Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7964
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13489
 
zarchiwizowany

#37252

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłem ostatnio odebrać telefon z naprawy. Tego dnia wyjeżdżałem na wakacje, a że w telefonie nawigacja, to bardzo był mi potrzebny.
Jadę do salonu w którym mam go odebrać. Kiedy wcześniej sprawdzałem godziny otwarcie widniało, że czynny od 10. No to jestem parę minut przed 10. Pod drzwiami już kolejeczka na jakieś 3-4 osoby.
Wszystko pięknie ładnie tylko pomyliłem godziny otwarcia i okazuje się, że od 10 salon jest faktycznie otwarty ale w soboty, w tygodniu rozpoczyna pracę od 11. Trudno. Nie będę się znów przebijał do centrum, poczekam tą godzinkę. Pochodzę po rynku, popatrzę, rzadko jest ku temu okazja.

Kiedy wróciłem jakoś 10 minut przed otwarciem, pod drzwiami stał już komitet kolejkowy, w którym znajdowało się jakieś 20-30 osób, średnia wieku 50+... Wszyscy dzielnie stoją przy drzwiach z rękami opartymi na klamce i wzajemnie patrzą na siebie wilkiem. Stwierdziłem, że brać udziału w farsie nie zamierzam i mogę wejść nawet ostatni. Usiadłem opodal na ławeczce.

Punkt 11 dziewczyna z salonu otworzyła drzwi. Swoją drogą współczuję tej co te drzwi otworzyć musiała, bo biedna została dosłownie stratowana w tym wejściu. Tłuszcza wlała się do wnętrza wypełniając je po brzegi. Momentalnie obowiązująca do tej pory kolejka przy drzwiach przestała się pokrywać z tą która ustawiła się do ... kasy!
Do konsultantów stały zaledwie 4 osoby włącznie ze mną. Przy czym problemy tych osób to np. telefon zakupiony w sieci tego operatora nie chce działać z kartą SIM innego operatora... hmmm dziwne :)

Po krótkiej chwili zostałem obsłużony. Odebrałem telefon. W salonie oprócz obsługi nie było już żywej duszy. Cała akcja oblężnicza od otwarcia salonu do jego opróżnienia trwała niecałe 30 minut. Z tego co się orientuję w późniejszych godzinach salon świeci pustkami...

A wszystko to dla zaoszczędzenia 2zł za przelew na poczcie. Nieważne, że za bilet trzeba zapłacić te 2zł w jedną stronę, nieważne, że można zrobić bezpłatny przelew we własnym banku, nieważne, że przychodząc o dowolnej porze mniej więcej godzinę po otwarciu salonu, można załatwić wszystko od ręki i kolejek nie ma.
W narodzie przetrwała kolejka, trzeba stać, najlepiej kilka godzin przed otwarciem dowolnego przybytku i patrzeć na wszystkich pozostałych wilkiem... komedia? farsa? Nie. Życie.

Kolejki.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (201)
zarchiwizowany

#36227

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypadkiem to ja byłem tym piekielnym.

Aby tą historię zrozumieć należy wiedzieć jak wyglądam. Włosy bardzo krótko obcięte. Szerokie bary. Koleżanka w liceum twierdziła, że moje ramiona są wielkości jej ud, wiele się nie pomyliła. Rodzice innej nazwali mnie bokserem. Ogólnie kawał ze mnie chłopa. Przy tym jestem dość łagodny.

Tego dnia miałem na sobie granatowe jeanse, sportowe buty, czarną koszulkę i skórzaną czarną kurtkę do półtyłka. Na nosie lustrzane okulary przeciwsłoneczne, zasłaniające pół twarzy. Z kolegą mieliśmy wtedy dłuższe okienko między zajęciami (studia) i postanowiliśmy, że odwiedzimy innego naszego znajomego.
Kolega można powiedzieć był ubrany prawie jak typowy dres. Podobnie krótko ostrzyżony jak ja, tylko znacznie wyższy i dużo szczuplejszy.

