Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

loczek0blond

Zamieszcza historie od: 2 stycznia 2012 - 19:27
Ostatnio: 5 kwietnia 2016 - 7:41
  • Historii na głównej: 8 z 22
  • Punktów za historie: 4325
  • Komentarzy: 74
  • Punktów za komentarze: 392
 
zarchiwizowany

#65740

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając historie o onkologach i ginekologach przypomniała mi się sytuacja z moją babcią w jednej z ról głównych. Kilka lat temu moja babcia miała duże problemy natury kobiecej, więc nie myśląc długo w te pędy i do ginekologa. Dostała skierowanie na badania (przyznam, że nie mam zielonego pojęcia o jakie badania wtedy chodziło). Poszła więc na kasę chorych, po kilku dniach wyniki do odbioru i do lekarza. Lekarz popatrzył w kartę, coś pomruczał i stwierdził, że wszystko w porządku. Jednak babcię dalej coś pobolewało, no coś było nie tak. Razem z tatą wzięliśmy babcine wyniki (wszystko po łacinie opisane), to no szperamy w internecie, co by jakiś punkt zaczepienia z łacińskimi słowami znaleźć... no i znaleźliśmy, że to, co w karcie było opisane wcale na dobre się nie zapowiada. Mama zaczęła babcię namawiać, że trzeba do innego lekarza, że może ten się myli. A babcie nie i nie, o pomoc w przekonywaniu mojej mamy drugiego syna prosi. Ten, że my na siłę chorób szukamy, że wydziwiamy itp. itd. A z babcią coraz gorzej. Pewnego dnia babcię pod pretekstem jakichś zakupów do innego ginekologa prywatnie zawieźli. Od tamtego skierowanie do lekarza do kliniki i badania na miejscu w gabinecie.

Koniec końców okazało się, że babcia raka miała, pierwszy lekarz nie wiem czy nie zauważył, czy na łacinie się nie znał, a my niedobrzy (ja i tata) z pomocą internetu wywnioskowaliśmy, że jednak nieciekawie.Na szczęście w porę udało się babcię uratować.

onkolodzy i ginekolodzy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (42)
zarchiwizowany

#65691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dobrych kilka lat temu zimą około godziny 18:00 podczas spaceru z moją psinką (kundelek wielkości beagle'a) zaatakowały nas 3 ogromne psy, jak dla mnie wręcz mutanty (mieszańce, wielkością przypominające wyrośnięte bernardyny). Wszystkie z zamiarem zabicia mojego psa (wszystkie 3 rzuciły się na biednego malucha). Jeden chwycił maluszka w swoją paszczę, pozostałe dwa ujadały zaciekle. Ja trzymając ją (suczka) na smyczy chwyciłam próbując nie puścić smyczy i tym samym drąc się na całe gardło, aby ktoś pomógł. A należy tu nadmienić, że była to boczna uliczka, na której stoją dosłownie dwa bloki i kilka dni przed całym zajściem powstał postój taksówek. I tak dobrą chwilę walczyłam z psami, darłam się i błagałam o pomoc. W końcu jeden z taksówkarzy zauważył całe zajście i przybiegł z gazem na pomoc, też jakiś chłopak, który szedł za mną przybiegł i zaczął odciągać jednego z psów. Musiałam być wyjątkowym widowiskiem, bo w końcu z bloków zaczęli wybiegać ludzie i patrzeć, jak ja walczę z psem usiłującym wyrwać mojego biednego i mocno zmęczonego już pogryzionego psa, chłopak walczy z jednym, a taksówkarz pryska im po gałach. W końcu ktoś się zlitował i zadzwonił po policję, która o dziwo szybko przyjechała. Okazało się, że psy te wybiegły ze skupu złomu (który był już zamknięty, a właścicielka nie mieszkająca w moim mieście zapomniała zamknąć bramę). Skończyło się na tym, że moja psinka wylądowała na stole operacyjnym z zerwanymi mięśniami i głębokimi ranami (wszystko opłacała właścicielka skupu złomu), ja na cały tydzień straciłam głos, skup złomu został zamknięty, a postój taksówek zlikwidowany (taki paradoks za uratowanie życia mi i mojego psa). Na szczęście mój pies wylizał się z całego zajścia, a na pamiątkę ma dwie ogromne blizny. Dodatkowo dowiedziałam się, że to nie było pierwsze niezamknięcie bramy przez właścicielkę oraz nie pierwszy atak jej psów.

