Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Wampipirek

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 21:30
Ostatnio: 6 maja 2016 - 16:37
  • Historii na głównej: 6 z 14
  • Punktów za historie: 5666
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 319
 

#63811

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu robię zakupy spożywcze przez internet. Na początku robiłam przez Tesco e-zakupy. Jednak w każdym zamówieniu dostawałam zamienniki - nagminnie zamieniane były artykuły z promocji. Nic to, zmieniłam dostawcę i byłam zadowolona.
Jednak tuż przed Mikołajkami natknęłam się informację, że w Tesco mają takie duże jajka niespodzianki - wielkości kilku mniejszych (chyba 100 g samej czekolady + zabawka).

Jako, że mój trzyletni synek uwielbia ostatnio jajka niespodzianki, postanowiłam zamówić mu takie w Tesco i dorzucić na Mikołaja.

Dostawę miałam w czwartek. Kurier przyjechał, towary wniósł do domku. I oczywiście od razu pokazuje mi zamienniki. Zamiast dużego jajka dostałam 4 małe... wkurzyłam się nieźle! Zamiennika oczywiście nie przyjęłam, bo na małych jajkach mi nie zależało. Coś tam jeszcze zagaiłam do kuriera, że dlatego właśnie przestałam u nich zamawiać, że dziecko chore, chciałam mu zrobić niespodziankę na Mikołajki, a tu klops. Kurier odpowiedział, że coraz więcej ludzi się złości i żeby pisać maila ze skargą, to może coś to zmieni.
Jak wyszedł, usiadłam do komputera, sprawdziłam, że duże jaja są nadal dostępne w zamówieniu i tak na świeżo (jeszcze w złości), napisałam maila takiej oto treści:

Witam!

Właśnie odwiedził mnie kurier z zakupami z Tesco. Czy mogą mi Państwo wyjaśnić, dlaczego pojawiły się w nich zamienniki, jeśli widzę na stronie, że zamówione przeze mnie produkty są nadal dostępne??
Jeśli zamawiam DUŻE jajko niespodziankę, to chcę DUŻE JAJKO DO JASNEJ CHOLERY!!!Jakbym chciała 4 małe jajka, to bym właśnie takie zamówiła!!!
Robiłam kiedyś u Was zakupy dość regularnie, ale przestałam, bo w KAŻDYM zamówieniu pojawiały się zamienniki! Nawet jeśli towar zamówiony był nadal dostępny do kupienia online! Zapytałam więc sama siebie, po co w ogóle zamawiam zakupy, skoro po część rzeczy i tak muszę jechać do sklepu... bez sensu prawda?

Pomyślałam jednak, że dam Wam jeszcze szansę, ale dzisiejsza dostawa udowodniła, że NIE SZANUJECIE swojego klienta, więc jako klient, idę do konkurencji i choćby nie wiem co, to Waszego sklepu nie polecę nigdy i nikomu.

Gdyby nie to, że dzieciaki są chore i nie mam jak się do Was pofatygować, złożyłabym skargę na miejscu - może przy okazji umielibyście wytłumaczyć mi Waszą logikę...

Bez wyrazów szacunku,
Była klientka

Wysłałam. Odpowiedzi nie dostałam. W sumie to się jej nawet nie spodziewałam.
Ktoś jednak wiadomość przeczytał i którejś soboty, o godzinie 21:00, kiedy dzieci już na spały, a my z mężem nadrabialiśmy zaległości filmowe, zadzwonił mój telefon. Numer mi nieznany, ale z ciekawości odebrałam.

T-facet z Tesco
J-ja
M-mąż

T: Dobry wieczór, z tej strony Tesco e-zakupy, czy Pani Wampipirek?
J: Tak, słucham. (z uśmiechem, bo myślałam, że przeproszą i będzie ok... myliłam się...)
T: Dzwonię w sprawie Pani wiadomości. Informuję, że robiąc zakupy, zgadza się Pani na regulamin zakupów, w tym także na dostarczanie zamienników! (od razu dość agresywnym tonem)
J: Owszem, czytałam regulamin i zgadzam się na zamienniki, ale wtedy, kiedy towar jest niedostępny. Sprawdziłam, zaraz po wyjściu kuriera, że te jajka nadal były dostępne, dlatego wysłałam wiadomość.
T: To, że są dostępne na stronie, to nie znaczy, że faktycznie można je kupić! (sic!)
J: Czyli oferujecie towar, którego nie macie?
T: Nie! Towar był dostępny, kiedy Pani zamawiała, ale jak pakowaliśmy zakupy to już nie.
J: Skoro przestał być dostępny, to czemu nadal go oferujecie? Powinien zniknąć ze strony.
T: Tak się nie da!
J: Dlaczego? Kupuję w różnych sklepach on-line i kiedy towaru nie ma, nie można go dodać do koszyka. Wystarczy odpowiedni program magazynowy!
T: Ale my nie mamy magazynu! Nasz pracownik bierze koszyk i jak każdy klient chodzi po sklepie i zbiera to, co Pani zamówiła!
J: Jeśli tak, to mógł się ze mną skontaktować i powiedzieć, czego brakuje.
T: Niby jak?!
J: Macie mój adres e-mail, macie nr telefonu, wystarczy krótka wiadomość, że czegoś brak i prośba o kontakt. Z chęcią oddzwonię.
T: Ale taki pracownik nie ma do Pani kontaktu!
J: Ależ ja chętnie udostępnię swój kontakt! Skoro kierowca może do mnie dzwonić, to czemu ten pracownik już nie?
T: To śmieszne! Jak sobie to Pani wyobraża?!
J: Proszę Pana, co tydzień zamawiam spożywkę do pracy w pewnych delikatesach. Kiedy robię zamówienia w piątek, z dostawą na poniedziałek, to zazwyczaj w poniedziałek rano dostaję sms z informacją, że są braki i do określonej godziny mogę zadzwonić i ustalić zamienniki. Wiem, że tam też zamówienia zbiera pracownik na sklepie i jakoś nie ma problemu.
T: Tak się nie da!
J: I dlatego właśnie przestałam robić u Was zakupy.
T: Proszę Pani! Jest DEMOKRACJA, może Pani robić zakupy, gdzie chce!
J: (przez śmiech) jest KAPITALIZM i dlatego mogę robić zakupy, gdzie chcę :)
T: Jak jest wybór, to jest DEMOKRACJA!
J: Demokracja, to ustrój polityczny, a kapitalizm to...

