Profil użytkownika
Wampipirek
Zamieszcza historie od: | 1 lipca 2011 - 21:30 |
Ostatnio: | 6 maja 2016 - 16:37 |
- Historii na głównej: 6 z 14
- Punktów za historie: 5666
- Komentarzy: 54
- Punktów za komentarze: 319
Tragedia w trzech aktach spisana.
AKT I: Początek
Pożyczyłem samochód teściowi (teraz przyznaję, nie było to zbyt mądre z mojej strony), który na miesiąc wyjeżdżał do sanatorium, a co za tym idzie, byłem skazany na korzystanie z komunikacji miejskiej. Pomyślałem, że pora letnio – jesienna, to jeszcze nie tragedia i mogę spokojnie przeżyć miesiąc w autobusach, tym bardziej, że lubię obserwować otaczających ludzi, ich wygląd, fryzury, styl ubierania, tatuaże, kolczyki, zachowanie i tym podobne rzeczy.
Siedziałem sobie więc pewnego dnia w autobusie, mając idealny punkt obserwacyjny i nie przeczuwając nadchodzących problemów. Ja siedziałem na miejscu pomiędzy środkowymi, a ostatnimi drzwiami. Za mną siedział facet na stałe mieszkający w siłowni, ubrany w dres marki dres, a dokładniej Adidas ze specjalnej kolekcji z gratisowym czwartym paskiem.
Oprócz niego w autobusie znajdował się jeszcze krótko ostrzyżony, dziewiętnastoletni chłopak, z dwoma warkoczykami na bródce ubrany w koszulę (chyba Pako Lorente), ciemnoniebieskie dżinsy, pasek Calvina Kleina i buty Hilfigera.
Za nim siedziała dziewczyna, typ ostro metalowy, 20 lat, glany z kolcami, czarna bluzka i czarne dżinsy, spod rękawa na dłoń wychodziła końcówka tatuażu. Mimo stroju i ostrego, ciemnego makijażu było w niej coś czarującego.
W autobusie znajdowało się jeszcze kilka osób nie biorących udziału w dalszych wydarzeniach.
AKT II: O jeden żart za daleko
Na przystanku wsiadły dwie kobiety, młodsza, około 17 letnia od razu usiadła, starsza, jak się później okazało jej matka podeszła do biletomatu. Wpatrywała się w niego, najwyraźniej nie rozumiejąc wypisanej komendy „dotknij wyświetlacza” i nie wiedziała co dalej począć. Po chwili podeszła do niej córka, ale ona również dotykowy wyświetlacz próbowała zaczarować jedynie wzrokiem. Stały tak przez chwile gdy chłopak w koszuli wyciągnął słuchawki z uszu i podszedł do bezradnych kobiet. Z słuchawek doszedł mnie tekst śpiewany przez Mr. Lordiego „Who is your daddy, bitch, who is your daddy?”
([Ch] – Chłopak, [K] – starsza kobieta, [D] – Dres)
[Ch]: (do kobiet przy biletomacie) Dobra dzieci, przepuście tatusia, bo sobie palce połamiecie.
Chłopak puknął palcem w wyświetlacz, a ten natychmiast zareagował pytaniem o rodzaj biletu. W tym czasie z słuchawek wydobyły się dźwięki kolejnej piosenki, tym razem był to kawałek Nightwish, a więc pewnie stąd ta bródka.
[Ch]: (do starszej kobiety) Jaki bilecik pani sobie życzy? (po chwili do młodszej) A co ty sobie życzysz? Kawa, herbata? Whisky z colą? Kolacja ze śniadaniem?
Kobieta przez chwilę zrobiła wielkie oczy, po czym… uderzyła chłopaka torebką w głowę.
[K]: Odczep się od mojej córki! Ty szatanisto, ty! Ty zboczeńcu!
Kłopoty jednak dopiero się zaczęły, bowiem do akcji postanowił wtrącić się dresiarz. Podbiegł do chłopaka z pytaniem [D]: „Jakiś, k*rwa, problem?” i strzelił go w twarz.