Znajomy, którego mieliśmy odwiedzić miał staż w serwisie komputerowym przy sklepie z częściami do tychże maszyn. Ogólnie ciężko było się do niego dostać. Postanowiliśmy zrobić mu niespodziankę.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie mieści się jego stanowisko pracy. Wchodzimy na sklep. Za ladą koleś przypominający wychudzonego hipisa. Mój towarzysz udał się w głąb sklepu, chciał po prostu pooglądać, ale sprzedawca cały czas dobrze go widział. Ja rozglądałem się niedaleko lady, w poszukiwaniu znajomego. Przy okazji chcieliśmy popatrzeć co mają i w jakich cenach, ale dokładnie było widać, że przyszliśmy razem.
Wychudzony hippis jakiś taki blady, po chwili pyta czy może w czymś pomóc?
[J] - Tak szukamy naszego kolegi XYZ, podobno tu pracuje.

Mówiłem to dość spokojnie, ciągle się rozglądając. Sprzedawca ociągał się z odpowiedzią, dopiero teraz spostrzegłem, że jest jakiś wystraszony.
[WH] - Przykro mi nie znam takiego, nikt taki tu nie pracuje.

Mówił tak jakby za chwilę miał zemdleć.
[J] - Na pewno? Przysiągłbym, że to ten sklep.

Hippis pokręcił przecząco głową, utwierdzając nas w przekonaniu, że się pomyliliśmy i nikogo takiego nie zna.

Wyszliśmy. Dzwonimy do znajomego, ten z bananem na ustach wychodzi drugimi drzwiami. Pogadaliśmy chwilę i się zmyliśmy.
Dopiero później uświadomił nas jak to wyglądało z perspektywy hippisa. Pierwsze jego słowa jak znajomy poszedł na sklep: "Stary, jacyś dwaj goście tu byli, jeden szczupły, drugi wyglądał jak jakiś goryl. Szukali Cię. Spanikowałem i powiedziałem, że wcale Cię nie znam"

Tak to, zupełnie przypadkiem i całkiem nieświadomie, przyprawiłbym biednego faceta o zawał.

Sklep komputerowy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (317)
zarchiwizowany

#22868

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielka korporacja. Usługodawca telekomunikacyjny, od między innymi komórek. Poczuł się urażony. Rok temu (styczeń 2011), o ja niegodny buty własnym językiem czyścić prezesowi tej instytucji, uiściłem opłatę abonamentową. Jednak obraziłem majestat korporacji, gdyż zrobiłem to w ostatnim dniu płatności wystawionej na me niegodne imię. Wtedy jeszcze to uiszczałem opłaty z pomocą poczty polskiej. Kasa zapłacona, ale doszła dzień po terminie (data księgowania).

Moloch korporacyjny ruszył swe zacne cztery litery, bo jest kasa do wyciągnięcia :) Zawrotna suma, trzeba naliczyć odsetki od zwłoki. Wystawić notę odsetkową, wszak tak niegodne zachowanie nie może pozostać bezkarne. Moloch wysilił swe szare komórki, rzucił do pracy kilka księgowych, dział windykacji i CHGW co jeszcze. Nota została wyprodukowana rok później (styczeń 2012) :) Długo liczyli tą należność...

Na początku stycznia tego roku, zostały mi przesłane listownie (nie, nie zamówiłem e-faktur, nie dają nic od siebie to dlaczego mam im ułatwiać życie?) nowe blankiety wpłaty. Wylądowały od razu w koszu i tak z nich nie korzystam :) Opłaty uiszczam przelewem, Moloch ma konto w tym samym banku co ja, więc pieniądze lądują na jego koncie w kilka sekund. Ponieważ zbliżał się termin zapłaty faktury bieżącej (zawsze płacę na kilka dni przed zapadalnością, po co mają się cieszyć przedwcześnie z moich 29zł?), zaglądam w wykaz faktur, zauważam notę odsetkową, która została mi doliczona. Płacę bez większego żalu. Dziś otrzymuję od Molocha kolejny list, opatrzony blaszką. Na oko wartość listu jakieś 2-3zł. W środku, a jakże by inaczej, wydruk noty odsetkowej, wezwanie do zapłaty z podpisem jaśnie wielmożnego komitetu windykacyjnego, uuuu ja biedny jakżeż ja się boję.

A teraz zdradzę wartość noty odsetkowej. Jest to równiutki: 1 gr :D Zapłaciłem, uśmiałem się, a teraz wracam do mego szarego życia o ja niegodny lizania butów prezesa tegoż molocha.

P.S. To zdarza się już po raz drugi.

