Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Wampipirek

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 21:30
Ostatnio: 6 maja 2016 - 16:37
  • Historii na głównej: 6 z 14
  • Punktów za historie: 5666
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 319
 
zarchiwizowany

#15586

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś zamieszczę kilka krótkich historyjek o piekielnej babci-współlokatorce.

Słowem wstępu - w październiku rzuciłam pracę u naprawdę piekielnego pracodawcy (o tym będzie inna - dłuższa historia), lecz w listopadzie, zanim udało mi sie znaleźć inną pracę, okazało się, że jestem w ciąży (jednak spokój psychiczny faktycznie sprzyja zachodzeniu w ciążę:) ). Sytuacja nieciekawa, zostało jedno źródło dochodów, a wynajem mieszkania kosztował sporo. Tak więc po wielu dniach debat i dyskusji zdecydowaliśmy się z mężem zamieszkać u jego babci.

Kobieta ma 84 lata, jest jeszcze "na chodzie", tyle, że ma cukrzycę, więc trzeba będzie pilnować tego co je. W sumie to rodzinka tylko od czasu do czasu wpadała uzupełnić jej lodówkę, pomóc w kąpieli i sprzątaniu, więc pomyślałam, że nie będzie tak źle... o naiwności!

aha i po drodze okazało się, że babcia ma przodków z jakiejś tam arystokracji staropolskiej (sama urodziła się i wychowała na gospodarstwie, ale nadal zachowuje się jak hrabianka!)

historia 1:
Jeszcze na początku, kiedy myślałam, że z babcią faktycznie da się dogadać, tłumaczyłam jej (i mąż także), że nie wolno jej pić takich rzeczy, jak soki, czy cola, które są w lodówce. Robiłam jej za to herbatki owocowe, na słodziku, jako substytut soków. Oczywiście herbatka stała w lodówce nieruszana, a soki i cola znikały. Co gorsza, podpatrzyłam, że babcia wszystko pije "z gwinta!". Kiedy zwracałam jej uwagę, że inni też by się chcieli napić, komentowała, że "to ona już ten skończy", albo, jak była w gorszym humorze "ona jest u siebie!". Po tym doki i cola zawsze zamykaliśmy u siebie w pokoju.

Historia 2:
Sprowadziliśmy się do babci z całym naszym przybytkiem - wliczając w to dwa koty. Koty dostają 2 razy dziennie "mokre" żarcie z saszetki, a dodatkowo cały czas mają w misce "suche". To jednak nie powstrzymuje babci od dokarmiania ich, kiedy tylko pokazują sę w kuchni - bo widać je głodzimy! Najlepsze jest jednak to, że koty dostają: kawałki chleba, którego babcia nie skończyła, skórki od kaszanki (przeżute, a jak!), naleśniki (ale nie ser, samo ciasto), pierogi (jw), a nawet ziemniaki, czy zupę! Nic już nie mówię, tylko wyrzucam "przysmaki" od babci z ich miseczki.

Historia 3:
Po akcjach z napojami, zaczęliśmy je stawiać u siebie w pokoju - za fotelem, pod parapetem, żeby były jako tako chłodne (chcieliśmy sobie kupić lodówkę, ale nie mam ochoty słuchać brzęczenia w nocy :) ). babcia musiała jednak zwietrzyć gdzie są, bo znów zaczęły "magicznie" same się dokręcać i parować... trzeba było niestety wstawić zamek do pokoju i zamykać go, ilekroć oboje wychodzimy :(

Historia 4:
Jako, że ciężarna i to w ciąży skomplikowanej, od jakiegoś 5. miesiąca miałam zakaz spacerów, zakupów i w ogóle ruchu. Zaległam więc w fotelu i poświęciłam się literaturze oraz Internetowi. Codziennie babcia przychodzi do mojego pokoju i uderza w:
B- córuś, a my dziś nic nie gotujemy? (czytaj - dlaczego siedzisz, zamiast robić obiad??)
j- a co babcia, głodna już jesteś? bo jeśli tak, to jest...
tu mi zawsze przerywa
B- to nie o mnie chodzi, tylko o Pawła, bo głodny będzie jak wróci z pracy! (była godzina 12:00, Paweł kończy o 17tej)
* od kiedy urodziłam , zmieniła tekst na "to nie o mnie chodzi, tylko o Ciebie, bo ty dzieciątko karmisz, to musisz jeść!
Tak, babcia ani razu o nic nie poprosiła! Dziękuję też raczej nie nadużywa :(

