Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

konto

Zamieszcza historie od: 27 czerwca 2011 - 5:13
Ostatnio: 14 czerwca 2016 - 21:49
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 747
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 1150
 

#18841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o piekielnych siostrzyczkach zakonnych.

Dobra, wstęp będzie nieco przydługi i trochę jak z horroru, ale takie miejsce istnieje naprawdę, tuż pod Warszawą i mimo, że zmienił nieco nazwę, kto wie, może po latach i metody wychowawcze, to pozwólcie, że opiszę, jak tam było, kiedy sama tam trafiłam.

Parę lat temu trafiłam do szkoły z internatem - przeżywałam wtedy okres "wszyscy są głupi i nieczuli, świat jest do bani i nikt mnie nie rozumie" i uważając się za nie wiadomo kogo zrywałam się regularnie ze szkoły, uważając, że mam lepsze zajęcia. Rodzice postanowili mnie usadzić na miejscu, wrzucając na ostatni rok gimnazjum do internatu. Wszystko byłoby w porządku (nawet wtedy rozumiałam ich decyzję), gdyby szkoły i przylegającego do niej internatu nie prowadziły piekielne siostrzyczki niehabitowe, które niestety uważały się za bardziej święte od samego Boga i absolutnie niekaralne (co niestety było prawdą, dyrektorki miały "chody" na pobliskiej komendzie). Gwoździem do trumny okazał się fakt, że do tego samego kompleksu trafiały zwykle dziewczyny z rodzin patologicznych, uciekające z domu by pić i ćpać (a ja tam trafiłam za wagary!

Nawet nie wiecie, jak się wszystkich z początku bałam!), ale generalnie (jak się z czasem okazało) miłe i o dobrych sercach. Niespecjalnie rozgarnięte, ale nie można było niczego też się specjalnego po nich spodziewać - takie środowisko.

Generalnie traktowano nas jak śmieci i dopust boży. Przeterminowane jedzenie na stołówce było normą (siostry dostawały z pobliskich sklepów odrzuty, to, czego sklep i tak by już nie sprzedał...), tak samo jak praktycznie brak ogrzewania w zimie (oszczędności), zabieranie nam rzeczy, które mogły się wiązać z obcą wiarą (w ten sposób na cały rok straciłam srebrny pierścionek ze smokiem ("toć to diabeł!"), który w czerwcu moja mama odzyskała dopiero po ciężkiej awanturze), czy zastraszanie nas ("jak nie zrobisz tego, co każę, to załatwię ci przeniesienie do ośrodka zamkniętego!" - z takich ośrodków wychodzi się tylko na święta, a my naprawdę chciałyśmy się jak najczęściej widywać z rodziną...), więc wszystkie byłyśmy raczej ciche, zamknięte w sobie i markotne. Żyłyśmy nadzieją, że w czerwcu rok się skończy i będziemy mogły ze spokojem wyjść z tego przeklętego miejsca i nigdy do niego nie wrócić.

Raz, na jakieś dwie lekcje przed sprawdzianem, jedna dziewczyna zaczęła narzekać na ból brzucha. Próbowałyśmy ją uspokoić, że to pewnie nerwy, może "choroba księżycowa", wreszcie któraś dała jej apap i powiedziała, że pewnie po sprawdzianie jej przejdzie. Niestety, tuż przed samym sprawdzianem ból stał się nie do zniesienia, dziewczyna płakała i zwijała się w korytarzu.
Jestem najstarsza z mojego rodzeństwa (mam naprawdę mocno wyrobioną opiekuńczość) i mam sporo charyzmy, więc kazałam się wszystkim odsunąć, przykucnęłam przy dziewczynie i zaczęłam ją wypytywać, co ją konkretnie boli. Jak kątem oka zobaczyłam zbliżającego się nauczyciela, to rzuciłam głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Zajmijcie go czymś.
- Będziemy miały kłopoty... - zlękła się któraś.
- Biorę to na siebie - machnęłam ręką.
Spojrzały na mnie niepewnie, ale w końcu podleciały do nauczyciela.
Mnie w końcu coś tknęło, że ostatnio mnie podobnie bolało i domyślając się, co jej jest, zaczęłam konkretnie wypytywać.
- Co tu się dzieje?! - usłyszałam nad sobą wściekły głos.
Serce mi zabiło z przerażenia, ale do dziewczyny mówię stanowcze "Leż, nie podnoś się" i wstałam, żeby porozmawiać z siostrą.
- Ona jest chora, proszę pani. Trzeba ją w tej chwili zaprowadzić do lekarza.
- O to tyle zamieszania zrobiłaś?! Przecież widać od razu, że tylko symuluje! Takie jak ona - dodała z pogardą - zawsze tak robią przed sprawdzianem. Co jest? - zapytała dziewczyny. - Uczyć się nie chciało?
- PROSZĘ PANI! - huknęłam na nią. - Ona ma zapalenie pęcherza, wiem, bo miałam je tego lata. Te same symptomy.
- Ona tylko symuluje!
- Kaśka! - krzyknęłam, nie spuszczając oka z siostry zakonnej. - Dzwoń po karetkę.
- Ale... - zająknęła jedna z dziewczyn przy nauczycielu.
- JUŻ! A pani - dodałam, zwracając się do siostry - rozliczy się ze mną później, jak okaże się, że nie miałam racji. Zgoda?
- Stawiać mi się będziesz?! Ty Boga w sercu nie masz!
- PANI TEŻ NIE, skoro pozwala jej pani tak cierpieć! - zawyłam ze złością, myśląc "no pięknie - jeśli się mylę, to właśnie załatwiłam sobie pobyt w zakładzie zamkniętym. Przecież ta zołza wymyśli teraz cokolwiek, żeby mnie uziemić na dobre..."

