Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

loczek0blond

Zamieszcza historie od: 2 stycznia 2012 - 19:27
Ostatnio: 5 kwietnia 2016 - 7:41
  • Historii na głównej: 8 z 22
  • Punktów za historie: 4325
  • Komentarzy: 74
  • Punktów za komentarze: 392
 
zarchiwizowany

#71857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam do Was pytanie, może ktoś będzie potrafił udzielić mi informacji, bo już nie wiem gdzie się z tym zwrócić.

Około dwa tygodnie temu windykator zablokował całą wypłatę narzeczonemu z okazji jakiejś zaległości. Jednak najlepsze jest to, że żadnej zaległości związanej z bankiem, na który w pismach się powoływali nie ma. Dzwonił wyjaśniać sprawę za każdym razem jak pismo pojawiło się. Jednak na infolinii nie poinformowali narzeczonego, że musi złożyć pismo z wyjaśnieniem. Po tym jak windykator zajął całą wypłatę (a narzeczony pracuje na umowie o pracę), złożył pismo wyjaśniające (po zajęciu wypłaty dowiedział się o potrzebie złożenia pisemnego wyjaśnienia). Oczywiście tydzień na rozpatrzenie. Po tygodniu narzeczony zadzwonił do firmy zajmującej się windykacją z zapytaniem o efekty rozpatrzenia. Dowiedział się, że postępowanie jest bezzasadne, bo rzeczywiście żadnego zadłużenia w tym banku nie ma i pieniądze zostaną odblokowane. Narzeczony zadzwonił do banku z informacją, ale tam mu powiedzieli, że dopiero po otrzymaniu pisma od windykacji pieniądze zostaną odblokowane. W środę minie tydzień od wydanej przez windykację decyzji, a do tej pory nie przyszło pismo.

I teraz moje pytanie, czy wiecie ile czasu mamy jeszcze czekać na odblokowanie pieniędzy? Wiem, że windykator nie może zablokować całej wypłaty przy umowie o pracę, ale gdzie mamy się zgłosić w tej sprawie? Czy możemy składać jakąś reklamację i przede wszystkim gdzie? Przyznam, że pierwszy raz mamy do czynienia z czymś takim i zupełnie nie wiemy gdzie uderzyć.

windykacja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (36)
zarchiwizowany

#71474

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na początku należy wspomnieć, że nie ważne gdzie pracuję, ale ważny jest fakt, że można u mnie kupić bilet miesięczny.

Sytuacja z dzisiaj i obawiam się, że takich będzie więcej...

Sprawa jest taka, że zazwyczaj bilety na kolejny miesiąc można kupić tydzień przed rozpoczęciem miesiąca (dla wyjaśnienia, bilety na luty można kupić w ostatnim tygodniu stycznia itd.). Jednak bilety na marzec będzie można kupić dopiero 1 marca. Pewnie zapytacie się dlaczego (z resztą jak dwie mamusie dzisiaj zadawały mi to pytanie). Nie wiem dokładnie na jakiej zasadzie to działa, ale u nas wygląda to tak, że jeśli w tej chwili sprzedałabym bilet ulgowy na kolejny miesiąc, to nie dostaniemy za niego zwrotu od Urzędu Marszałkowskiego. W związku z tym bilety możemy zacząć dopiero sprzedawać w marcu (wtedy już dostaniemy zwrot).

Wiedzieliśmy o tym wystarczająco wcześnie, żeby wywiesić w autobusach kartki informujące o tym fakcie. Informacja jest też zamieszczona na naszej stronie internetowej oraz w biurze.

Rozumiem, że nie wszyscy są zadowoleni z tego, że żeby kupić bilet muszą 1 marca zapłacić za bilet jednorazowy, by dostać się do biura, gdzie mogą kupić bilet miesięczny. Ale powiedzcie mi, czym ja zawiniłam, żeby nazywać mnie niepoważną, arogancką i prostacką kretynką tylko dlatego, że powiedziałam jednej i drugiej mamusi, przez telefon, że ich dzieci bilety mogą kupić dopiero 1 marca?