W tym momencie ja postanowiłem się włączyć. W końcu mam już prawie 30 lat, muszę dzieciakowi pomóc. Podbiegłem do dresiarza od tyłu i ugiętymi rękoma złapałem go pod łokcie, tak, że swoimi łokciami zahaczyłem o jego i ciągnąłem je do tyłu, aby przeciwnikowi unieruchomić ręce. Odciągnąłem go metr do tyłu, kiedy ktoś krzyknął do kierowcy, żeby zatrzymał autobus. No i zatrzymał, na tyle gwałtownie, że obaj polecieliśmy do przodu, na podłogę, z tym, że ja przekoziołkowałem jeszcze po dresie i automatycznie go puściłem. Ten szybko na mnie skoczył i dwa razy strzelił w szczękę. Uratowała mnie dziewczyna, ubrana na czarno, która kopnęła dresa glanem w twarz, a gdy on poleciał do tyłu, poprawiła go gazem pieprzowym. Pomogła mi wstać, awaryjnie otworzyła drzwi i zaczęliśmy szybko uciekać, razem z pobitym chłopakiem. Gdy się zatrzymaliśmy chłopak podziękował za pomoc i nas zostawił, a dziewczyna zaproponowała, że opatrzy mi w domu rozciętą wargę.
Posiedziałem u niej chwilę, dowiedziałem się, że ma na imię Marta, opatrzyła mi rozcięcie, wypiliśmy herbatę, porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a na koniec włożyła mi do kieszeni numer ze swoim numerem.
Akt III: Epilog: Pobity i ukarany
Żona znalazła w mojej kieszeni numer Marty i na tydzień wyrzuciła mnie z sypialni.
AKT I: Początek
Pożyczyłem samochód teściowi (teraz przyznaję, nie było to zbyt mądre z mojej strony), który na miesiąc wyjeżdżał do sanatorium, a co za tym idzie, byłem skazany na korzystanie z komunikacji miejskiej. Pomyślałem, że pora letnio – jesienna, to jeszcze nie tragedia i mogę spokojnie przeżyć miesiąc w autobusach, tym bardziej, że lubię obserwować otaczających ludzi, ich wygląd, fryzury, styl ubierania, tatuaże, kolczyki, zachowanie i tym podobne rzeczy.
Siedziałem sobie więc pewnego dnia w autobusie, mając idealny punkt obserwacyjny i nie przeczuwając nadchodzących problemów. Ja siedziałem na miejscu pomiędzy środkowymi, a ostatnimi drzwiami. Za mną siedział facet na stałe mieszkający w siłowni, ubrany w dres marki dres, a dokładniej Adidas ze specjalnej kolekcji z gratisowym czwartym paskiem.
Oprócz niego w autobusie znajdował się jeszcze krótko ostrzyżony, dziewiętnastoletni chłopak, z dwoma warkoczykami na bródce ubrany w koszulę (chyba Pako Lorente), ciemnoniebieskie dżinsy, pasek Calvina Kleina i buty Hilfigera.
Za nim siedziała dziewczyna, typ ostro metalowy, 20 lat, glany z kolcami, czarna bluzka i czarne dżinsy, spod rękawa na dłoń wychodziła końcówka tatuażu. Mimo stroju i ostrego, ciemnego makijażu było w niej coś czarującego.
W autobusie znajdowało się jeszcze kilka osób nie biorących udziału w dalszych wydarzeniach.
AKT II: O jeden żart za daleko
Na przystanku wsiadły dwie kobiety, młodsza, około 17 letnia od razu usiadła, starsza, jak się później okazało jej matka podeszła do biletomatu. Wpatrywała się w niego, najwyraźniej nie rozumiejąc wypisanej komendy „dotknij wyświetlacza” i nie wiedziała co dalej począć. Po chwili podeszła do niej córka, ale ona również dotykowy wyświetlacz próbowała zaczarować jedynie wzrokiem. Stały tak przez chwile gdy chłopak w koszuli wyciągnął słuchawki z uszu i podszedł do bezradnych kobiet. Z słuchawek doszedł mnie tekst śpiewany przez Mr. Lordiego „Who is your daddy, bitch, who is your daddy?”