Historia 5:
Teściowa miała obronę pracy licencjackiej (tak, teściowa :) ). Z tej okazji postanowiłam jej zrobić słodką niespodziankę i zrobiłam bananowca (taki deser, trochę jak sernik na zimno). Wszystko pięknie, ozdobiłam deser malinami, zalałam galaretką, wstawiłam do lodówki i poszłam się szykować. Chwilę przed wyjściem do teściów, otwieram lodówkę i... łzy w oczach. Ciasto z brzegów wyjedzone łyżką! W dodatku połowa malin wydłubana palcami! Poświęciłam temu deserowi ponad 3 godziny pracy! Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok ( a byłam wtedy w już w 9. miesiącu ciąży), dawno nikt mnie tak nie wk***.
Poleciałam oczywiście do babci i pytam, czemu ruszała? Dlaczego nawet nie zapytała? (muszę zaznaczyć, że często robię ciasta i desery na "zamówienie" znajomych) Jej odpowiedź: "bo to co w lodówce, to wszystko moje!" Po tym już nie wytrzymaliśmy i założyliśmy na lodówkę zamek - a co, też potrafię być piekielna!

Historii z babcią mam więcej, jeśli macie chęć poczytać, to mogę dopisać :)

historie domowe

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (279)

#14889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo zastanawiałam się, czy w ogóle opisać tu tę historię. Doszłam jednak do wniosku, że może być przestrogą. Historia o piekielnym pracodawcy.

Pochodzę ze średniego miasteczka na Mazurach. Od zawsze wiedziałam, że na studia wybiorę się do Warszawy. Zwłaszcza, że od początku liceum związałam się z chłopakiem właśnie ze stolicy (dziś to już mój mąż :) )
Moja rodzina nie jest bogata, wiedziałam, że na studia i utrzymanie muszę zarobić sama (to tłumaczy, jakim cudem wytrzymałam tak długo z "piekielnym" szefem). Dlatego już od stycznia, w klasie maturalnej wysyłałam CV do różnych firm w stolicy.
Odzew był naprawdę marny.

Matura przyszła i poszła. W tydzień po ostatnim egzaminie dostałam telefon. Dzwonił chyba o 21:00, co powinno już wtedy wzbudzić moje podejrzenia - ale byłam zbyt szczęśliwa, żeby zwrócić na to uwagę. Szczególnie, że to było ogłoszenie, na które najbardziej liczyłam - była tam mowa o zaopiekowaniu się mieszkaniem w zamian za pokój.
Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się właśnie przez telefon. Zostałam zaproszona do Warszawy - miałam zacząć pracę od zaraz. Praca w punkcie poligrafii.
Oświadczyłam rodzicom, że dostałam robotę i wyjeżdżam. Opowiedziałam im, że to praca w punkcie poligrafii, w okolicach CH Warszawa Wileńska (Praga w najmniej ciekawej swojej odsłonie - ale liczyło się, że będę mogła studiować) Następnego dnia spakowałam niezbędniki i wsiadłam w PKS.

Na miejscu okazało się, że w punkcie pracują dwie osoby - właściciel - siwy Pan po 60-tce oraz Asia (imię zmienione) - dziewczyna rok starsza ode mnie. Oboje zrobili na mnie jak najlepsze wrażenie.

Po zaprezentowaniu mi firmy, właściciel pokazał mi mieszkanie, którym miałam się zająć. Mieściło się dokładnie nad punktem. Było niewiarygodnie zapuszczone - wszędzie kurz, bród i śmieci. Mieszkała tam córka właściciela, ale jakiś czas temu wyjechała do Anglii do pracy i teraz mieszkaniem nie ma kto się zająć. Mam je wysprzątać i dbać o porządek, a w zamian mogę tam mieszkać za darmo.
Układ jak dla mnie idealny (tak wtedy myślałam).