Na początku się we mnie zagotowało, bo nie zrobiłam nic złego, a te (jedna rano, a druga tuż przed końcem pracy) wyładowały swoje nerwy na mnie. Jednak mama, która do mnie zadzwoniła przed końcem pracy zagotowała mnie najbardziej.

Proszę sobie wyobrazić, że odbieracie telefon, mówicie stałą regułkę, a raczej staracie się ją dokończyć, ponieważ jak grom z jasnego nieba atakuje Was jazgot rozgorączkowanej mamy. Nie, nie przesadziłam z nazwaniem tego ataku jazgotem. Pozwolę sobie przedstawić moją (J) rozmowę z przedstawioną mamą (M). Dialogi zachowają sens wypowiedzi, ponieważ dokładnych stwierdzeń wręcz nie byłam w stanie zapamiętać.

J: Dzień dobry, tu biuro Piekie...
M: Proszę mi wyjaśnić, dlaczego moje dziecko nie może kupić biletu miesięcznego?!!!
J: Bardzo przepraszam, ale tym razem bilety na marzec można kupić dopiero od...
M: Mnie nie interesuje, kiedy można kupić te bilety, a czemu nie mogę go kupić teraz.
J: Proszę pani, niestety nie jestem...
M: Czy pani mnie słucha? Mnie nie interesuje, co ma mi pani do powiedzenia, ja chcę wiedzieć czemu nie mogę?
J: Proszę pani, ja nie...
(jazgot trwa dobrą chwilę, podczas której próbuję powiedzieć, że niestety nie jestem upoważniona do wyjaśnienia dlaczego, że dostałam tylko taką informację od szefostwa i oni udzielą odpowiedzi na to pytanie)
W końcu już mi nerwy puściły i mówię
J: Proszę pani, ja pani nie przerywam, gdy pani mówi i też prosiłabym, żeby dała mi pani wyjaśnić tę sytuację. Chodzi o to, że nie zostałam upoważniona do wyjaśnienia tej sytuacji, ale pod drugim numerem, który znajduje się na bilecie, można zadzwonić do szefostwa i oni wyjaśnią powód tej sytuacji.

Dalsze przytaczanie nie ma sensu, bo musiałam podać numer do szefa. Dodatkowo jeszcze wysłuchać, czy my sprzedajemy bilety miesięczne, czy co robimy (tu miałam ochotę być piekielna i chciałam jej powiedzieć: nie, nie sprzedajemy biletów miesięcznych, bo dzwoni pani do agencji towarzyskiej).

Rozumiem, że można się zdenerwować na taką sytuację, ale wcześniej bilety można było kupić wyłącznie w pierwszy dzień miesiąca. To z naszej strony wyszła inicjatywa, żeby bilety można było zakupić wcześniej, ale teraz, jak jest sytuacja wyjątkowa, to wielki problem, bo w jedną stronę trzeba zapłacić...

Powiedzcie mi, czy macie jakiś pomysł, żeby to przetrwać? Bo coś czuję, że to dopiero początek...

komunikacja_miejska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (41)
zarchiwizowany

#71381

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio nie mogę zrozumieć mojej teściowej...

Kilka dni temu zmarł nasz znajomy. Oczywiście moja teściowa musiała nas o tym poinformować jako pierwsza. Jednak najbardziej rozbroiło mnie jej uzasadnienie przekazywanej przez nią wiadomości.

Pozwólcie, że zacytuję: "Wolę Wam od razu powiedzieć. Bo jakbyście przypadkiem trafili na Kaśkę (imię zmienione - Kaśka to córka zmarłego znajomego), to będziecie już wiedzieć. Bo wiecie jaka ona histeryczka jeszcze się przy ludziach rozbeczy..."

Przyznam, że mnie zatkało. Czy już nawet nie można rozpaczać po stracie własnego ojca? A dziewczyna dopiero w prawdziwe życie dopiero wkracza...

rodzina znajomi

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (23)
zarchiwizowany

#67704

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Serdecznie nie pozdrawiam pana, który dzisiaj zwyzywał i ubliżył kobiecie, na której wymusił pierwszeństwo.

