Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

archeoziele

Zamieszcza historie od: 28 stycznia 2012 - 15:59
Ostatnio: 11 lutego 2024 - 19:41
  • Historii na głównej: 5 z 11
  • Punktów za historie: 4746
  • Komentarzy: 3425
  • Punktów za komentarze: 35174
 

#69015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o urzędzie imigracyjnym przypomniała mi perypetie koleżanki.

Koleżanka zaraz po studiach wyjechała z kraju. Najpierw kilka lat pracowała w pewnym europejskim kraju. Tam złapała kontakty z uczelnią z drugiego końca świata i w końcu dostała propozycję wyjazdu na projekt badawczy do pewnego kraju Ameryki Południowej. A ponieważ raz człowiek żyje, to z czystej ciekawości postanowiła tam wyjechać. Kraj jej się bardzo spodobał, a jeszcze bardziej spodobał jej się pewien obywatel tego kraju. Ona obywatelowi też się spodobała. I tak romans kwitł w najlepsze.

Po dwóch latach postanowili się pobrać. Kwestia załatwiania formalności to temat na inną, bardzo długą historię, ale nie o tym miałam pisać. W końcu udało się - wzięli ślub. Pomieszkali w tym kraju jeszcze ponad rok aż koleżance skończyła się umowa z uczelnią. A ponieważ zdążyła zatęsknić za kapustą kiszoną i pierogami, postanowiła wracać do kraju. Jej mąż też chciał jechać do Polski - w końcu to Europa, ziemia wielkich możliwości. Wizę jej mąż dostał bez problemu. Jednak gdy już dotarł do Polski, musiał udać się do urzędu aby dostać prawo do stałego pobytu w kraju, a także podjąć legalną pracę. I tu pojawiły się schody.

Jednym z etapów była rozmowa z urzędnikiem, mająca stwierdzić, czy ich małżeństwo nie zostało zawarte dla picu. Taka rozmowa polega na tym, że małżonkowie osobno odpowiadają na taki sam zestaw pytań (pytania typu - ile lat ma bratanek małżonki, albo czym zajmuje się teściowa małżonka). Tyle tylko, że w urzędzie zajmującym się cudzoziemcami nie było ani jednej osoby mówiącej po angielsku. Ani hiszpańsku. Ani niemiecku. Bo te trzy języki małżonek znał w stopniu bardzo dobrym. Polskiego też się uczył, ale nie znał go jeszcze na tyle aby przeprowadzić taką rozmowę. Tłumacza urząd też nie miał. Koleżanka musiała znaleźć tłumacza na własną rękę.
To nie koniec piekielności.

Po spełnieniu wszystkich warunków, odbyciu tej rozmowy, kilku wizytach dzielnicowego (miał sprawdzić czy aby na pewno mieszkają razem), w końcu dostali odpowiedź na wniosek o zgodę na pobyt stały. Odpowiedź odmowną. Uzasadnienie? Małżonek nie ma pracy. Owszem, nie miał pracy. Bo aby dostać legalną pracę potrzebował zgody na pobyt w kraju.

Batalia o zmianę tej decyzji zajęła jeszcze kilka miesięcy, ale została w końcu wygrana. Niedługo zaczynają bitwę o obywatelstwo.

Urząd do spraw cudzoziemców

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 461 (527)

#62544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam dzisiaj ten tekst: http://joemonster.org/art/29619/Gdyby_Ebola_trafila_do_Polski
Śmieszne? Raczej prawdziwe...
Pięć lat temu szalała "pandemia" grypy A/H1N1. Na oddział szpitala w którym wówczas pracowała moja mama trafiła kobieta. Od razu się przyznała, że właśnie wróciła z kraju w którym ta grypa była obecna i ma klasyczne objawy. Więc ją położyli na sali sześcioosobowej. To był piątkowy wieczór, więc żadnych badań jej nie zrobili. Lekarza prowadzącego też nie miała. Przeleżała tak cały weekend. Miała kontakt nie tylko z pacjentami i personelem (który oczywiście nie miał żadnych środków ochronnych bo po prostu ich nie było), ale także z masą odwiedzających. Dopiero w poniedziałek dostała lekarza prowadzącego, który zadecydował, że kobieta ma leżeć w izolatce, na drzwiach której wywieszono kartkę z napisem "uwaga- świńska grypa". Środków ochronnych nadal nie dostarczono. Całe szczęście okazało się, że to była "tylko" zwykła grypa. Ale od tamtej pory przeraża mnie myśl o jakiejkolwiek epidemii w Polsce.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 452 (500)
zarchiwizowany