Cała szczęśliwa, że mam pracę i jestem blisko lubego zabrałam się z energią do pracy. W dzień pracowałam w punkcie (jakieś wydruki, pieczątki, ksero, zdjęcia itd), po pracy sprzątałam mieszkanie (zajęło mi jakieś 2 tygodnie doprowadzenie go do jako takiego porządku), a później spędzałam czas z chłopakiem. Sielanka.
Szczególnie, że bardzo dobrze pracowało mi się z szefem i Asią. Asia wszystkiego mnie uczyła, szef o nas dbał - gotował nam obiadki na górze, albo zamawialiśmy jedzenie na jego koszt - słowem lepiej być nie mogło! Do czasu.
W kilka tygodni po moim przyjeździe szef robił imprezę dla znajomych - grill na tyłach firmy (blok z dziedzińcem typu studnia, na około mieszkali sami Azjaci, więc im nie przeszkadzał dym i ludzie :) ). Jak to na imprezie - wszyscy popili i szef postanowił zostać na noc w mieszkaniu córki (wcześniej po zamknięciu zawsze jechał do siebie). Ok, co mi tam, przecież ja śpię w jednym pokoju on w innym. Następnego dnia szef wstał i na śniadanie wypił cały alkohol jaki został po imprezie. Później poszedł po więcej... jak się okazało, był alkoholikiem! Od imprezy wpadł w cug. Pił codziennie. Wychodził do klientów w samej bieliźnie i butach. Obrażał ich, awanturował się. Najgorsze było to, że jak już wlazł do mieszkania, to nie chciał z niego wyjść - i wyszło na to, że zyskałam współlokatora.
Z początku bardzo grzecznie i nieśmiało prosił mnie o drobne przysługi - wyprasowanie mu koszul, zrobienie prania czy zakupów. Wszystko ok - dla mnie drobiazg. Później zaczął się czepiać jakości moich "usług", a jeszcze później zaczęło się robić naprawdę niezręcznie - domagał się, żebym została z nim i dotrzymała mu towarzystwa wieczorem, dała całusa na do widzenia. Odmawiałam, oczywiście bardzo grzecznie - w końcu to mój pracodawca.

Pierwsza prawdziwa awantura wybuchła kiedy kupił bardzo drogi balsam do pośladków (podsłuchał jak żaliłam się na tę część ciała Asi), ale zastrzegł, że da mi go, jeśli to on będzie mi go wsmarowywał (sic!). Tym razem już dosadnie mu powiedziałam, że nie życzę sobie takich gestów i propozycji! Niestety, kilka dni później pierwszy raz wyciągnął do mnie łapy (chyba chciał mnie złapać za pośladki), dostał w twarz i znów awantura. Kiedy pożaliłam się Asi, stwierdziła, że "taki jego urok". sytuacje powtarzały się co jakiś czas, jednak tłumaczyłam to zamroczeniem alkoholowym i czekałam, aż wytrzeźwieje.
Niestety trzeźwieć mój szef nie miał zamiaru. Ostatnią kroplą w czarze goryczy, była dla mnie kompletnie zarzygana i zasikana łazienka, którą KAZAŁ (!) mi posprzątać. Wyśmiałam go prosto w twarz.
Następnego dnia cud - szef zszedł do firmy trzeźwy! Już myślałam, że wszystko wróci do normy, ale... zszedł tylko po to, żeby poprosić mnie do siebie.
Posadził mnie na kanapie i całkiem poważnie zaczął: [J]a, [Sz]ef
[Sz] Myślałem, że sprowadziłem sobie dziewczynę, którą będę mógł rozpieszczać (??), której zapłacę za szkołę i będę zabierał na zagraniczne wycieczki, a ona w zamian będzie mnie kochała!
Chyba nie muszę mówić, że zrobiło mi się bardzo wesoło!
[J] Niestety bardzo się Pan co do mnie pomylił i ten genialny "plan" niestety nie podziała! Zresztą, już na samym początku poznał Pan mojego chłopaka!
Na co on odparł, że jestem jakaś dziwna, bo odrzucam taką szansę! Jemu jeszcze nikt nie odmówił!
[J] To znaczy?
[Sz] Każda moja pracownica ze mną sypiała!
No tu już mnie kompletnie zamurowało!
[J] Nie wierzę! Asia by na pana nie poleciała!
I tu opowiedział mi, jak to rok wcześniej pojechali razem na jakieś targi i spędzili upojną noc w hotelu. Powiem szczerze, że tu już zebrało mi się na wymioty.
Finałem tej rozmowy było stwierdzenie, że lepiej będzie jeśli się rozstaniemy (poparłam!) i to natychmiast (tego nie poprałam).
10 min. później do szefa została wezwana Asia. Ją także zwolnił. Ponoć obie działałyśmy na szkodę firmy... :)

I to byłby koniec historii - zostałam zwolniona po niecałych dwóch miesiącach pracy, bo nie chciałam sypiać za wycieczki zagraniczne i stanowisko niewolnicy szanownego Pana - jednak najsmutniejsze jest to, że kiedy po kilku dniach wróciłam po jakieś drobiazgi, które niechcący zostawiłam, na moim miejscu była już inna dziewczyna. Ciekawe czy skusiła się na jakże "szczodrą" ofertę starszego Pana...?

