Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalulumpa

Zamieszcza historie od: 29 października 2012 - 12:29
Ostatnio: 3 stycznia 2021 - 18:37
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 2307
  • Komentarzy: 728
  • Punktów za komentarze: 6966
 

#59467

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tauron. Może być trochę chaotycznie, bo szlag mnie trafia.

Jakoś w grudniu mój narzeczony złożył w Tauronie pismo o przepisanie umowy na siebie w wyniku zmiany właściciela. Pismo złożył i zapomniał o sprawie, jednak miesiące mijały, odzew zerowy, licznikiem nikt się nie interesował, a rachunków brak. Trochę nas to zaczęło niepokoić, bo wiadomo jak to jest - im się nagle przypomni, a my wylądujemy z rachunkiem opiewającym na miliony.

W czwartek w końcu narzeczony się zebrał i poszedł do oddziału, by dowiedzieć się, że nasz licznik jest zapisany jako nieważny i powinien zostać już dawno temu zdemontowany, umowa miała zostać podpisana przy demontażu, a nowy licznik powinien być zainstalowany na następny dzień. Jednak "coś jest nie tak" i takie zlecenie nie poszło, więc miła pani powiedziała, że w poniedziałek między 8 a 9 przyjdą panowie i zlikwidują stary licznik oraz podpiszą umowę i umówią się na następny dzień na montaż nowego licznika. Myślimy - super, 20 stopni na zewnątrz, a my na dobę zostaniemy z lodówką i zamrażarką pełną jedzenia i bez prądu.

Weekend upłynął nam na kombinowaniu lodówki turystycznej, rozmowach z sąsiadami o krótkoterminowym użyczeniu miejsca w zamrażalniku oraz suszeniu mięsa, co by mogło dłużej wytrzymać.

Poniedziałek - na szczęście godziny pracy mamy obydwoje dość elastyczne, jednak od 8 siedzimy jak na szpilkach. 8:57 panów niet, my już poddenerwowani, więc dzwonimy na infolinię. Pani na infolinii mówi krótko i zwięźle, że przecież jeszcze 9 nie ma, więc mamy czekać, po czym w bezczelny sposób się rozłącza. Ok, ja w międzyczasie wykonuję telefon do szefa, że sytuacja podbramkowa, nie da rady, może się zjawię wieczorem, a na razie pracuję z domu.

9:10, luby już w butach dzwoni po raz kolejny - "dziwne, powinni do pana zadzwonić, ja nie wiem o co chodzi, ale proszę czekać MOŻE PRZYJADĄ". Bardzo mi pani poprawiła humor tym "może przyjadą", ale ok. Stwierdziliśmy, że ja zostanę, żeby wpuścić panów, a luby umowę podpisze w oddziale, bo znajduje się koło jego firmy. Zabrałam się za robotę, trochę czasu minęło, a panów dalej nie ma. Dzwonię więc do lubego, czy wie co i jak. Nic nie wie, nie dzwonili, ale zaraz zadzwoni na infolinię i da mi znać.

Trzecia rozmowa - panowie dziś nie przyjadą (!!!), bo są jakieś błędy w papierach i zanim podpiszą umowę z nowym właścicielem to były właściciel licznika musi podpisać jakiś świstek. Były właściciel, na którego jest poprzednia umowa nie żyje od kilku lat, a jego siostra, która sprzedała mieszkanie siedzi gdzieś za granicą i nie ma z nią kontaktu. Pani nie wie, co z tym zrobić, radzi przejść się do oddziału i spróbować to załatwić.

Powiedzcie mi proszę jak to jest możliwe - człowiek sam się do nich zgłasza, że rachunków nie zapłacił, a prąd pobiera, kombinuje jak się da i godzi się na dobowy brak prądu i to w warunkach, gdy nie może jedzenia wystawić na balkon, tylko musi się prosić sąsiadów, a Tauron nawet nie raczy powiadomić, że monterzy jednak nie przyjadą, bo coś się nie zgadza. W dodatku trzeba dzwonić TRZY razy, żeby się czegokolwiek dowiedzieć... Ręce opadają...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (665)

#49485

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widział mnie ktoś w ukrytej kamerze? Bo dalej nie chce mi się wierzyć, że to miało miejsce naprawdę...