Usługodawca telekomunikacyjny

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (203)
zarchiwizowany

#22132

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałbym opisać coś co nazywam syndromem zderzaka na gumie do żucia. Zapewne wielu programistów na niego trafiło. Mnie dopadł on wczoraj...

Pokrótce wytłumaczyć można go w ten sposób: jest sobie zakład mechaniki samochodowej. Trafia do niego samochód, który był tam już wielokrotnie serwisowany. Mechanik, do którego on trafił odkrywa, że pojazd ma przyklejone zderzaki na gumie do żucia. Informuje o tym swojego przełożonego i mówi mu o zagrożeniach jakie ten stan rzeczy za sobą niesie. Prosi o dodatkowy czas, aby doprowadzić samochód do stanu, w którym nie będzie on zagrażał życiu jego użytkowników. Szef oczywiście się nie zgadza, argumentując, że ten samochód wielokrotnie był już u nich naprawiany, ktoś tak to zrobił i puki jeszcze się nie urwało, lepiej nie ruszać. Jedyne co każe zrobić to dokleić kolejne gumy...

Powyższy opis to jedynie analogia jaką można odnieść do rzeczywistości. Otrzymałem do poprawienia pewien szablon wydruku (tak to, że program którego używacie potrafi coś ładnie wydrukować to też zasługa programisty :) ). Wydruk składa się z elementów, jakieś nagłówki, jakieś dane etc. Ten, który akurat dostałem do rozwinięcia był napisany jakby nogami... wielokrotnie wykonywał zapytania do bazy danych, zastąpiono nimi mechanizmy sumowań, podliczeń etc. Wiele jego elementów było wyliczanych w locie, pomijając możliwości jakie dawał sam komponent do tworzenia wydruków. Ogólnie rzecz ujmując "makabra".

Jedyne co miałem zrobić to dodać podsumowania w jednym miejscu. Jednak przez to jak on został stworzony, nie mogłem tego zrobić w prosty sposób. W pierwszej chwili jak to coś zobaczyłem, chciałem "zaorać" wszystko równo z gruntem i zbudować na nowo, tak, żeby miało to rączki, nóżki, główkę, najlepiej na właściwych miejscach :)
Niestety przełożony jak w przykładzie powyżej stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, że to można łatwo zrobić dalej stosując dotychczasowe metody, a że to się w końcu sypnie nikt tego pod uwagę nie bierze...

Mimo, że kocham swoją pracę, często mam ochotę zrobić krzywdę ludziom, którzy nie rozumieją, że jedna patologia zrodzi kolejne i to w końcu się zemści...

Praca programisty

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (63)
zarchiwizowany

#21212

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zapomogi, socjale, zasiłki, MOPS itp... czy to na prawdę potrzebne? Przytoczę tekst znajdujący się w opisie jednego ze sprzedawców allegro:

JAK W POLSCE ZWIĄZAĆ KONIEC Z KOŃCEM

W życiu bym nie poszedł do roboty za 2 tys. na rękę. Żyje z konkubinatu, 5 dzieci, jedno chyba moje. Ona zarejestrowana oczywiście jako samotna matka. Full socjal-czynsz MOPS płaci, 2 tony węgla z MOPS na zimę sprzedaliśmy za 5OO zeta za tonę-po co mi jak i tak mam darmo prąd z klatki schodowej. Żarcia tyle że zjeść się nie da-makaron, cukier, ryż sprzedajemy jeszcze znajomym, bo sklepy nie chcą - na opakowaniach jest opisane "pomoc społeczna-nie na sprzedaż" Dzieci mają ciuchy z darów ile chcą-wszystko nówki, jedzenie w szkole darmo. Na wakacje "pod gruszą" dzieci z pomocy społecznej dostały po 700 zł.-kupiłem se nową komórkę, full wypas. Kredyty mam wszędzie gdzie dawali, nigdzie nie spłacam-mogą mi skoczyć!!! komornik nie ma mi co zabrać: a zresztą jakby co to konkubina z dziećmi robi takie przedstawienie, że urzędnicy przy dziennikarzach muszą nas jeszcze przepraszać. Tak że żyje się w Polsce dobrze,tylko trzeba pogłówkować. Kablówkę mam darmo-wkułem się w kabel na sieni-tak że od rana piwko, papierosek, Allegro i Eurosport. No, nie będę wam dłużej przeszkadzał-bierzcie się do roboty, bo ktoś musi zarabiać na nas biednych "pokrzywdzonych przez los.........HA HA HA HA HA!!!!!!!!


