Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7964
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13489
 

#52651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem jak wielu z Was o tym słyszało, warto jednak tutaj coś napisać.

Słyszeliście o panu Emilu? To człowiek, który jeździł i "ośmielał się" piętnować nadużycia Straży Miejskich dotyczące fotoradarów czyli np. niezgodne z instrukcją jego ustawienie, dokonywanie pomiarów w miejscach bezpiecznych (wtedy fotoradar robił za tzw. fotokasownik - aby nazbierać jak najwięcej mandatów i pieniędzy z tego tytułu).
Człowiek ten ma teraz problemy. W sądzie w Sulechowie toczy się sprawa karna przeciwko niemu. O co chodzi? Już wyjaśniam.

Pani komendant Straży Miejskiej z Kargowej, do spółki z panem Leszkiem W. człowiekiem, z którym dokonywała pomiarów prędkości zastawiła na pana Emila pułapkę, jak twierdzą niektórzy. Wyglądało to tak, że kiedy pan Emil przyjechał do Kargowej w dniu 3 sierpnia 2012 r. pani komendant usiłowała zatrzymać pana Emila - mimo tego, że nie posiadała takich uprawnień - stając przed maską jego samochodu. W odpowiednim momencie zgięła się wpół udając, że samochód ją potrącił, natomiast panu Leszkowi "przypadkowo" udało się zrobić zdjęcie uwieczniając całą tą sytuację.

Pan Emil na szczęście miał włączoną kamerę w samochodzie, która to zdarzenie uwieczniła. Widać na nagranym filmie, że w momencie, w którym pani komendant SM z zgięła się udając uderzenie samochód pana Emila stał w miejscu. Próbowano oczywiście "zabezpieczyć" kamerę pana Emila, jednak nie pozwolił na to.

W związku z tą sytuacją pani komendant udała się do lekarza celem zrobienia obdukcji. Lekarz stwierdził u niej zasinienie i obrzęk kolana prawego oraz bolesność uciskową rzepki, zaznaczając, że obrażenia te mogły powstać w czasie podawanym przez pokrzywdzoną (a więc w czasie rzekomego potrącenia jej przez pana Emila).

Ponad to prokurator Arkadiusz F. oskarżył pana Emila o przestępstwo stalkingu, jako że jeździł za panią komendant swoim samochodem i filmował ją podczas dokonywania czynności służbowych sugerując, że wykonuje je w sposób niewłaściwy.

Piekielności dodaje tutaj kilka faktów:

1) sąd wyłączył jawność rozprawy (sędzia Piotr F. wyprosił publiczność) oraz nie zezwolił panu Emilowi na korzystanie z dyktafonu w celu nagrania procesu,

2) Rada Miasta Kargowa wynajęła dla pani komendant adwokata (zapewne z pieniędzy z kasy miasta), który reprezentuje ją w procesie,

3) na stronie miasta Kargowa nie ma ANI SŁOWA o tym, że taka sprawa w ogóle ma miejsce, gdzie wszystkie sprawy gminne są dokładnie referowane,

4) brak (póki co) jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony Burmistrza czy Rady Miasta.

Jak dla mnie założona sprawa w sądzie jest próbą "uciszenia" pana Emila, ponieważ za sprawą jego działań liczba mandatów wystawionych przez SM zmalała, a co za tym idzie zmalały wpływy pieniędzy do kasy miejskiej. Piekielne jest to, że popiera to sam burmistrz Kargowej, który dotychczas sprawdzał się dobrze jako gospodarz miasta. Aż wstyd.

Jeżeli kogoś interesuje ten temat podaję linka do artykułu i kanału youtube pana Emila.

http://www.carvideo.pl/o-emilu-co-ze-straza-miejska-walczyl-a-teraz-straz-walczy-z-nim-historia-z-kamera-samochodowa-w-tle/

http://www.youtube.com/user/TVBigos?feature=watch

fotoradary Kargowa Straż_Miejska sąd

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 930 (980)
zarchiwizowany

#37847

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele jest tutaj historii o zniszczonym, często bardzo wartościowym mieniu które zostało dotknięte wszędobylską i jakże destrukcyjna mocą na pozór 'niewinnych' dzieci, lecz to co teraz tutaj przeczytacie będzie już apogeum tego zła.

Mam kolegę liczącego 16 wiosen Sebastiana, chłop zloty, pomoc pomoże, doradzić doradzi, uczy się nad wyraz dobrze itp. Tylko ja w historii bywa jest ale... u niego w domu się nie przelewa pieniędzmi, a ze jego pasja są komputery to dla niego gwoźdź do trumny. Lecz Sebek jak Sebek, nigdy się nie poddał ;) Praktycznie od 10 roku życia zbierał na wymarzony komputer, odmawianie sobie nawet takich pierdółek jak lodów w piekielne dni, oszczędzanie KAŻDEGO grosza, prace dorywcze przez cale wakacje to dla niego chleb powszedni. I nadszedł ten dzień 16 urodzin, i kupił swojego wymarzonego rumaka za ponad 7500 złotych bez jakiekolwiek osprzętu typu myszka, monitor itp. Chłopak w niebo wzięty, cud-miód-orzeszki. Ale...

Kolejnym jego gwoździem do trumny był Piekielny Kuzyn (Lat 12) i Piekielna Ciotka. Owy Duet Apokalipsy przebija z palcem w rzyci Lucyfera i nawet Antychrysta, materiał na osobna historie przez najbliższe piec pokoleń, a w szczególności wybrał sobie Sebka i jego najbliższą rodzinę obiekt swej piekielnosci.