W tym momencie mój mąż nie zniósł już poziomu dyskusji i przejął słuchawkę.

M: Macie zamiar nas przeprosić?
T: Nie.
M: W takim razie dzwonicie do nas w sobotę, o godzinie 21-ej tylko po to, żeby pokrzyczeć i popsuć humor?
T:...
M: W takim razie proszę usunąć nasze dane z Państwa bazy i nigdy więcej nie dzwonić!
I się rozłączył.

Jak dla mnie to szok, że sklep pozwala sobie na tracenie klientów w takim stylu. Szczególnie, kiedy wcale nie muszę zamawiać u nich... w końcu mamy demokrację! :D

sklepy zakupy przez internet tesco

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 889 (1027)

#19689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia chyba najdłuższa jak do tej pory na całych piekielnych... ale za to akcja jak w Czeskim Filmie – NIKT NIC NIE WIE! Krócej się nie dało…

Mieszkamy z mężem, 4 miesięcznym synkiem i 84 letnią babcią na starym wojskowym osiedlu, gdzie każdy blok ma swoją wspólnotę – a ta 3 osoby w zarządzie.
Zimą w domu ziąb straszny. W babci pokoju (duży pokój ok. 25m2) jakieś 12 stopni! W łazience, tak samo. Dlatego też w maju zakomunikowaliśmy teściowej, że zamierzamy zmienić grzejniki. Ok., teściowa zadowolona, powiedziała nawet, że za wymianę zapłaci. Wszystko cacy.
Teściowa zaznaczyła też, że przy takich zmianach trzeba załatwiać sprawy z administracją – bo to wspólnota, a i piec był niedawno wymieniany.

Dzwonię więc pod numer administratora widniejący w gablotce na klatce:

J(a), A(dministratorka)

J – Dzień dobry! Jestem lokatorką bloku XX przy ulicy piekielnej. Dzwonię, bo chcielibyśmy wymienić grzejniki w mieszkaniu i chciałabym się dowiedzieć, co i jak.
A – Dzień dobry. Trzeba złożyć podanie do zarządu i tam powiedzą Pani, co dalej.
J- Ok., dziękuję za informację.

W tej samej gablocie znalazłam adres administracji, więc wysłałam męża z odpowiednim pismem.
Wraca. Niestety w administracji nie ma teraz osoby odpowiedzialnej, więc mamy przyjechać kiedy indziej.
Pojechaliśmy za jakieś 2 tygodnie (w międzyczasie maj zmienił się w czerwiec). Osoby nadal nie ma.
Za trzecim razem informacja: podanie należy złożyć w zarządzie wspólnoty – czyli notabene u sąsiada w klatce obok.

Idę, z moim już wtedy sporawym brzuszkiem ciążowym i podaniem. Pukam. Słyszę ruch za drzwiami, ale nikt nie otwiera. Tłumaczę, więc drzwiom, po co przyszłam, dalej nic. Witki mi opadły i po prostu włożyłam podanie do skrzynki na listy odpowiedniej osoby.

Za jakiś tydzień w moich drzwiach staje jakaś starsza Pani z moim podaniem w ręku i odpowiedzią.
„Żeby zmienić grzejniki musimy wezwać hydraulika, który oceni, jakiej wielkości grzejniki mają być. Później uiścić opłatę za wymianę wody w systemie”. To tyle.
Zadowolona dzwonię do teściowej i mówię, że możemy robić. Ona na to, że ekipy mam nie szukać, bo ona pracuje w spółdzielni i ma swoja zaufaną ekipę. Dla mnie bomba.
Czerwiec przeminął, nastał lipiec, hydraulik się pojawił, napisał na karteczce, jakie grzejniki maja być w pomieszczeniach. OK. Opłatę pomyślałam, że uiszczę razem z czynszem już po wymianie – kiedy dowiem się ile powinna wynosić konkretnie.