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 732 (812)

#13166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów kiedy byłam w klasie maturalnej. Pisałam właśnie pracę maturalną na maturę ustną z języka polskiego. Jedną z pozycji o których pisałam był „Faust” Goethego. Jak wiecie, jest to historia o mężczyźnie, który zawarł pak z diabłem – w zamian za możliwość podróży w czasie i przestrzeni, sprzedał swoją duszę. Diabeł miał ją zabrać do piekła, kiedy Faust zazna prawdziwego szczęścia i wypowie zdanie „chwilo jesteś tak piękna, trwaj!”.

Wypożyczyłam tę pozycję w szkolnej bibliotece. Jednak dobrnęłam do końca, a sceny finałowej tam nie było. Natomiast pod tekstem napisano „koniec tomu I”. Idę więc do biblioteki.

[J]ja [B]bibliotekarka [P]polonistka

[J] Dzień dobry, poproszę II tom Fausta.
[B] Jak to drugi tom? (zrobiła wielkie oczy)
[J] Drugi tom, proszę zobaczyć, tu się książka kończy i napisano, że to koniec tomu pierwszego.
[B] Ale nie ma żadnego drugiego tomu!

W tym momencie podeszła do nas polonistka (której zresztą nie lubiłam) i tonem pełnym wyższości i wzrokiem pełnym pogardy mówi:
[P] Drugi tom nigdy nie został napisany. To jest tak jak z „Kordianem”, że miał być tom drugi, ale nigdy go nie napisano!

Spojrzałam zszokowana na obie panie, które patrzyły na mnie jak na idiotkę. Tłumaczę jeszcze raz:

[J] Ale Diabeł miał zabrać Faustowi duszę, kiedy ten zazna szczęścia. Tu tego nie ma! Kończy się na śmierci dziecka Fausta!
[P] (już prawie na mnie krzycząc) Nie ma drugiego tomu!

Pomyślałam, że nie będę się kłócić. Szkoda moich nerwów. Poszłam do biblioteki publicznej. Poprosiłam o drugi tom i dostałam go bez zająknięcia! Do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Jeszcze bibliotekarkę rozumiem, ale polonistka powinna wiedzieć, co przerabiała na studiach (cały „Faust” jest lekturą obowiązkową!)

Biblioteka szkolna

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (848)
zarchiwizowany

#13184

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o katechetce przypomniała mi pewną sytuację z LO. Klasa maturalna. Lekcja religii. Słowem wstępu - nie jestem osobą bardzo religijną, ale całą Biblię przeczytałam i często, kiedy mam okazje próbuję wyjaśnić z duchownymi swoje wątpliwości dotyczące Kościoła i wiary.
Działo się to na jednej z pierwszych lekcji religii w ostatniej klasie LO. Ostatnia klasa miała za zadanie przygotować młodzież do sakramentu małżeństwa (później nie trzeba było już brać kursów małżeńskich bezpośrednio przed ślubem). Zajęcia odbywały się z księdzem, którego pierwszy raz widziałam na oczy.
Zaczęło się spokojnie o rodzinie, o małżeństwie, zakochaniu. W którymś momencie oczywiście zeszło na seks. Z poprzednim prowadzącym religię rozmawialiśmy otwarcie o wszystkim, więc klasa czuła się dość swobodnie.
Oczywiście przy tej okazji ksiądz opowiadał o tym jakie to zło, zabezpieczać się. w tym momencie wywiązał się taki dialog, pomiędzy mną [J] i księdzem [K]

[J] ok, rozumiem, że środki wczesnoporonne i aborcja to morderstwo, ale dlaczego Kościół tak bardzo wzbrania się przed dopuszczeniem prezerwatyw? Już nawet nie chodzi o ochronę przed ciążą, ale o zdrowie!
[K] (bardzo spokojnym i pogardliwym tonem) Dlatego, że jak tylko dostaniecie prezerwatywy do ręki, to zaraz k***cie się po krzakach.
We mnie się zagotowało!
[J] a czy widział MNIE ksiądz, żebym się gdzieś kiedyś k**wiła??
W tym momencie ksiądz zaczął coś krzyczeć o młodzieży i naszych grzechach. Nie słuchałam go. Wyszłam i już nie wróciłam na lekcje religii. Nigdy nie słyszałam, żeby ksiądz się tak wyrażał, szczególnie w klasie.
Na szczęście wychowawczyni nie robiła mi problemów z nieobecnościami, byłam już pełnoletnia i mogłam sama je sobie usprawiedliwiać. Najciężej było wyjaśnić rodzicom brak oceny z religii na świadectwie maturalnym...

LO, lekacja religii

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (161)