I nadszedł ten dzień gdy ww. duecik wpadł 'odwiedzić rodzinkę', Sebek ewakuuje się pod pretekstem korepetycji z informatyki dla kolegów, jego pokój zamknięty, mama pouczona by nikogo nie wpuszczać. Południe w parku, ja z Sebkiem i innym naszym znajomym gadamy sobie od tak, gadka szmatka aż tu nagle telefon do Sebka, od mamy. Sebkowi już się czerwona lampka pali w głowie. Mniej więcej tak to szlo;

[M]ama: - Sebek *chlip*, kochanie tylko się nie denerwuj...
[S]ebo: - Ale o co chodzi mamo?
[M]: - Widzisz Piekielny Kuzyn [PK] chciał zobaczyć twój komputer..ja próbowałam ale Piekielna Ciotka [PC] *chlip*
[S]: - *Wnerw* Co się stało ?!
[M]: - I on...nie zdążyłam, i wylał na niego sok, poleciał dym...
[S]: -...

Cisze jak strzał przerywa płacz, płacz Sebastiana... widzieliście kiedyś 16-latka który płakał jak dziecko na zdechłym zwierzątkiem ? Łkał i łkał, wkoncu nie chodziło tylko o komputer który był jego marzeniem od dziecka... jego praca, wyrzeczenia które spełniał bez wahania przez prawie pół życia przez jednego, rozpuszczonego dzieciaka poszły się w jednej chwili mówiąc wulgarnie 'kochać'. Z kolega nie wiedzieliśmy co robić, próbowaliśmy go pocieszyć, podtrzymać psychicznie, byle dojść z nim do domu. W 1/3 drogi jego lament ustal, zamienił się wręcz w psychopatyczną cisze, czuliśmy jego gniew jak fakir gwoździe swego łóżka. Przed progiem oczywiście Piekielny Duecik. Nim się obejrzalismy a już [PK] wypalił:

[PK]: - * Kretyński chichot* Sory kuzyn, nie chciałem, butelka sama mi wyleciała. A poza tym ile dałeś kasy na takiego grat...*JEB*

Wnet kuzynek dostał porządnego sierpowego w szczenę, ale to był tylko początek. Szczegóły ominę, ale gdyby nie dwóch policjantów, ojciec i wujek Sebastian zabiłby kuzynka na miejscu.

Sprawa na szczęście jakimś cudem się rozeszła po kościach, wujek który nie okazał się być takim gnojem jak jego syn i żona (Okazało, ze soczek i komputer to był jej pomysł) odkupił Sebkowi komputer z nawiązką. Dla satysfakcji powiem ze widok Piekielnego Kuzyneczka z obitym ryjem, złamaną szczeka i limem wielkości Czarnobylskiego ziemniaka był wart całej tej piekielności :)

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (487)

#17842

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój serdeczny przyjaciel pracuje w sklepie komputerowym i opowiedział mi następującą historyjkę.

Było to około pół roku temu... sobota, początek dnia, poranna kawa w sklepie i... goście/klienci: ON bo tak należałoby napisać z dużej litery bo facet ogromny, z wyglądu typowy dres ze śladami instynktu pierwotnego (nie inteligencji) na twarzy, ona - ciemnowłosa, długie włosy, miła twarz ale ubiór "joli od koni" ;-) plus tipsy i różowa futerkowa torebka oraz białe kozaczki - kupują komputer.

Znajomy pokazuje gotowe zestawy ale facetowi nic nie pasuje. W końcu "klient" wyjmuje z kieszeni kartkę z nabazgraną konfiguracją zestawu i do mojego kolegi:
- To mi złóż studenciaku, tylko dobrze... bo będziesz zęby liczył jak będzie źle.
Koledze nóż się w kieszni otworzył, no ale dobra, bierze kartkę i patrzy, a tu konfiguracja zwalona: za słaby zasilacz, pamięci nie będą dobrze działać z płytą główną i podobne... więc stara się wytłumaczyć, że trzeba to zmienić, ale kark nic tylko na cały sklep:
- Masz to złożyć, a jak nie to ci je...nę przy najbliższej okazji.
Kolega już miał coś odpowiedzieć gdy wtrąciła się dziewczyna:
- Zrób to dla mojego kochanego misia... On taki nerwowy jak czegoś nie dostanie. - Przy czym zrobiła oczy jak kociak ze Shreka.

Ok, pomyślał mój kolega, chce gówna facet to będzie je miał. Przyjął zaliczkę na części i postanowił się tym zająć później. On i ona wyszli, więc spokój i czas na papieroska dla odprężenia. Jednak historii ciąg dalszy.

Minęły jakieś 3 godziny i do sklepu wpada "Ona". Kolega już myśli że anuluje zamówienia, a tipsiara do niego:
- Zmień te pamięci bo geile źle działają z tą płytą i daj zasilacz 600-watowy zamiast tej podróby 420.
Koledze kopara do ziemi, a dziewczyna go "dobija":
- To że wyglądam jak głupia, nie znaczy automatycznie, że nią jestem, na przyszłość bądź ostrożny w ocenie ludzi bo inaczej... ktoś ci je...nie.
Po czym z czarującym uśmiechem wyszła ze sklepu.
Kolega zbierał koparę jeszcze przez parę długich minut.

szufladkowanie ludzi

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 719 (871)

#17746

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Będzie historyjka z przestrogą.

