Profil użytkownika
Werchiel ♂
Zamieszcza historie od: | 17 maja 2011 - 18:53 |
Ostatnio: | 10 czerwca 2019 - 14:36 |
- Historii na głównej: 2 z 5
- Punktów za historie: 1326
- Komentarzy: 230
- Punktów za komentarze: 1239
Mój znajomy mieszka w niedawno wyremontowanej kamienicy w centrum miasta. Ceny są przystępne i wszędzie blisko niestety pokoje nie są zbyt przestrzenne. Główna wada jest jednak dzielona łazienka i kuchnia. W związku z tym lodówka tez jest wspólna.
Sąsiedzi ustalili że każdy weźmie sobie jedna półkę i na niej będzie trzymał tylko swoje produkty.
Od jakiegoś czasu znajomy zauważył, że z jego polki ubywa jedzenia. Z początku myślał że mu się wydaje albo że to któryś z nas przy okazji wizyty mógł go z owej zawartości ograbić niemniej jednak w końcu uznał że faktycznie coś jest nie tak bo znikało coraz więcej jedzenia.
Ustalił w jakim przedziale czasowym się to dzieje i zaczaił się (w kuchni jest wnęka, która przechodzi w korytarz wiodący m.in. do toalet skąd doskonale słychać wszystko co się w kuchni dzieje).
Za pierwszym razem trochę mu nie wyszło bo wyskoczył na przypadkowego sąsiada, który chciał zrobić sobie kolacje.
Za drugim jednak - sukces.
Jeszcze jedno - kamienica ta ma 4 pietra i na każde piętro przysługuje właśnie jedna kuchnia i łazienka, a jedynie mieszkańcy danego piętra mają do niego dostęp (korytarz na każdym piętrze jest zamykany na klucz).
Znajomy wchodzi więc do kuchni nakrywając grabieżcę, którym okazuje się ~60 letni mieszkaniec piętra wyżej.
-Co tez Pan robi? Przecież to moje jedzenie, a pan nawet na tym piętrze nie mieszka.
-Ale ja głodny jestem, to przyjszłem sobie zjeść chyba nie?
-Tylko czemu Pan mnie jedzenie podbiera, proszę to zostawić i wyjść.
-Jak Ty śmiesz? Starego człowieka na śmierć chcesz zagłodzić? Ty niemczoku jeden (sic!), morderco, głodnemu człowiekowi kromki chleba żałujesz? (kromki chleba dobre sobie, im dłużej to trwało tym większe czystki w lodówce urządzał) Ja z tym do gazety pójdę, zobaczysz pójdziesz siedzieć!
Przeklinając jeszcze w końcu wyszedł. Tylko jak udało mu się dostać na to piętro? Otóż spryciarz przekonał dozorcę, że jego syn mieszka na tym piętrze tylko wyjechał za granicę i zapomniał zostawić mu klucze. A dozorca w to uwierzył.
Sąsiedzi ustalili że każdy weźmie sobie jedna półkę i na niej będzie trzymał tylko swoje produkty.
Od jakiegoś czasu znajomy zauważył, że z jego polki ubywa jedzenia. Z początku myślał że mu się wydaje albo że to któryś z nas przy okazji wizyty mógł go z owej zawartości ograbić niemniej jednak w końcu uznał że faktycznie coś jest nie tak bo znikało coraz więcej jedzenia.
Ustalił w jakim przedziale czasowym się to dzieje i zaczaił się (w kuchni jest wnęka, która przechodzi w korytarz wiodący m.in. do toalet skąd doskonale słychać wszystko co się w kuchni dzieje).
Za pierwszym razem trochę mu nie wyszło bo wyskoczył na przypadkowego sąsiada, który chciał zrobić sobie kolacje.
Za drugim jednak - sukces.
Jeszcze jedno - kamienica ta ma 4 pietra i na każde piętro przysługuje właśnie jedna kuchnia i łazienka, a jedynie mieszkańcy danego piętra mają do niego dostęp (korytarz na każdym piętrze jest zamykany na klucz).
Znajomy wchodzi więc do kuchni nakrywając grabieżcę, którym okazuje się ~60 letni mieszkaniec piętra wyżej.
-Co tez Pan robi? Przecież to moje jedzenie, a pan nawet na tym piętrze nie mieszka.
-Ale ja głodny jestem, to przyjszłem sobie zjeść chyba nie?
-Tylko czemu Pan mnie jedzenie podbiera, proszę to zostawić i wyjść.
-Jak Ty śmiesz? Starego człowieka na śmierć chcesz zagłodzić? Ty niemczoku jeden (sic!), morderco, głodnemu człowiekowi kromki chleba żałujesz? (kromki chleba dobre sobie, im dłużej to trwało tym większe czystki w lodówce urządzał) Ja z tym do gazety pójdę, zobaczysz pójdziesz siedzieć!