Zarzuciłeś jej brak kultury, bo popukała się po czole na twój (mała litera z premedytacją) wyczyn. A ty za to wykazałeś się kulturą na najwyższym poziomie, bo wypomniałeś jej wagę. Kultura przede wszystkim!

ulica

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (39)
zarchiwizowany

#65740

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając historie o onkologach i ginekologach przypomniała mi się sytuacja z moją babcią w jednej z ról głównych. Kilka lat temu moja babcia miała duże problemy natury kobiecej, więc nie myśląc długo w te pędy i do ginekologa. Dostała skierowanie na badania (przyznam, że nie mam zielonego pojęcia o jakie badania wtedy chodziło). Poszła więc na kasę chorych, po kilku dniach wyniki do odbioru i do lekarza. Lekarz popatrzył w kartę, coś pomruczał i stwierdził, że wszystko w porządku. Jednak babcię dalej coś pobolewało, no coś było nie tak. Razem z tatą wzięliśmy babcine wyniki (wszystko po łacinie opisane), to no szperamy w internecie, co by jakiś punkt zaczepienia z łacińskimi słowami znaleźć... no i znaleźliśmy, że to, co w karcie było opisane wcale na dobre się nie zapowiada. Mama zaczęła babcię namawiać, że trzeba do innego lekarza, że może ten się myli. A babcie nie i nie, o pomoc w przekonywaniu mojej mamy drugiego syna prosi. Ten, że my na siłę chorób szukamy, że wydziwiamy itp. itd. A z babcią coraz gorzej. Pewnego dnia babcię pod pretekstem jakichś zakupów do innego ginekologa prywatnie zawieźli. Od tamtego skierowanie do lekarza do kliniki i badania na miejscu w gabinecie.

Koniec końców okazało się, że babcia raka miała, pierwszy lekarz nie wiem czy nie zauważył, czy na łacinie się nie znał, a my niedobrzy (ja i tata) z pomocą internetu wywnioskowaliśmy, że jednak nieciekawie.Na szczęście w porę udało się babcię uratować.

onkolodzy i ginekolodzy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (42)
zarchiwizowany

#65691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dobrych kilka lat temu zimą około godziny 18:00 podczas spaceru z moją psinką (kundelek wielkości beagle'a) zaatakowały nas 3 ogromne psy, jak dla mnie wręcz mutanty (mieszańce, wielkością przypominające wyrośnięte bernardyny). Wszystkie z zamiarem zabicia mojego psa (wszystkie 3 rzuciły się na biednego malucha). Jeden chwycił maluszka w swoją paszczę, pozostałe dwa ujadały zaciekle. Ja trzymając ją (suczka) na smyczy chwyciłam próbując nie puścić smyczy i tym samym drąc się na całe gardło, aby ktoś pomógł. A należy tu nadmienić, że była to boczna uliczka, na której stoją dosłownie dwa bloki i kilka dni przed całym zajściem powstał postój taksówek. I tak dobrą chwilę walczyłam z psami, darłam się i błagałam o pomoc. W końcu jeden z taksówkarzy zauważył całe zajście i przybiegł z gazem na pomoc, też jakiś chłopak, który szedł za mną przybiegł i zaczął odciągać jednego z psów. Musiałam być wyjątkowym widowiskiem, bo w końcu z bloków zaczęli wybiegać ludzie i patrzeć, jak ja walczę z psem usiłującym wyrwać mojego biednego i mocno zmęczonego już pogryzionego psa, chłopak walczy z jednym, a taksówkarz pryska im po gałach. W końcu ktoś się zlitował i zadzwonił po policję, która o dziwo szybko przyjechała. Okazało się, że psy te wybiegły ze skupu złomu (który był już zamknięty, a właścicielka nie mieszkająca w moim mieście zapomniała zamknąć bramę). Skończyło się na tym, że moja psinka wylądowała na stole operacyjnym z zerwanymi mięśniami i głębokimi ranami (wszystko opłacała właścicielka skupu złomu), ja na cały tydzień straciłam głos, skup złomu został zamknięty, a postój taksówek zlikwidowany (taki paradoks za uratowanie życia mi i mojego psa). Na szczęście mój pies wylizał się z całego zajścia, a na pamiątkę ma dwie ogromne blizny. Dodatkowo dowiedziałam się, że to nie było pierwsze niezamknięcie bramy przez właścicielkę oraz nie pierwszy atak jej psów.