Wpis został usunięty. Zdążyłem jednak zrobić screenshota, można go obejrzeć pod adresem: http://www.joemonster.org/p/338486/size/oryg . Miłej pracy, świąt i nowego roku.

Biedni pokrzywdzeni nieprzystosowani do życia...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (285)
zarchiwizowany

#20456

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyznam się do pewnej piekielności.
Jak zapewne niektórzy wiedzą jestem programistą. Przez swój zawód mam nieco spaczone słownictwo. Przez co na początku często byłem objeżdżany w towarzystwie osób niezwiązanych. Dlatego dziś mocno się hamuję i staram się pomijać tematy związane bezpośrednio z pracą jeśli w konwersacji uczestniczą osoby niezwiązane.

Postanowiłem dziś zrobić mały eksperyment, czy nadal powinienem się hamować. Napisałem historię, w której celowo użyłem zwrotów, których normalnie nigdy bym w konwersacji nie przytoczył, a bynajmniej nie bez tony wyjaśnień. Historia obecnie trafiła już tak jak się spodziewałem do archiwum. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, może ją znaleźć pod adresem: http://piekielni.pl/20450

Oto jak można ją opisać po krótce: przejąłem coś po koledze z firmy. To coś po wrzuceniu do internetu nie działało, mimo, że u mnie działa. Po długich bojach okazało się, że to co powodowało błąd było już wcześniej znane i tak na prawdę nigdy nie działało i nie powinno działać. Koniec.

Dziękuję społeczności piekielnych za uczestnictwo w eksperymencie. Uzyskałem swoją odpowiedz.

Eksperyment

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (46)
zarchiwizowany

#20450

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niechcący piekielnym okazał się kolega z firmy. Piekielnym bo już tam nie pracuje, a ja jako specjalista od wszelakich nowinek technologicznych przejąłem po nim jeden z projektów.

Musiałem rozwinąć aplikację webową, która do połączeń z bazą danych korzystała z WebService. Prościzna, pisana przy pomocy VisualStudio w C#. Problem pojawił się kiedy została wrzucona testowo do sieci. Po prostu nie działa. Próbuję się zalogować i dostaję komunikat nie ma takiej strony.

Próby debugowania IIS spełzły na niczym. W Windows 7 nie ma bezpośrednio procesu odpowiedzialnego za serwer, pod który można by się było podpiąć. Przy sprawdzeniu co nasłuchuje na porcie 80 wychodzi, że jest to "System". Czyli jak to się nie ładnie mówi pupa... Nasłuchiwanie pakietów sieciowych też spełzło na niczym, zapytanie jest, odpowiedzi brak.

Dopiero po jakimś czasie, zorientowałem się, że tak na prawdę nie wywala się strona czy webservice, ale całe Application Pool, co jest równoznaczne z rozsypką serwera www. Cały kod opakowany blokiem przechwytującym wyjątki, które miały być odpowiednio zwracane i zapisywane do pliku tekstowego. Nawet do tej części kodu nie wchodziło.

Zaczynają się testy na piechotę, umieszczanie w odpowiednich miejscach wyjątków i sprawdzanie, do którego momentu tak na prawdę dochodzi całe to wywołanie. Jest! DllImport, czyli wywołanie osobnej biblioteki. Żeby było śmieszniej, w WebServerze VisualStudio wszystko pięknie ładnie działa, po wrzuceniu do IIS są problemy z jej wywołaniem (na pewno była ładowana bo po zmianie nazwy, dostawałem błąd o braku pliku), ki czort?

DLL napisana w delphi. Najprawdopodobniej problem ze współdzieloną pamięcią, trudno. Z całą pierdołą walczyłem ponad 8h przy wsparciu starszego stażem kolegi. W akcje desperacji zaglądam na środowisko produkcyjne gdzie teoretycznie to rozwiązanie działa...

Na środowisku produkcyjnym nawet nie ma tego DLL, okazało się, że ta część aplikacji nigdy nie działała, gdyż przy ustawieniach produkcyjnych, nigdy nie jest wywoływana ta metoda... a wszystko dzięki koledze, który najwidoczniej nie uznał za stosowne dodanie, krótkiej informacji na ten temat... Microsoft też dodał swoje 3 grosze brakiem logicznych komunikatów i obsługi błędów...


