Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cathyalto

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 23:59
Ostatnio: 8 lutego 2017 - 10:15
  • Historii na głównej: 23 z 38
  • Punktów za historie: 18711
  • Komentarzy: 565
  • Punktów za komentarze: 3536
 
zarchiwizowany

#63377

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może nie jest piekielna, ale doskonale pokazująca jak niewiele trzeba by uratować komuś życie.

Wieczór, godzina 19. Dostajemy zgłoszenie o nieprzytomnym mężczyźnie. Jedziemy pod wskazany adres. Na miejscu widzę młodego chłopaka reanimującego poszkodowanego. Gdy podchodzę bliżej słyszę, jak chłopak reanimuję mężczyznę w takt piosenki Bee Gees – Stayin Alive.

Dla niewtajemniczonych:


Tak mało potrzeba by pomóc, a spoty tego typu zostają w pamięci na długo.

praca

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (375)
zarchiwizowany

#60867

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Szykowałem się na studia. Żeby mieć za co utrzymać się przez pierwszy rok, potrzebna kasa. Więc roboty szukać, Piracie!

1. Hipermarket, rozkładanie towarów. "Będzie psuł pan wizerunek firmy swoją osobą". Brutalnie, ale szczerze. OK, szukamy dalej.

2. Inwentaryzacja. "No ja jakoś pewny nie jestem, czy będzie pan tu pasował", połączone z nerwowym wzrokiem, uciekającym przed moją blizną. Trochę dziwne, ciężko jest nie pasować do nocnej zmiany, gdzie widzi mnie chyba tylko straż, no ale OK, szukamy dalej.

3. Pracownik produkcji. "Nie przyjmujemy tu przestępców". Może i jestem półślepy, ale to była lekka przesada. Ci Węgrzy są "lekko" stereotypowi. To znaczy sam pewnie bym się wystraszył siebie, gdybym nim nie był... Rozumiecie?

4. Budowa, pomocnik murarza. "Odezwiemy się jeszcze". O dziwo, odezwali się po miesiącu. Pan Nadzorca przyznał się, że szperał w kartotekach kryminalnych... Znalazł tylko mandat za palenie w miejscu publicznym, jeszcze w Polsce(tak, wiem, złe dziecko ze mnie było). Witamy na pokładzie, przepraszam za zwłokę itd. Pierwszy "spoko koleś", jakiego udało mi się spotkać od dawna w tamtym czasie, do tej pory mile wspominam te 3 miesiące pracy u niego...

Oczywiście było tego więcej, ale zapomniałem/nie było godne uwiecznienia/bariera językowa była głównym powodem odrzucenia. Co poradzisz :D

Heves Węgry

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (334)
zarchiwizowany

#56747

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Misiek212 która znajduje się tu: http://piekielni.pl/56682#comments przypomniała mi moją własną z wakacji.

Jako, że jestem szczęśliwą posiadaczką dwóch czworonogich a zarazem futrzastych przyjaciół (są to czarny terier rosyjski - suczka ; oraz shih-tzu - samczyk), w końcu musiało się coś wydarzyć. Życie nie znosi pustki. Ale wracając do meritum. Psy to dwie włochate, przyjacielskie kulki. Co prawda charakterne okrutnie ale ogólnie nie robią nikomu krzywdy. Nie znoszą jedynie pijanych ewentualnie naćpanych ludzi. I zawsze stają w mojej obronie.

Pewnego razu wyszłam z moimi dwoma futrzakami na spacerek. Bardziej żeby pobiegać, odetchnąć świeżym powietrzem (w dużym mieście na takie luksusy nie mogę sobie pozwolić - gdy jadę do domu na wakacje to mogę). Sprawdziłam czy łąka, gdzie znajduje się (co istotne dla tej historii) górka, która na ogół jest pusta, rzeczywiście jest pusta i spuściłam swoich przyjaciół ze smyczy. Psy biegając po chaszczach tworzyły swoją własną wersję zabawy w chowanego.

