Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

konto

Zamieszcza historie od: 27 czerwca 2011 - 5:13
Ostatnio: 14 czerwca 2016 - 21:49
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 747
  • Komentarzy: 183
  • Punktów za komentarze: 1150
 

#51208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod marketem, w którym regularnie robię zakupy, koczuje cyganka. Czasem sama, czasem w towarzystwie małej dziewczynki. Najczęściej podtyka wchodzącym lub wychodzącym ze sklepu klientom brudne łapsko pod nos, oczekując że sypną groszem. Często, prosi, a raczej żąda żeby jej bądź dzieciakowi kupić coś do jedzenia. Nie chleb czy mleko. Najlepiej czipsy, napój gazowany i inne tego typu produkty jakże niezbędne do życia i prawidłowego rozwoju małego dziecka...

Dla porównania, w markecie, przy kasach urzędują chłopaki z Afryki (sytuacja ma miejsce za granicą). Pakują klientom produkty do siatek, robią dostawy do domów (wystarczy podać adres i godzinę, najczęściej są to duże ciężkie zakupy typu kilka zgrzewek wody, które trzeba wnieść na wysokie piętro), biegają po markecie sprawdzając ceny i ważąc produkty jak się komuś zapomni. Dodatkowo, służą kasjerom nie tylko drobnymi, ale również tłumaczeniem z angielskiego jak trzeba. Bo kasjerzy w mieście gdzie turyści są prawie cały rok, w markecie w centrum gdzie obcokrajowców prawie tyle co miejscowych, po angielsku ani be ani me.
Market nie płaci chłopakom ani grosza, jedyne co dostają to łaskawe pozwolenie na stanie przy kasach. Ich pensje to to, co dostaną od klientów. Najczęściej kilkadziesiąt centów. Mimo to, zawsze są uśmiechnięci i pomocni.

Kiedyś, stojąc w kolejce, zostałam zaczepiona przez jednego z nich pytaniem czy chciałam kupić wodę gazowaną. Kiedy zaprzeczyłam, porwał moją zgrzewkę i po chwili wrócił z inną, tej samej firmy tłumacząc, że się pomyliłam i że wydało mu się dziwne, że z bąbelkami bo zawsze kupuję niegazowaną.

Wiem, że opis przydługi, ale chciałam dobrze przedstawić kontrast miedzy cyganką, a chłopakami.
Cyganka oczywiście, łeb trzyma prawie w drzwiach sklepu i filuje kto chłopakom sypie groszem ,coby mu tym nachalniej łapy podstawiać.

Dzisiaj, wychodząc z zakupami, jak zwykle "nadziałam" się na Romkę, która albo po prawie dwóch latach nadal mnie nie kojarzy, albo jeszcze nie dotarło do niej, że ode mnie złamanego grosza nie dostanie. Normalnie, ją olewam, ale jako że, tym razem nawarczała na mnie, że jestem niesprawiedliwa, bo chłopakom daję pieniądze a jej nie, postanowiłam odpowiedzieć.
Wyjaśniłam "grzecznie", że chłopaki dostają bo pracują, a ona siedzi na dupie więc nic nie dostanie. Się babsko rozwściekło...

Nawrzeszczała na mnie i wszystkich wokoło, że ona jest biedna i dziecko ma głodne do wykarmienia i jej każdy ma dawać. Kiedy zapytałam, czy w związku z powyższym, mam zadzwonić po opiekę społeczną, zostałam zapewne przeklęta z pięć razy, po czym cyganka dzieciaka złapała pod pachę i pogalopowała w bliżej nieokreślonym kierunku. Pewnie i tak niedługo wróci...

sklepy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (903)
odrzucony

#24099

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poniższą historię publikuję za zgodą głównej bohaterki.

Historia ta miała miejsce w zeszłym tygodniu w piątek.
Moja dobra koleżanka Ula i jej partner mieli mały łóżkowy wypadek z zabezpieczeniem w roli głównej. Ulka spanikowała, choć według wszelkich prawideł biologii powodów do obaw nie powinna mieć. Poszła zatem do lekarza-ginekologa (do prywatnej przychodni). Pan doktor, odmówił przepisania pigułki „po” tłumacząc się swoim światopoglądem i klauzulą sumienia.
Poszła zatem do lekarki rodzinnej i to był błąd. Duży błąd.

