Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

konto

Zamieszcza historie od: 27 czerwca 2011 - 5:13
Ostatnio: 14 czerwca 2016 - 21:49
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 747
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 1150
 

#15641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zamieściłem kilka wspominek z czasów kiedy pracowałem jako "wróżka" na sms.

W owej historii wspomniałem że obok wróżek funkcjonował też dział "rozrywka" co spotkało się z zainteresowaniem Czytelników. Na ich prośbę - nieco późno, ale zawsze - zapraszam na wycieczkę po dziale rozrywkowym.

Gwoli przypomnienia oraz wyjaśnienia dla tych, którzy poprzedniej opowiastki nie czytali - praca wróżki polegała na siedzeniu w biurze wypełnionym 40 komputerami oraz 40 podobnymi mi desperatami (w sensie finansowym...) i wystukiwaniu na klawiaturze przyszłości dla około 200 debili dziennie. Przyszłość wywróżona ludziom zależała zaś nie od magicznych układów kart tarota, wyjątkowej konfiguracji fusów we właśnie spożytej kawie czy wzbudzeniu wewnętrznego oka - a od humoru w jakim się danego dnia przyszło do pracy oraz motywacji do wkręcania ludziom bajery. Innymi słowy jednego dnia każda zdesperowana kobieta miała przyobiecanego bruneta-księcia z bajki a innego każdy dostawał ostrzeżenia przed klątwami które miały zawisnąć nad ich rodzinami na 6 pokoleń wprzód.

Czasem jednakże zamiast zgrywać wróżkę trzeba było pozgrywać Asię_19 czy inną Ilonkę22 (względnie Eustachego57, błe!). O co chodzi?

Otóż, dział szumnie nazywany "rozrywkowym" obsługiwał wszelkie sms-owe anonse "towarzyskie" które znaleźć można na ostatnich stronach programu telewizyjnego, w migawkach w TV po północy czy też we wszystkich pornogazetkach dostępnych na rynku. Czyli, drogi czytelniku, jeżeli kiedykolwiek natknąłeś się na ogłoszenie typu "Namiętna blondynka z XXX pozna mężczyznę w wieku 18-90 w celu nawiązania znajomości blablablabla" i zdecydowałeś się poszukać szczęścia pod pięciocyfrowym numerem telefonu - cóż, gratulacje, jest spora szansa że już kiedyś czytałeś moje "dzieła".

Klientela działu rozrywkowego diametralnie różniła się od ezoteryki. Tutaj klienci to w 98% faceci, co jeden to głupszy od drugiego. O ile za totalny debilizm uważam wysłanie sms′a do wróżki, to panowie szukający swojej Asi19 potrafili przebić pod tym względem wiele zidiociałych pań od ezo.

Nie będę przytaczał dokładnych dialogów - "rozmowy" często trwały po około 40 sms′ów z każdej strony, poza tym były tak głupie że nie ma po co niszczyć sobie mózgu. Przytoczę tylko kilka "szablonów" w które wpisywali się moi klienci oraz metody robienia ich w jajo.

1. "Jestem samotnym głupim łosiem".
To najpowszechniejszy, najsmutniejszy i najłatwiejszy do wyrolowania typ klienta. Wierzy we wszystko. Nie zastanawia go że 14 dziewczyn z którymi rozmawiał wystawiło go i nie pojawiło się na spotkaniu. Twardo pisze do 15-tej. Rozmowa zaczynała się zawsze podobnie - nasz płaczek żalił się że pewnie będę kolejną dziewczyną która go wystawi. Należało takiego szybko zapewnić, że oczywiście że nie, głuptasku, jak możesz tak mówić skoro jeszcze się nie znamy itd., wyciągnąć info gdzie mieszka, sprawdzić miasto na mapie, wyszukać miejscowość oddalona o max. 30 km żeby miał poczucie że odległość nie jest nierealna do pokonania, naciągnąć go na jak najwięcej czułych słówek, umówić na spotkanie na rynku wybranego miasta, po czym przez godzinę lub dłużej kierować go od jednej knajpy do drugiej wciskając kit że nie możemy się znaleźć. Podsumowując: bardzo powszechny typ: zakompleksiony chłoptaś który nie ma szans na poderwanie kogoś ze swojej okolicy a na pójście do burdelu nie ma odwagi.