Karetka przyjechała dość szybko i zabrała dziewczynę. Z jej relacji usłyszałam potem, że właściwie w ostatnich chwili, bo jej pęcherz ledwie wytrzymywał napór.
Czy usłyszałam "przepraszam" od siostry? A skąd. Po prostu nigdy nie wróciła do tego tematu, a od czasu tej historii traktowała mnie jeszcze gorzej od reszty.

Właśnie dzięki tym "siostrzyczkom" patrzę na Kościół Katolicki i ludzi zakonnych z pewną pogardą i politowaniem. Od czasu opuszczenia ich murów ze wszystkimi papierami nawet nie zbliżam się do miejscowości, w której stoi ta szkoła. Wciąż po cichu, w głębi serca, mam nadzieję, że ktoś ten ośrodek wreszcie puści z dymem. W kościele od tego czasu tylko z okazji chrztu i komunii moich młodszych sióstr. Od apostazji mama odciągnęła mnie niemal siłą, "bo może kiedyś trauma przejdzie i się jeszcze namyślę".
Minęło siedem lat. Wciąż mnie trzęsie, jak sobie przypomnę ten jeden rok, który tam spędziłam...

OSW w Piasecznie

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 523 (697)

#13895

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracuję na ochronie.
Dzień dzisiejszy oficjalnie chrzczę mianem "Dnia wieśniaka", tudzież innymi dożynkami. W każdym razie, dużo kapuścianych głów dziś się zjechało.

Niedługo przez zamknięciem do sklepu weszła ośmioosobowa grupa tak zwanej bananowej młodzieży. Panowie wyglądali na bardziej zadbanych od pań, które z kolei wyglądały jak ogłoszenie o korepetycjach językowych zaczynających się zazwyczaj od słów "łatwo, tanio i przyjemnie".
Grupa z miejsca rozpierzchła się po całej powierzchni obiektu i rozpoczęła zdezorganizowaną akcję znoszenia ubrań do przymierzalni. Gdy wyszli i rzucili przymierzone ciuchy na najbliższy stół, oniemiałem.

Wszystkie damskie ubrania miały dziury na szwach, a czasami nie tylko tam! Najpewniej dziewuchy usiłowały wbić się w za małe rozmiary, które nie chciały jednak ich wyszczuplić.
Zatrzymałem ich i zażądałem, by zapłacili za zniszczony towar. Wyśmiali mnie, aż wieszaki zaskrzypiały. Nie przytoczę tego, co od nich usłyszałem, ale dowiedziałem się sporo o własnej rodzinie i pochodzeniu, o tym, kim są ich ojcowie i jaką stawkę pobierają za godzinę chronienia najgroźniejszych oprychów w mieście, którzy z kolei chętnie zapoznają mnie ze składem mineralnym wałów nadodrzańskich. Tu wyśmiałem ich ja, ale niestety, sytuacja pozostawała patowa. Na domiar złego, blokowali kolejkę do kasy, przez co dookoła zebrała się spora grupa gapiów.
- Zapłaćcie i spadajcie - zarządziła nagle dziewczyna stojąca za nimi. Na oko miała 23 lata, do tego nie widać po niej było uwielbienia dla naturalnego piękna. Solarium, farbowane włosy, ubranie typowe dla dziewczyn uczęszczających na solarium i farbujących włosy na platynowy blond.
- Tyyyyyy?! - zaczęli rżeć bananowcy - Ty nam rozkazujesz? Taka głupiutka suka? - I w tym tonie przez około dwie minuty. Ani moje powarkiwania, ani wzburzone głosy innych klientów nie przerywały ich zabawy. W końcu jednak przestali, a dziewczyna skrzętnie to wykorzystała.
- Wypraszam sobie. Studiuję pedagogikę i nie życzę sobie takiego traktowania - tu trzeba przyznać, powiedziała to tak, jakby składała się wyłącznie z dumy. - Do tego ostrzegam, że mój chłopak studiuje prawo...
- HAHAHAHAHAHAhahahahahaha! - Odpowiedziało jej osiem gąb. Znów zaczął się festiwal wyśmiewania, gdzie głównym celem stał się tajemniczy student prawa. Schemat się powtórzył, grupa umilkła, wkroczyła dziewczyna.
- Czaaaarrruuuś! - zawołała w stronę przymierzalni, z której po chwili wyszła... góra. W każdym razie, tak przez chwilę myślałem.
Oto przez sklep przechodził ponad dwumetrowy facet postury kwadratu, na moje skromne oko, 200 kilo żywej wagi odzianej w ortalionowy dres.
Człowiek-szafa stanął przed oniemiałymi nagle chamami, pogrzebał w kieszeni i wydobył z niej... okulary i mały notesik. Okulary trafiły na nos, a notes został otwarty na stronie oznaczonej fiszką.
- Zgodnie z ustawą xx, paragrafem xx, z dnia xx, uszkodzenie mienia ... [ble ble ble - prawniczy język] grozi pozbawieniem wolności do lat xx. Dodatkowo, wyzywanie mojej dziewczyny grozi trwałym kalectwem do lat pięciu, bo potem komuś może znudzić się karmienie was przez słomkę. - To powiedziawszy, zdjął okulary.
W życiu nie widziałem tak szybkiej płatności kartą, tak uniżonych przeprosin i tak widowiskowego sprintu w stronę wyjścia ze sklepu.

Ochrona

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1598 (1760)

#18713

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moja domowa deska do prasowania była w strzępach, dosłownie.
Nie umieramy z rodziną z głodu, ale też jakoś nigdy nie było wystarczająco dużo pieniędzy, by doczekały one myśli o kupnie nowej deski.