#61119

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Kudlika przypomniała mi historię sprzed kilku lat.
Byłam szczęśliwą posiadaczką suczki rasy terier walijski. Pewnej letniej nocy, zauważyliśmy z rodziną, że z psem dzieje się coś dziwnego. Około północy zaczęła nerwowo krążyć po mieszkaniu popiskując cicho. Pierwsze podejrzenie- musi się załałatwić. Co prawda była na spacerze dwie godziny wcześniej, no ale wiadomo- pies już dość stary, pęcherz ma słabszy. Ojciec wyskoczył na szybki spacer, ale nic to nie dało. Pies nadal zachowywał się dziwnie. No to dawaj w auto i do lecznicy całodobowej. Tam pani weterynarz pobieżnie obejrzała suczkę i stwierdziła, że to kolka nerkowa. Dała jej zastrzyk rozkurczający, pozachwycała się urodą i tyle. Ledwo wysiadłam z auta pod domem, Psota przewróciła się i dostała drgawek. Puściły jej też zwieracze. W domu taki atak powtórzył się jeszcze kilka razy, więc ok. godziny 5 nad ranem postanowiliśmy ponownie udać się do weterynarza. Tym razem wybraliśmy inną lecznicę- najstarszą w mieście, renomowaną i świetnie wyposażoną. Pojechał tam mój brat. Weterynarz stwierdził, że on nie wie co to jest- może coś neurologicznego a może nie. Badań żadnych też nie zlecił. Podał jej za to relanium na te drgawki. Tyle tylko, że źle dobrał dawkę... jednym słowem- podał niewielkiemu, ważącemu niecałe 10 kg psu dawkę czterokrotnie za dużą. Na efekty nie trzeba było długo czekać- po jakiejś godzinie od podania sparaliżowało jej tylnie łapy.
Rano zadzwoniliśmy do naszego weterynarza. Przyjechał niezwłocznie do domu. Pobrał jej krew do badań, zostawił leki uśmierzające ból i antypadaczkowe. Paraliż się niestety nie cofnął. Następnego dnia przyszły wyniki badań. Były bardzo złe- lekarz podejrzewał nowotwór mózgu. Kolejne badanie potwierdziło diagnozę. Musieliśmy podjąć decyzję o uśpieniu suczki.
Zdaję sobię sprawę, że pies był nie do uratowania, ale mam żal do weterynarza ze znanej lecznicy, że przez jego błąd pies nie miał szans spokojnie przeżyć ostatnich dwóch dni.

Weterynarz

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (198)

#43810

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak przy okazji wysypu historii o rzucaniu różnymi przedmiotami w samochody i inne środki lokomocji.

Kilka lat temu mój brat jechał pociągiem w góry. Działo się to latem. Pogoda była piękna, więc okna w przedziałach pootwierane na oścież. Pociąg powoli dojeżdżał do kolejnej stacji, więc zaczął zwalniać, chociaż nadal jechał dość szybko. Akurat tamto miejsce upatrzyła sobie banda wyrostków do swojej kretyńskiej zabawy. Mianowicie, rzucali w przejeżdżające pociągi woreczkami z surową kaszą. Jeden taki woreczek wleciał przez okno do przedziału z moim bratem. Woreczek rozerwał się a zawartość rozprysnęła we wszystkie strony.

Niestety, zabawa miała swoją przykrą konsekwencję. Jakiś mężczyzna jadący w tym przedziale dostał ziarnem prosto w oko. Dość poważnie... ze stacji zabrała go karetka, wprost na ostry dyżur okulistyczny. Wyrostków nie złapano.

PKP

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (629)

#33914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na oddział na którym pracowała moja mama trafiła kiedyś dziewczyna. Miała dwadzieścia parę lat (21 albo 22, nie pamiętam już), ponad 170 cm. wzrostu i 23 kilo wagi. Anorektyczka, w stanie skrajnego wyniszczenia organizmu. Tak słaba, że ledwo się poruszała. Żołądek nie był w stanie przyjmować pokarmu. Do tego oczywiście anemia, już nie wspominając o włosach wypadających garściami. Jednym słowem - wrak człowieka.

