Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zniewolona

Zamieszcza historie od: 29 maja 2013 - 16:36
Ostatnio: 29 czerwca 2016 - 22:01
  • Historii na głównej: 6 z 13
  • Punktów za historie: 2754
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 855
 
zarchiwizowany

#71301

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie tyle piekielne, co irytujące.

Z racji mojego hobby używam co jakiś czas w ilościach multi-tubkowych kleju Super Glue. Próbowałam różnych i ten akurat najbardziej mi odpowiada zarówno cenowo jak i swoimi właściwościami klejącymi oraz gabarytem. Tak się trafia, że jak już idę kupić to po przynajmniej 5 tubek. Akurat w mojej okolicy jest on tylko w 2 sklepach. Zazwyczaj idę do jednego, bo znacznie bliżej (3 minuty szybkiego chodu zamiast 10) i taniej. Ale z każdą wizytą mam ochotę sprzedawcę udusić...

Pierwsza wizyta, oczywiście poproszę, tak z 6 tubek. Sprzedawca z tekstem "oooo wojna jakaś idzie, że tyle potrzeba?". No dobrze, chciał zagadać, pewnie niezbyt często ludzie idą do sklepu po kilka tubek naraz. Nawet równie humorystycznie odpowiedziałam.
Kolejna wizyta. Ten sam tekst...
Wizyta 3,5,10... Już nawet nie wysilałam się na odpowiedź inną niż "nie".

Raz może i zabawne, ale ile można? Człowiek chce tylko coś kupić i wrócić do przerwanej pracy. Poza tym nie czuję potrzeby zwierzania się obcemu człowiekowi z tego, do czego coś mi jest potrzebne...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (52)
zarchiwizowany

#69999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko, o "dżentelmenie".

Małe dyskontowe zakupy. Ot parę dupereli i zgrzewka wody. Wypakowuję wszystko z wózka na zewnątrz sklepu. Duperele w jedną rękę, zgrzewka w drugą, powoli kieruję się do samochodu (jak na złość daleko od wejścia). Pech chciał, że foliowa otulina zgrzewki zdecydowała, że sobie pęknie, a sześć 1,5 litrowych butelek wesoło porozjeżdża się na boki.

Od razu nad głową usłyszałam rechot męskiego osobnika 50+ "Hue hue, nie ma to jak zgrabność". Miałam ochotę odburknąć, że zamiast się gapić i naśmiewać mógłby pomóc pozbierać mi te butelki (chwycenie w ramiona, razem z torebką i reklamówką dupereli 6 butelek przez niezbyt rosłą kobietę do łatwych nie należy...), jednak pan oddalił się na swoim składaczku hen w dal.

Cóż, pozostaje tylko zebrać się do kupy nucąc pod nosem "gdzie ci mężczyźni...".

PS: żeby nie było, nie uważam, że miał obowiązek mi pomóc. Jednak smutno się robi widząc jak gatunek dżentelmena i mężczyzny z klasą to rzadki biały kruk. A przynajmniej mógł odpuścić sobie ten jakże śmieszny docinek.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (306)
zarchiwizowany

#53849

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed chwili.

Mieszkam w bloku, który ma wejście do klatki po obu stronach bloku: jedno od okien z domofonem, drugie od takich podłużnych otwartych balkonów, z których się wchodzi do mieszkań, tam domofonu brak. Siedziałam u siebie w pokoju, więc sytuacja raczej mało mnie dotyczyła, głównym świadkiem była moja matka.

Słyszę, że wychodzi, wydziera się na kogoś. Jej relacja spowodowała lekkiego karpika u mnie.

Otóż jakaś młodzież roznosząca ulotki była na tyle leniwa, że nie chciało im się obejść bloku naokoło i zadzwonić domofonem od frontu, by im ktoś wejście otworzył. Za to wpadli na genialny pomysł... rzucania kamieniami w drzwi ludzi mieszkających na parterze. Ot takie pukanie z daleka. Takie kamienie trafiły również w nasze drzwi. Matka dzieciaki pogoniła. Szkód na szczęście nie zanotowano.

Gdzie jest wyobraźnia u dzieciaków? Ja doceniam, że sobie dorabiają w wakacje, ale trochę myślenia! Oni zarobią sobie parę groszy, a ktoś inny będzie wymieniał drzwi (nawet mały żwirek potrafi zrobić mikro szkody), albo okna? (zaraz obok drzwi są okna do kuchni, wystarczy się źle zamachnąć). Albo ktoś w tej chwili otworzy drzwi aby wyjść...

ulotki

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (157)
zarchiwizowany

#51176

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak prawdomówni są sprzedający auta.