Zanim posypią się komentarze, tak wiem, moje życie ważniejsze niż psa (też mi to mówiono), ale za nic nie mogłam pozwolić, żeby moja ukochana psinka skończyła jako pożywienie dla głodzonych psów!

Sami zdecydujcie kto był bardziej piekielny, właścicielka, która zapominała nakarmić psów i zamknąć bramy, mieszkańcy bloków, którzy najpierw musieli się napatrzeć na tragedię nim wezwali jakąkolwiek pomoc, czy może ja, bo akurat tamtędy przechodziłam z psem? A co by było, gdyby tą drogą szło jakieś dziecko?

Od tamtej pory strasznie boję się dużych psów. Tak, wiem, te małe też potrafią narobić szkód, ale jakoś bardziej teraz boję się tych dużych.

ulica skup złomu

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)
zarchiwizowany

#65381

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiedziane prze mojego M.

Mój M. pracuje w sklepie z AGD i RTV.

Pewnego dnia wchodzi starsze małżeństwo [SM] (oboje dobrze po 70.). Chodzą i rozglądają się po półkach z gazetką w ręce- widać, że zagubieni. To mój [M.] podchodzi, co by im pomóc.

[M]- Czego Państwo szukają?
[SM]- Gdzie macie garnki?
Wskazał regał, gdzie znajdują się garnki.
[SM] Ale te z gazetki.
M. chwila namysłu, jakie garnki mają w aktualnej gazetce... Pokazał (mimo, że nie jego dział).
[SM] Nie, to nie te! Co Ty nawet nie wiesz, jakie garnki sprzedajecie?! Nie wiesz co masz w gazetce?! Niedouczony gnój! Nie znasz się, to po co tu pracujesz?! Ja tu kierownika poproszę!
Kierownik przyszedł, bo usłyszał podniesiony głos kobiety i próbuje się dowiedzieć, czego szukają, co się stało, ale kobiecina nie daje mu dojść do głosu, tylko leci tyrada odnośnie kwalifikacji pracowników, kompetencji doradców i samego kierownika itp. Mój M. w między czasie zdążył zerknąć na gazetkę, którą kurczowo kobiecina trzymała w ręce.

Okazało się, że szukali sklepu ze sklepem gospodarstwa domowego (kolory zbliżone), ale logo ewidentnie zielone, a nie biało- czerwone- jak ich sklep. Mój M. postanowił poinformować małżonka totalnie zagubionego, że sklep, którego szukają znajduje się w drugiej części budynku- pomylili sklepy.
Wtedy małżonek spojrzał na awanturującą się żonę i ryknął do niej- Ty durna babo! Gdzieś Ty mnie przyprowadziła, jak to nie ten sklep?! Głupia, sklep pomyliłaś i na niewinnych, ciężko pracujących ludziach się wyżywasz? Daj im już spokój.

Kobiecina tylko spuściła wzrok i wbiła go w podłogę.
Mojemu M. i jego kierownikowi mowę odebrało całkowicie i tylko patrzyli na oddalającą się dwójkę i jeszcze przez chwilę słyszeli tyrady męża, który tym razem wyżywał się na kobiecinie, że mu wstyd przyniosła...