Zanim posypią się komentarze, tak wiem, moje życie ważniejsze niż psa (też mi to mówiono), ale za nic nie mogłam pozwolić, żeby moja ukochana psinka skończyła jako pożywienie dla głodzonych psów!

Sami zdecydujcie kto był bardziej piekielny, właścicielka, która zapominała nakarmić psów i zamknąć bramy, mieszkańcy bloków, którzy najpierw musieli się napatrzeć na tragedię nim wezwali jakąkolwiek pomoc, czy może ja, bo akurat tamtędy przechodziłam z psem? A co by było, gdyby tą drogą szło jakieś dziecko?

Od tamtej pory strasznie boję się dużych psów. Tak, wiem, te małe też potrafią narobić szkód, ale jakoś bardziej teraz boję się tych dużych.

ulica skup złomu

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)
zarchiwizowany

#65381

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiedziane prze mojego M.

Mój M. pracuje w sklepie z AGD i RTV.

Pewnego dnia wchodzi starsze małżeństwo [SM] (oboje dobrze po 70.). Chodzą i rozglądają się po półkach z gazetką w ręce- widać, że zagubieni. To mój [M.] podchodzi, co by im pomóc.

[M]- Czego Państwo szukają?
[SM]- Gdzie macie garnki?
Wskazał regał, gdzie znajdują się garnki.
[SM] Ale te z gazetki.
M. chwila namysłu, jakie garnki mają w aktualnej gazetce... Pokazał (mimo, że nie jego dział).
[SM] Nie, to nie te! Co Ty nawet nie wiesz, jakie garnki sprzedajecie?! Nie wiesz co masz w gazetce?! Niedouczony gnój! Nie znasz się, to po co tu pracujesz?! Ja tu kierownika poproszę!
Kierownik przyszedł, bo usłyszał podniesiony głos kobiety i próbuje się dowiedzieć, czego szukają, co się stało, ale kobiecina nie daje mu dojść do głosu, tylko leci tyrada odnośnie kwalifikacji pracowników, kompetencji doradców i samego kierownika itp. Mój M. w między czasie zdążył zerknąć na gazetkę, którą kurczowo kobiecina trzymała w ręce.

Okazało się, że szukali sklepu ze sklepem gospodarstwa domowego (kolory zbliżone), ale logo ewidentnie zielone, a nie biało- czerwone- jak ich sklep. Mój M. postanowił poinformować małżonka totalnie zagubionego, że sklep, którego szukają znajduje się w drugiej części budynku- pomylili sklepy.
Wtedy małżonek spojrzał na awanturującą się żonę i ryknął do niej- Ty durna babo! Gdzieś Ty mnie przyprowadziła, jak to nie ten sklep?! Głupia, sklep pomyliłaś i na niewinnych, ciężko pracujących ludziach się wyżywasz? Daj im już spokój.

Kobiecina tylko spuściła wzrok i wbiła go w podłogę.
Mojemu M. i jego kierownikowi mowę odebrało całkowicie i tylko patrzyli na oddalającą się dwójkę i jeszcze przez chwilę słyszeli tyrady męża, który tym razem wyżywał się na kobiecinie, że mu wstyd przyniosła...

