Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kabo

Zamieszcza historie od: 5 sierpnia 2011 - 18:04
Ostatnio: 17 listopada 2021 - 23:21
  • Historii na głównej: 6 z 12
  • Punktów za historie: 4909
  • Komentarzy: 311
  • Punktów za komentarze: 2345
 
zarchiwizowany

#15389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie jest to bardzo piekielna historia, ale jednak pokazuje, że olewactwo w pracy nie popłaca.

W poniedziałek wybrałam się z chłopakiem do Kauflandu. Jako, że mam teraz manię na zdrowe odżywianie, szukałam płatków musli. Znalazłam regał z promocją na takowe płatki, w różnych smakach. Wybrałam płatki, spoglądam w górę na cenę i... konsternacja. Z jednej strony na wielkiej tabliczce napisane "Musli, różne rodzaje, 5,55zł", z drugiej zaś "Musli, różne rodzaje, 6,99zł". Gramatura ta sama. Lekko zgłupiałam, zapytałam chłopaka, co o tym sądzi. Dostrzegł on cenę za kilogram 7,50zł (na tych samych tabliczkach), więc stwierdził, że cena za 750g (taka była gramatura) powinna wynosić 5,55zł. Uznałam jego tłumaczenie za logiczne i płatki zostały zakupione.

Z reguły nie zwracam uwagi na takie rzeczy, ale z ciekawości sprawdzam na paragonie. Nabita cena oczywiście 6,99zł. Udaje się więc do Punktu Obsługi Klienta.

Pani z POK nie była zbyt zadowolona z mojej wizyty, chyba zajmowałam jej ceny czas. Moje tłumaczenie zajęło jakieś dwa - trzy zdania, jednak już w połowie wypowiedzi pani z POK zajęta była dzwonieniem do pracownika obecnego na hali sprzedaży i konwersacją z nim. Ok, uznałam, że ma na tyle podzielną uwagę, by wysłuchać jednocześnie mnie i przedstawić sprawę współpracownikowi. Rozmawiała z nim kilka minut. W końcu pyta:
[P]ani z POK: Gdzie były te płatki?
[J]a: Na takim osobnym regale, wystawione w promocji.
[P]: Ale z której strony?
[J]: Z której strony czego? (Nie za bardzo wiedziałam, w jaki sposób określić umiejscowienie regału. W końcu mnie olśniło).
[J]: Przy mleku!
[P]: Aaaaaahaaa...
Pomijam fakt, że gdyby na początku wysłuchała mnie do końca, cały dialog byłby zbędny.
Pracownik w końcu umiejscowił płatki i sprawdził ich cenę:
[P]: "Po kodzie wchodzi" 6,99zł. A ile pani nabiło?
[J]: No właśnie 6,99zł, ale macie tam tez drugą cenę 5,55zł, która wprowadza w błąd...
[P]: Ale "po kodzie wchodzi 6,99zł".
[J]: Proszę pani, średnio mnie interesuje, co "wchodzi po kodzie". Ja skanera w oczach nie posiadam. Macie państwo na te płatki również cenę 5,55zł i cena ta jest myląca.
[P]: Ale co ja pani zrobię, "po kodzie wchodzi" 6,99zł...
Cały dialog odbywał się przerywany wydawaniem plecaków z szafek na numerki znajdujących się w POK ludziom, którzy po nie przychodzili (rozumiem, po co mieliby czekać na zakończenie sprawy takiego upierdliwca, jak jak:)) oraz ustawianiem, przestawianiem i poprawieniem rzeczy wszelakich, które znajdowały się za ladą POK.

Zdenerwowana sytuacją, nie chcąc stać się naprawdę piekielna, powiedziałam pani z Pok, aby zrobili coś z cenówką, bo wprowadza klientów w błąd, podziękowałam i nie czekając na odpowiedź odeszłam.

Na parkingu czekał mój chłopak. Gdy, trochę zdenerwowana, opowiedziałam mu mnie więcej przebieg tej jakże pouczającej rozmowy, porwał telefon i pobiegł do sklepu. Wrócił ze zdjęciem feralnej cenówki.

Finał? Wysiliłam się, napisałam do centrali Kauflandu dw rzecznika konsumentów maila dwa razy dłuższego, niż ta historia. Dołączyłam skan paragonu i zdjęcie dwóch różnych cen na ten sam produkt. Odpowiedź dostałam tego samego dnia. Prosili o podanie numeru kontaktowego, aby mógł zadzwonić do mnie dyrektor zgłoszonej placówki i sprawę wyjaśnić, lub o ponowną wizytę w omawianym sklepie, gdzie moja reklamacja zostanie pozytywnie rozpatrzona. Poproszono również o adres korespondencyjny celem przesłania bonu w ramach rekompensaty. Telefon i adres podałam z zaznaczeniem, że sprawę uważam za załatwioną, gdyż nie chodziło tu o 1,44zł różnicy, a podejście pracownika. Bo gdyby pani w POK była miła i uprzejma, tak jak ja na początku byłam, a nie potraktowała mnie jak natręta, naprawdę nie chciałoby mi się pisać ani maila do centrali, ani tej historii na piekielnych.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (212)
zarchiwizowany

#15386

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdyby opisywana historia dotyczyła Polaków, Niemców, Wizygotów czy Galów, opisałabym ją tak samo, więc uprzedzam wszelkie oskarżenia o rasizm...
Historia sprzed kilku lat. Kupowałam w kiosku papierosy, bilety, nie pamiętam już co. Podeszła do mnie grupka młodych, kilku,-kilkunastoletnich Cyganów. O dziwo nie zapytali o pieniądze, tylko o to, czy mogłabym kupić im coś do jedzenia. Pomyślałam, że chyba faktycznie są głodni, więc się zgodziłam, i tak mając w planach wizytę w pobliskim spożywczaku.

Poszli za mną zadowoleni, byli nawet przyjaźni. W samym sklepie zaczęli wybierać sobie co lepsze frykasy, jakieś słodycze, serki pleśniowe, napoje energetyczne, batoniki itp. A że było ich kilku, wyszło tego na kilkadziesiąt złotych. Powstrzymałam ich zapędy stwierdzając, że takich rzeczy to ja im nie kupię, bo zwyczajnie nie mam pieniędzy. Ciągle słyszałam tylko "Ale kup nam, kup nam, jeszcze tylko to i tylko to". W końcu stwierdziłam, że tak łatwo się ich nie pozbędę.

Powiedziałam słaby głosem "Dobra, wybierajcie" i ustawiłam się nieopodal kas, a oni uszczęśliwieni ruszyli dzikim pędem między regały. Gdy tylko zniknęli mi z oczu, cichaczem opuściłam sklep i schroniłam się w oddalonym o dosłownie kila metrów solarium. Poczekałam parę minut i ruszyłam do domu...

Jeśli byliby głodni, wydaje mi się, że przy wyborze produktem kierowaliby się zgoła innym systemem wartości. Poza tym wiedziałam, że jeśli po prostu się nie zgodzę, będą za mną szli do samego domu. I szczerze mówiąc, trochę się ich bałam, bo wiele razy byłam świadkiem sytuacji, gdy Cyganie przestają być mili...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (229)