AGD i RTV

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (303)
zarchiwizowany

#65379

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o pewnej pani Eli (imię zmienione na potrzebę historii), która jest już wiekową kobietą pochodzącą ze Lwowa. Kobiecina dorabia sobie sprzedając na targu typowo "moherowe" rzeczy dla typowych "moherów". Na tymże targu jest również toaleta publiczna, którą pilnuje pewien żulik (niegroźny, od nikogo pieniędzy nie żebra, opiekuje się tą toaletą pobierając symboliczne 50 groszy za skorzystanie). Pani Ela bardzo lubi się chwalić i opowiadać jaką wysoką ofiarę na mszę co niedzielę daje. Jednak pewnego dnia przeszła samą siebie, mianowicie opowiadała mojemu tacie, że we Lwowie zmarł jej kolega, a ona nie ma jak tam pojechać, bo pociągi, autobusy i inne środki transportu za drogie, to stwierdziła, że przez najbliższe pół roku co miesiąc będzie na mszę za kolegę dawać, co by mu się u Boga dobrze żyło (i tutaj jeszcze pełno ochów i achów, jak to mu teraz pewnie dobrze itd.). Oczywiście nie omieszkała mojego tatę poinformować o wysokości swoich ofiar (przez pierwsze 2 miesiące da po 1000 zł, później dwa kolejne po 500 zł, a ostatnie 2 to po 250 zł).

Rozumiem, może czuć taką potrzebę, nie wnikam. Ale najbardziej piekielne było to, że pewnego dnia ten żulik przyłapał ją na podbieraniu drobnych z toalety, za którą ludzie płacili... Taka Bogobojna!

7 nie kradnij!

pani Ela

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (326)

#65125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cieszę się, że mogę coś znowu dodać po latach absencji.

Z rodziną najlepiej na zdjęciach...

Kilka lat temu mój wujek (kuzyn mojej mamy) ciężko chorował i bardzo długo lekarze nie wiedzieli, co mu jest. Wylądował w klinice oddalonej od nas o ok. 70 km. Ciocia dzwoniła do nas dzień w dzień, czy nie moglibyśmy pojechać do niego coś mu zawieźć, kupić, ją zawieźć (ona nie prowadząca) i wiele innych powodów, aby tylko pojechać. Moi rodzice, osoby bardzo pomocne, jeździli za każdym razem, nieraz codziennie po pracy (oboje pracują, prowadzą własne firmy). Wiadome, rodzina. Wujek miał jednak nieuleczalnego raka, co spowodowało, że szybko od nas odszedł. Ciocia nadal często dzwoniła i prosiła o odwiedziny lub pomoc. Rodzice nie odmawiali. Jednak jakiś czas temu mój tata ciężko zachorował i mama zadzwoniła do cioci, że ma problem, tata w szpitalu (oddalony od mojej cioci o jeden przystanek). Czy mogłaby podjechać coś mu zawieźć, bo ona nie ma jak (też nie jeżdżąca, a ani mnie, ani siostry w domu nie było)? Oczywiście nie pojechała, bo to przecież już nie rodzina i nie ma powodu, żeby pomagać... Mama mnie ściągnęła z uczelni, bo tata coś pilnie potrzebował, pojechałam. A mama zadzwoniła jeszcze raz do "cioci" i podziękowała jej za wszelką "pomoc" w chorobie. Od tamtej pory się nie odzywamy ani my, ani ona...

Nie wiem, czy piekielne, ale na pewno smutne, że jak coś potrzeba, to wiedzą gdzie.

rodzina

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (692)
zarchiwizowany

#65144

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z czasów jak jeszcze mieszkałam z rodzicami.