Pani doktor zwyzywała Ulę od nieodpowiedzialnych małolat (Ulka ma 25 lat, nawiasem mówiąc), palnęła kazanie o odpowiedzialności i o tym, że seks uprawia się tylko z partnerem, który w razie wpadki się ożeni i utrzyma wpadkę. No i wisienka na torcie: ona nie przepisze tabletek „po”, bo Ulka może być już w ciąży i będzie chciała użyć tego do celów poronnych i za to ona (lekarka) poszłaby na wiele lat do więzienia, a poza tym antykoncepcję awaryjną musi przepisać ginekolog po badaniu wykluczającym ciążę. I na przyszłość się myśli i jak się nie chce dzieci, to się do łóżka nie idzie (nawet jeśli się prezerwatywy używa).
Ula poprosiła o podanie namiarów na lekarza, który przepisze pigułki. Odpowiedź? Nie, bo ona nie ma takiego obowiązku.

Ula po tej rozmowie zadzwoniła do mnie z płaczem, nie chciała zrobić nic złego, a została potraktowana prawie jak przestępca.
Nie mając lepszego pomysłu, zadzwoniłam najpierw na infolinię fundacji Ponton, powiedziałam co i jak (znałam szczegóły od zdenerwowanej Uli) i otrzymałam ciekawe informacje. Otóż pigułkę „po” rodzinna mogła przepisać, jeśli nie to musi podać namiary na innego lekarza, a jej wiedza o antykoncepcji awaryjnej i jej działaniu jest po prostu zerowa.

Wkręciłam Ulę na wizytę do znajomego lekarza. Wysłuchał, przepisał i wyśmiał rodzinną lekarkę. Przy okazji zasugerował złożenie skargi na lekarkę, ponieważ złamała prawa pacjenta.

Mam nadzieję, że dożyję czasów, gdy antykoncepcja awaryjna przestanie być traktowana na równi z aborcją i „zdobycie” recepty nie będzie przypominało upokarzającego wyścigu z czasem.
Skarga jest już napisana, w trzech kopiach, jedną złoży Ula u rzecznika praw pacjenta, na drugiej poprosi o pieczątkę i potwierdzenie przyjęcia, a trzecią wraz z nią dostarczę do rodzinnej lekarki.

lekarz

Skomentuj (216) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (907)

#22696

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasem się zastanawiam, czy wrzucać opowieści poważne, tragiczne... W końcu łatwiej się czyta humoreski. Zwłaszcza, że lubię się wygłupiać.
Ale zaczynając przygodę z Piekielnymi przyrzekłem sobie, że postaram się pokazać Wam wszystkie strony ratownictwa. Dziś czas na opowieść: dlaczego na rok przestałem ratować ludzi... Uprzedzam, będzie trudno i cholernie smutno... Zaczynamy?

Jesień, jakieś cztery lata wstecz. Wiatr urywał łeb, jak to na północy.
Dyżur piekielny od początku...
Najpierw jedziemy do pobitej staruszki - temat na osobną historię...
Potem reanimacja.
Potem młodzieniec, który odprowadzał dziewczynę na pociąg i wypadł zeń podczas ruszania. Po kilku dniach oddał narządy i trafił na cmentarz...
Słowem, wyjazdy cholernie trudne i smutne w rokowaniach...
Najgorsze nadeszło po zmroku...