Kilka dni temu czekając na autobus i paląc spokojnie papierosa w sporej odległości od przystanku zostałam przez kogoś zaczepiona klepnięciem w ramię. Wyciągam słuchawki z uszu i z ust Strażnika Miejskiego [SM] słyszę
[SM]: Czemu pani wyrzuciła tego peta na ziemię? Mandacik będzie...

Oszołomiona rozglądam się dookoła, patrzę na niego, na swoją rękę, w której tli się papieros, znów na niego... Podnoszę rękę z papierosem na wysokość twarzy i pytam:

[J]: Słucham?
[SM]: Dlaczego wyrzuciła pani peta na ziemię? Proszę pokazać dokument tożsamości, będziemy wypisywać mandacik...

Sytuacja osiągnęła już najwyższy poziom absurdu, ale próbuję dalej.

[J]: Pan chyba sobie żartuje, prawda?
[SM]: Nie, proszę pokazać dowód.
[J]: Może mi pan wytłumaczyć w jaki sposób wyrzuciłam niedopałek papierosa, skoro właśnie palę?
[SM]: Ja nie wiem, nie interesuje mnie to! Może miała pani dwa papierosy...
[J]: Tak, zazwyczaj palę dwa papierosy na raz i jeden wyrzucam w połowie...
(mniej więcej w tym momencie dopaliłam papierosa, odeszłam kawałek i zgasiłam go, wyrzucając do kosza)
[SM]: Proszę natychmiast pokazać dokument!
[J]: A kto prosi?
[SM]: JA!
[J]: To znaczy...?
[SM]: Ma pani obowiązek pokazać mi dowód osobisty, bo jak nie to inaczej sobie porozmawiamy!
[J]: A pan ma obowiązek mi się wylegitymować jeśli o to poproszę. Proszę o pokazanie odznaki.
[SM] zrezygnowany wyciąga odznakę, biorę telefon, zapisuję i odwracam się do jego milczącego do tej pory kolegi [SM2]
[J]: Pana też prosiłabym o okazanie odznaki.
[SM2]: Ale ja nic nie zrobiłem!
[J]: Nie szkodzi, chciałabym zobaczyć, czy rzeczywiście mam do czynienia z funkcjonariuszem...
[SM2] wyciąga odznakę, zapisuję i sięgam do torebki po dowód.
[J]: Od razu mówię, że mandatu nie przyjmuję, bardzo chętnie zobaczę się z panami w sądzie, a dodatkowo jak tylko wrócę napiszę na pana skargę.

[SM] i [SM2] już przestali być tacy cwani, coś się jeszcze pokręcili, pojąkali i wydusili, że dziś to tylko pouczenie będzie i żebym pamiętała, że nie wolno śmiecić... Dalej tego nie ogarniam...

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 843 (945)
zarchiwizowany

#43391

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając ostatnio kilka szkolnych historii przypomniałam sobie wiele sytuacji z tych czasów. Przytoczę Wam jedną, która wyjątkowo zapadła mi w pamięć... Trochę piekielna, ale we mnie budzi głównie śmiech ;)