Gwoli wyjaśnienia, rodzice mieszkają przy jednej z głównych ulic w mieście, gdzie przez całą jej długość jak byk postawiony jest znak zakaz zatrzymywania się i postoju, więc wszyscy mieszkańcy parkują na podwórku osłoniętym z każdej strony blokami (nie ma drogi dojazdowej, tylko jedna jedyna brama przejazdowa w bloku rodziców). Pewnego dnia miałam jechać po tatę i musiałam przez ową bramę przejechać, jednak nie mogłam, bo była (jak i cały chodnik) zastawiona przez samochód dowożący zakupy ze sklepu T***O. Czekam 5 minut, 10, 15, dzwonię do taty, że się spóźnię, bo brama zastawiona, wyjechać nie ma jak. Czekam kolejne 20 minut, kierowcy nie widać, w sumie spędziłam tam oczekując na kierowcę dobre 40 minut. Tata zdążył przyjść, patrzy i oczom nie wierzy, że tak zaparkował. Czekamy razem jeszcze 20 minut i nic. Po kolejnych kilku minutach tata podjął decyzję, że dzwoni na policję. Policja odesłała do straży miejskiej, straż miejska znowu na policję z tłumaczeniem, że ta ulica, to już pod policję podlega(?). Policja przyjechała, poczekaliśmy razem na kierowcę, który po dobrych 2 godzinach od mojego czekania się zjawił. Wykład od policjantów dostał wraz z mandatem. Jak odjeżdżał, to mało brakowało, a wjechałby na oczach policjantów w samochód go omijający.

Może i piekielnym był tu mój tata, ale nie sądzicie, że 2 godziny (nie wiem, ile już tam stał zanim ja chciałam wyjechać) to jednak trochę długo?

Nie skończyłoby się tak, gdyby wrócił, jak ja czekałam bez taty, bo bym mu tylko grzecznie uwagę zwróciła. Ale trochę wyobraźni, w tej okolicy mieszkają w większości starsi ludzie i ta brama jest jedyną wjazdową, a gdyby się coś komuś stało i potrzebne by było pogotowie lub straż pożarna?

dostawcy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (231)

#24539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna piekielność, która przypomniała mi się przed chwilą po przeczytaniu jednego z postów o shitfoodach...

Mianowicie samym piekielnym okazał się mój były, który pewnego czasu pracował w jednej z pizzerii i opowiadał mi, jak wybierali sobie w danym dniu TEN stolik, który trafiał na "Czarną Listę" i właśnie TEN stolik dostawał sos czosnkowy z ekstra dodatkami spermy i śliny...

Po tym wyznaniu szybko się rozstaliśmy, ponieważ przed oczami ukazał mi się widok przygotowywania przez niego jakiegokolwiek posiłku... Nie dziękuję!

pizzeria

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 577 (693)
zarchiwizowany

#24534

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypadek "kochanej mamusi", która wpadła w zakupowy szał na targu i zostawiła dziecko w wózku bez opieki i nawet nie zwracała uwagi, czy dziecko w wózku jeszcze jest, czy już nie... Tak zakupy są zawsze najważniejsze...

P.S A później mówią, że dzieci im kradną... ;/

targ

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (191)
zarchiwizowany

#24286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Trochę wspomnień z czasów technikum...

Na moje nieszczęście chemii uczyła mnie dyrektorka, która jest osobą o dość charakterystycznym imieniu i co raku MUSI wybrać sobie osobę, którą "gnębi". Osoba ta choćby nie wiem, jak się starała, uczyła, siódme poty wylewała, to i tak zazwyczaj nie udało jej się przejść dalej. I na moje nieszczęście w ostatniej klasie upatrzyła sobie mnie... Ale jeśli chodzi o mnie, to nie miałam większych problemów z tym przedmiotem, co najlepsze, pomagałam innym i douczałam ich przy okazji. Ale tak się złożyło, że owa kosa upatrzyła sobie mnie i robiła wszystko, żebym tylko nie zdała...

Uczyłam się na każdy sprawdzian, z lekcji na lekcję także, a i tak dostawałam 1 i na każdą moją prośbę ukazania mojej pracy byłam zbywana, że na wizytę z nią umówić się muszę, inaczej rozmawiać ze mną nie będzie (dodać muszę, że byłam gotowa pisać choćby komisyjnie egzamin w każdej chwili)...