Na studiach przyjaźniłam się z Kasią. Kasia była strasznie fajną dziewczyną, inteligentną i tak samo zwariowaną jak ja. Mieszkałyśmy razem w małym mieszkanku na wrocławskich Krzykach.

Przez pierwsze dwa lata bardzo dobrze nam się razem żyło. Często razem wychodziłyśmy - a to na zakupy, a to ze znajomymi w celach alkoholizacyjnych, a to na spacery do Ogrodu Botanicznego czy Ogrodu Japońskiego. Miałyśmy dużo wspólnych zainteresowań. Aż nadszedł rok licencjacki.

Podjęłam decyzję o zamieszkaniu z moim obecnym Mężem, a wtedy jeszcze chłopakiem. Z Kasią zamieszkała nasza dobra znajoma, a ja i Mąż przenieśliśmy się raptem dwie ulice dalej. Na początku widywałyśmy się praktycznie codziennie, potem raz w tygodniu, potem raz w miesiącu, aż wreszcie kontakt się urwał. Próbowałam jeszcze się z nią jakoś kontaktować, a to telefonicznie, a to na gadu czy mailowo - cisza.

Kilka tygodni temu wieczorem dzwoni telefon. Numer nieznany. Odbieram. A tu niespodzianka, dzwoni Kasia. Zaczyna rozmowę od tego, że słyszała, że wyszłam za mąż, że dobrze nam się teraz powodzi i chciałaby pożyczyć 5 tysięcy złotych, odda niedługo, ale teraz jest naprawdę w potrzebie. Spytałam ją po co. Tutaj zaczęła kręcić z odpowiedzią, raz na mieszkanie, raz, że jest w ciąży i potrzebuje pieniędzy, za chwilę wersja, że po co mi to wiedzieć, ze względu na starą przyjaźń muszę (!) jej pożyczyć, że od tego nie zbiednieje.
Grzecznie odmówiłam. Jednocześnie postanowiłam podpytać starych znajomych co się z Kasią w ciągu tych ładnych kilku lat działo.

Okazało się, że po mojej wyprowadzce wpadła w tzw. ′złe towarzystwo′. Zaczęła ćpać, nigdy nie skończyła studiów, straciła wszystkich przyjaciół, odwróciła się od niej rodzina.

Od tamtej pory dzwoniła do mnie średnio kilka razy dziennie. Prosiłam ją, żeby zgłosiła się do ośrodka odwykowego, obiecałam, że opłacę jej tam pobyt. Spotykało się to jedynie z bluzgami i groźbami, że wie gdzie mieszkam, że zabije mnie i moją rodzinę. W końcu sprawa trafiła na policję, wszystkie jej numery zostały zablokowane tak, żeby nie mogła się do mnie dodzwonić. W tym czasie zaczęła wystawać pod bramą naszego osiedla (strzeżone, ogrodzone, bez kodu nie można wejść, a sąsiedzi nie wpuszczają obcych). Mąż zaczął mnie odwozić i odbierać z pracy.

Kilkanaście razy dzwoniliśmy na policję, przedstawiając sytuację. Wyśmiali nas, że co nam może jedna ćpunka zrobić. W końcu zabrali ją do ośrodka odwykowego.

Nie chce nawet myśleć, coby się stało, gdybym jednak te pieniądze jej pożyczyła. Zapewne nigdy więcej bym ich nie zobaczyła, a potem przyszła by po więcej.

Różniaste

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 501 (605)

#12920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zupełnie świeża opowieść, z dzisiejszego ranka.
Siedzę w przychodni w celu wykonania badań okresowych. Akurat naprzeciwko mnie na ścianie wisi rozpiska gabinetów i lekarzy w nich przyjmujących. Wchodzi facet, około 30-tki. Znam go z widzenia, zajmuje się jakimiś maszynami, nieważne - w każdym razie jest dr inż-em (ważne). Przestudiował dokładnie listę, poszedł do rejestracji, ogólnie nic nietypowego, zniknął mi z oczu. Potem kilka razy widzę jak przechodzi korytarzem w jedną lub drugą stronę, z jakimiś papierami w ręce, z gabinetu do gabinetu coraz bardziej zirytowany.
Mija godzina, ja załatwiłem część formalności, czekam dalej. Facet puka do gabinetu tuż koło mnie, otwiera drzwi. Dialog następujący:

Facet: "Dzień dobry, moje nazwisko Iksiński, mam tutaj wyniki, zaświadczenie, wniosek i książeczkę."

Lekarka prawie wrzaskiem: "Do mnie należy się zwracać PANI DOKTOR!"

Facet: "Proszę nie podnosić głosu i podpisać mi ten wniosek. Nawiasem mówiąc, jedynym doktorem w całym tym burdelu to ja jestem. "

Przychodnia rejonowa.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 874 (942)

#16966

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już tu kilka razy wspominałam, sąsiadów mam niecodziennych. I to bardzo delikatne określenie.

Dziś przed południem, wziąwszy pod uwagę to, że mój facet wraca do domu jutro, postanowiłam zająć się mieszkaniem i sobą. Jednoczesne gotowanie obiadu, pieczenie ciastek, robienie pralinek i fabrykowanie całej serii kosmetyków pt. "naturalnie poprawiona uroda" doprowadziło kuchnię do stanu niepokazywalności, a kiedy wypacykowałam się maseczką z ogórecznika, nałożyłam na włosy odżywkę pokrzywową i pokryłam kilka innych części ciała różnobarwnymi maziami (polecam okład z glinki i lawendy na biust, czyni cuda, choć mógłby jeszcze powiększać cycki), wyglądałam jak ofiara kursu makijażu klaunów dla bystrzaków.