2. "Dawj mi szypko zjenće dzifko koham ciem hcem cie ruhac".
To drugi najpopularniejszy typ klienta - tirowcy na trasach, analfabeci którym chce się szybko "zamoczyć małego" przejeżdżając przez jakieś miasto, nie tracąc czasu na odwiedzanie burdelu. Szkoda że tracili 5x więcej czasu na czekanie na zajazdach na panienki otrzymując ode mnie tak przekonujące wyjaśnienia spóźnień jak "zaraz będę misiaczku, jechałam do ciebie i przejechałam kota i musiałam go zdrapać z szyby" (autentyk, miałem dobry humor tego dnia). Byli też źródłem cierpień dla moich oczu oraz powodem przegrzewania zwojów mózgowych ze względu na ortografię alternatywną którą stosowali w sms′ach.

3. "Fotka."
Byli i tacy panowie - chyba najbardziej stabilni na umyśle, raczej świadomi że cała sprawa jest zwykłą ściemą. Chcieli żeby im przesyłać fotki - byli to więc nasi ukochani klienci bo nie trzeba im było żadnych ściem wymyślać. Choć potrafili być wybredni - pamiętam jednego który przez 30 sms′ów narzekał że mu brzydkie panny wysyłam, a kiedy wkurzony wynalazłem specjalnie fotkę najpaskudniejszego paszkwila z całej bazy to się rozpromienił i chciał więcej i więcej. Dziwak.

4. "Depcz mnie, Pani, będę twoim pieskiem, liżę stópki".
Przyznam że klienci lubiący SM byli dla mnie najcięższym orzechem do zgryzienia. W swoim życiu takich praktyk nie stosuję, nie wiem za bardzo jak można uznawać za podniecające mieszankę seksu z przemocą dlatego nie za bardzo wiedziałem co im pisać. W sensie - jestem w stanie powymyślać różnorakie tortury, ale jak połączyć to z seksem?? Na szczęście okazało się że klienci byli wniebowzięci czytając moje opisy tego jak im wiercę w kolanach dziury wiertarką czy patroszę brzuch i wrzucam do środka mrówki. Przysięgam, zawsze wymyślałem im najgorsze co mój umysł był w stanie wyprodukować i nie używać żadnych, nawet najmniejszych erotycznych symboli, żeby tylko się zniechęcili i przestali pisać; efekt był taki że miałem najwyższy rating z całej firmy u panów lubiących być niewolnikami...

Można powiedzieć że to główne "kategorie" dające pogląd na to z kim miałem w tej pracy do czynienia. Wspomnę jeszcze tylko o mojej ulubionej zabawie: kiedy tylko łapałem jakiegoś gościa z miejscowości w której znajdowało się moje miejsce pracy - ochoczo umawiałem go na spotkanie kwadrans po końcu mojej zmiany. Kazałem im przychodzić w okolice mojego przystanku autobusowego i mieć ze sobą coś charakterystycznego po czym jego wymarzona Ola27 miała go poznać. Zaiste, widok czasem 3-4 kolesi kręcących się z kwiatami pod pachą w promieniu 10 metrów od siebie, rzucających sobie podejrzliwe spojrzenia i co chwilę nerwowo wysyłających sms′y był... okrutnie satysfakcjonujący.