Jeżeli zrozumiałeś cokolwiek z tej historii powinieneś częściej wychodzić z domu :)

Opowieści programistyczne

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (131)
zarchiwizowany

#20204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już wcześniej wspomniałem programiści to dość specyficzni ludzie. Tacy już po prostu jesteśmy, bo żeby cały dzień wpatrywać się w tysiące linijek kodu po prostu trzeba to lubić.

Na początku istnienia firmy, w której obecnie pracuję, głównym guru programistów był jeden z bardzo ekscentrycznych ludzi, o którym do dziś legendy słyszę, mimo, że człowieka nigdy na oczy nie widziałem.

W chwili obecnej przeniósł się do UK i za prawdziwe pieniądze tworzy oprogramowanie. Z opowiadań wiem, że w nowym miejscu pracy ma biurko ustawione tyłem do drzwi. Czyli jak ktoś wchodzi, trzeba się odwrócić, a to plecy bolą i szyja, a i człowiek od pracy się odrywa. Zgadnijcie co zrobiła ta kreatywna osoba...


Facet zamontował lusterko rowerowe na biurku! Skierowane tak, aby siedząc prosto widział co się dzieje przy drzwiach :)

Programiści

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (207)
zarchiwizowany

#20141

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejny fragment z bujnego życia programisty...

W trakcie dziennych studiów pierwszego stopnia trafiła mi się fucha. Pracowałem na umowę zlecenie u jednej z lekarek. Moim zadaniem na początku były rozliczenia z NFZ. Ot prosta sprawa, dostaję listę z wykonanymi świadczeniami, wklepuję do odpowiedniego programu i rozliczam.

Piekielność będzie polegała na tym czego NFZ wymaga od świadczeniodawców, aby Ci otrzymali zapłatę za wykonane zabiegi. Informatyzacja pełną gębą, aczkolwiek ciągle hula duch minionej epoki, gdzie papier jest wartością najwyższą.

Doktorka prowadziła papierową dokumentację na bieżąco. Przynosiła mi papierowe listy świadczeń mniej więcej koło 5 dnia każdego miesiąca (o piśmie doktorki chyba nie muszę mówić, dzięki temu doświadczeniu jestem w stanie przeczytać nawet hebrajskie hieroglify z wplecioną egipską łaciną podwórkową). Miała podpisane 3 umowy w kontrakcie. Każda umowa zawierała zestaw świadczeń. Pierwsza piekielność kody świadczeń - ICD-9. Zestaw kilkunastu cyfr (nie pamiętam dokładnie ilu, w każdym bądź razie więcej niż w NIPie). Początki podobne, różnią się końcówkami. Na początku ustaliliśmy z doktorką, że są mylące, łatwo przy ich posługiwaniu popełnić błąd, dlatego stosowaliśmy własne kody, na każdą z umów przypadała literka alfabetu, na usługi w umowie numerek (coś na podobieństwo ICD-10, który wprowadzono później) w sumie wychodziły 3 znakowe kody, zamiast ciągu kilkunastu liczb, łatwiej zapamiętać, a i program pozwolił na wprowadzenie własnej notacji, no to w to nam graj :) Otóż nie! Nie można stosować swoich kodów, całość została odrzucona przez NFZ, bez wyraźnego powodu. Dopiero po wielu bojach i próbie dowiedzenia się czegokolwiek w NFZ, poznałem przyczynę. Musiałem prze edytować cały słownik kodów, a następnie wejść w każde wykonane świadczenie i kliknąć zatwierdź, bo tylko wtedy na nim odświeżał się kod. Trudno przeżyłem.