W połowie lipca mój syn postanowił, że mu za ciasno u mamy i czas rozejrzeć się po świecie. Kiedy wróciliśmy z nim do domu, teściowe przyjechali zrobić nam obiadek i trochę się małym pozachwycać. A że lipiec był, jaki był, przypomniała mi się sprawa grzejników.
Teściowa powiedziała, że ekipę zaklepała, ale dopiero na przełom sierpnia i września, bo coś tam. Ok. Sezon grzewczy zaczynamy w październiku, mamy czas.
W połowie sierpnia dostałam numer do szefa ekipy, dzwonię, umawiam się na konkretny dzień. Szef pyta tylko, czy woda będzie już z systemu spuszczona.
Dzwonię znów do Pani administrator:

J – Dzień dobry. Ja znów w sprawie grzejników. Mam umówioną ekipę, na za tydzień. Panowie pytają, czy woda już będzie spuszczona.
A – Ale my nie mamy konserwatora na budynku, a tylko konserwator może spuścić wodę!
J – (zdziwiona) To, co mam zrobić??
A – Wie Pani, to może pani poprosić o pomoc konserwatora z bloku obok. Przyjedzie, spuści i po sprawie.
J – Super, tak zrobię. A Pan K (sprząta na osiedlu) ma klucze do kotłowni?
A – Pan K jest wyłącznie od sprzątania. Klucze dostanie Pani w zarządzie, u CZ1 (członek zarządu 1!
J- Dobrze. Dziękuję za informację.

Uderzam znów do sąsiada z klatki obok. Nikt nie otwiera, typowe. Dzwonię znów do administratorki i dowiaduję się, że drzwi vis a vis CZ1 inny członek zarządu (CZ2). Wysłałam męża, żeby załatwił klucz. Ale mąż jak to facet, stwierdził, że, po co będzie załatwiał coś aż tydzień wcześniej, nie pali się przecież. Nie kłóciłam się (nie miałam siły ani energii, zajęta małym synkiem).
Nadszedł dzień 0. Ekipa ma przyjechać o 11:00. Konserwator, którego wcześniej umówiłam, podjechał. Mąż wyszedł. Nie wracał jakieś pół godziny. Nagle słyszę, że wrzeszczy na zmianę z jakąś kobietą przed klatką, a konserwator wsiada w auto i odjeżdża.
Mąż czerwony ze wściekłości wpada do domu.

M –Co za banda debili! Jak tak można?! Jak normalny człowiek może załatwić cokolwiek w takim burdelu?!

Co się okazało. Sąsiad vis a vis tego od podania nic o zmianie grzejników nie wie! Dodatkowo i mąż i administratorka dostali z*ebkę za to, że poprosiłam o pomoc konserwatora bloku obok (bo między blokami trwa woja i na pewno tamten specjalnie by nam coś popsuł!). Ekipę odwołałam.
Okazało się, że mamy napisać podanie o udostępnienie klucza do kotłowni i określić w nim gdzie i jakie grzejniki będą montowane (ekipa sama kupowała nam grzejniki).
Tu sytuacja jeszcze mnie śmieszyła.

Napisałam podanie, zaniosłam do CZ2.
Wieczorem mąż wsiadł w pociąg i pojechał w delegację.

Następnego dnia ok. południa dzwonek do drzwi. Ignoruję, bo akurat mam dziecko przy piersi. Znów dzwoni, i znów. W końcu z dzieckiem nadal przyssanym otwieram drzwi, bo jeszcze mi je za chwilę wyważą.
Do domy wpada mi gromada 4 dinozaurów (ludzie w wieku 80- 90 lat).

P1 – My w sprawie grzejników! (po co dzień dobry, o jej czy nie przeszkadzamy – od razu z mordą).
J – Dzień dobry, ale o co chodzi?
W tym czasie znaleźliśmy się już w kuchni
P1 – (rzucając moje podanie na stół) – Co to ma być?!
J – Podanie o klucz do kotłowni.
P2 – Ale Pani nie napisała, jaką moc mają grzejniki!
J – Podałam informacje, jakie uzyskałam od hydraulika. W czym problem? (tu już wściekłam się nie na żarty).
P3 (kobieta) – Czy Pani wie, że Pani dziecko ma żółtaczkę?!
J – (sycząc) - Dzięki za informację! (tu już, żeby nie krzyczeć młodemu nad uchem wyniosłam go do pokoju).
P1 – Proszę tu napisać, jaką moc mają grzejniki i przynieść jeszcze raz!
J- Ale w czym jest problem? Hydraulik ocenił i kupił grzejniki odpowiednie do pomieszczeń!
P4 – Bo WY tu chcecie nie wiadomo ile watów nawkładać! Ten grzejnik (wskazał na kartkę) to jest taki wielki! (na kartce napisane 1000 x 600 cm, a gość pokazał mi wysokość do połowy swojej klatki piersiowe)
J – A gdzie miałabym taki powiesić?! Na całej ścianie?!
P4 (jakby mnie nie słysząc) – Jak każdy takie wielkie grzejniki powstawia, to znów piec trzeba będzie kupować!
J – Piec, proszę Pana to się kupuje odpowiedni do budynku!
P2 – PROSZĘ PANI, TEN PIEC TO MOŻE TAKIE DWA BUDYNKI OGRZAĆ!
J – TO W CZYM DO CHOLERY PROBLEM???

