Profil użytkownika

katem ♀
Zamieszcza historie od: | 5 lipca 2010 - 22:34 |
Ostatnio: | 14 kwietnia 2025 - 20:27 |
- Historii na głównej: 4 z 10
- Punktów za historie: 1228
- Komentarzy: 3669
- Punktów za komentarze: 25370
Historia z serii: synowa vs teściowa.
Było to parę lat temu, pierwsza Wielkanoc po śmierci mojego męża. Mój syn miał wtedy dwójkę dzieci - jedno półroczne, drugie 2-letnie. Wymyślił sobie, że przyjedzie do mnie na tą Wielkanoc (praktycznie na dwa dni - przyjedzie w sobotę wieczorem i wyjedzie w poniedziałek rano). Miałam ją spędzić sama, ale w sumie i tak byłam w złym stanie psychicznym i było mi wszystko jedno, czy będę sama, czy nie, zwłaszcza, że jakoś Wielkiejnocy nie obchodziliśmy zbyt uroczyście (jesteśmy niewierzący) - ot, wyjeżdżaliśmy sobie z mężem nad morze do na te 3 dni. Było mi miło, że o mnie pomyślał, ale kazałam mu się upewnić, że jego żona nie ma nic przeciwko temu i że sobie sama poradzi - bo jednak, mimo, że też niewierząca, ale jakaś tam tradycja i małe dzieci. Za każdym razem upewniałam się, że uzgodnił to z Anką i ta nie ma nic przeciwko temu. Podobno zapewniała go, że w porządku, oczywiście niech do mnie jedzie, nawet dobrze, bo sobie od niego odpocznie.
Niedługi czas po owej Wielkanocy usłyszałam, jak on to mógł zrobić i zostawić ją na święta! Te pretensje sama też usłyszałam. Wtedy właśnie na własnej skórze przekonałam się, że internetowe przekonanie, że kobiety co innego mówią, co innego, robią, a jeszcze coś innego chcą są przynajmniej w jej przypadku prawdziwe. Sama takich nie znam, a moje dzieci były wychowane w przekonaniu, że jasno komunikujesz, czego chcesz.
Smutne to. Chciałam się zaprzyjaźnić z nią - przed ślubem była miła dla mnie i wydawało mi się, że nie będzie problemów. Po ślubie zostałam chyba wrogiem nr 1 - z definicji chyba - bo teściowa to zło wg internetów.
Nie bywałam u nich często - mniej więcej raz na 3 miesiące (300 km odległości, a ja kobieta pracująca), nie wtrącałam się, nie krytykowałam, chwaliłam wszystko. Owszem, dosyć często (klika razy w miesiącu dzwoniłam do syna, ale współpracowaliśmy (wymienialiśmy się usługami - ja mu księgowość, a on mi - usługi informatyczne i poczta elektroniczna) i zdecydowana większość moich telefonów związana była z takimi sprawami.
Nie widzę swojej piekielności, ale może się mylę? Tutaj zwykle opisywane są problemy z punktu widzenia synowych.
Było to parę lat temu, pierwsza Wielkanoc po śmierci mojego męża. Mój syn miał wtedy dwójkę dzieci - jedno półroczne, drugie 2-letnie. Wymyślił sobie, że przyjedzie do mnie na tą Wielkanoc (praktycznie na dwa dni - przyjedzie w sobotę wieczorem i wyjedzie w poniedziałek rano). Miałam ją spędzić sama, ale w sumie i tak byłam w złym stanie psychicznym i było mi wszystko jedno, czy będę sama, czy nie, zwłaszcza, że jakoś Wielkiejnocy nie obchodziliśmy zbyt uroczyście (jesteśmy niewierzący) - ot, wyjeżdżaliśmy sobie z mężem nad morze do na te 3 dni. Było mi miło, że o mnie pomyślał, ale kazałam mu się upewnić, że jego żona nie ma nic przeciwko temu i że sobie sama poradzi - bo jednak, mimo, że też niewierząca, ale jakaś tam tradycja i małe dzieci. Za każdym razem upewniałam się, że uzgodnił to z Anką i ta nie ma nic przeciwko temu. Podobno zapewniała go, że w porządku, oczywiście niech do mnie jedzie, nawet dobrze, bo sobie od niego odpocznie.
Niedługi czas po owej Wielkanocy usłyszałam, jak on to mógł zrobić i zostawić ją na święta! Te pretensje sama też usłyszałam. Wtedy właśnie na własnej skórze przekonałam się, że internetowe przekonanie, że kobiety co innego mówią, co innego, robią, a jeszcze coś innego chcą są przynajmniej w jej przypadku prawdziwe. Sama takich nie znam, a moje dzieci były wychowane w przekonaniu, że jasno komunikujesz, czego chcesz.
Smutne to. Chciałam się zaprzyjaźnić z nią - przed ślubem była miła dla mnie i wydawało mi się, że nie będzie problemów. Po ślubie zostałam chyba wrogiem nr 1 - z definicji chyba - bo teściowa to zło wg internetów.
Nie bywałam u nich często - mniej więcej raz na 3 miesiące (300 km odległości, a ja kobieta pracująca), nie wtrącałam się, nie krytykowałam, chwaliłam wszystko. Owszem, dosyć często (klika razy w miesiącu dzwoniłam do syna, ale współpracowaliśmy (wymienialiśmy się usługami - ja mu księgowość, a on mi - usługi informatyczne i poczta elektroniczna) i zdecydowana większość moich telefonów związana była z takimi sprawami.