Chodziłam ja sobie do liceum. Jednego z dwóch najlepszych w moim miasteczku, na wysokiej pozycji w województwie, mającym wspaniałą tradycję etc. Trzy lata tłuczenia nam do głowy, że powinniśmy być dumni z naszego LO zrobiły swoje ;) Moją wychowawczynią była Szanowna Pani Profesor Historyczka, której wiedza była na raczej marnym poziomie i nie potrafiła jej w żaden sposób przekazać. Ponadto była baaaardzo przewrażliwiona na punkcie swoich wychowanków, więc nie miała z nami łatwo (ucieczka jednego ucznia z ostatniej lekcji, albo wyjście na długiej przerwie z budynku szkoły powodowały u niej niemal atak serca). Nie byłam jakimś wielkim "łobuzem" w liceum - czasem się nie przyszło, raz na jakiś czas poszło się między lekcjami na papierosa - ot, licealna codzienność. Popularność wśród nauczycieli zyskałam głównie dzięki temu, że nie boję się wyrażać swojego zdania, co większości kadry wybitnie się nie podobało. Mówi się trudno - przywykłam do tego, że jestem "tępiona" za dyskusje szkole, więc spływało to po mnie jak po kaczce.
Ad rem: zdecydowałam się na zdawanie historii w wymiarze rozszerzonym, a znając moją SPPH postanowiłam całkowicie olać to, co przerabiane jest przez nią na lekcjach (i uczyć się tylko do sprawdzianów), a przygotowywać się do tego indywidualnie. SPPH w klasie maturalnej podzieliła ucznów na osoby zdające historię i osoby niezdające. Te pierwsze siedziały po jednej stronie sali i uczestniczyły w lekcji, a reszta mogła siedzieć i robić co innego, pod warunkiem, że są cicho. Mimo iż bardzo chciałam siedzieć po drugiej stronie sali to zostałam zmuszona do siedzenia wśród "historyków". Na niewiele to się zdało, bo zazwyczaj kończyło się to na tym, że ukrywałam się w dogodnym miejscu i rozwiązywałam krzyżówki starając się być niezauważona przez SPPH. Pewnego pięknego dnia, wciągnięta w wyjątkowo trudne sudoku czuję jak koleżanka z ławki trąca mnie w rękę i przerażona mówi, że jestem wzywana do odpowiedzi. Cóż - nie mam pojęcia w którym wieku w ogóle jesteśmy, ale idę - a nuż coś pamiętam :) Podchodzę do mapy - II WŚ. Uśmiech numer 6, mój ulubiony temat. Dostaję pytanie: działania na froncie wschodnim. Zaczynam odpowiadać - od początku opisuję najważniejsze wydarzenia, podaję daty, pokazuję miejsce, mówię o dowódcach, krótko opowiadam o działaniach wojennych itd. - po prostu wszystko, co przyszło mi na myśl. Mówię tak i mówię, w pewnym momencie SPPH mi przerywa i z wielkim wyrzutem w głosie mówi:

[SPPH] Kalulumpa! Przecież my tego jeszcze nie braliśmy! Ten temat przerobiliśmy tylko do połowy!
[JA] Eeee... Przepraszam, ale nie mam pojęcia co my w ogóle przerabiamy, ponieważ uczę się do matury własnym tokiem.
[SPPH] Ale jak to tak?! Tak nie można! Ty masz OBOWIĄZEK być przygotowana na każde zajęcia! Inaczej NIE ZDASZ MATURY!
[JA] Yyyy... Przepraszam, ale przecież odpowiedziałam na Pani pytanie, powiedziałam nawet o rzeczach, których jeszcze nie braliśmy, więc nie widzę powodu dla którego mój nadmiar wiedzy miałby poskutkować niezdaniem przeze mnie matury...
[SPPH] Masz być przygotowana na każde zajęcia!
[JA] Przecież jestem...
[SPPH] Może i masz wiedzę, ale za Twoje olewatorskie podejście do przedmiotu dostajesz plus dopuszczający.

Lekko mnie to zszokowało, nie powiem. Postanowiłam się upewnić

[JA] Co proszę? Chyba się przesłyszałam...
[SPPH] Nie, dobrze usłyszałaś. Nie mogę sobie pozwolić na to, by ktoś w taki sposób traktował moje zajęcia!