Na to już nikt nie odpowiedział. Wyszli obrażeni. Wściekła już nie na żarty, dzwonię do ekipy. Podali mi moce grzewcze grzejników (oczywiście możliwie najniższe, żeby nikt się nie czepił). Dopisałam do podania, zaniosłam CZ2.

J – (stojąc w drzwiach) – Oto podanie. Ekipa przyjeżdża w piątek (była chyba środa) i OCZEKUJĘ, że klucz do kotłowni będzie dostępny. (mówiłam naprawdę spokojnie, ale baaardzo dobitnie).
CZ2 – Przekażę do administracji to podanie, ale nie gwarantuję, że wydadzą zgodę.
J – Proszę Pana, mnie nie interesuje żadna zgoda. Kotłownia ma być otwarta, bo inaczej sama sobie poradzę z kłódką!
CZ2 – Niech mnie Pani nie straszy! Ja mam ważniejsze sprawy!
J – To też mnie nie interesuje. Ja mam małe dziecko w domu i zimą ma być ciepło, a nie po 12 stopni, jak zeszłej zimy!
CZ2 – Pani kłamie! Ja chodziłem po mieszkaniach z termometrem, wszędzie było 20 stopni!
J – U nas jakoś Pana nie widziałam! A termometr widać trzeba kupić nowy, bo źle pokazuje! W piątek o 8:00 zgłoszę się po klucz.
CZ2 – A opłatę Pani uiściła?
J – A powiedzieliście ile?
CZ2 – To ja się dowiem.
Dowiedział się. Zapłaciłam. Zadzwoniłam do księgowej potwierdzić, że przelew doszedł.

J - Dzień dobry. Wam-Pipirek z tej strony. Czy doszedł przelew za wymianę wody w systemie?
K – Doszedł. Ale jaką wodę będzie Pani wymieniać?
J – Zmieniamy grzejniki. Więc spuszczamy wodę z całego pionu.
K – Ale najpierw trzeba napisać podanie! (oburzonym tonem)
J – Już napisałam. Zaniosłam do zarządu i mam zgodę.
K – MY TU NIC NIE MAMY!
J - To już nie mój problem. Skoro przelew dotarł, to dziękuję. (i się rozłączyłam)

Nadszedł piątek. Godzina 8:30. Ekipa podjechała. Lecę do CZ2, po klucz. Powiedział, że zaraz zejdzie. Ja na chwilę skoczyłam do domu. Wychodzę, robotników nie ma. Schodzę do piwnicy. A tam CZ2, z jakąś starszą panią, prowadzi robotników zamiast do kotłowni, to do piwnic lokatorskich! WTF?!

CZ2 – A ma Pani klucze?
J – Jakie klucze?! Przecież woda miała być spuszczona z kotłowni!
CZ2 - Piony są w piwnicach.
No i po moim spokoju.
J – K*RWA MAĆ! CZY WAS JUŻ DO KOŃCA POJE*AŁO?! DLACZEGO NIKT MI WCZEŚNIEJ NIE POWIEDZIAŁ, ŻE MUSZĘ SIĘ DOSTAĆ DO PIWNIC SĄSIADÓW?! PO CO PISAŁAM PODANIE O KLUCZ DO KOTŁOWNI?! NIE MOŻNA MI BYŁO WTEDY POWIEDZIEĆ?!
CZ2 – Ja nie muszę o takich rzeczach pamiętać (widać staruszek tym razem serio się mnie wystraszył).
J- JAK SIĘ MA ZAAWANSOWANĄ DEMENCJĘ, TO WSPÓLNOTĘ TRZEBA ZOSTAWIĆ INNYM I ZAJĄĆ SIĘ CO NAJWYŻEJ OGRÓDKIEM!

Tu robotnicy zaczęli mnie uspokajać, że nie ma sprawy i przyjadą innym razem. Powiedzieli mi dokładnie, do których piwnic mam się dostać. Niby proste, prawda? Z tym, że jedna piwnica należała do sąsiada, który od sierpnia leży w szpitalu... Załamałam się kompletnie.
Kiedy już się uspokoiłam, ekipa sobie pojechała, a CZ2 uciekł do domu, zaczęłam pukać do sąsiadów. Od jednej sąsiadki dowiedziałam się, że niedawno zakładali nowe zawory i muszę wejść tylko do 3 piwnic.
Żeby tym razem mieć już zupełnie rzetelną informację, zadzwoniłam do Administratorki., Ta odesłała mnie do Inspektora ze wspólnoty, Ten powiedział, że zawory i tak nie wytrzymają i trzeba wodę spuścić w kotłowni. Wściekła na ogólny burdel i dezinformację, poszłam znów do sąsiada CZ2. Jak się okazało facet ma około 40tki i, dzięki Bogu, jest wcale rozgarnięty. W ciągu jednego dnia załatwił mi plan instalacji i wskazał, do których piwnic mam się dostać, bo faktycznie, wodę należy spuścić z piwnic. (po drodze oczywiście dowiedziałam się, że CZ2 nie przekazał mu ŻADNYCH informacji dot. Naszego przedsięwzięcia).

