Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

awanturnica

Zamieszcza historie od: 1 grudnia 2012 - 13:57
Ostatnio: 30 kwietnia 2018 - 5:23
  • Historii na głównej: 5 z 13
  • Punktów za historie: 3148
  • Komentarzy: 37
  • Punktów za komentarze: 194
 
zarchiwizowany

#58950

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą przedstawię, jest po części piekielna, a po części zabawna. Miała ona miejsce ok. 8 lat temu w ośrodku jeździeckim, do którego uczęszczałam na jazdy, a który swego czasu był moim drugim domem.

W ośrodku była, poza innymi końmi, zimnokrwista (pogrubiana) klacz, którą właściciel kupił za małe pieniądze od jakiegoś chłopka, z uwagi na fakt, iż była bezpłodna. Nazwijmy ją Fiona. Fiona została przyuczona do jazdy wierzchem, ale głównie sprawdzała się w zaprzęgu, a zimą na kuligach. Mieliśmy w stajni również ogiera. Dajmy mu Shrek. Shrek był niezwykle temperamentny, wypuszczano go na wybieg tylko samego. Na widok innego konia, a nawet swego własnego odbicia w lustrze dostawał totalnego świra, toteż wykorzystywany był głównie do krycia. To tak słowem wstępu.

Historia właściwa wydarzyła się pewną śnieżną zimą. Moja koleżanka, z którą przychodziłam na jazdy, przyjmijmy, że Ania, bardzo lubiła Fionę. Pewnego zimowego poranka wybrałyśmy się w teren. Ania jechała na Fionie. Po dość długim i wyczerpującym terenie, Ania stwierdziła, że z Fioną jest coś nie tak, że ciężko oddycha, nie ma siły dotrzymywać mi kroku i coś chyba jej jest. Powiedziałyśmy o tym instruktorce. Fiona została wyłączona z pracy na kilka dni,a jej zachowanie tłumaczono przepracowaniem związanym z licznymi kuligami, które ciągała w ostatnim czasie. Po kilku dniach Fiona musiała jednak wrócić do pracy. Wydawało by się, że czuła się lepiej, ale niestety było to jedynie złudne wrażenie. W trakcie jednego z kuligów Fiona zwyczajnie zatrzymała się i nie chciała dalej iść. Została doprowadzona do stajni i wstawiona do boksu. Wezwano weterynarza. Wszyscy zachodzili w głowę, co może dolegać naszej biednej Fionie. Prawda okazała się być zadziwiająca...

Weterynarz przyjechał dość szybko. Zanim jednak się pojawił,jedna z dziewczyn uczęszczających do stajni zażartowała, że Fiona ostatnio coś chyba przytyła, może jest źrebna? Wszyscy ją jednak wyśmiali, wiadomym było, że Fiona nie może mieć dzieci, a nawet jeśli by mogła, to kiedy miałaby zajść w ciążę, jeśli nie była kryta? Niestety, bądź stety, weterynarz potwierdził przypuszczenia koleżanki, które zostały wyśmiane. Fiona była w 11, czyli ostatnim miesiącu ciąży i po 2 dniach urodziła swojego 1 w życiu źrebaka. Maleństwo było zdrowe i piękne. Pozostało pytanie: skąd ta ciąża?
Odpowiedź przyszła sama. Chłopcy stajenni przyznali się, że czasem żal robiło im się Shreka i wyprowadzali go nocą na wybieg razem z Fioną. Wiedzieli bowiem, że była ona bezpłodna i nawet jeśli "do czegoś między nimi dojdzie" to bez "konsekwencji". I Shrek i Fiona zdawali się lubić te nocne spotkania. Jakiś czas po takiej całonocnej "randce" oba konie były spokojniejsze i jakby szczęśliwsze. Jako, że Fiona była zimnokrwista i zawsze "przy kości", to ciężko było zauważyć u niej ciążę, której zresztą nikt się nie spodziewał. Stajenni mieli zostać ukarani, ale jako że wszystko dobrze się skończyło i każdy pokochał małą "niespodziankę", to wybryk im podarowano... Mimo wszystko według mnie zachowanie stajennych było nieodpowiedzialne, ponieważ zagrażało życiu Fiony, która do końca ciąży była eksploatowana jak w pełni zdrowy koń, a jej ciąża nie była od początku monitorowana.