Podsumowując; nie wierzcie w żadne sms′owe naciągactwa. Nie odpisujcie na spam. Wróżka do której piszesz jest panią Kazią, która po wysprzątaniu biurowca idzie na drugi etat do centum sms. Następnego dnia zresztą owa pani Kazia jest ponętną Kazią_18. Super dupeczka którą właśnie znalazłeś w ogłoszeniu a po 3 sms′ach stwierdzasz że to twoja kobieta życia i opowiadasz że czasem lubisz jak partnerka pruje się w pupsko skórzanym dildem - jest najpewniej kolesiem, który właśnie zwija się przed ekranem ze śmiechu. Oszczędź sobie tego. Wyjdź znaleźć dziewczynę w szkole, pracy, na ulicy, zostań onanistą w ostateczności - ale na anonse nie daj się, bracie, złapać.

P.S. Żeby nie było że jestem seksistowski i dyskryminuję płeć piękną - dziewczyny też do nas pisały. Stanowiły 2% klienteli z czego zaś 1% to dzieci poniżej 18 lat które myślały że trafiły na - de facto - towarzyski czat. Pozostały 1% to lesbijki. Jednym słowem: kobiety są na tyle mądre że wiedzą że faceta nie szuka się przez sms. Są jednocześnie na tyle głupie, że wierzą że wróżka im przez sms powie gdzie go szukać :)

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1066 (1186)

#18585

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się, jak kiedyś sprzedawałam auto brata, opla omegę sedan wartego około 15 tysięcy. Warto jednak wspomnieć, że auto nie miało znaczka Opla, tylko Vauxhalla - brytyjskiego odpowiednika, z tym że było przerobione z angielskiego samochodu na normalny, miało kierownicę z lewej strony i w niczym się nie różniło od opla, prócz tego znaczka.

Brat umówił się z kilkoma kupcami, ale potem coś mu wypadło i namówił mnie na pośredniczenie w transakcji obiecując, że skapnie mi cała kasa powyżej 15 000, jeżeli utarguję więcej. Założył się, że nie dam rady tego dokonać i jednocześnie zastrzegł, że poniżej 15 kawałków mam nie sprzedawać. Wszystkie dane dotyczące auta były bardzo szczegółowo wymienione w ofercie. Każdy element, na pojedynczych rysach kończąc, opisany był z namaszczeniem. W polu "cena" była tylko informacja, że jest ona do uzgodnienia. Jak już się człowiek pofatyguje i mu się spodoba, to raczej kupi niż nie kupi. A nuż zaproponuje więcej niż się można spodziewać? Opiszę tu trzech najciekawszych zainteresowanych.