Zaczęłam się śmiać, powiedziałam dziękuję i wróciłam wreszcie do mojego sudoku :)

Wiecie co jest najzabawniejsze w tym wszystkim? Że dzięki mojemu olewatorskiemu podejściu do przedmiotu maturę z historii zdałam jako jedna z najlepszych w klasie (w szkole zresztą też), a na świadectwie mam dwie piękne oceny dopuszczające z zajęć prowadzonych przez SPPH :)

I uprzedzając pytania - nie kłóciłam się, bo to nie miało sensu. Na ocenach mi nie zależało, a swoje i tak wiedziałam. Za to po odebraniu świadectwa maturalnego mogłam z dziką satysfakcją podejść do niej i powiedzieć wprost, że moja dwója na świadectwie jest więcej warta niż piątki i szóstki jej klasowych lizusów... ;)

ogólniak

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (292)

#42048

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wydaje się być piekielne, ale gdy takie coś słyszy się kilka lub kilkanaście razy dziennie w KAŻDEJ możliwej sytuacji to można się wkurzyć - uwierzcie. Będą dwie historie - jedna opisująca codzienność, druga całkiem świeża, dotycząca jednej sytuacji:

Jestem wysoka. Do 1,90 m niewiele mi brakuje, a to raczej sporo na kobiece standardy ;) Nie przeszkadza mi to specjalnie, nie jest też powodem do jakiejś dumy - wzrost to wzrost i każdy ma jaki ma ;) Jednak 99% ludzi jakich spotykam po prostu MUSI powiedzieć "jaka pani wysoka! Gra pani w kosza/siatkówkę?" Takie coś słyszę wszędzie - w sklepie, w autobusie, ba! niektórzy potrafią nawet do mnie podejść na ulicy, klepnąć w rękę (zazwyczaj mam słuchawki, więc nic nie słyszę) i zadać mi to ARCYWAŻNE pytanie. Zazwyczaj po mojej negatywnej odpowiedzi jest jedna reakcja "powinna pani! szkoda marnować taki wzrost!"

Ekhm... Serio? Obcy człowiek będzie mi mówił, co ja POWINNAM w życiu zrobić? Milusio. Czy naprawdę jeśli ktoś jest wysoki to powinien uprawiać taki, a nie inny sport? Osobiście preferuję inne sporty, a za tymi dwoma nigdy nie przepadałam...

Pomijam już wścibstwo niektórych osób, które potrafią na ulicy, prosto z mostu zasugerować, że pewnie mam problemy ze znalezieniem faceta. Przepraszam, ale co wzrost ma wspólnego z moim życiem uczuciowym? Czy nie mogę związać się z kimś, kto jest na przykład niższy ode mnie? Bo co? Bo to "dziwnie wygląda"? Facet, z którym do niedawna się spotykałam spokojnie mógł wejść mi pod pachę i jakoś żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Ale obcy ludzie w pociągu/autobusie/sklepie wiedzą lepiej!

Historia numer druga: od dłuższego czasu mam problemy z kolanami - nie mogę klęczeć, kucać, przemęczać ich w jakikolwiek sposób. Ostatnio pogorszyło mi się do tego stopnia, że wchodząc po schodach mam łzy w oczach (a próg bólu mam całkiem wysoki), więc chcąc nie chcąc udałam się do lekarza "specjalisty", polecanego mi przez znajomych. Przychodzę, opowiadam w czym tkwi problem i słyszę odpowiedź:
- Pani jest wysoka! Panią muszą kolana boleć!
Na moje rozpaczliwe pytanie, czy nie mógłby coś z tym zrobić, usłyszałam, że właściwie to nic nie zrobi, bo i tak mnie będą boleć... Wkurzona wyszłam i szukam nowego lekarza. Pan dr przynajmniej usłyszał tyle "miłych" słów ode mnie, że nie próbował żądać ode mnie zapłaty za tę owocną wizytę. Na jego szczęście.

Tak, proszę państwa, mamy XXI wiek i postępowość medycyny kończy się na tym, że będąc powyżej przeciętnej linii wzrostu, muszę wyć z bólu wchodząc po schodach.
Kurtyny nie będzie...

Skomentuj (129) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 409 (709)

1