Tworzenie kopii zapasowych. Baza danych Interbase, plikowa. Kopia polegała na tym, że program sam się kompresował i zapisywał do pliku. Proste prawda? Nie podobały mi się tylko nazwy tworzonych plików. Tworzyłem własne, według zrozumiałego schematu. Nie ma znaczenia? Otóż dowiedziałem się, że ma! Informatyk z NFZ powiedział, że inna nazwa pliku kopii może powodować to, że jest on znacznie większy niż powinien być (zamiast 100Kb, 20 Mb), a wytworzone kopie nie nadają się do niczego. Do dziś nie rozumiem, jakim cudem :)

Raportowanie. Heh informatyzacja... raczej jej parodia. Proces ten polegał na tym, że za pomocą specjalnej strony www wysyłałem pierwszy raport z aktualnymi świadczeniami za mijający miesiąc. Ten był potwierdzany, całościowo lub częściowo, bądź całościowo odrzucany, przy czym komunikaty tak lakoniczne, że sam Leonidas byłby dumny. Mówiły tyle że coś jest spier...źle, ale nie mówiły już dlaczego (co skutkowało gorącą linią z informatykami i paniami na sekretariacie, na początku mojej pracy). Kiedy już udało się wysłać, szok, trzeba czekać, raporty są analizowane wyłącznie w godzinach pracy NFZ, przy czym od północy zawsze była przerwa techniczna :D Jeśli udało się wstrzelić w odpowiednią godzinę (koło 8 rano), to jeśli wszystko poszło ok, to nawet tego samego dnia (koło 13-14), otrzymywało się raport zwrotny, który należało zaimportować do aplikacji. Teraz dalsza część zabawy, zgłoszenie punktów do wykonań w danym miesiącu. Czyli znów zaznaczamy wszystkie wykonane świadczenia i nad wykonania z poprzednich miesięcy, eksportujemy i wysyłamy przez stronę www do NFZ. Raport zwrotny, podobnie jak w pierwszym przypadku. Kiedy już się udało i mamy zatwierdzone punkty, należy pobrać raport zwrotny, zaimportować go do programu. Tym razem otrzymywaliśmy szablon faktury, na którym punkty zostały zamienione na gotówkę. Wystawiało się fakturę, tą należy znów wysłać do NFZ za pomocą strony www. Koniec? Nie do końca... fakturę jeszcze należało wydrukować, podbić, podpisać i zanieść formę papierową w dwóch kopiach do NFZ... po co? Nie wiem do dziś. A czy wspomniałem, że faktura w NFZ musiała się znaleźć najpóźniej 10 dnia miesiąca?

C.D.N.

Klienci programisty

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (166)
zarchiwizowany

#20104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klientów programisty ciąg dalszy...

Trochę nie typowo, bo udzielałem korepetycji z Ansi C, chłopakowi, który dostał się na Politechnikę, ale nie za bardzo sobie z tym radził.

Spotkania mocno formalne. Nie wiem, jakoś nie przepadam za ciągłym "Panowaniem", ale sytuacja wymaga. Udostępniałem własne 4 kąty i sprzęt.

Mimo, że chłopak nie głupi, to jednak szybko dowiedziałem się dlaczego miał problemy. Nasz kochany system nauczania wyzuł go kompletnie z wyobraźni. Kiedy zaczynały się zabawy z gwiazdeczkami, nie był w stanie sobie nawet wyobrazić o co z tym może chodzić.

Programiści, którzy już jakiś czas pracują w zawodzie, są ekscentryczni. Nie dlatego, że po prostu tacy już są, ale dlatego, że taka jest już ta praca. Wymaga dużej wyobraźni, również tej przestrzennej, myślenia analitycznego, przewidywania, spostrzegawczości, wiedza teoretyczna to tylko kropla w morzu potrzeb. Polacy są szczególnie cenieni gdyż w odróżnieniu od np Niemców, nie myślą schematycznie, łamią kanony i tworzą rozwiązania nowe, szybsze, lepsze, wydajniejsze.

Jednak przy podejściu uczelni: masz zrobić tak, bo tak jest dobrze i nie ma z tym dyskusji, zabija w młodych ludziach wszystko to za co jesteśmy tak cenieni. Nie uczy ich się myślenia abstrakcyjnego, ale traktuje naukę informatyki jak przedmiot humanistyczny. Zakuć teorię i na tym koniec, regułka i terminologia najważniejsza. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że uczy się przestarzałych technologii, programy nauczania po X lat się nie zmieniają, gdzie w tych czasach nawet naukowe publikacje papierowe są już przestarzałe.

Tak na prawdę, dopiero po kilku latach pracy praktycznej, taki człowiek będzie w stanie sprostać wymaganiom przed nim postawionym. Dlaczego taka tendencja nauczania? Nie wiem, nie pojmuję.

Klienci programisty

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (230)