Siedzę sobie zatem na podłodze - coby mebli nie uwalać paciajami - w stringach, piłuję paznokcie niczym westernowy więzień kratę w kiciu, jednym uchem słucham piekarnika, drugim celtyckiego barda i myślę tylko o tym, czy najpierw sprzątać w kuchni, czy też może iść do wanny, bo olejek migdałowy do kąpieli stoi i kusi.
Nagle, na moich zdumionych oczach, otwierają się drzwi, a przez nie przelewa się tłumek, prowadzony przez [s]ąsiadkę z piętra niżej, którą znam tak trochę-trochę, z pewnością nie dość, żeby mogła ładować się do mnie bez użycia dzwonka. Tłumek składał się z postawnej i pokaźnej matrony z gatunku "prawdziwe jedzenie to schaboszczak na smalcu", matroniego męża oraz dwóch niedorostków, na oko 16 i 17 lat. Tłumek, pod światłym przewodnictwem sąsiadki, zmierza w stronę mojej kuchni, prowadzony słowami - i tutaj cytuję - "Tędy, zaraz zobaczycie, cześć, Weronika, przyprowadziłam państwa, żeby zobaczyli ci kuchnię, bo chcą kupić i Marta mówiła, że masz bardzo fajnie zrobioną, no to widać, że blat to można puścić tak i się mieści, ale syf straszliwy(!!), a zamiast tej szafy to regał i pawlacz...". Matrona podążyła do kuchni, komentując bałagan, a trzech nosicieli moszen jakoś bardziej niż kuchnią zainteresowało się moim umazianym negliżem. I rozdziawionymi ze zdumienia ustami też, bo gówniarze zaczęli się śmiać i szturchać łokciami, a tatuś nawet nie musiał udawać, że nie widzi, bo w oczach miał zgoła (i gołe) co innego.

Uświadomienie sobie, że to się dzieje naprawdę, zajęło mi 3 sekundy. W czwartej chwytałam już za ręcznik, żeby się czymkolwiek osłonić, biegłam do kuchni i krzyczałam "WYNOCHA, NIE WCHODZIĆ DO KUCHNI!!", zastanawiając się jednocześnie, czy na pewno nie śnię na jawie.
Moje oburzenie, niestety, nie spotkało się ze zrozumieniem sąsiadki.

[S] No co, przecież tylko zobaczą i pójdą, a Marta mówiła, że masz fajną kuchnię. (Marta mieszka przez ścianę i w mojej kuchni niejedno już zjadła i wypiła.)
[Ja] Ale ja sobie NIE ŻYCZĘ żadnych wycieczek! Wynocha mi stąd, ale to JUŻ! OBCEJ KOBIECIE ŁADUJECIE SIĘ DO DOMU BEZ ZAPROSZENIA!!
[S] Oj, przestań się rzucać, jeszcze tylko łazienkę im pokażę, bo chcą moje mieszkanie kupić, i nas nie ma...
Zapalił mi się w oczach płomień, zastawiłam własnym ciałem, odzianym w ręcznik, drzwi do łazienki i rozdarłam się już na całego.
[J] MACIE STĄD NATYCHMIAST WYPIE*DALAĆ ALBO WAS WYNIOSĄ W KAWAŁKACH!! NATYCHMIAST WON!! TO PRYWATNE MIESZKANIE, NIE MUZEUM!

Sąsiadka się skonfundowała, ale matrona chyba była głucha, bo usiłowała mnie odepchnąć sprzed drzwi i zajrzeć, jakież to perełki architektury wnętrz ukrywam w ośmiometrowej łazience. Tak ją to ciekawiło, że złapała mnie za ramię. I to był jej błąd.

Kilkanaście sekund później schylała się, usiłując znaleźć taką pozycję, która nie powodowałaby wściekłych wybuchów bólu w ramieniu, a ja bezlitośnie wykręcałam jej nadgarstek do granic wytrzymałości stawu. Lata chodzenia na treningi wcale nie były bzdurnym wydatkiem. Wyprowadziłam mamuśkę za drzwi, ignorując okrzyki sąsiadki "No przecież chcą kupić moje mieszkanie, co robisz! Na policję zadzwonię!", wypchnęłam tatuśka i gnojków (tego, który chciał mnie złapać za tyłek, poczęstowałam bardzo porządnym kopniakiem), sąsiadka wyszła sama, dochodząc pewnie do wniosku, że czekanie, aż ją zmuszę, będzie dla niej niebezpieczne. W progu zadarła tylko nos i rzuciła przez niego "no, ale w kuchni to ja przynajmniej mam PORZĄDEK". Odwarknęłam, że ja chcę mieć w niej święty spokój i zatrzasnęłam drzwi. Na całe szczęście nie zdążyła się uchylić, bo usłyszałam gwałtowny okrzyk bólu. Mam nadzieję, że trafiłam w nos.
Zamknęłam drzwi na cztery spusty (mój błąd - po wyniesieniu śmieci do zsypu zostawiłam je otwarte), usiadłam pod progiem i starałam się nie myśleć. Bo myślenie doprowadzi do tego, że albo ja przeżyję, albo moi sąsiedzi.