No super, ale nadal muszę wejść do piwnicy sąsiada, który jest w szpitalu. Na szczęście sąsiadka miała numer do syna tego pana. Syn nie robił problemów, podrzucił klucz już następnego dnia. Inni sąsiedzi także nie robili kłopotów. Ale, żeby nie było za różowo, do jednej sąsiadki pukałam chyba z 10 razy dziennie, ale bez skutku. Nawet kiedy wyraźnie słyszałam telewizor i odgłosy kroków w jej domu. Sąsiadka od numeru telefonu poinformowała mnie, że tam mieszka PANI DOKTOR, ale ona nigdy nikomu nie otwiera. Jak chcę coś od niej, to muszę szukać jej córki, która mieszka kilka bloków dalej, ale gdzie dokładnie – nie wiadomo. Przez chwilę zwątpiłam już, czy to wszystko dzieje się naprawdę...

Pełna nadziei i wiary w ludzi (nie wiem skąd jeszcze ją miałam) wsunęłam Pani Doktor w drzwi karteczkę z zarysowaną sytuacją i moim numerem telefonu. Odzewu zero.
Skoro miałam już większą część kluczy, to umówiłam znów ekipę – tym razem był to poniedziałek, 26 września. W niedzielę wieczorem mąż po coś zszedł do piwnicy i przyniósł dobrą nowinę – pomimo braku odpowiedzi, piwnica sąsiadki jest otwarta. Jupi!!!

Ta.. niestety, komedii ciąg dalszy. Ekipa danego dnia się nie stawiła. Próby dzwonienia do szefa – zgłasza się poczta. Cały dzień. Drugi też i trzeci i czwarty. Dzwoniłam codziennie. Przez tydzień. W końcu po 9 dniach – odebrał.

J – Dzień doby. Wam-Pipirek z tej strony, Tydzień temu mieliście u mnie montować grzejniki. Co się stało, że nie przyjechaliście?
S(szef) – Bo Pani nie potwierdziła montażu.
J – Nie wiedziałam, że była taka potrzeba! Skoro umawialiśmy się na konkretny dzień i godzinę, to uznałam to za UMOWĘ.
S – Ale Pani już tyle razy odwoływała, że czekałem, aż Pani potwierdzi.
J – To czemu miał Pan wyłączony telefon?!
S – Oddałem go do serwisu i dopiero dziś mi oddali.

Załamka. Gość mówił tonem absolutnego spokoju i obojętności, a we mnie się gotowało. Ale spokojnie, sprawę przecież trzeba załatwić.

J – W takim razie kiedy Pan może być?
S – Czy ja wiem? Na pewno nie w tym tygodniu… może jakoś w październiku…?
J – Proszę Pana, za chwilę zaczną grzać! Ja nie mogę czekać!
S – Dobrze, dobrze. To ja sprawdzę kiedy mogę i oddzwonię.

Odłożyłam słuchawkę i musiałam się na chwilę położyć. Leżąc, spojrzałam na rury – coś mnie tknęło. I w końcu cała frustracja wypłynęła potokiem łez – rury były ciepłe. Tak, zaczęli już grzać. Już po mnie. Ja, która zawodowo zajmuję się organizacją imprez, pracy biura, itd. Nie potrafiłam przez 5 miesięcy zorganizować wymiany grzejników! Jak w takim razie udało mi się zorganizować międzynarodową konferencję na 100 osób?!
Kiedy ból głowy po płaczu już minął, zadzwoniłam do szefa ekipy.

J – Już po ptakach. Zaczęli grzać.
S – A to szkoda, bo mógłbym wysłać ekipę w piątek.
J – Zaraz do Pana oddzwonię!

Rozłączyłam się i zadzwoniłam do administratorki, Ta podała mi numer do CZ1. Nakreśliłam mu sytuację, i tu nastąpiło największe zaskoczenie w całej akcji, CZ1 obiecał wyłączyć w piątek rano piec, żebyśmy jednak mogli zmienić te cholerne grzejniki! Natychmiast potwierdziłam termin u ekipy. Sto razy upewniając się, że już nie muszę go potwierdzać drugi raz. Happy end, myślicie? Nie zupełnie.

Ekipa się pojawiła. Otwieram im piwnice... a piwnica Pani Doktor zamknięta... jeszcze dzień wcześniej sprawdzałam, była otwarta – a tu zonk! A w tej piwnicy jest pion z małego pokoju.
Załamana dzwonię do męża.
M - Wyważę drzwi.
J - Nie, nie pozwolę.
M - To może zamrażarka? (takie ustrojstwo do zamrażania rur).
J - (po konsultacji z ekipą) Nie, bo ekipa nie ma.
Mąż jednak przywiózł zamrażarkę i sam zamroził rury. W innych pomieszczeniach woda była już spuszczona (chociaż zła byłam na ekipę, bo nie wzięli nawet węża ogrodowego, a wodę z piwnic nosili w wiaderkach na dwór!).
Tak strasznie ucieszyłam się, jak już było po wszystkim, że pomocnym sąsiadom i CZ1 upiekłam ciasteczka.
Ale niestety historia jeszcze się nie skończyła.