Piekielność objawiła się w pieprzniętej mamusi dziewczyny. Dziewczyna odmówiła przyjmowania kroplówek odżywiających (500 kcal każda), gdyż bała się, że przytyje. Mamusia dzielnie ją w tym dopingowała. Przynosiła jej jogurciki light. Wszak córeczka robi karierę modelki. Nie działały żadne tłumaczenia, że przy takiej diecie dziewczyna szybko się przekręci. Mamusia chciała jedynie, żeby lekarze postawili dziecko troszkę na nogi, ale absolutnie nie może przytyć.
W końcu szpital musiał skierować sprawę do sądu o ubezwłasnowolnienie zarówno dziewczyny jak i jej matki.

Niestety, nie wiem jak historia się skończyła, gdyż dziewczyna została przeniesiona do specjalistycznego ośrodka leczenia zaburzeń żywienia.

służba_zdrowia

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 799 (863)
zarchiwizowany

#33849

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez brata.
Brat studiuje na pewnej politechnice. Na którymś roku miał wykłady razem z kilkoma innymi kierunkami, więc zajęcia odbywały się w ogromnej auli. Prowadzący używał na wykładzie tych śmiesznych małych mikrofonów przyczepianych do koszuli. Na którymś wykładzie profesorowi zadzwonił telefon. Wiadomo, wykładowca może więcej, więc powiedział studentom że to bardzo pilne i zaraz wróci. Wyszedł z auli i odebrał komórkę. Jak nietrudno się domyślić, cały czas miał przy koszuli włączony mikrofon. Tak więc studenci już po chwili usłyszeli w głośnikach głos profesora:
- tak, mhm... no... no... mhm... i banany kup, bo mi wszystkie wpierdzieliłaś...

Uczelnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (316)

#28729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dawna, bo sprzed ponad dziesięciu lat.

Jechałam autobusem. Traf chciał że ze mną jechali panowie kontrolerzy. Przy sprawdzaniu doczepili się do pewnego mężczyzny w średnim wieku. Pokazał on bilet ulgowy wraz z legitymacją inwalidy. Kanary niezbyt uprzejmie się do niego doczepiły, że facet w sile wieku, stoi normalnie, bez laski, protez etc. i pewnie legitymacje nabył w sposób niezbyt zgodny z prawem.
Na to pan sprawdzany zachowując stoicki spokój wyjął sobie... oko...
Większość pasażerów, z kanarami i mną na czele przybrało kolor świeżej, wiosennej trawki. Oczywiście więcej wątpliwości co do legalności dokumentu nie było.

komunikacja_miejska

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1141 (1183)
zarchiwizowany

#27106

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Służba zdrowia... kopalnia historii piekielnych, zabawnych, bulwersujących i niewiarygodnych.
Będąc nastolatką przechodziłam w pewnej przychodni specjalistycznej kurację odczulającą. Polegało to mniej więcej na tym, że przez 5 lat najpierw co tydzień, później coraz rzadziej ( co 4 tygodnie) przyjeżdżałam tam na szczepienie. Po zastrzyku musiałam jeszcze godzinę siedzieć w przychodni, czy aby organizm nie reaguje zbyt gwałtownie na alergen. Pacjenci po odczulaniu mieli swój pokoik w którym siedzieli ową godzinkę. Tam też usłyszałam historię o skrajnym niedbalstwie i nieodpowiedzialności.
Kilkanaście minut po moim zastrzyku do gabinetu zabiegowego zgłosił się chłopak, na oko 15- letni. Dopiero zaczynał kurację, więc zgłaszał się co tydzień. Tego dnia pielęgniarka nie mogła w lodówce znaleźć jego szczepionki ( lekarstwo było robione na zamówienie, pielęgniarki miały w zabiegowym lodówkę na podpisane szczepionki). Co się okazało? Tydzień wcześniej pielęgniarki zapomniały schować jego szczepionkę do lodówki. Przez 7 dni lek, który powinien cały czas leżeć w temperaturze max. 5 st. przebywał w temperaturze pokojowej... a było to lato...
W dodatku pielęgniarki jakoś nie zrozumiały swojego błędu i chciały zrobić mu zastrzyk z takiego felernego roztworu. Całe szczęście chłopak nie był palcem robiony i zrobił kobietom awanturę.
Koniec końców, pielęgniarki musiały zapłacić z własnej kieszeni za nowe opakowanie. Kosztowało to wtedy ok. 300-400 zł.
To nie jedyna wpadka pielęgniarek z tej przychodni. Kiedy ja zaczynałam kurację pielęgniarka "nie doczytała" zalecenia lekarza i próbowała mi zrobić zastrzyk z fiolki o najwyższym stężeniu (pierwsze opakowanie zawierało 3 fiolki- o stężeniu słabym, średnim i wysokim), mimo że powinnam dostać najsłabszą dawkę.