Ludzie, nie popełnijcie mojego błędu. Zamykajcie drzwi. Inaczej wszystko może się zdarzyć.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1245 (1343)

#16892

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkaliśmy się z kolegami z LO i ustaliliśmy jedną rzecz- kobiety są niezwykle piekielne i niezrozumiałe jeżeli chodzi o życie uczuciowe. Przedstawiam wam pierwszą komplikacje śmiesznych, piekielnych, niezrozumiałych i często banalnych powodów zerwań z chłopakami, które miały miejsce w okresie naszego LO i studiów.

10. Wróżka z gazety powiedziała, że ją zdradzi.
9. Pies go nie polubił.
8. Chłopak grał gorzej od dziewczyny na gitarze, a ona "nie może być z kimś kto będzie ciągnął ją na dół".
7. Nie odebrał telefonu.
6. Na spotkaniu z rodzicami był ksiądz (!!!!), który szczegółowo wypytał o jego stosunek do antykoncepcji, aborcji, seksu przedmałżeńskiego itd i orzekł, że o nie jest dobry kandydat. Rodzice zabronili po tym jej się z nim spotykać, posłuchała.
5. Moja rzuciła mnie, kiedy dowiedziała się jakie studia wybieram. Stwierdziła, że będzie się bała kiedy zacznę pracę i mam wybór - zostać z nią i iść na uniwersytet na polonistykę i zostać nauczycielem (!) lub pójść tam gdzie chcę. Niedawno dowiedziałem się, że żyje w przekonaniu i żalu do mnie bo ją rzuciłem.
4. Za mały penis. Nawet nie byłaby to bardzo dziwna historia gdyby nie fakt, że nie widzieli się nago.
3. Kolega poszedł po LO do roboty i kupował dziewczynie ciuszki, bransoletki, zabierał ja do kina i gdzie tylko chciała. Stwierdziła, że nie szanuje jej uczuć i nie rozumie potrzeb. Do dzisiaj nie wiemy o co dokładnie chodziło.
2. Dziewczynie koleżanka naopowiadała jaki to miała sen - chłopak zdradził ją z inną. Było to powodem rozstania.
1. Dziewczyna zdradzała chłopaka z każdym kto się trafił. Zerwała twierdząc, że nie może być z takim frajerem.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (805)

#16590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z przed ok. 7 lat z Przystanku Woodstock. Zdarzyło mi się w czasach studenckich kilka razy odwiedzić tą imprezę jako wolontariusz z Pokojowym Patrolem. Jako że studiowałem na AM (farmacja) udało mi się zaczepić w grupie medycznej w charakterze sanitariuszo- ochroniarzo-magazyniero-przynieśzanieśpozamiataj.
Nie wiem czy pacjent 100% piekielny, jak na standardy woodstokowe jeszcze znośny, ale na pewno ciekawy.
Na gipsowni pracowali na zmianę różni lekarze (całość działa w punkcie obok sceny). My pomagaliśmy przynosząc gips (ilości hurtowe – gipsowanie standardowo 2 razy grubsze niż w szpitalu – pacjenci i tak w 90% wracali pod scenę), wymieniając wodę, mocząc gips i ogólnie wykonując różne czynności, do których dałoby się przyuczyć szympansa.
Był też doktor Marek (powiedzmy- już nie pamiętam dokładnie jak się nazywał) sława gipsowni. Jak DM zagipsuje to „nie ma ch**a we wsi” na poprawkę nie wróci choćby cały dzień pogował pod sceną. Do czasu…