Następnego ranka (sobota) godz. 8:00 dzwonek do drzwi. Sąsiadka z ostatniego piętra:
S – Dzień dobry, ja bardzo przepraszam, ale od wczoraj, u nas grzejniki zimne i bulgoczą.
Całe szczęście, że mój mąż, to inżynier – poszedł i odpowietrzył. Na ekipę jednak złożyłam skargę, bo nie chciało im się pójść na grę i tego zrobić – choć sąsiadka była w domu, a to był ich obowiązek!

Lekcję zapamiętałam i jak wymienialiśmy parapety, to nikomu się tym nie chwaliłam... :D

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (698)

#18782

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kurierach raz jeszcze.

Było to jakieś 2 lata temu, kiedy pracowałam jako recepcjonistka w pewnym warszawskim biurze. Firma zwolniła jednego z pracowników zatrudnionych w Jeleniej Górze. Kadry wysyłają zatem świadectwo pracy. Zwolniony pracownik poprosił, aby wysłać mu ten papier kurierem, gdyż już znalazł inną pracę i potrzebne mu to świadectwo w sumie na wczoraj. Zazwyczaj takie papiery wysyła się listem poleconym (coś tam z urzędami związane), ale kadrowa pokombinowała, że list przewozowy to też doskonałe potwierdzenie nadania, a i przesyłka na pewno dotrze - w końcu kurier to kurier!

Aha, pomyłka! Po tygodniu dzwoni [A]dam(imię zmienione).
A- Cześć, wysłaliście mi może w końcu to świadectwo?
J - Tak, wysłaliśmy tydzień temu. Czekaj, sprawdzę w systemie (śledzenie przesyłek po numerze nadania).

Poklikałam i znalazłam
J - przesyłka dostała dostarczona 4 dni temu. Odebrał Kowalski (prawdziwego nazwiska nie pamiętam)
A - Jaki Kowalski? Nie znam żadnego takiego!
J - Nie wiem. Może masz takiego w bloku? Przeleć się po sąsiadach, może cię nie było i kurier zostawił u kogoś?
A- Ok. Dzięki.

Następnego dnia znów telefon od Adama.
A - Kurcze, byłem u wszystkich sąsiadów w moim bloku. Nie ma żadnego Kowalskiego! Mogłabyś sprawdzić, co się z przesyłką stało?
J - Jasne :)

Zadzwoniłam do centrali. Udało mi się uzyskać jedynie informację, że Kowalski to kurier w tamtym regionie. Oczywiście poszła skarga, w ramach rekompensaty dostaliśmy odszkodowanie i rabat do końca umowy na przesyłki. Świadectwo wysłaliśmy pocztą.

Po kilku miesiącach firma mnie też zwolniła (eh, kryzys). Gdzieś na stołecznych ulicach spotykam Adama. Od słowa do słowa przypomniała mu się sprawa zaginionej przesyłki.

A: - Wiesz, dowiedziałem się kiedyś przypadkiem, co się z nią stało. Otóż zamówiłem coś z internetu i przyniósł mi to inny kurier tej firmy, Zapytałem o Kowalskiego. Powiedział, że jak Kowalski ma jakieś niedostarczone przesyłki, a nie chce mu się wracać na magazyn, to je po prostu pali!

Tak moi drodzy PALI przesyłki, żeby z nimi nie wracać na magazyn! W głowie mi się nie mieści, jak można być takim... no właśnie, jak można kogoś takiego określić? Mi na myśl przychodzą jedynie te niecenzuralne.

kurierzy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (655)

#18487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie związane z Allegro, przypomniały mi o tym, jak niedawno jeden gość próbował mnie naciągnąć.

W lipcu urodziłam synka. A że koszty wyprawki są naprawdę ogromne, część rzeczy kupowałam używanych (m. in. wózek, wanienkę itp). W związku z tym śledziłam na bieżąco aukcje na Allegro, ale dodatkowo także oferty na Gumtree.

I trafiłam któregoś razu na super ofertę - leżaczek Fisher Price + stoliczek oraz zabawki tej samej firmy - wszystko za 110zł! (oferta super, bo sam leżaczek kosztuje 300zł).
Natychmiast napisałam do sprzedającego wiadomość, że biorę wszystko :) W odpowiedzi dostałam dane do przelewu, w których był także adres Pana Piotra (imię prawdziwe). Otóż Pan Piotr był z Zielonej Góry!
W związku z tym napisałam, żeby wysłał wszystko kurierem albo pocztą za pobraniem (w końcu na Gumtree nie ma ochrony kupującego). Odpisał, że wyśle, jak dostanie kasę na konto. Wyjaśniłam, że za pobraniem albo wcale. W odpowiedzi znów dostałam dane do przelewu.
Wczoraj się nie urodziłam, oszusta wyczułam i olałam sprawę.
Dosłownie kilka dni później najpopularniejszym ogłoszeniem na tej sekcji Gumtree było:
"Czy ktoś ma kontakt do Pana Piotra z Zielonej Góry?!" oraz "Osoby oszukane przez Pana Piotra z Zielonej Góry proszę o kontakt!".

Odpisałam na jedno takie. Dowiedziałam się, że ta osoba ma kontakt z kilkudziesięcioma osobami oszukanymi przez Pana Piotra i chcą razem złożyć doniesienie na policji. Cóż, mogłam jedynie życzyć powodzenia i więcej rozsądku na przyszłość.