Nie widzę swojej piekielności, ale może się mylę? Tutaj zwykle opisywane są problemy z punktu widzenia synowych.
teściowa synowa
Ocena:
118
(140)
To chyba jest uregulowane w kodeksie ruchu drogowego, ale nie wiem, nie chciało mi się sprawdzać. Na skrzyżowanie nie wjeżdżamy, jeśli nie możemy z niego zjechać - jeśli wjedziemy, blokujemy przejazd pojazdów z ulicy prostopadłej. Wydaje się logiczne.
Niestety, ta logika jest obca tym "bo mi się spieszy bardziej niż innym", więc stanę im na drodze.
Trafiłam dziś na nich na trzech skrzyżowaniach z rzędu.
Olsztyn uczy cierpliwości i opanowania.
W Nowym Jorku są znaki-napisy "don't block the box" z ostrzeżeniem, co za to grozi. Szkoda, że u nas tego brak.
Niestety, ta logika jest obca tym "bo mi się spieszy bardziej niż innym", więc stanę im na drodze.
Trafiłam dziś na nich na trzech skrzyżowaniach z rzędu.
Olsztyn uczy cierpliwości i opanowania.
W Nowym Jorku są znaki-napisy "don't block the box" z ostrzeżeniem, co za to grozi. Szkoda, że u nas tego brak.
Jak zwykle - Olsztyn
Ocena:
143
(159)
Poużywam sobie dziś na ekspedientkach. Wiele z nich skarży się tu na piekielnych klientów. Niech więc wiedzą, że nie tylko klienci są piekielni.
Stoję sobie w kolejce w sklepie. Kolejka jest jedna, a stoiska dwa tym razem. Obsługują dwie panie. Już jestem druga w kolejce, okazuje się, że za mną na razie nikogo nie ma. Osoba przede mną jest obsługiwana, więc gdy widzę, że od drugiej z dziewcząt odchodzi klient podchodzę do niej, ale ona w tym momencie bez słowa odchodzi od kasy i zajmuje się układaniem/odwieszaniem rzeczy. Chcę wrócić do poprzedniej, ale tam już jest kolejna osoba, więc musiałam stanąć znowu na końcu kolejki.
Dziś zdarzyło mi się to samo. Nie pamiętam wyglądu dziewczyny z poprzedniej sytuacji i nie wiem, czy to była ta sama. Zostawiłam więc panience na ladzie rzeczy, które chciałam kupić. Całkiem sporo tego było - skoro tak lubi układać i odwieszać, niech się więc tym zajmie.
W sumie wdzięczna jestem za oszczędzenie mi kilkuset złotych - nie były to rzeczy bardzo mi niezbędne. Znajdę inne w innym miejscu.
Stoję sobie w kolejce w sklepie. Kolejka jest jedna, a stoiska dwa tym razem. Obsługują dwie panie. Już jestem druga w kolejce, okazuje się, że za mną na razie nikogo nie ma. Osoba przede mną jest obsługiwana, więc gdy widzę, że od drugiej z dziewcząt odchodzi klient podchodzę do niej, ale ona w tym momencie bez słowa odchodzi od kasy i zajmuje się układaniem/odwieszaniem rzeczy. Chcę wrócić do poprzedniej, ale tam już jest kolejna osoba, więc musiałam stanąć znowu na końcu kolejki.
Dziś zdarzyło mi się to samo. Nie pamiętam wyglądu dziewczyny z poprzedniej sytuacji i nie wiem, czy to była ta sama. Zostawiłam więc panience na ladzie rzeczy, które chciałam kupić. Całkiem sporo tego było - skoro tak lubi układać i odwieszać, niech się więc tym zajmie.
W sumie wdzięczna jestem za oszczędzenie mi kilkuset złotych - nie były to rzeczy bardzo mi niezbędne. Znajdę inne w innym miejscu.
sieciówka
Ocena:
167
(249)
Pewnego dnia ubiegłego tygodnia jadę sobie rano do biura. Zadowolona, bo już blisko, już poza korkami (pracuję prawie na wyjeździe z miasta), a tu niespodzianka niemiła - przede mną sznurek samochodów. Z naprzeciwka też sznureczek (to normalne - ludność przyjeżdża do pracy z przyległych miejscowości), więc wyprzedzić nie ma jak, tym bardziej, że pod górkę i widoczność kiepska. Bluznęłam sobie w myśli na okoliczność, że trafił się traktor o poranku, bo kierowca normalny jestem i wlec się nie lubię.
Nie był to jednak traktor - jezdnią jechał rowerzysta. Niby nic dziwnego - rowerzysta na jezdni, ale po jego prawej stronie, oddzielona tylko krawężnikiem biegła sobie puściutka, czarna i sucha ścieżka rowerowa, szerokości ok. 1,20m. On jechał, a ona sobie biegła - taka przezeń zlekceważona.
Nie był to jednak traktor - jezdnią jechał rowerzysta. Niby nic dziwnego - rowerzysta na jezdni, ale po jego prawej stronie, oddzielona tylko krawężnikiem biegła sobie puściutka, czarna i sucha ścieżka rowerowa, szerokości ok. 1,20m. On jechał, a ona sobie biegła - taka przezeń zlekceważona.
na wyjeździe z miasta
Ocena:
512
(622)
1
« poprzednia 1 następna »