służba_zdrowia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (162)
zarchiwizowany

#24857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pojawiło się tu kilka historii o oszukiwaniu starszych osób metodą "na wnuczka". Niestety, moja ś.p. babcia była osobą naiwną i dała się wrobić w ten sposób (standard, telefon- ciociu, kupuję samochód, ale mi pieniędzy zabrakło). Jednak kilka miesięcy później znowu próbowano ją oszukać. Ten sposób jeszcze nie pojawił się na Piekielnych, więc ostrzeżcie swoich starszych krewnych.
Pewnego letniego dnia babcia wracała do domu z pobliskiego bazarku, gdy obok niej zatrzymał się samochód. W środku siedziała para, mężczyzna za kierownicą, kobieta obok. Kobieta zapytała babcię o drogę do jednego ze szpitali. Pytała po polsku, ale z dość silnym akcentem. Babcia zaczęła tłumaczyć, ale że szpital znajdował się daleko od miejsca akcji, kobieta poprosiła żeby babcia wsiadła i pokierowała nimi. Babcia, naiwna zgodziła się. W samochodzie kobieta opowiedziała babci że przyjechali z Czech czy tam Słowacji, ponieważ jej brat jest kierowcą TIR-a i w okolicy mojego miasta miał poważny wypadek. Trafił do szpitala i miał mieć dość poważną operację, za którą musiał zapłacić. Kobieta wyjęła z torebki dość dużą ilość Euro i zapytała babcię czy nie rozmieniłaby jej to na złotówki. Babci dopiero w tym momencie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Powiedziała, że nie nosi takich sum przy sobie (było tam coś ok. 500 Euro). Kobieta zaproponowała, że podjadą do jej mieszkania lub bankomatu żeby babcia wzięła potrzebną sumę. Oferowała korzystniejszy kurs niż w kantorze. Babcia całe szczęście pamiętała gorzką lekcję poprzedniego oszustwa, więc zażądała żeby ją wysadzić i wzburzona wróciła do domu.
Rzecz miała miejsce w Łodzi, jednak takie próby oszustwa mogły mieć miejsce i w innych miastach. Przekażcie to proszę swoim bliskim.

Ulica

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (198)
zarchiwizowany

#24650

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz o papierologii i mnożeniu bytów ponad miarę.
Kilka lat temu skończyłam studia licencjackie na pewnym wydziale pewnego uniwersytetu. Ponieważ sam licencjat to dla mnie za mało, postanowiłam pójść na studia magisterskie. Ten sam kierunek, wydział i uniwersytet. Rzecz w teorii banalnie prosta, wszystkie moje dokumenty, jakie złożyłam przy okazji rekrutacji po maturze grzecznie leżały sobie w mojej teczce w wydziałowym archiwum. Na logikę wystarczyłoby donieść tylko zaświadczenie o ukończeniu studiów pierwszego stopnia. Jednak to by było zbyt piękne i rozsądne. Zgodnie z zasadami rekrutacji musiałam zanieść również świadectwo maturalne. A więc, poszłam do dziekanatu, gdzie z mojej teczki wyciągnięto owo świadectwo. Z papierkiem weszłam 2 piętra wyżej gdzie urzędował pan od rekrutacji. Dałam mu świadectwo, które on, wraz z zaświadczeniem o ukończeniu studiów zniósł 2 piętra niżej i włożył do mojej teczki...
Gdzie tu sens, gdzie logika

fabryka magistrów

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (220)