Gość musiał naprawdę dobrze się obłowić na tym jednym ogłoszeniu.
Dziwi mnie wyłącznie naiwność ludzi... albo ich głupota, sama nie wiem, czym się kierowali płacąc temu Panu...

Gumtree - wszystko dla dziecka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 446 (482)

#14889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo zastanawiałam się, czy w ogóle opisać tu tę historię. Doszłam jednak do wniosku, że może być przestrogą. Historia o piekielnym pracodawcy.

Pochodzę ze średniego miasteczka na Mazurach. Od zawsze wiedziałam, że na studia wybiorę się do Warszawy. Zwłaszcza, że od początku liceum związałam się z chłopakiem właśnie ze stolicy (dziś to już mój mąż :) )
Moja rodzina nie jest bogata, wiedziałam, że na studia i utrzymanie muszę zarobić sama (to tłumaczy, jakim cudem wytrzymałam tak długo z "piekielnym" szefem). Dlatego już od stycznia, w klasie maturalnej wysyłałam CV do różnych firm w stolicy.
Odzew był naprawdę marny.

Matura przyszła i poszła. W tydzień po ostatnim egzaminie dostałam telefon. Dzwonił chyba o 21:00, co powinno już wtedy wzbudzić moje podejrzenia - ale byłam zbyt szczęśliwa, żeby zwrócić na to uwagę. Szczególnie, że to było ogłoszenie, na które najbardziej liczyłam - była tam mowa o zaopiekowaniu się mieszkaniem w zamian za pokój.
Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się właśnie przez telefon. Zostałam zaproszona do Warszawy - miałam zacząć pracę od zaraz. Praca w punkcie poligrafii.
Oświadczyłam rodzicom, że dostałam robotę i wyjeżdżam. Opowiedziałam im, że to praca w punkcie poligrafii, w okolicach CH Warszawa Wileńska (Praga w najmniej ciekawej swojej odsłonie - ale liczyło się, że będę mogła studiować) Następnego dnia spakowałam niezbędniki i wsiadłam w PKS.

Na miejscu okazało się, że w punkcie pracują dwie osoby - właściciel - siwy Pan po 60-tce oraz Asia (imię zmienione) - dziewczyna rok starsza ode mnie. Oboje zrobili na mnie jak najlepsze wrażenie.

Po zaprezentowaniu mi firmy, właściciel pokazał mi mieszkanie, którym miałam się zająć. Mieściło się dokładnie nad punktem. Było niewiarygodnie zapuszczone - wszędzie kurz, bród i śmieci. Mieszkała tam córka właściciela, ale jakiś czas temu wyjechała do Anglii do pracy i teraz mieszkaniem nie ma kto się zająć. Mam je wysprzątać i dbać o porządek, a w zamian mogę tam mieszkać za darmo.
Układ jak dla mnie idealny (tak wtedy myślałam).

Cała szczęśliwa, że mam pracę i jestem blisko lubego zabrałam się z energią do pracy. W dzień pracowałam w punkcie (jakieś wydruki, pieczątki, ksero, zdjęcia itd), po pracy sprzątałam mieszkanie (zajęło mi jakieś 2 tygodnie doprowadzenie go do jako takiego porządku), a później spędzałam czas z chłopakiem. Sielanka.
Szczególnie, że bardzo dobrze pracowało mi się z szefem i Asią. Asia wszystkiego mnie uczyła, szef o nas dbał - gotował nam obiadki na górze, albo zamawialiśmy jedzenie na jego koszt - słowem lepiej być nie mogło! Do czasu.
W kilka tygodni po moim przyjeździe szef robił imprezę dla znajomych - grill na tyłach firmy (blok z dziedzińcem typu studnia, na około mieszkali sami Azjaci, więc im nie przeszkadzał dym i ludzie :) ). Jak to na imprezie - wszyscy popili i szef postanowił zostać na noc w mieszkaniu córki (wcześniej po zamknięciu zawsze jechał do siebie). Ok, co mi tam, przecież ja śpię w jednym pokoju on w innym. Następnego dnia szef wstał i na śniadanie wypił cały alkohol jaki został po imprezie. Później poszedł po więcej... jak się okazało, był alkoholikiem! Od imprezy wpadł w cug. Pił codziennie. Wychodził do klientów w samej bieliźnie i butach. Obrażał ich, awanturował się. Najgorsze było to, że jak już wlazł do mieszkania, to nie chciał z niego wyjść - i wyszło na to, że zyskałam współlokatora.
Z początku bardzo grzecznie i nieśmiało prosił mnie o drobne przysługi - wyprasowanie mu koszul, zrobienie prania czy zakupów. Wszystko ok - dla mnie drobiazg. Później zaczął się czepiać jakości moich "usług", a jeszcze później zaczęło się robić naprawdę niezręcznie - domagał się, żebym została z nim i dotrzymała mu towarzystwa wieczorem, dała całusa na do widzenia. Odmawiałam, oczywiście bardzo grzecznie - w końcu to mój pracodawca.