Dyżurowałem na "Esce" w bazie głównej. To karetka specjalistyczna, która ma pod opieką pół rejonu. Wezwania dostajemy przez telefon, więc każdy jego dzwonek stawia nas natychmiast do pionu.
Koło osiemnastej dyspozytorka prosi nas o pilne zgłoszenie.
Podaje miejsce i powód: półtoraroczny chłopczyk wypadł z okna na czwartym piętrze na ulicę...
Zazwyczaj zbieramy się szybko, ale wtedy... Pamiętam, że biegłem mając nie zawiązane buty i jeden rękaw kurtki na sobie...
Na miejscu byliśmy po jakichś czterech minutach. Bo kierowca dał tak ognia, że zakręty pokonywaliśmy na dwóch kołach, a tam, gdzie był korek, po prostu lecieliśmy chodnikiem...
Na miejscu koszmar.
Na chodniku leży malutkie ciałko. Spod głowy kałuża krwi...
Klękamy, stabilizujemy główkę, badam oznaki życia... Słabiutkie...
Tętno ledwo wyczuwalne, oddycha nieregularnie, charczy...
Źrenice szerokie, znaczy, mózg poszedł do nieba...
Obok szlochający rodzice, ale - co rzadkie - nie próbują nam skakać na plecy, ojciec pyta, czy może pomóc, matka przez łzy prosi o ratunek...
No to ratujemy... Chociaż szans nie ma. Za długo pracuję, żeby nie wiedzieć, jak to się musi skończyć.
Intubacja - wiecie, jak łatwo wsadzić do tchawicy maleńką rurkę, na środku ciemnej ulicy, u dzieciaka z założonym kołnierzem chroniącym szyję?
Wkłucie - niemożliwe do założenia. Brak ciśnienia, uciskamy klatkę piersiową, wentylujemy i zakładamy nowość: wkłucie doszpikowe, wstrzeliwane w kość... Weszło!!! Jest!!!
Podajemy leki, ale... przy przekładaniu na deskę okazuje się, że piszczel jest złamana, wkłucie wypada... Proszę o drugie - nie ma... W końcu nowość... Przez radio rozpaczliwie prosimy wszystkich dookoła, żeby nam przywieźli chociaż jedno!
Zgłaszają się wszyscy w mieście. Nawet Szef, który dyżuruje w szpitalu, mówi, że szukają, żebyśmy wytrzymali, spróbują dowieźć... Wtedy okazuje się, że w całym, sporym w końcu, mieście, jest tylko jedno doszpikowe - właśnie je zużyliśmy... No to pozamiatane...
Leję leki do rurki intubacyjnej - metoda stara, ale innego wyjścia nie mamy. I reanimujemy. Czterdzieści minut, godzina...
Maluch już nie walczy. W końcu przychodzi ten moment, którego nienawidzę jako kierownik zespołu:
- Panowie, dziękuję, kończymy... Już wystarczy. Walczyliśmy... Dziś Ona była lepsza...
I widzę swoją załogę... Trzech chłopaków zahartowanych w bojach, w tym kierowca z dwudziestoletnim stażem... Płaczą jak dzieci...
Na koniec kilka słów wyjaśnienia: to nie była zwykła tragedia. Bo nie była to rodzina patologiczna. Normalni ludzie. Dwoje dzieci. Pojechali wszyscy do sklepu, zostawili otwarte okno celem wywietrzenia pokoju. Po powrocie, mama zrobiła kolację i weszła do pokoju. A synek minął ją biegiem i wypadł przez okno...
Następnego dnia rodzice przyszli do szpitala po kartę zgonu. I kolejne zaskoczenie: podziękowali, że cokolwiek zrobiliśmy, że nie odpuściliśmy. To rzadkość...

A ja? Na miejscu musiałem trzymać formę...
Nie odzywałem się do ludzi przez dwa dni. W ogóle.
A potem wziąłem rok urlopu z pogotowia. Żeby nie myśleć. I tylko czasem śni mi się ta ulica, żółte światło latarni i chyba najcięższa walka, jaką w życiu stoczyłem...

służba_zdrowia

Skomentuj (172) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2609 (2711)
zarchiwizowany

#21223

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Prowadzę sklep komputerowo-elektroniczny, serwisuję też komputery. Przypomniała mi się pewna historia która miała miejsce zimą chyba ze trzy lata temu.

Pewnego dnia do sklepu weszło małżeństwo z córką ok 13-14 lat. Wyglądali na bogatych sądząc po ubiorze i biżuterii. Zakupili oni u mnie cały zestaw komputerowy (pc, monitor, klawiatura, mysz, głośniki, kamerka, system operacyjny). Wszystko było najdroższe, więc zostawili u mnie pokaźną sumkę, sami mówili że wszystko ma być najdroższe jakie jest.
Kiedy wszystko doszło do sklepu, pojechałem osobiście podłączyć komputer i zainstalować system operacyjny. Wszystko działało elegancko, byli bardzo zadowoleni. Powiedziałem, że gdyby były ze sprzętem jakieś problemy, to niech zadzwonią.