Jakoś 2 miesiące temu kupiłam swoje pierwsze własne autko. Skoda Fabia I z 2003. Prze szczęśliwa byłam, chyba każdy czuł tę nieopisaną radość w chwili otrzymania swojego pierwszego samochodu. Sprzedawał młody chłopak, drugi właściciel auta, ot chciał kupić sobie coś większego, bardziej męskiego niż turkusowe mini miejskie autko ;) Skoda co prawda kiedyś tam miała kolizję, ale ładnie wyklepane, za tą cenę mi to nijak nie przeszkadzało. Przegląd w warsztacie przeszedł pozytywnie, było parę rzeczy do zrobienia, ale to nic, zrobi się. Detale.

Tak... niestety podczas owych 2 miesięcy użytkowania wyszły wady niemożliwe do sprawdzenia podczas takiego ogólnego przeglądu. Lista wad, do których pan sprzedający (PS) się nie przyznał.

- Nie do końca szczelne drzwi od strony kierowcy. Wyszło to podczas mycia auta na myjni, gdzie przywitało mnie mokre z boku siedzenie. Tak samo przez to nie mogę korzystać z alarmu, ultradźwięki wariują podczas deszczu i zbyt silnego wiatru. Wymiana na sam centralny.

- Ktoś grzebał przy skrzyni biegów i nie bardzo mu to wyszło. Oczywiście wg PS przed sprzedażą nic nie było robione. Cóż, nie było jak sprawdzić, trzeba by rozkręcać skrzynię, a kto normalny rozkręca skrzynię przed zakupem? Efekt - po tyci tyci, ale jednak wyciekał olej ze skrzyni. Zauważone dopiero po ok. 2 miesiącach jeżdżenia. Otwarcie skrzyni pokazało spawanie w środku, niespiłowane, przez co uszczelka odstawała i stąd był wyciek. Naprawione.

I perełka. Silnik. Po ok miesiącu jazdy, sporadycznej zapaliła się kontrolka. No to heja i sprawdzamy. Okazało się, że w silniku nie ma prawie nic oleju! A przecież przy sprzedaży był sprawdzany, oczywiście odpowiednia ilość, wg sprzedającego wymieniany w październiku. Cóż, chyba jednak niedawno, a nawet pokuszę się, że tuż przed sprzedażą, aby niczego nie zauważyć. Próby dolewania, dwukrotne, bardziej gęstego oleju może uszczelni, ale gdzie tam, pali jak smok. Diagnoza? Zajechany silnik, do rozebrania, głowica do renowacji, wymiana jakiś innych części - kosztorys sprawił, że zrobiło mi się słabo.

I teraz powiedzcie mi, jak tu wierzyć sprzedawcom? Są pewne usterki, których nie zobaczymy przy oględzinach, nawet po tygodniu jazdy nie wyjdą. Czasem wychodzą później, a my mamy niespodziankę i radź sobie człowieku...

samochody

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (37)
zarchiwizowany

#50952

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo.
Dziś dzień wspominek z racji sakramentu kuzynki, a dokładniej jak to zachowanie kleryków miało wpływ na moją decyzję wobec odcięcia się od kościoła. Historia sprzed kilku lat, dokładnie 4, byłam wtedy na pierwszym roku studiów.
Aktualnie nie jestem osobą kościelną, wierzę w swoje własne przekonania, a wspólnota kościelna nie jest mi do niczego potrzebna. Z roku na rok moja niechęć do tej instytucji rośnie, mimo iż jeszcze kilka lat temu myślałam, że jeszcze resztki mojego wpojonego katolicyzmu jakoś się uratują (wytłuszczę, bo chyba mało wyraźnie napisałam - KILKA LAT TEMU BYŁAM JESZCZE PRAKTYKUJĄCYM CZŁONKIEM KOŚCIOŁA). No cóż, księża jednak zamiast zachęcać do wiary, odpychają od kościoła. Tak więc przez moje życiowe przejścia z tą instytucją odsunęłam się od jakiejkolwiek praktykowanej wiary i wierzę, po swojemu. No, ale do rzeczy.