Pacjent zalany w 3D + jakieś dragi, typ przejrzałego hipisa. Kompletna dezorientacja czasoprzestrzenna i kostka razy 1,5. Na gipsowni DM. Po ok. 15 min Batman (taką ksywę dostał pacjent – też już nie pamiętam dlaczego) siedzi z błogą miną i białym klocem na nodze – oczywiście wykład, że nogę oszczędzać, uważać, zgłosić się na kontrolę po powrocie do domu itd. Jak nie było tłoku to pacjentów po gipsowaniu staraliśmy się trochę przetrzymać, żeby gips porządnie związał. Batman przysnął i wypchnęliśmy go na pole dopiero jak zaczęło się robić gęściej (po ok. 1,5 h).
Ze dwie godziny później (mnie już wtedy tam nie było – tą część znam z opowieści) wraca z samą opaską gipsową wokół łydki. Trochę trzeźwiejszy (w końcu odespał u nas) zaczyna narzekać, że jakieś gówno mu założyliśmy i że to się od razu rozleciało. Noga już grubsza razy 2. Na gipsowni wciąż DM – mocno zdziwiony zaczyna wypytywać co się stało – pacjent twardo, że samo się rozleciało jak chodził. Dopiero koledzy Batmana powiedzieli naszym przy bramie, że sprawdzał, czy gipsem da się hamować na motorze. Da się – nawet dwa razy. (Swoją drogą ciekawe co ćpał – odporność na ból miał naprawdę niezłą.)
Ok DM zagipsował ponownie pacjenta nasi przetrzymali i ze sporo grubszą niż normalnie kukłą wypuścili na pole.
Wrócił wieczorem podczas koncertu gdy mieliśmy na punkcie największy ruch. Na gipsowni inny lekarz. Spojrzał na popękany gips, zdjął co zostało i okazało się, że tego to on już normalnie nie zagipsuje (w międzyczasie jakiś życzliwy pobiegł powiedzieć DM, że jego pacjent wrócił na drugą poprawkę) i trzeba odesłać do szpitala do Żar – są już wybroczyny itd. Wskazania nieważne, ważne, że pacjent pojechał do szpitala zanim na punkt dotarł DM. Powąchał tylko spaliny z karetki.
Kolega oczywiście do niego, raczej żartobliwie niż złośliwie, że jak tam go zagipsują to na pewno nie wróci…
DM zamyślony: „Wróci… wróci, ale ja będę gotowy… „
Widać, że Batman wlazł mu na ambicję.
My tym czasem wypytaliśmy towarzystwo Batmana co tym razem zrobił z gipsem. Okazało się, że zrobili sobie z kolegą zawody w kopaniu się nawzajem w 4 litery. Kopali się na zmianę - kolega kopał glanem, Batman gipsem – kto dłużej wytrzyma.
Od rana DM kręcił się po polu zamiast jak zwykle gdy miał wolne wygrzewać się na leżaczku przed namiotem. Należy jeszcze dodać, że na Woodstock ludzie przywożą najdziwniejsze rzeczy – komuś np. kiedyś przyszło do głowy przytargać na PW starą zardzewiałą pralkę Franię itp.
Chodził szukał i w końcu znalazł… Ale po kolei.
Batman wypisał się ze szpitala jak odespał. Oczywiście założyli mu standardowy gips szpitalny wierząc naiwne, że jak każą mu jechać do domu to on już na PW nie wróci :)
Nasz ulubiony pacjent wrócił na pole na piechotę, po drodze oczywiście tankując pod spożywczakiem. Jak można się domyśleć po tych kilku kilometrach niezbyt ostrożnego zataczania się gips praktycznie przestał istnieć, więc gość od razu uderza do nas.
U nas od razu poruszenie, bo wszyscy chcieli zobaczyć co zrobi DM.
Posadziliśmy Batmana na kanadyjce i ktoś poleciał po DM.
Z daleka już było widać, że niesie w podróżnej torbie coś ciężkiego. Okazało się, że rano wycyganił od kogoś na polu kawałek dwuteownika zbrojeniowego (Dla niewtajemniczonych wygląda to tak: http://www.emetalzbyt.szczecin.pl/upload/products/sl383002_kopia1.jpg - ludzie przywożą naprawdę dziwne rzeczy na PW – może ktoś potrzebował przycisku do papieru…).
Kilka rolek gipsu i metrów sznurka do prania później Batman miał na nodze konstrukcję przypominającą japoński sandał geta ( http://4.bp.blogspot.com/_hPWelMF1Ei8/TE232NS4SiI/AAAAAAAAAFA/5HNpH_DG6-M/s1600/P7252617.JPG ) tyle że wykonany ze stali i gipsu (tetsu sekkō geta ..? ;)). Nie wiem ile to ważyło, ale Batman miał niejaki problem z robieniem kroku tą nogą – dodatkowo była ona wyższa o jakieś 5-10 cm niż druga noga w glanie… Trochę go kołysało przy kuśtykaniu, ale zdawał się na to nie zwracać uwagi – widać lata praktyki alkoholowej…
Jednak tekst rzucony na koniec nie na żarty nas przestraszył (pisownia odzwierciedla to co powiedział):
„Miszczu dziękuję! Teraz to ja tym pancerfałsem temu ch**owi tak w d**ę przyp*****lę, że to jego będziesz składał nie mnie! I ch*j będzie mi musiał wino oddać co przegrałem.”
Ja miałem tylko cichą nadzieję, że sandałek był za ciężki, żeby nim skutecznie kogoś kopnąć w 4 litery…
Swoją drogą chciałbym zobaczyć minę lekarza, do którego on się zgłosił na zdjęcie gipsu…

Przystanek Woodstock

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (973)

#7260

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu zajmuję się dorywczo, w domu, przepisywaniem prac dyplomowych. Dopóki pisałem dla znajomych lub ludzi poleconych, nie było najmniejszych problemów z zapłatą, ze stawką za stronę czy za dodatkowe ilustracje, wykresy itp.
Jednak gdy wywiesiłem ogłoszenie w Uczelni, nie daleko mojego bloku, miałem jedną sytuację, gdzie zawierzyłem Klientce, że doniesie brakujące 50 PLN, wydałem płytkę z pracą i ślad po Klientce zaginął. Wyciągnąłem więc wnioski z tej nauczki. Pisząc prace w Wordzie, robiłem kopie na dysku a plik przed zapisaniem na CD zaopatrywałem w hasło przed otwarciem. Jeśli Klientka płaciła od razu, pisałem niezmywalnym mazakiem hasło na płycie i OK.

Dwa lata temu jednak trafiłem na bardzo ,,bystrą,, Klientkę, która po umówiony odbiór pracy na płycie CD przysłała swoją siostrę. Ta nie miała pieniędzy przy sobie, więc poprosiłem by weszła i zaczekała aż ja zadzwonię do [K]lientki:
-[Ja] - Witam, mam dla Pani pracę już na płycie ale Pani siostra nie ma pieniążków.
-[K] - A to ile miało być? 100PLN?
-[Ja] - Nie, umawialiśmy się na 150 przecież, nie pamięta pani?
-[K] - A bo wie pan, mam w domu takie kłopoty że zapomniałam. Ale da pan siostrze płytę? Ja jutro wpadnę z pieniędzmi po pracy.
-[Ja] - Wolałbym dzisiaj mieć zapłacone..