Gdy dziś, w czasie wieczornego spaceru z psami, zobaczyłem, że pod wsypem sąsiedniej bramy stoi praktycznie nowa deska do prasowania, stwierdziłem "Michał stary byku, jedni znajdują pieniądze, inni mają szczęście z kobietami, ty dostałeś deskę, nie narzekaj, bierz co jest". Zgarnąłem moje znalezisko i zaniosłem pochwalić się matuli, że jej prywatny archeolog dokonał pierwszego odkrycia artefaktu powierzchniowego.
Matula oceniła, pochwaliła i nakazała odstawić naszą weterankę prasowania na brzeg Hadesu wszystkich sprzętów domowych, znaczy pod wsyp. Skoro mama każe, to syn wykonuje - złapałem dechę pod pachę i wyszedłem przed blok. Niemal od razu doskoczyła do mnie jakaś starsza kobiecina, którą kojarzę z widzenia.

- Pan żeś wziął deskę stamtąd?! - zapytała w okolicy mojej przepony, bowiem tylko tam sięgała.
- No ja... a to pani?
- MOJE! Moje, bom pierwsza widziała! Miałam sobie zaraz zabrać, a pan żeś wziął! Oddaj!
No co to, to nie! Złapane znaczy przyklepane.
- Przykro mi, ale raczej nie. Mogła pani zabrać od razu...

Tu nie skończyłem, bo babuleńka, z siłą wołu, wyrwała mi trzymaną pod pachą weterankę i zaczęła uciekać. Mnie w to graj, rzadko kiedy oglądam olimpiady seniorów, więc nawet chwilę za nią popatrzyłem aż... metalowy stojak odpadł od deski. Zdziwiony nie byłem, bo sam go dwa dni temu przywiązywałem "na sznurek" do staruszki, ale pani jednak w lekki szok wpadła. Gdy się już otrząsnęła wróciła do mnie, wciąż taszcząc paździerzową część.

- Przynieś inną. JUŻ! - nakazała rzucając mi pod nogi deskowego trupa.
- Może buzi od razu? - zapytałem z uśmiechem komornika wchodzącego do stoczni.
- Pedał! Zboczeniec! Ja po policję zadzwonię! Od ciebie to nawet gówna nie wezmę! Zobaczysz! W nocy cię wyniosą!

To powiedziawszy pognała przed siebie z rozwianym włosem niczym mustang z Dzikiej Doliny. Bez deski osiągała nawet większe prędkości.

Życie codzienne

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1024 (1130)
zarchiwizowany

#15726

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle o wycieczkach dodam jedna swoją z 3 klasy liceum.

Była to wyprawa 3 dni w Krakowie. Nagroda i jednocześnie wycieczka fakultatywna. Pojechaliśmy my i klasa wyżej technikum, ogólnie bardzo zgrana ekipa. (9 chłopa i 22 dziewczyny)
Co do nauczycieli jechała wychowawczyni tamtej klasy ( zajebista kobieta), Pani Krysia ( taka luzaczka, że hej).

Miała jechać jeszcze nasza wychowawczyni, ale jako, że często brała zwolnienia lekarskie (korepetycje) i nawet chciała zrezygnować z jednego, ale dyrektorka powiedziała niech się zaleczy, i jedzie Pani vice dyrektor ( yes yes yes).

Wyjazd odbył się w czwartek późnym wieczorem, aby być w piątek rano na miejscu. Oczywiście przy tak zgranej ekipie, po dojechaniu na miejsce, najpierw trzeba wytrzeźwieć.

Na miejscu okazało się, że w tym ośrodku od wczoraj jest także inna wycieczka z bardzo piekielną opiekunką.

Po przyjeździe i zajęciu pokoi pora na śniadanie.
Taki uproszczony szwedzki stół.
Jak to kacyk, i że każdemu ssanie się włączyło, nałożyliśmy dużo.
I tu się zaczęło.

Wg tamtej opiekunki bierzemy za dużo. I mamy brać tak jak jej klasa cytat " parówkę, jajko, 2 kromki chleba i ciut masła" została delikatnie olana.
Pobiegła do Pani vice i z mordą, że dużo chłopaki wzieli.
Odpowiedź " no co duzi chłopcy są"
Tamta obrażona odeszła.

Dzień minął spokojnie.

Aż nastał wieczór.

Po kolacji ( też za dużo bierzemy). Najpierw chwile na świetlicy się posiedziało, a potem wiadomo pora pobalować w pokojach.
W między czasie opiekunka tamtej szkoły zawiadomiła, że o 20 obowiązuje cisza nocna. A dobra w pokojach były radia po prl. A poza tym co nas to obchodzi, wyć po 2 w nocy nie będziemy. A w dodatku 80% z nas miało już 18 lat.Część osób wybrała się na Kraków nocą, w tym nasze opiekunki. Jako że dostęp był swobodny, zamek do ośrodka był jednocześnie kluczem do pokoju. Można było wyskoczyć po zaopatrzenie.
Jest godzina 21 siedzimy w jednym pokoju może z 12 osób, piwko jakaś flaszeczka, turniej eurobiznesu ( były gry w ośrodku).
Walenie do drzwi.
Otwiera kolega.
Stoi piekielna i krzyczy czemu drzwi zamknięte, tak nie wolno, dlaczego nie śpimy. Jest głośno, że ona przez nas spać nie może.

Kumpel " To Pani weźmie jakąś pigułkę, czy co Dobranoc" I trach zamknął drzwi.

Kurcze niech babka opiekuje się swoimi a nie naszymi.


Ale to nie był jedyny wyczyn owej piekielnej. Imprezka w najlepsze, dzwoni komórka. Odbieram dzwoni koleżanka z klasy.
Mówi " Słuchajcie stoimy pod wejściem w siedem osób, i nie możemy wejść do budynku, drzwi zablokowane."