Dwa tygodnie później dostałem od nich telefon. Matka wspomnianej wyżej nastolatki była bardzo roztrzęsiona, mówiła, że jest poważny problem i żebym szybko przyjechał. Mimo tego, że nie podała co się dokładnie dzieje pojechałem do nich, dodam, że była ostra zima, a mieszkali oni poza Krakowem. Także z dojazdem było bardzo ciężko. Kiedy już przebiłem się przez zaspy i oblodzone drogi, dotarłem na miejsca, otworzyła mi właśnie ta kobieta i nawiązał się taki dialog.
-Wreszcie pan jest.
-Witam, co się stało?
-Niech pan wejdzie, jak mówiłam bardzo poważny problem mamy, dlatego tu pana ściągnęłam.

Wszedłem do pokoju gdzie znajdował się komputer. Kiedy spojrzałem na komputer ujrzałem włączoną naszą klasę a konkretnie zdjęcie córki tej pani
-Widzi pan bo córeczka dodała sobie zdjęcie na nk i dała w opisie że wygląda ślicznie.
-Mhm i co w związku z tym?
-A widzi pan ten ***** jej skomentował, że wcale nie wygląda ładnie. To jej kolega z klasy.
-No przykro mi ale co ja mam z tym zrobić
-Jak to co?! Niech pan mu się włamie na komputer i zniszczy mu wszystko albo niech pan wyczyści im konto bankowe. Od tego pan jest żeby go zniszczyć i całą jego rodzinę. Nie będzie mi tu córki obrażał.
W tym momencie ręce mi opadły:)

Sklep komputerowy Kraków

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (381)
zarchiwizowany

#21138

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielu z was zapewne słyszało o nielegalnym przekraczaniu granicy przez imigrantów oraz o przemycie ludzi.

Ale gdzie tu jest piekielność?

O tym opowie poniższa historia: Otóż przemyt ludzi może odbywać się legalnie (czyt: pojazdami dyplomatycznymi, zaplombowanymi), zgodnie z przepisami. Przepisy wyraźnie mówią, iż służby celne nie mogą skontrolować ani zdjąć plomb w pojeździe dyplomatycznym. Jednak na jednym z przejść granicznych celnicy zdjęli plomby i udaremnili przemyt ludzi.

Jak myślicie czy dostali awans, nagrodę lub dyplom? Skądże!

Poprzez spełnienie obywatelskiego obowiązku udaremniającego przemyt ludzi zostali zwolnieni (czyt. wyrzuceni) z pracy ze skutkiem natychmiastowym.

granica wschodnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (242)