... po kolejnych 5 powodach, dla których Klientka nie może sama odebrać a zapłaci jutro na bank, wiedziałem na 95% że chce mnie przekręcić, nie płacąc w ogóle. Wydałem płytę, w duchu zastanawiając się kiedy odkryje zabezpieczenie i zadzwoni!

Pierwszy telefon nastąpił po około 5 minutach od wyjścia siostry z mojego mieszkania na 3p. więc zakładam że Klientka czekała w aucie:
-[Ja] - Tak, słucham?
-[K] - Gówno dostaniesz nie pieniądze! Naiwniak! Bujaj się! (śmiechy w tle, towarzystwo ubawione)
-[Ja] - (po odczekaniu jak towarzystwo się wyśmieje, ze stoickim spokojem) Dostanę pieniądze, szybciej niż pani myśli. O ile pani myśli. - I rozłączyłem się.

Po 3 godzinach telefon od Klientki:
-[Ja] - O, jak miło że Pani dzwoni.
-[K] - Hasło!!! Jakie !!!
-[Ja] - 150 złotych!
-[K] - Uważaj bo ci dam!!!
-[Ja] - 170.
-[K] - Ty #$%^%#@#%^&, ja Cię #$%$%^^$## !!!
-[Ja] - Doprawdy? Teraz cena skoczyła na 200!
-[K] - Sp##$$$% !!! i trzask rzucanej słuchawki ...

Na drugi dzień, jestem w pracy i widzę na wyświetlaczu że Klientka dzwoni. Wyszedłem więc na dwór, by nie gorszyć współpracowników tymi jej krzykami, bo mój telefon ma doskonały głośnik.

-[Ja] - Taaak?
-[K] - No przepraszam pana, że tak się darłam wczoraj, ale MUSZĘ mieć tę pracę wydrukowaną do 12:30 bo jak nie oddam to mi termin przepadnie i będę się bronić chyba w sierpniu.
-[Ja] - (zaczynam tłumaczyć Klientce, że to nie cacy tak chcieć kogoś wykiwać - tłumaczę z ironią lecz grzecznie i spokojnie, prawie już mam powiedzieć, że nie ma sprawy, każdy się ma prawo zdenerwować, niech da 150 PLN i zapomnimy o tym incydencie... na co Klientka mi przerywa słowami:
-[K] - Nie p**** tylko hasło dawaj!!!
-[Ja] - 350!!! - I rozłączyłem się.

Po zaledwie 30 minutach dzwoni zdziwiona żona z domu, gdzie siedziała z młodszym dzieckiem i mówi, że właśnie jakaś kobieta przyniosła dla mnie w kopercie 350 PLN, przeprasza że tak późno i prosi o jakieś hasło. Powiedziałem, że wiem i żeby jej przekazała, że hasło to jej imię. Podobno Klientka miała tak wielkie oczy, kiedy usłyszała jakie jest hasło, że groził jej wytrzeszcz!