AGD i RTV

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (303)
zarchiwizowany

#65379

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o pewnej pani Eli (imię zmienione na potrzebę historii), która jest już wiekową kobietą pochodzącą ze Lwowa. Kobiecina dorabia sobie sprzedając na targu typowo "moherowe" rzeczy dla typowych "moherów". Na tymże targu jest również toaleta publiczna, którą pilnuje pewien żulik (niegroźny, od nikogo pieniędzy nie żebra, opiekuje się tą toaletą pobierając symboliczne 50 groszy za skorzystanie). Pani Ela bardzo lubi się chwalić i opowiadać jaką wysoką ofiarę na mszę co niedzielę daje. Jednak pewnego dnia przeszła samą siebie, mianowicie opowiadała mojemu tacie, że we Lwowie zmarł jej kolega, a ona nie ma jak tam pojechać, bo pociągi, autobusy i inne środki transportu za drogie, to stwierdziła, że przez najbliższe pół roku co miesiąc będzie na mszę za kolegę dawać, co by mu się u Boga dobrze żyło (i tutaj jeszcze pełno ochów i achów, jak to mu teraz pewnie dobrze itd.). Oczywiście nie omieszkała mojego tatę poinformować o wysokości swoich ofiar (przez pierwsze 2 miesiące da po 1000 zł, później dwa kolejne po 500 zł, a ostatnie 2 to po 250 zł).

Rozumiem, może czuć taką potrzebę, nie wnikam. Ale najbardziej piekielne było to, że pewnego dnia ten żulik przyłapał ją na podbieraniu drobnych z toalety, za którą ludzie płacili... Taka Bogobojna!

7 nie kradnij!

pani Ela

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (326)
zarchiwizowany

#65144

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z czasów jak jeszcze mieszkałam z rodzicami.

Gwoli wyjaśnienia, rodzice mieszkają przy jednej z głównych ulic w mieście, gdzie przez całą jej długość jak byk postawiony jest znak zakaz zatrzymywania się i postoju, więc wszyscy mieszkańcy parkują na podwórku osłoniętym z każdej strony blokami (nie ma drogi dojazdowej, tylko jedna jedyna brama przejazdowa w bloku rodziców). Pewnego dnia miałam jechać po tatę i musiałam przez ową bramę przejechać, jednak nie mogłam, bo była (jak i cały chodnik) zastawiona przez samochód dowożący zakupy ze sklepu T***O. Czekam 5 minut, 10, 15, dzwonię do taty, że się spóźnię, bo brama zastawiona, wyjechać nie ma jak. Czekam kolejne 20 minut, kierowcy nie widać, w sumie spędziłam tam oczekując na kierowcę dobre 40 minut. Tata zdążył przyjść, patrzy i oczom nie wierzy, że tak zaparkował. Czekamy razem jeszcze 20 minut i nic. Po kolejnych kilku minutach tata podjął decyzję, że dzwoni na policję. Policja odesłała do straży miejskiej, straż miejska znowu na policję z tłumaczeniem, że ta ulica, to już pod policję podlega(?). Policja przyjechała, poczekaliśmy razem na kierowcę, który po dobrych 2 godzinach od mojego czekania się zjawił. Wykład od policjantów dostał wraz z mandatem. Jak odjeżdżał, to mało brakowało, a wjechałby na oczach policjantów w samochód go omijający.

Może i piekielnym był tu mój tata, ale nie sądzicie, że 2 godziny (nie wiem, ile już tam stał zanim ja chciałam wyjechać) to jednak trochę długo?

Nie skończyłoby się tak, gdyby wrócił, jak ja czekałam bez taty, bo bym mu tylko grzecznie uwagę zwróciła. Ale trochę wyobraźni, w tej okolicy mieszkają w większości starsi ludzie i ta brama jest jedyną wjazdową, a gdyby się coś komuś stało i potrzebne by było pogotowie lub straż pożarna?

dostawcy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (231)
zarchiwizowany

#24534

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypadek "kochanej mamusi", która wpadła w zakupowy szał na targu i zostawiła dziecko w wózku bez opieki i nawet nie zwracała uwagi, czy dziecko w wózku jeszcze jest, czy już nie... Tak zakupy są zawsze najważniejsze...

P.S A później mówią, że dzieci im kradną... ;/

targ

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (191)