#20375

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Może tym razem trochę wspomnień z SORu...
Szpitalny Oddział Ratunkowy. Ostoja szpitala, podpora wszystkich cierpiących i cel pielgrzymek setek ludzi, którym wydaje się, że to najlepsze miejsce do leczenia bólu palca od miesiąca czy czegoś równie nagłego...
Dlaczego ta ironia? Nie dlatego - jak sądzą niektórzy Komentujący - żem zwyrodnialec bez czci i wiary, ciemiężyciel staruszek i morderca mrówek...
Po prostu: ratownictwo medyczne w tym kraju zostało sprowadzone do roli służby. Każdemu się wszystko należy, wezwanie karetki do bólu zęba nie dziwi, a potem, kiedy ktoś naprawdę ciężko chory umiera czekając na zespół, pretensji nie mamy do siebie: bo mój pryszcz jest najważniejszy, a do tego płacę składki! Więc, odmiennie, niż w krajach zachodnich, nie sięgam po numer lekarza pierwszego kontaktu (swoją drogą, ciekawe skąd ta nazwa...), tylko 999 i niech się głąby pospieszą!
To samo dotyczy SORu. Tam przychodzi każdy ze skierowaniem od rodzinnego albo i bez - bo nie ma kolejki, a może się uda i zaopatrzą...
Toteż dyżurni tego przybytku nieraz muszą się wykazywać anielską cierpliwością, żeby odsiać tych, którzy cwaniakują od naprawdę potrzebujących pomocy.
Siedziałem sobie przez kilka lat w ambulatorium chirurgicznym. Ta akurat praca obfitowała w piekielnych płci obojga, maści wszelakiej i dręczonych problemami, przy których zatrzymanie krążenia zdaje się błahostką jeno...
Zapamiętałem kilku - ale naprawdę piekielnych...
Sobota. Godzina dwudziesta. Ja w stanie otępienia emocjonalnego po przyjęciu około 60 petentów (bo pacjentów w tej liczbie była co najwyżej połowa). Siedzę więc obok Pielęgniarki, wpisuję kolejne dane do księgi przyjęć i zastanawiam się, o co tu chodzi?
Dlaczego nagle w sobotę wszyscy przypomnieli sobie, że od miesiąca rwie ich duży palec u stopy???
Drzwi do gabinetu otwierają się energicznie i wmaszerowuje dziarsko Pacjent. Z daleka widać, że ciężko chory. Krokiem defiladowym zaparkował przed mym wymiętym obliczem i zameldował:
- Chciałem sobie zdjąć szwy z głowy!
- A czy ja panu przeszkadzam? Tylko może na korytarzu, jeśli łaska, tu dopiero było sprzątane...
- Jak to???
- Chciał Pan sobie zdjąć szwy, rozumiem. Ale co ja mam do tego?
-A pan nie zdejmuje??
- Szanowny Panie, to jest Oddział Ratunkowy. My tu zaopatrujemy pacjentów ze świeżymi urazami lub w stanie zagrożenia życia.. Nie zdejmujemy szwów, nie golimy, nie obcinamy paznokci...
- To co ja mam zrobić?
- Proponuję w poniedziałek udać się do Poradni Chirurgicznej, jak zresztą jest napisane w karcie informacyjnej
- Pan wie jakie tam są kolejki??? A wy się tu obijacie!!! A jak ja nie mam czasu łazić po poradniach, to co będzie???
- No cóż... Trzeba się będzie do tych szwów jakoś przyzwyczaić...

W tym miejscu huk drzwi o futrynę i wrzaski na korytarzu... Zjechał mi rodzinę do siódmego pokolenia.

Innym razem, też weekendowy wieczór. Sytuacja podobna: tłum napiera, my się bronimy. Tłumaczymy jak daleko na liście możliwych stanów zagrożenia życia znajduje się złamany paznokieć jak również co powinno się zrobić z dziwnie rosnącymi rzęsami. Do gabinetu wpada wyraźnie wzburzony młodzieniec.
-Pan mi musi pomóc, ja stąd nie wyjdę dopóki mi nie pomożecie!!!
- Dopiero co pan wszedł... co dolega?
- JAJA MNIE RWĄ !!!
- Po urazie?
- Nie, od pół roku!
Tutaj huk mojej opadającej szczęki...
-A próbował pan w ciągu tego czasu znaleźć urologa?
- Chodziłem, tu mam dokumenty!
I rzuca na stół teczkę grubości akt afery Rywina...
- Urolog oglądał i mówi ze nic tam nie ma!
- To w czym problem?
- A ja się macam kilka razy dziennie i tam są takie zgrubienia na górze i to boli!!!
Policzyłem do dziesięciu...
- Teraz proszę się przygotować, to może być szok...
- Zniosę wszystko!
- Te zgrubienia to najądrza. Każdy to ma. Jak się pan przestanie ciągle macać, to nie będą boleć...
- Pan kłamie! Ja wiem, że to rak!!! Proszę mi natychmiast pomóc!!!
Próbowałem, uwierzcie mi...
Tłumaczyłem, wyjaśniałem, użyłem nawet argumentu, że chirurg urazowy nie jest najlepszym specem od klejnotów... Wszystko na nic. Zaparł się jak stolec po jagodach...
W końcu zaczął wygrażać, używać obelg - w obecności damy... Ta dzisiejsza młodzież.. Cóż było robić... Wziąłem ze stolika duże kleszcze ortopedyczne i uśmiechając się sadystycznie wycedziłem:
- Jeżeli nie wyjdziesz, będziesz musiał na nowo zdefiniować pojęcie "ból jąder"...
Gość wystartował z miejsca z chyżością charta, przecząc tym samym tezie o dużym nasileniu bólu... Wyjrzałem za nim, koło rejestracji nadal nabierał prędkości, wyraźnie świecąc od tarcia atmosfery...
Grunt to odpowiednia motywacja nieprawdaż? :)

służba_zdrowia

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 880 (916)
zarchiwizowany

#20204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już wcześniej wspomniałem programiści to dość specyficzni ludzie. Tacy już po prostu jesteśmy, bo żeby cały dzień wpatrywać się w tysiące linijek kodu po prostu trzeba to lubić.