Chłopaki do dzieła.
Okazało się, ze piekielna w obawie przed tym aby ktoś nie wyszedł z ośrodka, założyła na drzwi łańcuch z kłódką. Szybka akcja koszem na śmieci, i kłódka rozwalona.
Wchodzą koleżanki i wqr.. nasze opiekunki.
Następnego dnia, kłótnia aż miło. Nasze opiekunki kontra piekielna i jej pomagierka ( ta akurat tylko potakiwała).

Efektu nie zapomnę do końca świata.
Dochodzi po wszystkim do na vice i powiedziała.
"Dopiec jej!"

Powstał zaiste zacny plan.

Znaleźliśmy taki mały składzik, sprzęt do czyszczenia pokoi itd. Pożyczyliśmy kluczyk. I założyliśmy przynętę. W postaci włączonego radia z epoki prl na cały regulator.
Na ofiarę nie trzeba było długo czekać, pojawiła się tak jak rekin zwabiony krwią. Wpada do środka z krzykiem cisza nocna, w składziku ciemno ( żarówka wykręcona).
W tej chwili kolega wystartował jak moher do wolnego miejsca, i z prędkością babci z zakupami goniącej autobus, dobiegł i zamknął drzwi.

Piekielna w ryk, a my tylko cisza nocna jest.

W niedzielę rano wypuściła ją kucharka.
Następny dzień był wyjątkowo cichy w jej wykonaniu.
Skąd się biorą tacy ludzie, że jak pod opieką to róbcie co każę bo tak, i inni też robią bo tak.
Oj później jakie opowieści o tym były.

pewna wycieczka

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (345)
zarchiwizowany

#18793

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o "błędzie w sztuce" zaczepiania dresów.

Krótka historia zasłyszana dawno temu w pubie od Znajomego.
Stał sobie Znajomy pod jakimś domem, pomiędzy jakimiś kolumienkami, szukając osłony od wiatru, coby sobie papierosa zaraz po pracy zapalić. Wtem po drugiej stronie ulicy widzi, jak dwóch studentów zostaje zaczepionych przez kilku dresów.
Znajomy spokojnie zapalił papierosa i obserwuje scenę.
Od słowa do słowa, dresy coraz bardziej buzują, studenci wycofują się rakiem i nagle fruu - zapodali dyla, nie ma ich. Dresy oczywiście pobiegli za nimi. Cała gromadka zniknęła za rogiem.
Znajomy pali papierosa spokojnie.
Zanim zdążył go skończyć, zza rogu wybiegają przerażeni dresiarze, a zaraz za nimi cała banda studentów - co po niektórych najwyraźniej zagorzałych fanów gier terenowych LARP (machali cepami, kijami, ponoć znalazł się nawet morgenstern) czy ASG. Lecieli za dresami wrzeszcząc jak opętani, ale przebiegli tylko kilka kroków, zwolnili, zaczęli się śmiać i zawrócili.
Znajomy pokiwał głową, zgasił papierosa i poszedł w swoją stronę.
- Tak się kończy - powiedział nam wtedy - jak dres nie uważa na otoczenie i zaczepia studentów w pobliżu akademika.

Pobliże pewnego akademika w stolicy ;]

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (355)

#18730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurier w okopach. Epizod drugi.

Objaśnijmy parę zasad, które są błędnie odczytywane przez odbiorców.

DORĘCZENIE GODZINOWE.
Zamawiając paczkę zaznaczacie, że ma być o np. 12. Nadawca wrzuca doręczenie godzinowe 12.00 i odbiorca jest święcie przekonany że punkt 12 kurier zapuka do drzwi.
BŁĄD - doręczenie z zastrzeżeniem godzinowym określa górną granicę doręczenia. Czyli zamawiając paczkę z zastrzeżeniem godzinowym 12.00 można się tej paczki spodziewać od ok. 8 do 12. O 12.01 macie prawo odmówić i składać reklamację.

TELEFON DO ODBIORCY
Tu najczęściej nadawcy oszukują odbiorców każąc dopłacić za wcześniejszy telefon od kuriera. Po czym wpisują w oknie uwagi: odbiorca prosi o telefon przed dostawą.
BŁĄD - w polu uwagi może być napisany nawet przepis na sorbet truskawkowy. Pole uwagi służy do poinformowania raczej co jest wewnątrz, ew. przy skomplikowanym adresie jakieś wskazówki dojazdu.
Kurier nie ma obowiązku dzwonić przed dostawą, chyba że jest wykupiona opcja AVIZO TELEFONICZNE.

AWIZA
Kurier nie może w nieskończoność wozić waszej przesyłki. Po wystawieniu awiza i ew. brak kontaktu, obowiązkiem kuriera jest zabrać ją ponownie dopiero po 3 DNIACH ROBOCZYCH. Po nieudanym 2 doręczeniu, przesyłka leży jeszcze 5 dni roboczych. Po 5 dniach następuje próba kontaktu telefonicznego. Jeśli jest nieudana następnego dnia paczka wraca do nadawcy.

PIENIĄDZE
Nie było naszym "zasr...m" obowiązkiem mieć przy sobie pieniądze do wydawania. Firma nie wyposaża kurierów w gotówkę, więc pierwsze doręczenia pobraniowe to był koszmar.

PRACA
Nie ma odbiorcy bo jest w pracy i raczy nas o tym informować nie przebierając w słowach. A kurier to przepraszam gdzie jest? Na wakacjach czy może uważacie że doręczanie przesyłek to jest jego hobby?

