on między innymi paragraf gdzie rozdzielam wyraźnie prawa majątkowe do tworzonego kodu i te niematerialne. W skrócie, kiedy oddaję projekt jest on własnością człowieka, który go ode mnie kupił, ale nie może go nikomu odsprzedać, ani się pod nim podpisać.

Pewna firma budowlana zapragnęła posiadać stronę www. Ot taki autorski CMS. Spotkania, rozmowy, kilkukrotne. Oczywiście wymagania typu "tu ma pan stronę konkurencji chcemy taką samą" :) Który programista tego nie zna? Do rzeczy, po rozmowie i wydzieraniu informacji, naszkicowałem projekt. Jakie elementy, gdzie mają być ułożone, co strona ma umożliwiać etc. Umowa? A umowę podpiszemy później, proszę przygotować coś do podpisu i przesłać, ale w międzyczasie proszę działać, żeby czasu nie tracić. Strona jest nam BARDZO POTRZEBNA!

Ok potrzebna, to coś tam zrobię. Wypełniony wzór umowy wysłany, wstępny projekt graficzny przygotowany (zajęło mi to parę dni). Podoba się :) Można pomyśleć, że wszystko fajnie, ale co z umową? Prezes się zastanawia. Te warunki są jakieś zagmatwane, nasz prawnik coś marudzi i tym podobne dziwne argumenty, ale proszę dalej pracować bo strona jest nam BARDZO POTRZEBNA, a czasu szkoda.

Koniec końców, nic więcej nie zrobiłem. Umowy do dziś dnia nikt nie podpisał. A wykupiona domena firmy do dziś dnia straszy napisem "Strona w budowie". Najbardziej zabolało to, że nikt nawet z telefonem się nie pofatygował, że rezygnują z projektu, ale czasu szkoda, a strona BARDZO POTRZEBNA :)

P.S. Od tamtej pory bez zaliczki nie kiwnę nawet palcem.

Klienci programisty

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 436 (472)

#16555

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem programistą.
Uruchommy wyobraźnię. Hala sprzedaży hurtowej, duża, ponad 100 stanowisk, przy których pracują ludzie. Każde stanowisku posiada drukarkę igłową, która pracuje prawie non stop. Wszystko to generowało ogromny hałas w tym miejscu. Ludzie pracujący w tych warunkach przez kilka-kilkadziesiąt lat.

Przez ponad 3 miesiące pracowałem pieczołowicie nad pewną nową opcją w oprogramowaniu. Kasa spora, szefostwo się cieszy, klienci nakręceni na nowe możliwości. Nie wnikam w szczegóły samego zadania, dość powiedzieć, że po jego wdrożeniu, ze stanowisk na ww. hali zniknęły drukarki.

Proszę teraz sobie wyobrazić jaka to była trauma dla tych ludzi. Dzień w dzień, 8h pracy, przez długie lata - Tyrrrry tyrrrry tyrrryy (odgłos drukarki igłowej :) ), a tu nagle cisza. Klient zaczął się uskarżać, że ludzie mu pogłupieli przez tą ciszę, że łażą bez celu, miejsca nie mogą sobie znaleźć, są jacyś osowiali, nawet sprzedaż siadła. Doszło do tego, że w celu załagodzenia tej ciszy, przez głośniki na hali musiał być puszczany odgłos pracującej drukarki.

Tak mimowolnie stałem się ja i moja nowa opcja piekielną dla tych ludzi :)

Programista i jego programy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 900 (996)

#16108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna okazała się tym razem moja [C]iocia-dentystka. Ogólnie to przemiła kobieta. Jednak czasem się zastanawiam czy nie ma upodobań sadystycznych. Nie będzie to historia z serii NFZ, gdyż ciocia nie ma podpisanego z nimi kontraktu i leczy prywatnie.

Do naprawy miałem szyjki zębowe (to miejsce na zębie tuż przy dziąśle). Dziurki nie za duże, ale zrobić trzeba.

[C] - A Ty taki duży to zrobimy bez znieczulenia.

Ok ciocia wie co robi. Bolało, nawet bardzo, ale mam wysoki próg bólu, to wytrzymałem. Po wszystkim, już mocno zmęczony tym całym zabiegiem, z masą napchanych w usta wacikach i innego sprzętu dentystycznego z ciocią trajkotającą przez cały zabieg, usłyszałem:

[C] Wiesz, twardy jesteś, ja nie dałabym sobie dotknąć szyjek zębowych bez znieczulenia.

Gdyby wzrok mógł zabijać... zwęglone zwłoki cioci padły by u podnóży jej fotela :P Nawet nie mogłem nic powiedzieć, z tym całym majdanem w ustach.

Ciocia dentystka

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (708)

#15051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z życia biurowego. Pracuję w dość sporej zatrudniającej ponad 1000 osób firmie. Wejście do budynku poprzedza bramka, podobna do tych ze stadionów, taki kołowrotek. Aby wejść należy do specjalnego czytnika przyłożyć kartę-identyfikator działającą na zasadzie karty zbliżeniowej. Dzięki takiemu rozwiązaniu każdy posiadacz takowej szybko wchodził i wychodził, kolejki się nie tworzyły. Dodatkowym zabezpieczeniem był czytnik linii papilarnych przed drzwiami wejściowymi na każdym piętrze, co by się pracownicy nie szwendali po nie swoich piętrach :) Pewnego piątkowego późnego popołudnia otrzymujemy informację

"Witam
Od poniedziałku, następuje zmiana systemu wejść do budynku. Karty przestaną funkcjonować, wejść będzie można jedynie dzięki skanerowi linii papilarnych."

No nic, odcisk każdego pracownika znajduje się w bazie, więc pełni nadziei ruszamy w poniedziałek do pracy. Od razu po wejściu mym oczom ukazał się widok jak z czasów ubiegłego sytemu, kiedy do sklepu rzucili papier toaletowy.
Na małej przestrzeni, ponad 40 osób, każdy próbuje swego palca, jednak bez skutku. Ochroniarze nie mogą nas wpuścić, bo nie, zakaz odgórny. Do pracy wejść nie można, obowiązki czekają, a tu takie wałki. Jest, przychodzi kolejna osoba, jej palec działa (ki czort), i na tą jedną osobę cała ta hałastra wchodzi do firmy. Zaczynają się maile do osoby odpowiedzialnej, wycieczki piesze na 9 piętro, gdzie ona urzęduje, tłumaczenia, wzywanie serwisu od czytników.

Po kilku godzinach przyjechał serwis niby coś porobił, niektórym palce zaczęły działać, w tym też mnie (ehhh te papierosy). Później dało się zauważyć pewną prawidłowość, że to właśnie palacze nie mieli już problemów z nowym systemem wejść do budynku :) Historia mogła by się już skończyć, no ale trzeba przecież jeszcze wyjść z pracy :)

Myślę sobie wyjdę trochę później, bo na dole pewnie będzie straszna kolejka do nowych czytników. 16.15, wychodzę. Kolejka do czytników wchodziła na klatkę schodową i kończyła się między pierwszym a drugim piętrem :)

Sytuacja ta trwa od tygodnia. W tym miejscu chcę serdecznie podziękować osobom odpowiedzialnym za taki stan rzeczy. Obyście więcej pomysłów nie mieli !

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 525 (671)