Na początku istnienia firmy, w której obecnie pracuję, głównym guru programistów był jeden z bardzo ekscentrycznych ludzi, o którym do dziś legendy słyszę, mimo, że człowieka nigdy na oczy nie widziałem.

W chwili obecnej przeniósł się do UK i za prawdziwe pieniądze tworzy oprogramowanie. Z opowiadań wiem, że w nowym miejscu pracy ma biurko ustawione tyłem do drzwi. Czyli jak ktoś wchodzi, trzeba się odwrócić, a to plecy bolą i szyja, a i człowiek od pracy się odrywa. Zgadnijcie co zrobiła ta kreatywna osoba...


Facet zamontował lusterko rowerowe na biurku! Skierowane tak, aby siedząc prosto widział co się dzieje przy drzwiach :)

Programiści

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (207)
zarchiwizowany

#20141

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejny fragment z bujnego życia programisty...

W trakcie dziennych studiów pierwszego stopnia trafiła mi się fucha. Pracowałem na umowę zlecenie u jednej z lekarek. Moim zadaniem na początku były rozliczenia z NFZ. Ot prosta sprawa, dostaję listę z wykonanymi świadczeniami, wklepuję do odpowiedniego programu i rozliczam.

Piekielność będzie polegała na tym czego NFZ wymaga od świadczeniodawców, aby Ci otrzymali zapłatę za wykonane zabiegi. Informatyzacja pełną gębą, aczkolwiek ciągle hula duch minionej epoki, gdzie papier jest wartością najwyższą.

Doktorka prowadziła papierową dokumentację na bieżąco. Przynosiła mi papierowe listy świadczeń mniej więcej koło 5 dnia każdego miesiąca (o piśmie doktorki chyba nie muszę mówić, dzięki temu doświadczeniu jestem w stanie przeczytać nawet hebrajskie hieroglify z wplecioną egipską łaciną podwórkową). Miała podpisane 3 umowy w kontrakcie. Każda umowa zawierała zestaw świadczeń. Pierwsza piekielność kody świadczeń - ICD-9. Zestaw kilkunastu cyfr (nie pamiętam dokładnie ilu, w każdym bądź razie więcej niż w NIPie). Początki podobne, różnią się końcówkami. Na początku ustaliliśmy z doktorką, że są mylące, łatwo przy ich posługiwaniu popełnić błąd, dlatego stosowaliśmy własne kody, na każdą z umów przypadała literka alfabetu, na usługi w umowie numerek (coś na podobieństwo ICD-10, który wprowadzono później) w sumie wychodziły 3 znakowe kody, zamiast ciągu kilkunastu liczb, łatwiej zapamiętać, a i program pozwolił na wprowadzenie własnej notacji, no to w to nam graj :) Otóż nie! Nie można stosować swoich kodów, całość została odrzucona przez NFZ, bez wyraźnego powodu. Dopiero po wielu bojach i próbie dowiedzenia się czegokolwiek w NFZ, poznałem przyczynę. Musiałem prze edytować cały słownik kodów, a następnie wejść w każde wykonane świadczenie i kliknąć zatwierdź, bo tylko wtedy na nim odświeżał się kod. Trudno przeżyłem.