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3954 (4142)
zarchiwizowany

#15609

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historyjka związana z nadgorliwością zacnych funkcjonariuszy policji.
Rozeszło się o nóż. Innym razem o pałkę teleskopową ale to materiał na inną opowieść. Tak czy siak policjanci zachowują się jak władcy świata i pewnie dużo osób by przyjęło mandat albo dało się wygadać. Jak na złość – ja nie.
Idę zimowym wieczorem do domu, godzina gdzieś około 23, schodzę już z wiaduktu. Ijo Ijo. Salut, Jan Kowalski, Komenda w xxx. Dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś gania ludzi po mieście z nożem* w ręku, dokumenty proszę. Troszkę zdębiałem bo wracałem akurat ze stolicy gdzie studiowałem ale ok.
Czy mam jakieś niebezpieczne przedmioty? Mam, nóż w prawej kieszeni, z tyłu na pasku, gaz w kurtce – i podwijam kurtkę żeby było widać klips, odwracam się pokazując kaburę – ale nie wyjmę bo nie chcę leżeć twarzą do ziemi. Skąd mam wiedzieć czy to nie jakiś nawiedzony. Ja sam przeciwko dwójce policjantów, którzy ustalą później że ich zaatakowałem i pójdę siedzieć. Niedoczekanie. Zapraszamy do lodówki. Trochę mi się to nie uśmiechało bo wstałem o 5 rano żeby dojechać do szkoły, w pociągu mnie wybujało i siedzenie w czwartej klasie było gdzieś na końcu listy moich marzeń na ten dzień. Na domiar złego jutro do pracy. Sprawdzają dokumenty [oczywiście dowodu nie miałem tylko legitymację HDK co na starcie zostało skwitowane „panie to nie jest dowód”. Po uświadomieniu ich, że nie mam absolutnie żadnego obowiązku noszenia przy sobie dowodu osobistego i nie będę go nosił aż do czasu kiedy doczekam się regulacji prawnej w tym zakresie stwierdzili, że w sumie to wszystko jest – w legitymacji jest więcej przydatnych danych niż w dowodzie. Co ważniejsze jest tam grupa krwi]. W międzyczasie włączyłem dyktafon i czekam.
- Proszę pokazać ten nóż – cóż mam włączony dyktafon, o którym nie wiedzą więc w nic mnie nie wrobią.
Powoli wyjmuję złożony nożyk z kieszeni i podaje. Pierwszy rozkłada i się przygląda [nożyk typowo ratowniczy, głownia „sheep foot” z przecinakiem do pasów itd., brak ostrego czubka żeby komuś krzywdy nie zrobić – nóż użytkowy zwany przeze mnie pieszczotliwie „owieczka”].
Wyjmuje karambit** i podaje razem z kaburą żeby sobie go sam wyciągnął – Tu już widzę znajomy widok. Policjanci oglądali owieczkę z każdej strony nie potrafiąc jej złożyć ;) Kaleki. Jeden próbuje złożyć owieczkę.
O karambicie: [J]a [P]olicjanci
[P1]Panie X z takim nożem nie wolno chodzić!
[J]Jak to nie wolno?
[P1]No nie można! Ostrze może mieć maksymalnie 7 cm!***
[J]Skąd Pan takie dane wziął?
[P1]No jak to skąd? Z KODEKSU! [wtf?!]
[J]A konkretnie jaki to akt prawny?
[P1]Yyyyyy. – szturcha kolegę, tamten się budzi i powoli zaczyna ogarniać.
[P2]Ustawa o broni i amunicji [masz ci los, prawie na pamięć ją znam]
[J]Który paragraf?
[P2]Ten w którym mowa o rodzajach broni
[J] z bananem na gębie – no niestety nie. W ustawie o broni i amunicji nie ma ani jednego słowa mówiącego o nożach i szeroko pojętemu pojęciu broni białej z pewnymi wyjątkami.
[P1]A skąd pan taką wiedzę ma?
[J]A prawo studiuję, magisterkę z obrony koniecznej robię, w marcu się bronię [bzdura totalna ale co z tego?]
[P1]No ale nie można takiego noża bandyckiego mieć. Po co to Panu?! – Pirate, Arrrrr!
[J]Jak to po co? Do obrony własnej oczywiście.
[P2]Trzeba zadzwonić po nas!
Zacząłem się śmiać co się chyba nie spodobało
[J]Tak, dwóch łebków chce mi ukraść portfel i telefon, a ja wykręcam 112 i zaczynam nawijać. Bardzo rozsądne ;)
[P1]Ale mimo wszystko nie można mieć bo to za długie***
[J]Można, ustawa reguluje tylko inne typy broni. W myśl tego co nie jest zabronione to jest dozwolone wolno mi nosić przy sobie dowolną ilość noży dowolnej długości. Zgodnie z prawem bronią są… tu wymieniam szczegółowo pałki, ukryte ostrza itd. Panowie zaczynają robić duże oczy i widać, że tracą grunt pod nogami.
[P1] Proszę pokazać jak to się prawidłowo trzyma – chowa karambit do kabury i podaje mi
Hah o niedoczekanie, otworzenie noża w radiowozie. Już widzę te obrączki na nadgarstkach.
[J]Niestety nie wolno mi pokazać bo będzie stanowiło to użycie ale mogę opisać jak to należy zrobić i Pan sam weźmie.
Opisuję gdzie należy umieścić palce żeby ich nie stracić ale chętnych do tego jakoś brakuje. W międzyczasie patrzę, że owieczka leży na desce rozłożona. Funkcjonariusze widać, że mnie chcą zagryźć i zjeść wnętrzności, para już uszami leci ale notorycznie się nie udaje bo ja się już rozbudziłem i humor mi dopisuje. Humor miałem tak dobry, że wizja wizyty na dołku mnie nie ruszała.
[J]Jakby był Pan Władza uprzejmy i mi oddał już tamten nożyk bo tęsknię.
Jak się łatwo domyślić próbuje mi oddać rozłożony ale proszę o złożenie bo w takiej formie mogę się skaleczyć – powiedziałem co przesunąć żeby złożyć [liner lock] i dostałem go do ręki.

Oddali mi zabawki, spisali i wypuścili. Jak na złość okazałem się prawym obywatelem, nigdy nie notowanym. Tak, rutynowe rozpoznania zwykle są na odpie..ol jak to było w treści jednej z piosenek. Do domu dotarłem wesoły z półgodzinnym poślizgiem.

*Nóż to poziom easy, raz zdjęli faceta ganiającego po osiedlu [jak się później okazało] swoją żonę z siekierą pożarniczą [taką dużą, oburęczną]. Nikt nie miał odwagi podejść bo aż strach oberwać czymś takim. Dopiero po interwencji z bronią palną gość porzucił siekierę.
** Nożyk typowo do walki, kształt kociego pazura co wyklucza go z jakiegokolwiek innego użytku, do tego spełnia jednocześnie funkcję kastetu – którym nie jest.
*** Bzdura, żaden akt prawny nie reguluje maksymalnej długości broni białej dla cywili. Możecie stać na przystanku z mieczem samurajskim i nie mogą nic zrobić dopóki nie stwarzacie zagrożenia. Znajcie swoje prawa.

Wyobraźcie sobie, że jednak głownia może mieć max 7cm. Ile broni wymagającej pozwolenia macie w domu? Ile jej leży na chwilę obecną na półkach w Tesco?

Takich kuriozalnych i bezsensownych historyjek z udziałem mnie i Polskiej Policji w rożnych miastach było mnóstwo. Niemal za każdym razem nie mieli wiedzy koniecznej do prowadzenia dyskusji co nie przeszkadzało w wymądrzaniu się. Najczęściej nacinają się na wspomnianą ustawę o broni i amunicji. Raz nawet mi wmawiali, że łuk jest bronią. Jak już się chce coś komuś wmawiać to wypadałoby zapoznać się z tematem.

Policja w byłym mieście wojewódzkim

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (229)