Pierwsza prawdziwa awantura wybuchła kiedy kupił bardzo drogi balsam do pośladków (podsłuchał jak żaliłam się na tę część ciała Asi), ale zastrzegł, że da mi go, jeśli to on będzie mi go wsmarowywał (sic!). Tym razem już dosadnie mu powiedziałam, że nie życzę sobie takich gestów i propozycji! Niestety, kilka dni później pierwszy raz wyciągnął do mnie łapy (chyba chciał mnie złapać za pośladki), dostał w twarz i znów awantura. Kiedy pożaliłam się Asi, stwierdziła, że "taki jego urok". sytuacje powtarzały się co jakiś czas, jednak tłumaczyłam to zamroczeniem alkoholowym i czekałam, aż wytrzeźwieje.
Niestety trzeźwieć mój szef nie miał zamiaru. Ostatnią kroplą w czarze goryczy, była dla mnie kompletnie zarzygana i zasikana łazienka, którą KAZAŁ (!) mi posprzątać. Wyśmiałam go prosto w twarz.
Następnego dnia cud - szef zszedł do firmy trzeźwy! Już myślałam, że wszystko wróci do normy, ale... zszedł tylko po to, żeby poprosić mnie do siebie.
Posadził mnie na kanapie i całkiem poważnie zaczął: [J]a, [Sz]ef
[Sz] Myślałem, że sprowadziłem sobie dziewczynę, którą będę mógł rozpieszczać (??), której zapłacę za szkołę i będę zabierał na zagraniczne wycieczki, a ona w zamian będzie mnie kochała!
Chyba nie muszę mówić, że zrobiło mi się bardzo wesoło!
[J] Niestety bardzo się Pan co do mnie pomylił i ten genialny "plan" niestety nie podziała! Zresztą, już na samym początku poznał Pan mojego chłopaka!
Na co on odparł, że jestem jakaś dziwna, bo odrzucam taką szansę! Jemu jeszcze nikt nie odmówił!
[J] To znaczy?
[Sz] Każda moja pracownica ze mną sypiała!
No tu już mnie kompletnie zamurowało!
[J] Nie wierzę! Asia by na pana nie poleciała!
I tu opowiedział mi, jak to rok wcześniej pojechali razem na jakieś targi i spędzili upojną noc w hotelu. Powiem szczerze, że tu już zebrało mi się na wymioty.
Finałem tej rozmowy było stwierdzenie, że lepiej będzie jeśli się rozstaniemy (poparłam!) i to natychmiast (tego nie poprałam).
10 min. później do szefa została wezwana Asia. Ją także zwolnił. Ponoć obie działałyśmy na szkodę firmy... :)

I to byłby koniec historii - zostałam zwolniona po niecałych dwóch miesiącach pracy, bo nie chciałam sypiać za wycieczki zagraniczne i stanowisko niewolnicy szanownego Pana - jednak najsmutniejsze jest to, że kiedy po kilku dniach wróciłam po jakieś drobiazgi, które niechcący zostawiłam, na moim miejscu była już inna dziewczyna. Ciekawe czy skusiła się na jakże "szczodrą" ofertę starszego Pana...?

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 732 (812)

#13166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów kiedy byłam w klasie maturalnej. Pisałam właśnie pracę maturalną na maturę ustną z języka polskiego. Jedną z pozycji o których pisałam był „Faust” Goethego. Jak wiecie, jest to historia o mężczyźnie, który zawarł pak z diabłem – w zamian za możliwość podróży w czasie i przestrzeni, sprzedał swoją duszę. Diabeł miał ją zabrać do piekła, kiedy Faust zazna prawdziwego szczęścia i wypowie zdanie „chwilo jesteś tak piękna, trwaj!”.

Wypożyczyłam tę pozycję w szkolnej bibliotece. Jednak dobrnęłam do końca, a sceny finałowej tam nie było. Natomiast pod tekstem napisano „koniec tomu I”. Idę więc do biblioteki.

[J]ja [B]bibliotekarka [P]polonistka

[J] Dzień dobry, poproszę II tom Fausta.
[B] Jak to drugi tom? (zrobiła wielkie oczy)
[J] Drugi tom, proszę zobaczyć, tu się książka kończy i napisano, że to koniec tomu pierwszego.
[B] Ale nie ma żadnego drugiego tomu!

W tym momencie podeszła do nas polonistka (której zresztą nie lubiłam) i tonem pełnym wyższości i wzrokiem pełnym pogardy mówi:
[P] Drugi tom nigdy nie został napisany. To jest tak jak z „Kordianem”, że miał być tom drugi, ale nigdy go nie napisano!

Spojrzałam zszokowana na obie panie, które patrzyły na mnie jak na idiotkę. Tłumaczę jeszcze raz:

[J] Ale Diabeł miał zabrać Faustowi duszę, kiedy ten zazna szczęścia. Tu tego nie ma! Kończy się na śmierci dziecka Fausta!
[P] (już prawie na mnie krzycząc) Nie ma drugiego tomu!

Pomyślałam, że nie będę się kłócić. Szkoda moich nerwów. Poszłam do biblioteki publicznej. Poprosiłam o drugi tom i dostałam go bez zająknięcia! Do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Jeszcze bibliotekarkę rozumiem, ale polonistka powinna wiedzieć, co przerabiała na studiach (cały „Faust” jest lekturą obowiązkową!)

Biblioteka szkolna

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (848)

1