Stojąc na tej górce uważnie obserwowałam co się dzieje. Widziałam, że do łączki zbliżyła się jakaś baba z własnym psem. Był to jakiś wilczur - jakaś mieszanka. Myślałam, że psy i rodzice znają się z tą właścicielką i psem. Dlatego nie wołałam zwierzaków do siebie.

Kobieta nie zauważyła tego, że terierka biegała sobie za górką. Natomiast doskonale widziała biegającego shih-tzu. Komenda, którą podała swojemu mieszańcowi zwaliła mnie z nóg - "bierz go" - wskazując na mojego małego kudłatego psa. Wystraszona nie na żarty zdążyłam tylko zawołać teriera i powiedzieć "broń grubego". Gruby - shih-tzu zaczął piszczeć wystraszony (na szczęście w ostatniej chwili moja terierka stanęła przed nim). Moja suczka (szkolona na posłuszeństwo) pierwsze co zrobiła to "pacnęła" wroga łapą - zawsze najpierw dla ostrzeżenia bije łapą wrogów dopiero potem pokazuje swoją siłę. Gdy tamten nie chciał odpuścić mocno warknęła a potem powaliła swojego przeciwnika (zapomniałam dodać terierka miała kaganiec).

W chwilę później właścicielka wilczura dobiegła i wyzywając mnie od kobiet lekkich obyczajów. Przy czym ja cała w nerwach zapytałam czy to takie zabawne napuszczać dużo większego psa na małe coś co ledwo od ziemi odstaje. Powiedziała, że g*wno ją to obchodzi, że jej pies lubi rzucać się na kundle i nadal będzie to robił. A ja mam się trzymać z dala od jej pieseczka ze swoim wielkim czarnym pchlarzem. Wściekłam się odwołałam teriera, zapięłam ją na smycz a shih-tzu wzięłam na ręce i poszliśmy w kierunku domu.

A ja do tej pory zastanawiam się "co to do cholery jasnej miało być?". Podobno ojciec miał z tą samą babę podobną akcję. Z resztą psiarze z mojego miasta też.

P.S Wybaczcie za ewentualny chaos ;)

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (302)
zarchiwizowany

#41493

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak matka potrafi zniszczyć życie córce wchodzącej w dorosłe życie...

Do lat 16 moje życie było pasmem nieszczęść. Nie miałam koleżanek, kolegów, byłam gruba, brzydka, nosiłam wielkie okulary i byłam nieśmiała. Całe dnie przesiadywałam przed komputerem, sporadycznie chodziłam na spacery. Sama. Matce to odpowiadało, chwaliła jaką to ma cudowną córkę, w domu siedzi, a wiadomo jaka to dzisiejsza młodzież.

Miesiąc przed ukończeniem szesnastki, poznałam cudownych ludzi, którym nie przeszkadzał mój wygląd, a ja się coraz mniej go wstydziłam, też wielkie okulary zrzuciłam rok wcześniej. Przy tym również cudownego chłopaka, który wyciągnął mnie ze wszystkich kompleksów. Schudłam 10 kg, nie dla niego oczywiście i w długi okres czasu. Byłabym szczęśliwa jak nigdy w życiu. Gdyby nie moja matka... Jako szesnastoletnie dziewczę musiałam być o godzinie 21 w domu w wakacje. Jeśli spóźniłam się choćby o minutę - matka wysyłała dziesięć smsów w ciągu pięciu minut z wyzwiskami. Jaką to urwą jestem, że ona mnie znajdzie. Tak jak wtedy, kiedy odbywały się dni naszego miasta. Typowe: impreza do północy, całe miasto się bawi, mnóstwo koleżanek, znajomych. Pozwoliła, oczywiście. Pięć minut przed godziną dwunastą wparowała do owego chłopaka i zrobiła awanturę na pół miasta. Nie chciała słuchać, że przyszliśmy na chwilę po bluzy i miałam wracać do domu. Na nowo zostałam ladacznicą i urwą. Potrafiła o godz dwudziestej szukać mnie w mieście i bić przy znajomych. Nie byłam święta, zdarzało się piwko, dwa, grubsza impreza, ale tylko w weekendy. Wracałam na czas do domu, nie awanturowałam się. Nie rozumiała. Wystarczyło, że nie odpisałam na jednego smsa, żeby znalazła powód do poniżenia mnie.