KŁAMANIE ODNOŚNIE WAGI
Do 30 kg kurier ma obowiązek doręczyć przesyłkę do drzwi. Powyżej 30 kg tylko i wyłącznie do brzegu przestrzeni ładunkowej. Dalej już się odbiorca martwi.
Ale najczęściej padały słowa "Panie to tylko 50 kg nie dasz pan rady??" , "Ja mam chory kręgosłup/palec/paznokieć musi mi pan to wnieść" , (Teraz pewna uwaga - po wypowiedzeniu słowa "MUSI PAN TO I TAMTO" nie spodziewajcie się niczego więcej jak tylko działania zgodnie z zasadami i umową.) Oczywiście były odstępstwa od reguły jak widziałem, że odbiorcą była kobieta do tego w ciąży, to męska duma i honor nie pozwalały mi zostawić ją z tym majdanem na dworze. Raz targałem łóżeczko, wózek, nosidełko, 3 wory z ciuchami i materacyk na 4 piętro w starej kamienicy i nawet głupiego dziękuję nie usłyszałem, no ale cóż, życie.

Opiszmy więc teraz dzień pracy kuriera. Zwykłe dni nie różniły się za bardzo od siebie, więc opisze wam dzień z okresu przedświątecznego.

Było to 2 lata temu. 22.12.2009.
Standardowo w tym okresie pojawiłem się na magazynie o 5, bo dym straszny. Z dnia wcześniejszego zostało mi ok 30 przesyłek - nie dotarłem. Spałem ok 4 godzin bo do 24 rozwoziłem co się dało do ludzi, którzy się na to zgodzili.

Jest godzina ok 5.30, dotarło dopiero z powodu śniegu 2/5 tirów, a ja już mam ok. 60 przesyłek + z dnia wczorajszego ok 30. Do godziny 8 dotarło 4/5 tirów, z czego jeden na placu się zakopał i żeśmy go w 30 osób wypychali - niewiarygodne ale prawdziwe. Od tej 5.30 do 8 pracowałem jako magazynier - magazynierzy się nie wyrabiali, sortownik - swoje paczki trzeba wybrać, ładowacz - to co wybrane szybko na auto, zanim kolejny tir przyjedzie, bo do 11 stąd nie wyjedziemy. Pominę wszystkie nerwy, emocje, konflikty między kurierami i nawet rękoczyny. 5 tir dotarł, wszystko rozładowane i załadowane na auta. Jeszcze tylko papiery i jedziemy na rejon.
Paczek do rozwozu 173. Szybki telefon do szefa - nie ogarnę, przyjedź pomóż. A godzina już 11.40.

Doręczenia - Wszystko na pełnym biegu. Spotkania z wszystkimi grupami opisanymi w epizodzie pierwszym. Firmy rozrzucone częściowo - priorytet miały paczki prywatne, bo przecież gwiazdka. No to zarzynam się żeby to doręczyć jak najwięcej. I tu paranoja mojej byłej firmy - za zwiezienie ponad 10 paczek na magazyn obciążenie 100 zł. Każde następne 10 paczek 50 zł. Czyli generalnie dniówki za darmo. A do tego najpóźniej na magazyn trzeba było zjechać do 18.30 z odbiorami. Po 18.30 obciążenie 100 zł. Zjeżdżało się więc na ostatnią chwilę a tu ok. 30 samochodów w kolejce do rozładunku.
Ale wróćmy na rejon. O 17 wywiesiłem biała flagę. Sił miałem ok +/- zero. Chęci tyle samo. A paczek zostało 40. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Wysłałem sms′a do wszystkich pozostałych o treści: "Z powodów ode mnie niezależnych, bardzo państwa proszę o przyjechanie po swoja przesyłkę na stacje paliw tu i tu. Jeżeli nie dadzą państwo rady przyjechać, postaram się dowieść paczkę jutro, ew. w wigilię. Kurier."

Przyjechało ok. 25 osób, chwała im za to. Jedna pani przyjechała taksówką, bo bardzo jej zależało i znała pracę kuriera z autopsji. Do końca mojej pracy pod flagą Siódemki, miałem do niej kilka paczek i nigdy nie było problemów.

Swoje także usłyszałem przez telefon od grup "JA ZAPŁACIŁ" i kilka smsów z groźbami także przyszło.

Zjechałem na magazyn, zdałem odbiory i powrót na rejon doręczyć co się da.

O ok. 1 byłem w domu znowu martwy.

23.12 - powtórka z rozrywki
24.12 - czyszczenie z resztek gdyż tiry zostały wstrzymane. Ale i tak 50 paczek się uzbierało. I oczywiście wtedy także musiałem swoje oberwać, gdyż "PANIE KR.... W WIGILIĘ Z PACZKĄ? CZEMU NIE WCZORAJ?" itp, itd.

Dlatego proszę uszanujcie troszkę pracę kuriera, zwłaszcza w okresie przedświątecznym. A najlepiej zamówcie prezenty ciut wcześniej, nie na ostatnią chwilę.

kurierzy w okopach

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 672 (860)

#18460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym jak razem z Marcinem wplątaliśmy się w spisek.

W roli głównych piekielnych wystąpią Marcin oraz Mariola, których perypetie odbiją się rykoszetem na mnie, oraz naszych wspólnych znajomych. Ostrzegam będzie długo i absurdalnie.

Kto czytał moją poprzednią historię pewnie kojarzy Marcina, postać barwną i jednocześnie mroczną. Żeby zrozumieć historie w całości muszę wspomnieć, że Marcin miał dosyć bujne życie osobiste, a mówiąc wprost co 2-3 tygodnie miał nową dziewczynę. Interesowało go tylko „polowanie”, jak już miał wejść w związek, cel przestawał być dla niego atrakcyjny, (prawdopodobnie w tym momencie sympatia piekielnych dla Marcina poleciała na pysk). Nie mój interes co on wyprawia, nie mnie nawracać ludzi na siłę.