Kilka lat temu urodził się mój kuzyn, syn najbliższej ciotki. Bardzo chciała, bym była chrzestna dla małego, zgodziłam się. Jednak do bycia chrzestną musiałam mieć za sobą wszystkie potrzebne sakramenty, w tym bierzmowania, a owego mi niestety brakowało. W parafii, do której należałam chodząc do gimnazjum bierzmowanie odbywało się w 1 klasie liceum. Życie sprawiło, że w ostatniej klasie gimnazjum zmieniłam miasto zamieszkania. W nowym mieście do bierzmowania szło się w ostatniej klasie gimnazjum, więc zwyczajnie nie wpasowałam się w terminy. Dojazdy i plan zajęć w liceum nie pozwoliły mi jednak na dołączenie mimo wszystko do gimnazjalistów, tak więc zwyczajnie do końca liceum bierzmowana nie byłam. Będąc już na studiach udało mi się, właściwie specjalnie na rzecz planowanego chrztu przejść nauki do bierzmowania, ale sam sakrament musiałam przyjąć w katedrze, bo w moim miasteczku bierzmowanie było kilka miesięcy wcześniej i dla mnie jednej nie będą nic organizować.

Tak więc nadszedł dzień, kiedy pojawiłam się w katedrze w dniu udzielania sakramentu. Bałagan był straszny, brak w ogóle jakiś duchowych przeżyć, raczej bieganie z papierkami to tu, to tam, aż zmęczony człowiek w końcu mógł usiąść i przeżyć mszę.
Ale nie całe te papierki były piekielne, a kazanie udzielone przez arcybiskupa (poprawcie mnie, jeśli coś pomyliłam). Krótko mówiąc wszyscy oczekujący sakramentu dostali od niego opiernicz, że leniwi, że czemu w swojej parafii nie byli bierzmowani, że teraz to na szybko każdy, na łatwiznę idzie. Cóż, podniosły się szmery przez kościół, ale nikt obrażony raczej nie wyszedł. Kazanie trwa dalej, duchowny najwyraźniej się rozkręca, bo zaczyna kolejną pouczającą pogadankę. Opowiada o starszej kobiecie, która przyszła kiedyś do niego by zapytać o chrzest swojego wnuka. Mówi, że rodzice oboje pracują w godzinach otwarcia kancelarii parafialnej i zwyczajnie nie mogą przyjść osobiście to załatwić. Abp. Z dumą w głosie prawie krzyczy nam na cały kościół, jak to zjechał ją od góry na dół, że jak jednego dziecka nie umiała wychować, to niech się nie wtrąca do kolejnego pokolenia. A rodzice jak chcą chrzcić dziecko to niech sami się pofatygują i nikogo do tego nie oddelegowują.

W kościele zrobiło się dziwnie. Ja osobiście czułam niesmak, wokół siebie słyszałam pomruki innych uczestniczących w mszy. Cóż, jeśli chciał kogoś pouczyć o czymkolwiek, raczej wybrał do tego złą anegdotkę (by uniknąć dalszej wojny o użycie jednego słowa na całą dosyć długą historię - mały edit).

Powiedzcie mi proszę, jak człowiek może czuć więź z kościołem, jak można się spotkać z taką niechęcią od strony duchownych? Czemu zamiast zachęcać, odpychają od siebie? Myślałam, że czasy straszenia inkwizycją się skończyły i wiara ma przybliżać do Boga, a nie do papierologii. Teraz wolę wierzyć sobie sama, w to co chcę wierzyć, a od Kościoła trzymam się z daleka…

kościół religia bierzmowanie

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (67)
zarchiwizowany

#50939

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dobrych kieroffców na ulicach nie brakuje. Chciałabym z tego miejsca serdecznie pozdrowić chłopaczka kierującym starym polonezem truck, który jechał jakby bał się każdego metra asfaltu przed sobą (czyt. w trasie może 50km/h, skutecznie utrudniając ruch). Było wcześniej trochę deszczowo, ale nie na tyle, by jechać AŻ TAK wolno. Upewniając się, że nic z naprzeciwka nie jedzie przystępuję do wyprzedzania, kierunkowskaz odpowiednio wcześniej, przyspieszam, zjeżdżam na sąsiedni pas i... po hamulcach! Szanowny chłopaczek z niewiadomego mi powodu gwałtownie zjechał na sąsiedni pas nie tak daleko przede mną, przez co zmuszona byłam równie gwałtownie hamować, a że droga pod deszczu śliska, zwyczajnie wpadłam w pościg i chyba tylko szczęście nie wepchnęło mnie do rowu, do którego nie miałam tak daleko ani nie walnęłam w tyłek idiocie.