Dzisiaj lat mam 19. Dalej to robi, tylko już nie szuka. Potrafi tak mną szarpać, że przez kilka dni noszę siniaki na rękach. Jej smsy nie zmieniły się nawet o jotę, a wczoraj wyzwała mnie od prostytutek, kiedy pomalowałam oczy. A ważny jest fakt, że nie maluję się codziennie i nie pamiętam kiedy ostatni raz malowałam rzęsy. Wyzywa mnie od brudasek, od małych szmat, mój chłopak jest alfonsem i j*bakiem. Jestem uzależniona od jej humorów. Kiedy ma dobry i kiedy nie wyjdę z domu, jest cudowna, ciągnie za rękę do sklepu kupić nowe rzeczy. Wystarczy, że wyjdę z domu na pięć minut - jestem prostytutką, szmatą. Kiedy nie pisze, mam wrażenie, że mam problem z siecią. Do moich koleżanek potrafi napisać, że są nie odpowiednie dla mnie jako koleżanki, a dla chłopaka, że wróciłam wczoraj po dwóch piwach. I żeby tego było mało - pisze to z mojego facebooka. Wczoraj przeskrobałam, gdyż wyszłam z nieodpowiednią koleżanką, dzisiaj nie mam wstępu do lodówki. I wiele więcej, szkoda wymieniać. Mam serdecznie dość, ale niestety możliwości wyprowadzki nie mam.

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (319)

#40719

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pełno jest historii o ludzkiej znieczulicy, ale po tym co się stało, ciężko mi będzie następnym razem komuś pomóc.

Idę sobie spokojnie do sklepu, aż tu nagle na środku ulicy gromada ludzi. Podchodzę, widzę chłopaka, najwyżej dwadzieścia lat, nieprzytomny. Przyglądam się, na ręku silikonowa bransoletka z napisem "MAM CUKRZYCĘ". Długo się nie zastawiając sprawdzam tętno, dzwonie na pogotowie i przedstawiam całą sytuacje. Karetka była po jakiś pięciu minutach. Wychodzą ratownicy i nie zdążyli podejść jak gówniarz wstaje i ryczy na całe gardło:
- O k*rwa, ale była akcja!
Po czym wybiega za najbliższy blok gdzie już czekała na niego horda rozbawionych kolegów.

Mam tylko nadzieje, że zapłacił jakąś grzywnę za niepotrzebne wzywanie pogotowia, bo zaraz po tym zdarzeniu oddaliłam się wściekła.

ulica

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1061)

#39501

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam w pewnym supermarkecie i kupowałam córce przybory szkolne. Obok mnie stała pewna [D]amusia z synkiem, wybierali maluchowi plecak. W końcu wybrał sobie jakiś zwyczajny z autami. Poszli szukać piórnika. [D] nagle coś zaczęła mieszać w tych piórnikach aż zobaczyła [P]racownicę i tu się zaczęło.