([Ch] – Chłopak, [K] – starsza kobieta, [D] – Dres)
[Ch]: (do kobiet przy biletomacie) Dobra dzieci, przepuście tatusia, bo sobie palce połamiecie.
Chłopak puknął palcem w wyświetlacz, a ten natychmiast zareagował pytaniem o rodzaj biletu. W tym czasie z słuchawek wydobyły się dźwięki kolejnej piosenki, tym razem był to kawałek Nightwish, a więc pewnie stąd ta bródka.
[Ch]: (do starszej kobiety) Jaki bilecik pani sobie życzy? (po chwili do młodszej) A co ty sobie życzysz? Kawa, herbata? Whisky z colą? Kolacja ze śniadaniem?
Kobieta przez chwilę zrobiła wielkie oczy, po czym… uderzyła chłopaka torebką w głowę.
[K]: Odczep się od mojej córki! Ty szatanisto, ty! Ty zboczeńcu!
Kłopoty jednak dopiero się zaczęły, bowiem do akcji postanowił wtrącić się dresiarz. Podbiegł do chłopaka z pytaniem [D]: „Jakiś, k*rwa, problem?” i strzelił go w twarz.
W tym momencie ja postanowiłem się włączyć. W końcu mam już prawie 30 lat, muszę dzieciakowi pomóc. Podbiegłem do dresiarza od tyłu i ugiętymi rękoma złapałem go pod łokcie, tak, że swoimi łokciami zahaczyłem o jego i ciągnąłem je do tyłu, aby przeciwnikowi unieruchomić ręce. Odciągnąłem go metr do tyłu, kiedy ktoś krzyknął do kierowcy, żeby zatrzymał autobus. No i zatrzymał, na tyle gwałtownie, że obaj polecieliśmy do przodu, na podłogę, z tym, że ja przekoziołkowałem jeszcze po dresie i automatycznie go puściłem. Ten szybko na mnie skoczył i dwa razy strzelił w szczękę. Uratowała mnie dziewczyna, ubrana na czarno, która kopnęła dresa glanem w twarz, a gdy on poleciał do tyłu, poprawiła go gazem pieprzowym. Pomogła mi wstać, awaryjnie otworzyła drzwi i zaczęliśmy szybko uciekać, razem z pobitym chłopakiem. Gdy się zatrzymaliśmy chłopak podziękował za pomoc i nas zostawił, a dziewczyna zaproponowała, że opatrzy mi w domu rozciętą wargę.
Posiedziałem u niej chwilę, dowiedziałem się, że ma na imię Marta, opatrzyła mi rozcięcie, wypiliśmy herbatę, porozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a na koniec włożyła mi do kieszeni numer ze swoim numerem.
Akt III: Epilog: Pobity i ukarany
Żona znalazła w mojej kieszeni numer Marty i na tydzień wyrzuciła mnie z sypialni.
komunikacja_miejska
Ocena:
740
(1024)
zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Było to dawno, dawno temu, kiedy jeszcze bramy Krakowa zapinanee były na guziki, a ja zaliczałem się do grona wiecznie głodnych osobników, bez grosza przy duszy, potocznie zwanych studenci. Zwykłe rozważania nad sensem życia, z myślą przewodnią: "szyszko est do dufy" często zaczynały się dość niewinnie. Ktoś do kogoś przyszedł, potem ktoś dołączył i jeszcze kogoś ściągnęli i nagle robiła się niezła biba.
Podczas jednej ze spokojniejszych imprez, mimo sporej ilości osób, z których 1/3 nie znałem, wywiązała się przy sączonym piwku, o dziwo, kulturalna rozmowa o wszelkich rodzaju zainteresowaniach i sztukach. Idee zmieniały właścicieli, myśli tłoczyły się nad głowami, alkohol był aplikowany.