Wszystko działało dobrze, do czasu. Marcin wychodząc do klubu nie wiedział, że tej nocy wplącze się w sytuacje, która wstrząśnie jego życiem na najbliższe dwa miesiące, doprowadzi go na skraj załamania nerwowego i sprawi, że wkopiemy się w „międzynarodową” aferę. Życie napisało scenariusz bardziej epicki niż ma nie jedna amerykańska super produkcja, lub gra komputerowa.

LUTY 2007 godzina około 20.00
Siedzę nad książkami próbując się uczyć na poprawki i uzupełniając notatki z wyblakłych ksero. Komputer kusi jak nie wiem co, ale usiłuje być twardy. Marcin wystrojony w sztruksową marynarkę staje w drzwiach i zaczyna mi grać na nerwach:
- wychodzę do klubu!
Nieczuły na jego zaczepki odpowiadam monotonnym, wypranym z emocji tonem, jakbym był robotem, nie odrywając wzroku od notatek:
- To super.
- I będę się świetnie bawił a ty musisz zakuwać, frajerze!
- Też się cieszę.
- No weź mi nie psuj tej radochy! Opierdziel mnie, że jestem świnia czy takie tam.
- Jesteś świnia, baw się dobrze.
- Pfff! Statystyka jest ważniejsza od twojego kumpla, tak? To ja tutaj strzelam focha i informuje, że nawet nie pojmujesz, co tracisz.
- Rozumiem, tylko nie zapomnij tupnąć i trzasnąć drzwiami do tego focha.
Tupnął, trzasnął i poszedł.

DZIEN NASTĘPNY godzina 18
Wchodzę to mieszkania, styrany po bojach na uczelni i od samego progu moje nozdrza drażni charakterystyczny zapach. Już wiem, co się działo poprzedniej nocy, nie zdejmując nawet kurtki zmierzam do nory Marcina, celem go opierdzielenia:
- Co ja ci do cholery mówiłem o paleniu w mieszkaniu?!
- Nooo! Nareszcie emocje panie robocie.
- Mówiłem to sto razy chcesz palić to won na balkon! Ja mogę mimo mrozu to ty tez możesz!
- A ja mówiłem ci to też sto razy, że nie można palić cygara zwycięstwa na balkonie.
- Po pierwsze, cygarem się nie zaciąga tylko delektuje dymem. Dwa, jakby to były kubańskie a nie jakiś syf, to może bym przymknął oko, i trzy, cygaro zwycięstwa było w „Dniu Niepodległości”, ściągasz rytuały z filmów jak małe dziecko.
- Dobra wyluzuj, bierz swoje fajki i chodź na ten balkon. Tylko kurtkę zdejmij żeby było ci tak samo zimno jak mi.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie wywaliłem cię stąd na zbity pysk... Ładna jest chociaż?

TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ
Wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi udało mi się pozaliczać wszystko i utrzymać się na studiach. Przyrzekłem sobie, że już niczego nie będę odkładać na więcej niż dwa dni. Przyrzeczenie przyrzeczeniem, ale taki sukces należy uczcić a przez jeden dzień nic wielkiego się nie stanie. Pieniążków się troszkę uzbierało to postanowiłem je wydać, pewnym krokiem zmierzam do nory Marcina.
- Marcin... Dżizas naprawdę powinieneś tu posprzątać, albo chociaż nakleić na drzwi znaczek biohazard.
- Już jest, pomiędzy zakazem zawracania dupy i uwaga promieniowanie.
- Nie zauważyłem, nieważne, idziemy do Pubu!
- Errrr... Dziś nie mogę, musze podwieźć mamę na dworzec.
- Mówiłeś, że twoja matka cię nienawidzi, a samochód nie działa od tygodnia.
- Chciałem powiedzieć, że najpierw odstawie wóz do warsztatu tylko na lawetę czekam.
- Jest dziewiętnasta...
- Dobra, już dobra! To przez Mariolę. Nie mogę z nią zerwać
- ... Marcinek się nawrócił i zakochał?
- Ta nauka ci się na mózg rzuciła, ona nie chce się odemnie odczepić! Zużyłem wszystkie sztuczki, nawet ta z proszkiem do prania nie zadziałała (nie pytajcie, sam nie wiem, o co w niej chodzi). Dzisiaj mnie przymusiła do jakiejś niby-randki, oszaleje z nią!
- To już twój problem - ledwo powstrzymuje się od śmiechu - za tydzień będziesz miesiąc z jedna dziewczyną, to twój rekord!
- Japa! Zerwę z nią zanim minie ten tydzień, jak nie możesz mi dać w pysk.
- Chce to na piśmie!
Tydzień miął, Marcin dostał w pysk jak sobie zażyczył i dalej próbował bezskutecznie zerwać z Mariolą.