[D]: Przepraszam, a gdzie jest piórnik do kompletu?
[P]: Jaki piórnik?
[D]: No do plecaka! Syn wybrał sobie plecak więc poszłam poszukać piórnika do kompletu, gdzie go znajdę?!
[P]: Ale... nie ma piórników do kompletu... Nie wiem, może jak pani poszuka to coś znajdzie...
[D]: Jak to możliwe?! Nie ma do kompletu?! Co to za sklep?! Albo mi pani znajdzie ten piórnik , albo nie wiem, nie wiem.. ! Ja się w tej sprawie muszę zmówić z mężem, to nie może tak być!
[P]: No, ale proszę się uspokoić. Mówiłam może jak pani coś poszuka to znajdzie coś podobnego.
[D]: Ja mam szukać?! A co ja tu pracuje czy jak?! Niewiarygodne! Wychodzę, bo nie wytrzymam nerwowo! Synek, idziemy!
[P]: Do widzenia...

Jeszcze trochę, a ja też bym nie wytrzymała...

market

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (581)

#37432

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze policji, a nad naszym bezpieczeństwem czuwała Milicja Obywatelska wspomagana przez ORMO i ZOMO, mieszkałem sobie w pewnym małym miasteczku. Jakie są małe miasteczka, wszyscy wiedzą. Tutaj każdy każdego znał, wszyscy wiedzieli, że "ta Nowakowa z końca ulicy nowe futro se kupiła, musiała d... dać" i tym podobne.

Miałem ja znajomego funkcjonariusza Obywatelskiej, swoją drogą całkiem przyzwoitego chłopa, tylko o dość specyficznym poczuciu humoru. Stasio (imię prawdziwe, bo po co zmieniać?) był też przy okazji hodowcą psów, konkretnie dobermanów. I to takim zawołanym, dbającym o psy lepiej niż o żonę i dzieci, jeżdżący z nimi po wystawach, ale też handlującym szczeniakami. A że mnie zamarzył się właśnie doberman, to i pogadałem ze Stasiem i umówiliśmy się, że właściwie to on mi może po znajomości jednego szczeniaka sprzedać, a właściwie dać, tylko żebym pokrył koszty szczepień i wyprawki. Takiej propozycji nie mogłem odrzucić, tyle tylko, że stanęło na tym, że dla mnie będzie ostatni ze szczeniaków, który nie znajdzie sobie właściciela.

Po pewnym czasie telefon od Stasia.
- Słuchaj, został mi jeden szczeniak, dalej chcesz?
- No pewnie.
- Dobra. To nawet jak skończę robotę, mogę ci go przywieźć do domu.
Pewnie, że się na to zgodziłem. Nie dość, że będzie pies rodowodowy prawie za darmo, to jeszcze mi go przywiozą. I okazało się to błędem.

Późny wieczór, siedzimy sobie z rodzicami przed telepatrzydłem. Gdzieś w oddali słychać wycie syren, które z każdą chwilą się zbliża. W pewnym momencie słychać już "orkiestrę" pod naszym domem. Oczywiście trzeba zajrzeć, co się dzieje, ale nie zdążyliśmy. Łomot w drzwi, wrzaski "Milicja! Otwierać bo wyważymy drzwi". My spanikowani. Cała szopka. Ludzie z okolicznych domów obserwujący, co się dzieje.

Co się okazało? Stasio wpadł na pomysł świetnego, jego zdaniem, dowcipu. Przywiózł szczeniaka. Dwoma radiowozami. Z całą ekipą. Na sygnale i z włączonymi "kolorofonami".

O opinii, jaką po tym zdarzeniu mieliśmy w okolicy, lepiej zamilczę. Plotki pojawiały się różne. A to melina pijacka i kogoś prawie zabiliśmy, a to bomby dla Solidarności w domu robiliśmy (czas niedługo po stanie wojennym), Wielu było takich, którzy widzieli nas wyprowadzanych z domu w kajdankach. Byli też tacy, którzy do momentu najpierw mojej, a później rodziców wyprowadzki patrzyli na nas z niechęcią, "bo coś było, ale pewnie po znajomościach ich wypuścili".

I tak, przez jeden dowcip, opinia rodziny zszargana na lata. Zresztą jeszcze później Stasio wyciął mi podobny numer, ale to już temat na osobną historię.

milicja znajomi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (882)

1