I tak toczyło się przez jakiś czas, ale do czasu, kiedy mój tata postanowił wziąć sprawy w swoje ręce... Poszedł do niej i oznajmił, że skoro uczę innych, rozumiem jej przedmiot, to nie wie, dlaczego tak jest, jak jest. Na co ona stwierdziła, że niewystarczająco się uczę na jej lekcje (tu po raz kolejny poleciał argument o uczeniu innych), więc muszę czuć się za swobodnie i za pewnie (tu mojemu tacie szczęka opadła, ale przypomniał, że w każdej chwili możemy sprawdzić moja wiedzę). Najwidoczniej dyrce zaczęło brakować argumentów, więc wyprosiła go mówiąc, ze skoro nie podoba mi się w jej szkole, to ona może pomóc mi się przenieść. Co zostało skwitowane, że skoro zaczęłam tą szkołę, to ją także zakończę wraz z rówieśnikami.

Mogło by się wydawać, ze to byłby koniec... Jednak nie... Nadszedł dzień, w którym miałam mieć lekcje z dyrektorką... Na początku zaczęła lamentować, że miała nieprzyjemną wizytę jednego z rodziców, który to jej próbował wmówić, że uczniowie na jej lekcje przychodzą po lekach uspokajających (a o niczym takim mowy nie było), ze są zastraszeni i ona poczuła się przez tą osobę zastraszona i ogólnie zaczęła jeszcze coś gderać o tym, że ona nie wyobraża sobie, żeby miała w imieniu własnego dziecka załatwiać sprawy, które jej nie dotyczą itd (a przypomnę, że uczniowie musieli się zapisywać na wizyty u niej, które i tak do skutku nie dochodziły, bo nigdy w tych dniach jej nie było albo miała ważniejsze sprawy (obiadek w pobliskiej restauracyjce)).

Koniec roku był taki, że z wielką łaską dostałam 3 i mam nadzieję, że więcej tej kobiety na ozy nie spotkam.

szkoła

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (176)
zarchiwizowany

#24216

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia świeżutka, bo z dzisiejszego poranka (dokładniej historia mojego taty).

Jak wszyscy wiemy temperatura nas nie rozpieszcza, a niestety na moje i całej rodziny nieszczęście mama prowadzi zakład fryzjerski w bloku na parterze (dosłownie piętro niżej) i przez te mrozy, które nas nawiedzają na nasze nieszczęście brama do naszego bloku jest jedyną bramą wjazdową na podwórko (na którym są śmietniki i dwie inne bramy na przylegające podwórka) i przez nawiedzające nas mrozy woda w rurach mamie zamarzła.

Jednak to nie jest punkt kulminacyjny historii... Dzień w dzień walczymy z sąsiadami, żeby łaskawie zamykali ową bramę za każdym razem jak wjeżdżają swoimi samochodami i jak wyjeżdżają, bo faktem jest, że korytarz się bardzo szybko wychładza (a ogrzewany nie jest ani nie ocieplony (zadanie ADM)).

No i dzisiaj pewien z sąsiadów natrafił na mojego tatę, który nie jest ani wybuchowy, ani agresywny, ale ten facet, jak to sam określił, po wcześniejszym kulturalnym zwróceniu mu uwagi o zamknięcie bramy, jest to brama przejezdna i on nie ma zamiaru jej zamykać. Na co mój tata najzwyczajniej i jeszcze spokojnie mu powiedział, żeby zostawił sobie drzwi do domu otwarte, ponieważ to działa na takiej samej zasadzie, jak brama w stosunku do rur w zakładzie. Na co ten wziął i ruszył z bramy przy tym uderzając drzwiami od samochodu mojego tatę (drzwi od kierowcy miał otwarte) i na środku skrzyżowania zaczął wyzywać mojego tatę i wrzeszczeć do niego, że owszem on sobie bramę otworzy, ale nie zamierza jej zamykać.

W tej sytuacji zwracam się do wszystkich, którzy postępują podobnie, zostawcie sobie na noc drzwi do domu otwarte, zobaczycie jak przyjemnie walczy się z zamarzniętymi rurami.

sąsiedzi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (56)