Nagle przebiła się do mnie wypowiedź jednego z nieznanych mi gości:
"A ja mam specjalne nasionka do BONSAI"
Wzrok mój skupił się na jegomościu i ujrzałem na-żelowanego figofago z błyszcząca buźką, modnych ciuchach i cwaniactwem w oczach. Zalecał się intensywnie do mojej koleżanki, próbując zabłysnąć "yntelygencią". Koleżanka po usłyszanej rewelacji rzuciła mi spojrzenie, ale pokręciłem tylko głową, uśmiechnąłem się szelmowsko i dalej podbijam do gostka z postawą "naiwny wierny fan"
Zasypałem go gradem pytań: (przytoczę mniej więcej, dokładnie nie pamiętam)
A jak takie nasionko wygląda?
A gdzie można dostać?
A czy jak drzewko małe to czy nasionka też?
A jak taki mały kasztan wygląda?
A jak to jest że takie małe listki?
A jak to się pielęgnuje?
A jak to się robi żeby takie ładne konary poukładane miały?
A czy ma jakieś i czy mogę obejrzeć?
I tak dalej w ten deseń. Gościu produkował się jak mógł i przyznam się że był w tym dobry. Fantazje ułańską przeplatał znaczącymi spojrzeniami ku "wybrance swego serca". Koleżanka stanęła na wysokości zadania i ani razu nie parsknęła śmiechem, jak i inne, bliżej mnie znające osoby. Wśród tych osób był mój dobry przyjaciel i jednocześnie gospodarz imprezy. (istotne)
Po mniej więcej 30 minutach takiego nawijania makaronu na uszy, chłopaczek był tak napuszony, że niemalże piętami nie dotykał podłogi. Przerwałem mu brutalnie kolejną fantastyczną historię i zwróciłem się do przyjaciela u którego byliśmy z pytaniem:
Możesz mi użyczyć książkę, którą dostałeś ode mnie na urodziny?
Maciej wyszedł na chwilkę i wrócił z przepięknym albumem w formacie zbliżonym do A4 pod tytułem:
"BONSAI wszystko o sztuce i pielęgnacji bonsai"
Podałem tą książkę naszemu "artyście" z przykazaniem aby się zaznajomił z wiedzą fachową nim następnym razem spróbuje błyszczeć. Sumiennie oglądał obrazki nie unosząc nawet na chwilkę wzroku, a czerwień jego błyszczącej buźki mogła by służyć za wzór koloru flagi rosyjskiej. Nikt nawet się nie zorientował kiedy gostek się zmył i wszelki słuch po nim zaginął.
I na koniec małe wyjaśnienie. Ogrodnictwem zainteresowałem się od wczesnego dzieciństwa. Podobno już jako 2-latek pomagałem babci sadzić kwiatki. Z tematyką Bonsai zetknąłem się w podstawówce. W "Młodym Techniku" (czy ktoś to jeszcze pamięta?) w roku 84 ukazała się seria artykułów o tej dziedzinie sztuki. W latach 90-tych wydana została pierwsza, polsko-języczna książka. Czarno biała, z kilkoma kolorowymi ilustracjami, ale nie zdjęciami)Praktycznie zaraz nie do dostania. Dopiero dekadę później pojawił się pierwszy kolorowy albumik i zaraz ten większy, przytoczony w historii.
Dodać też trzeba że czas powszechnego dostępu do internetu, wówczas dopiero się zaczynał, a i to strony w większości były po angielsku, gdzie w szkołach dogorywał jeszcze rosyjski.
W momencie dziania się tej sytuacji intensywnie uprawiałem tą sztukę, wciąż uważając się ta laika.