stajnia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (47)

#58429

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Natchniona historiami o piekielnych właścicielach mieszkań, postanowiłam opowiedzieć o pewnym Piekielnym Właścicielu (PW), który wynajmował mnie i mojemu współlokatorowi dwupokojowe lokum w centrum pewnego miasta wojewódzkiego. Zdecydowaliśmy się wynająć od PW mieszkanie ze względu na, jak na tę lokalizację, dość niski czynsz, opłaty również nie były wygórowane. Jako "studenciaki" nie oczekiwaliśmy w zamian wysokiego standardu. Ot, aby na głowę nie kapało, spać gdzie było, grzyba żadnego na ścianach nie było i podstawowe sprzęty, typu pralka i lodówka się w nim znajdowały. No i na uczelnie było blisko :) Mieszkanie warunki spełniało, toteż szczęśliwi i pełni nadziei rozpoczęliśmy współpracę z PW. Oczywiście nie mogło być tak pięknie, bo wtedy nie byłoby tej historii. Oto kilka piekielności, które zgotował nam PW:

1. Wizytacje.
PW wpadał kiedy miał na to ochotę. Nie raz się zdarzało, że kiedy zrobiłam sobie "dzień leniuszka", czyli w piżamach leżałam cały dzień pod kocem z paczką popcornu i colą, on wbijał sobie jak do siebie (bez pukania), bo on czegoś zapomniał/coś przyniósł/musi coś sprawdzić. Raz przyszedł z rzeczoznawcą oglądać ścianę w moim pokoju, kiedy tak właśnie sobie leżałam! Uprzedzając pytania: na początku byłam w zbyt wielkim szoku żeby zwrócić mu uwagę, późniejsze próby nie dawały absolutnie efektów.

2. Wtrącanie się w nasze życie.

Notoryczne pytania: co studiujemy, czy jesteśmy parą, kiedy ślub, kiedy dzieci, a czemu tu tyle butów, gdzie pracujecie, ile zarabiacie i tym podobne. Był to starszy człowiek, więc tłumaczyliśmy sobie, że po prostu tak ma, taki typ i właściwie jest nieszkodliwy, ale po jakimś czasie jak się "rozkręcił" to stało się nie do wytrzymania.

3. Pieniądze.

O nie konflikty były największe i przez nie niestety zakończyła się nasza współpraca.
Mieszkanie było w starej kamienicy, mimo, że odmalowane i odświeżone, to instalacja elektryczna była stara. Co chwila coś się psuło z tego względu. PW od razu powiedział, że jeśli chcemy coś w nim "ulepszać", to na swój koszt, ale za naprawy starego sprzętu płaci on. Zgodziliśmy się. Odmalowaliśmy wannę, wymieniliśmy dywaniki w łazience i kotarę. W kuchni też parę rzeczy wymieniliśmy. Pewnego razu, kiedy brałam kąpiel, nastawiłam w łazience taki malutki piecyk elektryczny, żeby było mi cieplej. Niestety, gniazdko do którego go podpięłam nie posiadało uziemienia i wtyczka, która była gumowa stopiła się i wtopiła w gniazdko. Trzeba było wyłączyć prąd w całym mieszkaniu, żeby wyjąć gniazdko. Powiedzieliśmy właścicielowi - obiecał wezwać kogoś do naprawy. Jak się możecie domyśleć nic z tym nie zrobił.

Przez nieprawidłowo zabezpieczone gniazdka popsuła nam się pralka. Wychodząc do pracy nastawiłam pranie, po powrocie zastałam całą kuchnię (tam stała pralka) w wodzie. Akcja zmywanie podłogi, wyrzynanie prania i wietrzenie łazienki trwała pół nocy. Na drugi dzień wezwaliśmy właściciela. Części wody niestety nie dało się z pralki usunąć i zaczęła ona po prostu śmierdzieć. PW stwierdził wtedy, że "któreś z nas ZESRAŁO się do pralki". Po tych słowach nie wytrzymałam i wyprosiłam go z mieszkania. Na drugi dzień PW przeprosił za swoje zachowanie i zobowiązał się przyprowadzić pana, który naprawi pralkę. Nie było mnie wtedy w domu, ale współlokator opowiadał, że przyjechali obaj (PW i naprawiacz pralki [NP]). NP po rozebraniu pralki stwierdził, że nastąpił w niej wybuch kondensatora, o ile dobrze pamiętam, choć nie znam się na tym i że spowodowane jest to źle zabezpieczonym gniazdkiem elektrycznym. Gdy przyszło do płacenia za usługę, PW stwierdził, że nie ma przy sobie gotówki. Poprosił więc mojego współlokatora o zapłacenie za naprawę, a on miał oddać pieniądze następnego dnia. Jak się domyślacie - nie pojawił się.