Przeklinając jeszcze w końcu wyszedł. Tylko jak udało mu się dostać na to piętro? Otóż spryciarz przekonał dozorcę, że jego syn mieszka na tym piętrze tylko wyjechał za granicę i zapomniał zostawić mu klucze. A dozorca w to uwierzył.
Kamienica w centrum Lodzi
Ocena:
591
(651)
Godzina mniej więcej 17.30, na poczcie kilka osób w tym przede mną jeden pan w wieku około 45 lat. Już wtedy widziałem czarne chmury zbierające się nad budynkiem poczty, bo mina tego faceta wyrażała cały wachlarz emocji - niestety tylko tych negatywnych.
Kiedy nadeszła jego kolej, podszedł i podał pani z okienka jakąś kartkę mówiąc:
-Przyszedłem odebrać awizo na moja żonę.
Oczywiście usłyszał że musi posiadać upoważnienie, więc wyciągnął drugą kartkę i położył na blacie, tłumacząc że był na tej poczcie pół godziny wcześniej i powiedziano mu o tym, więc pobiegł do żony po to upoważnienie (z rozmowy wynikało że jest obecnie w pracy, czeka na ten list a sama nie może z niej wyjść).
-Niestety, upoważnienie musi być wypisane w obecności pracownika poczty.
-Ale przecież sama pani kazała mi iść do żony po to upoważnienie, to po co ja biegłem?
-To już nie mój problem.
W tym momencie facetowi puściły nerwy i włączył mu się bluzg-włącznik jadąc po "poczciarce" od góry do dołu. Ta natomiast ze stoickim spokojem siedziała i słuchała. Osobiście nie dałbym rady z kamiennym wyrazem twarzy tak długo wytrzymać ale wyglądało na to że ona ma to opanowane. W końcu uznałem że powinienem się wtrącić i upomniałem faceta żeby nie krzyczał i nie przeklinał na co on odwracając się w moja stronę (gdy na mnie spojrzał odniosłem wrażenie że cała złość ustąpiła miejsca totalnej bezradności) powiedział:
-Ale panie, co ja mam zrobić, żona czeka na ten list a ja latam jak głupi w te i nazad z jakąś durna makulatura, a te pi*** nawet palcem nie rusza żeby mi pomóc.
Zbierając w sobie ostatnie siły odwrócił się i powiedział:
-To niech któraś z pań pójdzie ze mną do firmy do żony, to jest 50 metrów stąd.
-Niestety pracownik poczty nie może opuścić miejsca pracy.
-To się pier*****.
Po czym rzucił awizo i upoważnienie na ziemię i wyszedł.
W takich chwilach zastanawiam się kto jest bardziej piekielny - owy pan czy też bezsensowne procedury.
Kiedy nadeszła jego kolej, podszedł i podał pani z okienka jakąś kartkę mówiąc:
-Przyszedłem odebrać awizo na moja żonę.
Oczywiście usłyszał że musi posiadać upoważnienie, więc wyciągnął drugą kartkę i położył na blacie, tłumacząc że był na tej poczcie pół godziny wcześniej i powiedziano mu o tym, więc pobiegł do żony po to upoważnienie (z rozmowy wynikało że jest obecnie w pracy, czeka na ten list a sama nie może z niej wyjść).
-Niestety, upoważnienie musi być wypisane w obecności pracownika poczty.
-Ale przecież sama pani kazała mi iść do żony po to upoważnienie, to po co ja biegłem?
-To już nie mój problem.
W tym momencie facetowi puściły nerwy i włączył mu się bluzg-włącznik jadąc po "poczciarce" od góry do dołu. Ta natomiast ze stoickim spokojem siedziała i słuchała. Osobiście nie dałbym rady z kamiennym wyrazem twarzy tak długo wytrzymać ale wyglądało na to że ona ma to opanowane. W końcu uznałem że powinienem się wtrącić i upomniałem faceta żeby nie krzyczał i nie przeklinał na co on odwracając się w moja stronę (gdy na mnie spojrzał odniosłem wrażenie że cała złość ustąpiła miejsca totalnej bezradności) powiedział:
-Ale panie, co ja mam zrobić, żona czeka na ten list a ja latam jak głupi w te i nazad z jakąś durna makulatura, a te pi*** nawet palcem nie rusza żeby mi pomóc.
Zbierając w sobie ostatnie siły odwrócił się i powiedział:
-To niech któraś z pań pójdzie ze mną do firmy do żony, to jest 50 metrów stąd.
-Niestety pracownik poczty nie może opuścić miejsca pracy.
-To się pier*****.
Po czym rzucił awizo i upoważnienie na ziemię i wyszedł.
W takich chwilach zastanawiam się kto jest bardziej piekielny - owy pan czy też bezsensowne procedury.
PP
Ocena:
470
(550)
1
« poprzednia 1 następna »