Nie mam pojęcia, czy coś omijał, czy ze zwykłej złośliwości uniemożliwił mi wyprzedzenie go, czy liczył, że stuknę w jego staruszka, a jak wiadomo, kto z tyłu tego wina, czy zapomniał o trzymaniu kierownicy. No nie wiem, po prostu nie wiem. Może brak środkowego lusterka nie nauczył go jeszcze patrzeć w boczne.

Po tym zdarzeniu już konkretnie postanowiłam zainwestować w kamerkę do auta.

ulica

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (40)
zarchiwizowany

#50767

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś nie będzie o piekielnych konsultantach, ani piekielnych klientach (choć jak tak dalej pójdzie, to chyba ten element ulegnie zmianie), ale o działaniu strony technicznej telefoni na D.

Jesteśmy ich klientami od ładnych paru lat. Zachciało mi się podnieść prędkość internetu.

Bardzo miła pani konsultantka udzieliła wyczerpujących informacji o aktualnej ofercie dostosowanej do mnie, wybrałam prędkość jaka mnie interesuje, pani sprawdziła możliwości techniczne i jest, super, pod moim adresem istnieje możliwość przyspieszenia łącza, ale jako, że jest to już łącze 20Mb muszę przejść z linii adsl na vdsl i konieczna będzie u mnie wymiana modemu, który ową linię obsługuje. Ok, miło mi bardzo, termin uruchomienia łącza ustalony na 25 maja, do tego dnia ktoś się zgłosi z nowym modemem. Ok, 2 tygodnie czekania, właściwie głowy sobie tym nie zawracałam, bo termin odległy, poczekam.
Mijają dwa tygodnie, przyszedł 24 maja, był to piątek, pana z modemem ani nie widać, ani nie słychać (w telefonie, miał się zapowiedzieć i umówić termin), więc dzwonię na infolinię. Przedstawiam problem, kolejna pani konsultant oznajmia, że do jutra ktoś się powinien zgłosić. No dobrze, jeśli pracują w soboty, to miło. Jako, że mnie w domu miało nie być, modem przygotowałam i zostawiłam matce, aby sprawą się zajęła. Co pewnie się niektórzy domyślili, po powrocie do domu zastałam mój modem w pozycji nienaruszonej, czyli nikogo nie było. Trochę mi się to nie spodobało, sprawdziłam czy w ogóle mi internet działa na starym modemie, całe szczęście tak, ale na dawnej prędkości. No nic, poczekam do poniedziałku, w sobotę o 22 ani w niedzielę zbyt wiele nie zdziałam.

Mija poniedziałek. Nic. Dzwonię wieczorem, przypominam się. Konsultant, tym razem chłopak, sprawę sprawdza, stwierdza, że faktycznie już powinnam mieć wymienione (no łał!), wysyła notkę, by pilnie wymieniono mi modem. Cóż, owe pilnie chyba nie bardzo działa. Dziś jest środa, od 5 dni powinnam mieć nowy modem i szybsze łącze. Powinnam, również wg kolejnej pani konsultant z dzisiejszej rozmowy, która wysłała kolejną notkę.

Ciekawi mnie, jak długo jeszcze będę się przypominać. Teraz daję im czas do piątku. Później kolejny telefon. Może jak będą mieli mnie dość to coś się ruszy. Od 5 dni powinnam mieć usługę, z której nie mogę korzystać, bo nie dostałam modemu, ale podwyższony rachunek owe 5 dni obejmuje.
Przy okazji okazało się, że nazwisko nasze było źle wpisane i mimo wielokrotnego przedstawiania się dopiero teraz to zauważyli...

PS: Może to tylko 5 dni, ale gdybym to ja 5 dni zwlekała z zapłatą poniosłabym konsekwencje. A oni? Cóż, pewnie przeproszą i sprawa się na tym skończy.

PS2: Wiem, że mogłabym sobie sprawić sama modem, ale nie mam ochoty wydawać pieniędzy na coś, co i tak w obowiązku firmy D. mam od nich dostać.

PS3: Jak mi nie wyrównają rachunku za usługę, z której z ich winy nie mogę korzystać to choćby i o złotówkę chodziło, będę się upominać. Nawet jeśli o wiele więcej wydam na telefony, listy, etc. Chodzi o zasady.

uslugi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (106)

1