KOLEJNE DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Od poznania Marioli przez Marcina minęło już półtora miesiąca, czyli o jakiś miesiąc za dużo. Odbiło to się wyrażanie na jego psychice. Przestał wychodzić do pubów ze mną i naszymi wspólnymi znajomymi, dostosował się do zasad panujących w domu(!) i posprzątał swój pokój(!!). Najgorsze było to, że jego „sympatyczna” socjopatia zaczęła przeradzać się w depresje. Mimo że Marcin wyciągał najcięższe armaty antyzwiązkowe Mariola dalej widziała w nim księcia z bajki. Oto, czym Marcin chciał wymusić zerwanie:
- Wystawił ja trzy razy w ciągu tygodnia (powiedziała, że nic nie szkodzi i może zdarzyć się każdemu).
- Pokłócił się z jej rodzicami o polityce mając nadzieje, że Mariola stanie po ich stronie (stanęła po jego stronie, mimo że naprawdę bredził od czapy, kobiety nie powinny mieć praw wyborczych etc.)
- Sprowokował bójkę z dresami i przegrał („siła nie jest najważniejsza kotku”)
- Podrywał inne dziewczyny na jej oczach (uznała, że „te suki” uwodzą jej misia i chciała je bić)
- Wziął jej kota na ręce i powiedział, że musi go wsadzić do pralki i odwirować, bo jest alergikiem (całkiem serio chciała się pozbyć kota, ale ten numer odkręcił i kot został)

PUNKT ZWROTNY
Siódmy tydzień tragedii pt. „Marcin jest w związku” zaczęło się robić naprawdę beznadziejnie. Gdyby jego próby zerwania z M. można było przenieść na układ SI to wytworzona przez nie siła powinna wystarczyć do rzucenia na raz całego korpusu kobiecego chińskiej armii, albo zamienienia średniego miasta w dymiący krater. Miałem się nie mieszać, w końcu sam się wplątał to niech się teraz sam wyplącze, ale gdy zobaczyłem, w jakim jest stanie postanowiłem działać.
- Słuchaj, pomogę ci z nią zerwać, bo widzę, że jeszcze tydzień będziesz z mostu skakał.
- No nareszcie, już chciałem sobie toster do wanny wrzucić.
- Toster nie działa, miałeś go naprawić pół roku temu.
- Nieważne, już mam plan, potrzebujemy tylko dwóch łopat i wiadra wapna.
- Wolałbym nie ryzykować 15 latami ciupy.
- To co innego proponujesz?
No i zaczęliśmy myśleć, co tu zrobić. Po dwugodzinnej burzy mózgów wyklarowały się dwie opcje. Pierwsza, Marcin zabiera swoją dziewczynę na wypad do gej klubu żeby przy niej mi się oświadczyć, ten pomysł poleciał z hukiem do kosza. Drugi był bardziej skomplikowany i finezyjny, ale też wymagał, jak to filozoficznie nazwaliśmy, wykorzystać największą zaletę wroga przeciwko niemu samemu. Czyli skorzystać z tego, że marcinowa dziewczyna była głupia jak but (tipsiary to przy niej intelektualistki). Na liście potrzebnych rzeczy widniały takie pozycje jak:
*Mąka
*Kogut
*Krótkofalówka
*Plastikowe kajdanki z małego policjanta
*Stały bywalec siłowni
*Dwie ortalionowe czarne kurtki
*Czarne BMW lub podobny czarny samochód
*Rosjanin
*Replika ASG
Część rzeczy trzeba było kupić, inne wystarczyło pożyczyć, Rosjanina zagrał mój znajomy, pseudonim Jurij, który biegle mówił po rosyjsku, razem z akcentem. Był niewielki problem z zwerbowaniem mięśniaka, ostatecznie w jego rolę wcielił się jeden z naszych znajomych, któremu zależało na „odzyskaniu” dawnego Marcina. Wtajemniczyliśmy ich w grę, nanieśliśmy ostateczne szlify na plan, ustaliliśmy ostatecznie dzień i godzinę (kolejna sobota 22.30) i rozpoczęliśmy przygotowania do misji kryptonim „oszukać przeznaczenie”

NOC ZERO
Zgodnie z planem Marcin wychodzi na randkę z Mariolą. Ja i mój znajomy (daliśmy mu ksywę brick ang. cegła), którego „dopakowaliśmy” prześcieradłem i poduszką ubieramy się czarne bojówki i kurtki, na których plecy naszyliśmy wielkie litery DEA. Jurij ubrany niczym alfons czeka na wyznaczonym parkingu. Czarne okulary na nos, wsiadamy do BMW i jedziemy do punktu nr 1, mieszkanie Marioli.

Czekamy w najciemniejszej uliczce i obserwujemy, państwo M&M wsiadają do białej toyoty, zgodnie z planem prowadzi dziewczyna. Śledzimy ich jadąc tak daleko na ile to możliwe by uniknąć wykrycia. Marcinowi się udało, przekonał ją by wpadli jeszcze na stary parking bo musi „coś” odebrać.

Zjeżdżają na parking, my jedziemy dalej, do drugiego wjazdu, gasimy światła i zaczajmy się.
Toyota podjeżdża do celu, Marcin wysiada i idzie do Jurija. Chwile gadają Juri daje Marcinowi mąkę zapakowana w charakterystyczne torebeczki i odchodzi, Marcin powoli wraca do Toyoty, ruszamy. Żyłując silnik na najwyższych obrotach, hamujemy blisko nich zarzucając tyłem wozu. Brick wyskakuje z auta i rzuca Marcina na glebę, wyciągam replikę i krzyczę po angielsku żeby leżał spokojnie i się nie ruszał bo będę strzelać. Brick skuwa Marcina tymi tandetnymi plastikowymi kajdankami podnosi z ziemi i rzuca na maskę BMW. Przeszukujemy go, wyciągamy woreczki z mąką, jeszcze raz nim rzucamy o maskę dla realizmu i z wyuczonym amerykańskim akcentem, kalecząc polski język jak się tylko da tłumaczymy ze zatrzymaliśmy europejskiego bossa narkotykowego. Marcin zostanie poddany ekstradycji i osadzony w Guantanamo. Poskutkowało lepiej niż się spodziewaliśmy, Mariola poinformowała naszego „zatrzymanego”, że z nimi koniec, opierdzielała go dobre 5 minut a na koniec wypłaciła mu z liścia. Załadowaliśmy go do samochodu, a pannie polecieliśmy zapomnieć o Marcinie i całej sytuacji („Nie ma sprawy, dla mnie ten skur***** nigdy nie istniał”)