Tworzenie kopii zapasowych. Baza danych Interbase, plikowa. Kopia polegała na tym, że program sam się kompresował i zapisywał do pliku. Proste prawda? Nie podobały mi się tylko nazwy tworzonych plików. Tworzyłem własne, według zrozumiałego schematu. Nie ma znaczenia? Otóż dowiedziałem się, że ma! Informatyk z NFZ powiedział, że inna nazwa pliku kopii może powodować to, że jest on znacznie większy niż powinien być (zamiast 100Kb, 20 Mb), a wytworzone kopie nie nadają się do niczego. Do dziś nie rozumiem, jakim cudem :)

Raportowanie. Heh informatyzacja... raczej jej parodia. Proces ten polegał na tym, że za pomocą specjalnej strony www wysyłałem pierwszy raport z aktualnymi świadczeniami za mijający miesiąc. Ten był potwierdzany, całościowo lub częściowo, bądź całościowo odrzucany, przy czym komunikaty tak lakoniczne, że sam Leonidas byłby dumny. Mówiły tyle że coś jest spier...źle, ale nie mówiły już dlaczego (co skutkowało gorącą linią z informatykami i paniami na sekretariacie, na początku mojej pracy). Kiedy już udało się wysłać, szok, trzeba czekać, raporty są analizowane wyłącznie w godzinach pracy NFZ, przy czym od północy zawsze była przerwa techniczna :D Jeśli udało się wstrzelić w odpowiednią godzinę (koło 8 rano), to jeśli wszystko poszło ok, to nawet tego samego dnia (koło 13-14), otrzymywało się raport zwrotny, który należało zaimportować do aplikacji. Teraz dalsza część zabawy, zgłoszenie punktów do wykonań w danym miesiącu. Czyli znów zaznaczamy wszystkie wykonane świadczenia i nad wykonania z poprzednich miesięcy, eksportujemy i wysyłamy przez stronę www do NFZ. Raport zwrotny, podobnie jak w pierwszym przypadku. Kiedy już się udało i mamy zatwierdzone punkty, należy pobrać raport zwrotny, zaimportować go do programu. Tym razem otrzymywaliśmy szablon faktury, na którym punkty zostały zamienione na gotówkę. Wystawiało się fakturę, tą należy znów wysłać do NFZ za pomocą strony www. Koniec? Nie do końca... fakturę jeszcze należało wydrukować, podbić, podpisać i zanieść formę papierową w dwóch kopiach do NFZ... po co? Nie wiem do dziś. A czy wspomniałem, że faktura w NFZ musiała się znaleźć najpóźniej 10 dnia miesiąca?

C.D.N.

Klienci programisty

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (166)
zarchiwizowany

#19904

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich.

Jako, że wiele tutaj absurdów załatwiania spraw administracyjnych, chętnie służę wszystkim swoją pomocą w tym zakresie. Już blisko 4 lata pracuję w urzędzie jednej z polskich gmin, wiele się nasłuchałem i napatrzyłem na debilne zachowanie mojego "koleżeństwa" po fachu - za co niejednokrotnie było mi wstyd, toteż wiem, że niektórzy nie otrzymają od zadufanych w sobie urzędników, niezbędnych informacji, na zasadzie "radź sobie sam".
Pozdr

Urząd Gminy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (35)
zarchiwizowany

#19503

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro tyle tu historii o Księżach, i najwyraźniej nie ma szans, żeby przestały napływać, to co, zamiast zwalczać, się przyłącze. Będzie o tym, jak Blood przestał być chrześcijaninem. Akt drugi.

Ksiądz katecheta w czasach początków liceum usiłował nam udowodnić, że pozostałe religie są zakłamane. Za przykład dał oczywiście Islam i terrorystów.
Po czym:
[K] Czy ktoś jeszcze zna przykłady religii mówiącej o pokoju i mordującej ludzi?
[B] Wojny krzyżowe.
[K] Co ty gadasz?!
[B] A może nieprawda?
[K] Ale to było dawno, każdy błądzi!
[B] Ale jak każdy błądzi, to to tak samo usprawiedliwia Islam.

Księżulo się troszkę zagotował, dostałem [cenzura] za bezczelność... w połowie jego tyrady wyszedłem, bo o ile na dyskusję na argumenty to ja chętnie (tylko nie w miejscu, które każe czekać 2 minuty na napisanie odpowiedzi ;) ), o tyle myśleć na gwizdek nigdy nie zamierzałem. Tylko czy ci księża nie widzą, że tak tracą wiernych?

Kościół Rzymsko-Katolicki

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (240)