Podczas jednej ze spokojniejszych imprez, mimo sporej ilości osób, z których 1/3 nie znałem, wywiązała się przy sączonym piwku, o dziwo, kulturalna rozmowa o wszelkich rodzaju zainteresowaniach i sztukach. Idee zmieniały właścicieli, myśli tłoczyły się nad głowami, alkohol był aplikowany.
Nagle przebiła się do mnie wypowiedź jednego z nieznanych mi gości:
"A ja mam specjalne nasionka do BONSAI"
Wzrok mój skupił się na jegomościu i ujrzałem na-żelowanego figofago z błyszcząca buźką, modnych ciuchach i cwaniactwem w oczach. Zalecał się intensywnie do mojej koleżanki, próbując zabłysnąć "yntelygencią". Koleżanka po usłyszanej rewelacji rzuciła mi spojrzenie, ale pokręciłem tylko głową, uśmiechnąłem się szelmowsko i dalej podbijam do gostka z postawą "naiwny wierny fan"
Zasypałem go gradem pytań: (przytoczę mniej więcej, dokładnie nie pamiętam)
A jak takie nasionko wygląda?
A gdzie można dostać?
A czy jak drzewko małe to czy nasionka też?
A jak taki mały kasztan wygląda?
A jak to jest że takie małe listki?
A jak to się pielęgnuje?
A jak to się robi żeby takie ładne konary poukładane miały?
A czy ma jakieś i czy mogę obejrzeć?
I tak dalej w ten deseń. Gościu produkował się jak mógł i przyznam się że był w tym dobry. Fantazje ułańską przeplatał znaczącymi spojrzeniami ku "wybrance swego serca". Koleżanka stanęła na wysokości zadania i ani razu nie parsknęła śmiechem, jak i inne, bliżej mnie znające osoby. Wśród tych osób był mój dobry przyjaciel i jednocześnie gospodarz imprezy. (istotne)
Po mniej więcej 30 minutach takiego nawijania makaronu na uszy, chłopaczek był tak napuszony, że niemalże piętami nie dotykał podłogi. Przerwałem mu brutalnie kolejną fantastyczną historię i zwróciłem się do przyjaciela u którego byliśmy z pytaniem:
Możesz mi użyczyć książkę, którą dostałeś ode mnie na urodziny?
Maciej wyszedł na chwilkę i wrócił z przepięknym albumem w formacie zbliżonym do A4 pod tytułem:
"BONSAI wszystko o sztuce i pielęgnacji bonsai"
Podałem tą książkę naszemu "artyście" z przykazaniem aby się zaznajomił z wiedzą fachową nim następnym razem spróbuje błyszczeć. Sumiennie oglądał obrazki nie unosząc nawet na chwilkę wzroku, a czerwień jego błyszczącej buźki mogła by służyć za wzór koloru flagi rosyjskiej. Nikt nawet się nie zorientował kiedy gostek się zmył i wszelki słuch po nim zaginął.
I na koniec małe wyjaśnienie. Ogrodnictwem zainteresowałem się od wczesnego dzieciństwa. Podobno już jako 2-latek pomagałem babci sadzić kwiatki. Z tematyką Bonsai zetknąłem się w podstawówce. W "Młodym Techniku" (czy ktoś to jeszcze pamięta?) w roku 84 ukazała się seria artykułów o tej dziedzinie sztuki. W latach 90-tych wydana została pierwsza, polsko-języczna książka. Czarno biała, z kilkoma kolorowymi ilustracjami, ale nie zdjęciami)Praktycznie zaraz nie do dostania. Dopiero dekadę później pojawił się pierwszy kolorowy albumik i zaraz ten większy, przytoczony w historii.
Dodać też trzeba że czas powszechnego dostępu do internetu, wówczas dopiero się zaczynał, a i to strony w większości były po angielsku, gdzie w szkołach dogorywał jeszcze rosyjski.
W momencie dziania się tej sytuacji intensywnie uprawiałem tą sztukę, wciąż uważając się ta laika.
biba
Ocena:
38
(218)
1
« poprzednia 1 następna »