Przybyła pierwsza para - dystyngowana pani przypominająca Bukietową z "Co ludzie powiedzą" i jej mąż zdający się nie ogarniać, co się wokół niego dzieje. M - mąż, P - paniusia, J - ja.
M - Ale to nie jest opel!
J - Vauxhall. Było to wyraźnie zaznaczone w aukcji, ale napisaliśmy też, że opel, aby łatwiej go można było znaleźć. Mało kto szuka vauxhalla. Jak ktoś chce omegę, to chce omegę. To jest proszę pana omega.
M - Co mnie pani w ch*ja robi!? Chciałem opla omegę!
J - Nie moja wina, że pan nie doczytał. Były też zdjęcia, nawet jedno ogromne przedstawiające sam znaczek. Gwarantuję, że niczym się to auto nie różni od opla. Są pod ten sam wzór.
M - A gówno się pani zna, to nie jest opel!
J - Wypraszam sobie. Ale niech pan pójdzie ze mną i spojrzy na kierownicę. Opel?
M - A no niby opel, ale kierownicę z odpowiednim znaczkiem to sobie każdy mógł przykręcić.
J - I została przykręcona, bo auto było przerabiane z angielskiego modelu na europejski i mniemam, że wymiana całej deski rozdzielczej była wtedy konieczna. A kierownica do pierwszego lepszego samochodu by tu nie pasowała.
M - Ale jak to przerabiany z angielskiego modelu? Po co przerabiany?
J - A chciałby pan z kierownicą po prawej stronie jeździć?
M - Czy pani mnie w wała robi?
J - Skądże znowu. Mówię ogólnie na czym polega taka przeróbka.
M - I cały przód ma wymieniony?
J - Deskę rozdzielczą tak jak wspomniałam i tak jak zresztą było napisane, ma nową. Ale wszystkie części są oryginalne i pochodzą wyłącznie z fabryk Opla.
M - A to ja nie chcę takiego auta.
J - Trzeba było nie tracić swojego cennego czasu i uważnie czytać wszystko poza numerem telefonu.
M - A co to w ogóle pali? Benzynę? Bo jakby był gaz, to bym jeszcze dał z siedem tysięcy i by pani wzięła.
J - Przykro mi, ale to auto jest warte co najmniej szesnaście tysięcy (celowo zaczynałam od tego pułapu) i taniej go nie sprzedam.
M - Gówno się pani zna.
J - Jak tak się pan ma do mnie zwracać, to do widzenia.
M - A na gaz jest?
J - Można i na gazie i na benzynie jeździć. Butla jest wmontowana. Wszystko było na stronie.
M - Co mi tu chrzani, albo auto jeździ na benzynę, albo na gaz!
J - Widzi pan ten przełącznik? Nim pan odcina lub podłącza dopływ gazu. Można też jeździć na mieszance.
M - To jakaś ściema jest.
J - Zapewniam, że nie.
P - Józku, jedźmy, nie rób z siebie idioty.
M - Kiedy ona chce ze mnie zedrzeć kasę, oszustka jedna!
J - Jeśli się panu nie podoba, proszę stąd odjechać. Jak nie ma pan nawet wiedzy o podłączeniu gazu, nie wspominając o czytaniu ze zrozumieniem, to może pan sobie kupować majtki na bazarze, a nie samochody.

Facet na szczęście się obraził i nie odpowiedziawszy odjechał.

Drugim potencjalnym kupcem była laska mniej więcej w moim wieku, trajkotająca o wszystkim, ale nie o aucie. Głównie o tym, że przyjechałaby z chłopakiem, ale właśnie została porzucona. Zadawała pytania typu:
- A czy to auto ma bagażnik?
- A czy zmieści się na tylne siedzenie dwudziestolitrowa butla do pędzenia bimbru? (WTF?)
- A czy auto posiada gwarancję?
- Czy radio było używane?
- A czy w radiu leci Radio Eska?
- Czy jak ustawię klimatyzację na najniższą temperaturę, to zamarznie mi woda w butelce i czy będzie mi spływał makijaż jak ustawię maksymalne grzanie?
- Gdzie się tankuje gaz? To znaczy, w którym sklepie można kupić? Bo na stacji to chyba tylko benzynę, prawda?
- Jak to auto przyjechało z Anglii, skoro po drodze jest jakiś kanał?
- Czy jak będę wiozła ze sklepu frytki w bagażniku, to mi się rozmrożą?
- Czy skoro jest gniazdko z prądem, to mogę podłączyć suszarkę albo prostownicę?
- Czy ten cały znaczek z psem da się zamienić na znaczek z koniem? Bo ja lubię koniki. (Jak dla mnie to był hipogryf, ale co ja się tam znam).
I coś, co mnie absolutnie rozwaliło:
- Ile się w tym aucie czeka na zielone?
Odpowiedziałam jej, że w tym aucie krócej niż w każdym innym, bo jest tak zaje*iste, że zagina czasoprzestrzeń. O dziwo łyknęła, nie pytając co to jest czasoprzestrzeń. Jak powiedziałam, że nie sprzedam jej tego auta bez prawa jazdy, to nagle zmieniła wersję, że to nie dla niej. I że prawo jazdy to przecież może mieć i za tydzień, co to za wyczyn dla jej taty. Załatwi się, nie? W końcu orzekła, że auto od początku było dla niej za duże i aż tak się jej nie podoba.