Parę tygodni później pralka znów wybuchła. Byłam wtedy sama w domu. Zadzwoniłam do PW, a on dał mi numer do NP. NP przyjechał tego samego dnia i po rozkręceniu pralki stwierdził, że wybuchł drugi kondensator. NP powiedział, żeby zadzwonić do PW i dać mu go do telefonu i żeby nie dać się wrobić w zapłatę za tę naprawę, bo to nie jest nasza wina, ale po pierwsze wieku pralki, a po 2 starej instalacji elektrycznej. PW przez telefon zobowiązał się odliczyć nam kwotę naprawy od czynszu, toteż zadowolona zapłaciłam NP jakieś 80zł i zapomniałam o sprawie.

Wtem nadszedł piekielny dzień zapłaty za czynsz. Przeczuwając co nastąpi, mój współlokator ulotnił się na piwo z kumplami, a ja zostałam oddelegowana na spotkanie z PW. Po przekazaniu mu pieniędzy za czynsz z odliczoną kwotą obu napraw pralki, PW dostał takiej piany, że bałam się, że zrobi mi krzywdę. Oczywiście skrzyczał mnie, że nie tak się umawialiśmy, że to wszystko zmyśliłam i za jedną naprawę mamy mu oddać, bo to my popsuliśmy pralkę. Po moim stanowczym "nie dostanie Pan więcej pieniędzy, umawialiśmy się tak jak mówię" i prośbie zadzwonienia do NP, PW zaczął krzyczeć, że przecież oboje pracujemy (dorywczo) i NAS STAĆ, więc czemu nagle wydziwiamy. Koniec końców ja też nie wytrzymałam, kazałam mu na siebie nie krzyczeć, z bezsilności się rozwyłam. Dziad dał nam 2 tygodnie na opuszczenie jego włości. Byliśmy wtedy młodzi i głupi, mogliśmy wcześniej się wynieść lub inaczej to rozegrać, ale to była jedna z pierwszych stancji, a poza tym jakoś zawsze uczono mnie szacunku dla starszych mimo wszystko...

P.S. Przyprowadzał sobie ludzi na oglądanie mieszkania kiedy chciał, podczas naszej obecności a my wtedy ich informowaliśmy jakie niespodzianki na nich czekają, jeśli zdecydują się je wynająć.

LUBLIN

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (466)
zarchiwizowany

#58428

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam piekielnych z moją debiutancką historią :)
Sprzed chwili.
Siedzę sama w domu wykorzystując ostatnie godziny przed egzaminem na prawo jazdy na rozwiązywanie testów, gdy błogą ciszę przerywa mi dźwięk telefonu stacjonarnego. Podniosłam się leniwie z kanapy ciągle w głowie mając "zasadę prawej ręki". Odbieram. W słuchawce miły kobiecy głos zaczyna prawie że wyśpiewywać swój monolog:
-Piekielna Telefonistka: Dzień dobry! Dzwonię z firmy "jdsbchdbchd bchbchds"! Chciałabym zaprosić Państwa na niesamowite spotkanie! Spotkanie to odbędzie się w hotelu "bardzofajnyhotel" w dniu jutrzejszym o godzinie 16:00......

Tu postanowiłam Pani przerwać. Nie tylko dlatego, że o tej porze wszyscy domownicy są zwykle w pracy, nie dlatego, że nie chciało mi się z nią gadać, ale dlatego, że domyśliłam się o jakie "spotkanie" może chodzić (kołdry/garnki/leczące wszystkie choroby lampy itp.). Jednak wyznając zasadę "żadna praca nie chańbi" wysłuchałam Pani do końca zdania po czym uprzejmie poinformowałam, iż: "Dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani".

Nim skończyłam swoje zdanie w słuchawce rozległa się głucha cisza i sygnał "pip pip pip".


Grunt to szacunek do potencjalnego klienta.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (25)