Wracając do domu zgarnęliśmy jeszcze Jurija i po przebraniu się w normalne ciuchy poszliśmy do baru oblać zwycięstwo. Marcin po tej akcji zrobił sobie prawie roczną przerwę od romansów.

akcja ratowania kumpla :)

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1091 (1579)

#18717

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracuje na ochronie.
Od niedawana pilnuję typowego dyskontu mieszczącego się w osobnym budynku. Jest tam monitoring, więc zazwyczaj spokojnie siedzę sobie na zapleczu i popijam kawkę - ot ochroniarska wersja wakacji.
By nie przyrosnąć do krzesła i przydać się na coś sklepowi, pomagam pracownikom. Czasem wyniosę kartony, czasem coś przestawię czy wrzucę paletę na stertę - takie typowe prace niewymagające dużo czasu, a czasami wymagające siły.
Wynoszę też koszyki do wejścia, takie plastikowe, ręczne, gdy jest ich za dużo przy kasie. Taka sterta trochę waży, zwłaszcza, że zazwyczaj jest wyższa ode mnie, dlatego po prostu popycham je stopą po kafelkach.

Ostatnio gdy byłem już niemal u celu, do sklepu weszła starsza wiekiem kobieta. Nie zważając na nic, złapała pierwszy od góry i wyciągnęła go, przeciągając nim po mojej twarzy. Po wszystkim ruszyła na zakupy.
- A może jakieś przepraszam?! - zapytałem rozmasowując nos, bo atak był szybki i przeprowadzony z zaskoczenia.
- Może... - Odparła machinalnie, zagłębiając się w figlarne strofy składu proszku do prania. Po chwili jednak chyba dotarło do niej co i jak, bowiem dodała podnosząc wzrok - Te koszyki same się nie odniosą, za co ci tu płacą?
Tu ja udałem, że się zamyślam. Odpiąłem swój identyfikator, przesylabizowałem na głos "Ochrona" i znów przypiąłem.
- Wie pani... w sumie nie wiem, ledwo dwa dni temu mnie z więźnia wypuścili, szkolenia jeszcze nie miałem... Jak u Łysego robiłem, to czasem opony od Stara się przerzucało, a czasem ludzi z posesji wynosiło...

Nie dokończyłem mojej bajki o Łysym, bo pani odstawiła co miała w rękach i wyszła szybciej niż weszła.

Ochrona

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 808 (970)

#18699

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Opowiadałem już kilka razy o koledze Kosmicie z pracy - miłośniku wszelakich teorii konspiracyjnych i żydowskich spisków. Cóż, dziś wspominam go chyba niestety (lub na szczęście) po raz ostatni - dzisiejszą akcją przebił wszystko i w piękny sposób zakończył swoją karierę w naszej firmie.

Kosmita przyszedł dziś do pracy i od razu skierował się do biura szeryfa. Widzieliśmy przez szybę jego gwałtowną gestykulację a po chwili niepohamowany atak śmiechu naszego drogiego pracodawcy. Po jakimś czasie Kosmita z zaciętym wyrazem twarzy wyszedł z biura i udał się do swojej szafki.

Jako że szef zdołał tylko wyjrzeć do nas i powiedzieć, że kolega właśnie się zwolnił, zaciekawieni poszliśmy podpytać się Kosmity o co poszło. Pensja za mała? Praca się nie podoba? Lepsza propozycja od konkurencji? Wbijamy więc do szatni i pytamy się o co chodzi. Odpowiedź zwaliła nas z nóg i wzbogaciła mnie o kolejną historyjkę do opowiadania wnukom. Otóż...

- Ty, Kosmita, czego się zwalniasz?
- Stary, przecież w piątek jest koniec świata. Ja się muszę duchowo przygotować do wniebowstąpienia.

Tak, drodzy państwo. Kosmicie nie przeszkadzało że Harold Camping pomylił się z wyznaczoną datą już ze trzy razy. Tym razem "kalkulacje są NA PEWNO prawidłowe".

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (804)
zarchiwizowany

#17172

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Pisałem już kiedyś o "nawiedzonym" typie od nas z pracy - dla przypomnienia, generalnie kolo jest wielkim orędownikiem teorii spiskowych, Iluminaci, Rząd Światowy - a do tego także zgłębia tajniki wschodnich filozofii / religii co zgwałcone przez pryzmat jego postrzegania tychże owocuje bełkotem klasy najwyższej.

Dzisiaj koleżka siedzi w jednym z pomieszczeń roboczych razem z drugim pracownikiem - tak ze dwa razy starszym od niego spokojnym małomównym panem, który często skazany jest na jego towarzystwo i wysłuchuje jego "objawień". Wpadam tam na chwilę i słyszę - monolog o "istotach wyższych", o bytach niematerialnych, wyższych formach życia które to nas niby kontrolują z innych wymiarów (tak, serio). Uśmiecham się pod nosem (jawne śmianie się z tych bzdetów owocuje gorączkowym orędziem broniącym wygłaszanych teorii czego nauczyliśmy się już nie prowokować) i szybko robię co miałem do zrobienia. W międzyczasie monolog dobiega końca i koleżka zwraca się do swojego wiernego słuchacza:

- ...i to są te właśnie wyższe formy życia, my ich nie widzimy bo to inny wymiar i wogóle. Co ty o tym myslisz?

Pan B. nie podnosząc wzroku znad swojej roboty rzuca:

- Ja tam myślę że najwyższą formą życia to jest żyrafa.

W związku z odpowiedzią inną od oczekiwanej monolog nie został kontynuowany i w pomieszczeniu zapadła błoga cisza...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (383)