Przybyła kolejna para - facet szafa, cierpiący na syndrom ABS, Absolutny Brak Szyi i kobietka typu różowy pudel skrzyżowany z panterą. Ona głównie otwierała usta jak karp, a on widocznie chciał jej zaimponować. Jakąś tam wiedzę o samochodach miał, ale zwątpiłam w ludzi jak zapytał, czy zanim mu sprzedam auto dałabym radę jakimś cudem zlikwidować szyberdach, bo pewnie będzie mu świecić i kapać na głowę. Rozczarowałam go, że nie da się tego usunąć, zanihilować, załatać, jakkolwiek by to nazwać. Dodałam, że szyberdach na pewno nie przecieka i jest przyciemniany, więc nic go razić nie będzie.
Laska stwierdziła, że szyberdach jest jednak cool i nagle przestał być on jakimkolwiek problemem.
Karczek przyczepił się oczywiście do logo widniejącego na masce. Powiedziałam mu więc, że vauxhalle są zarąbiste, bo nikt z jego znajomych pewnie takiego nie ma, a on będzie miał i każdy się będzie dziwił co to, i zachwycał. Ten argument trafił w samo sedno.

Gdy dobijałam mojej życiowej transakcji za dwadzieścia tysięcy (cena nieśmiało rzucona przez karczka to 19 kawałków, co udało mi się podnieść jeszcze o tysiączek), lasencja była akurat w pobliskim sklepie. Jak wróciła, zapytała:
- I co, kupiłeś tego opla?
- Nie opla, mróweczko. Vauxhalla!
Spisaliśmy umowę i odjechali z piskiem opon.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1044 (1106)

#18344

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Poszłam do innego ginekologa niż zwykle. Pan Dochtor na wstępie przygląda mi się badawczo i stwierdza, że na szósty miesiąc ciąży to ten mój brzuch coś zdecydowanie za duży jest i wypytuje mnie o szczegóły mojej diety. Kobieca duma podpowiada, żeby mu przylutować, jednak wyciszam ją, jedynie powarkując w duchu.

Przystępujemy do badania usg. Pan Dochtor jeździ mi tym aparatem po brzuchu, na zmianę wybałuszując oczy ze zdziwienia, spoglądając w kartę ciąży skserowaną i przyniesioną, to marszczy nos i czoło. W myślach już widzę miliard różnych chorób, wad i innych, które zapewne u naszego Syna zobaczył. W myślach nakładam sobie szlaban na oglądanie Dr House′a, Prywatnej Praktyki czy Chirurgów.

[D]: W którym miesiącu miała pani ostatnie badanie?
[Ja]: Tydzień temu.
[D]: (wybałusza oczy jeszcze bardziej) To chyba panią weterynarz badał, a nie lekarz ginekolog! Gratuluję, będzie miała pani bliźniaki, dwóch chłopaków!

Na mojej twarzy maluje się szok i niedowierzanie. Do Pani Dochtor chodziłam co 2 tygodnie od samego początku ciąży, jak to możliwe, że niczego nie zauważyła? Nieśmiało próbuje oponować, że nie, to niemożliwe, wbrew wszelkim zasadom genetyki, bo sama mam siostrę bliźniaczkę, a to co dwa pokolenia idzie. No i nie bardzo jeszcze się oswoiłam z myślą, że w ogóle będę miała dziecko, a tu mi Pan Dochtor próbuje wmówić, że będą bracia ksero. Pan Dochtor z uśmiechem kiwa głową i zieloną strzałką na ekranie zaznacza mi gdzie, co i jak, żeby rozwiać moje wątpliwości.

Pani Dochtor chyba studiowała medycynę korespondencyjnie. Boję się pomyśleć, co by było, gdyby okazało się, że jednak dziecko jest na coś chore, a ona tego nie zauważyła, cały czas wmawiając mi, że ciąża pojedyncza i wszystko jest w porządku.

Swoją drogą, przy porodzie niezłą byśmy mieli z Mężem niespodziankę.

Ginekolog

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (878)