Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

loczek0blond

Zamieszcza historie od: 2 stycznia 2012 - 19:27
Ostatnio: 5 kwietnia 2016 - 7:41
  • Historii na głównej: 8 z 22
  • Punktów za historie: 4325
  • Komentarzy: 74
  • Punktów za komentarze: 392
 

#16216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o Rodzinnych Ogródkach Działkowych (ROD) i rozpaczliwym poszukiwaniu mieszkania w stolicy przez dwie kiepsko zarabiające i zaocznie studiujące pracownice infolinii. W najgorszym z możliwych okresów.

Gazeta w dłoń, telefon za telefonem, albo nieaktualne, albo dochodzą koszty nieuwzględnione w ogłoszeniu albo agencja nieruchomości, itd. itp. Pokoje i współlokatorów wykluczyłyśmy, po wcześniejszych przejściach.
Rubryka z działem ogłoszeń mieszkań do wynajęcia się skończyła, mój wzrok padł na ogłoszenia domów do wynajmu, nigdy tam nie zaglądałam, bo zawsze wydawało mi się to poza zasięgiem.
A tam ogłoszenie o treści mniej więcej takiej: mały domek 40 metrów, ogrzewanie kominkowe, na pięknej zadbanej działce cena 500 zł + plus media.

Przeczytałam przyjaciółce ogłoszenie, stwierdziła, że zapewne brakuje 0 i cena jest 5000 albo 2 z przodu 2500 na pewno jakaś literówka.

Postanowiłam zadzwonić, a co mi tam. Odebrał mężczyzna potwierdził cenę 500 zł, podekscytowana umówiłam się z nim na oglądanie za 2 godziny, adres jakiś dziwny, umówił się z nami na skrzyżowaniu dwóch znanych ulic, bo ciężko trafić i że po nas wyjdzie. Jechałyśmy marząc, jak będzie fajnie latem - grille, opalanie na trawniku, ba już nawet decyzję o przygarnięciu psa ze schroniska podjęłyśmy. Zima i ogrzewanie kominkowe nas nie zrażały, to nie problem, opał się przywiezie od moich dziadków ze wsi, będziemy rąbały drewno, co to dla nas.

Dojechałyśmy, właściciel już czekał i prowadzi nas do jakiejś bramy, a tam działki takie do hodowania marchewki i kwiatków, jak już przybyłyśmy to postanowiłyśmy obejrzeć, domek ładny murowany na dole jeden spory pokój i kuchnia, na górze maluteńkie pomieszczenie gdzie mieści się tylko łóżko, prysznic, fajny kominek. Dość miłe miejsce.

Beata: Myślałyśmy, że to taki normalny domek, a nie na działkach, z tego co wiem, to na takich ogródkach nie można mieszkać, regulamin tego zakazuje.

Właściciel: Niby tak, ale widzi pani ja to od 5 lat wynajmuję głównie studentom, administracja problemu nie robi. Tu mieszka bardzo dużo osób.

Podziękowałyśmy, powiedziałyśmy, że przemyślimy i ewentualnie zadzwonimy.
Absolutnie nie mając zamiaru tam mieszkać, kontynuowałyśmy poszukiwania.

Niestety czas płynął, nic nie znalazłyśmy, a następnego dnia musiałyśmy opuścić dotychczasowe mieszkanie. Mając już wizję mieszkania pod mostem i walki o miejscówkę z resztą osób bezdomnych, w akcie desperacji postanowiłyśmy sprawdzić czy domek jest aktualny, lepiej w domku niż na dworcu.
Okazało się, że tak.

Akcja przeprowadzki poszła sprawnie, rodzicom wstyd się przyznać. Nakłamałyśmy o jakiejś kawalerce, żeby się nie martwili, właściciela uświadomiłyśmy, że my tylko na miesiąc, żeby znaleźć coś innego, zgodził się.

Pierwsza noc, coś trzeszczy, szumi, szeleści, stuka pohukuje, nie wytrzymałam nerwowo i władowałam się przerażonej co najmniej jak ja Beacie do łóżka.

Rano zadzwonił do nas właściciel, że zgłosił się ktoś, kto chce to wynająć na dłuższy okres, ale miesiąca nie może czekać, potrzebuje tego od już i że będziemy musieli coś wymyślić.

Przyjechał popołudniu z tym desperatem, pogadaliśmy i uzgodniliśmy, że dorzuci się nam do wynajmu na ten miesiąc, on zostanie, a my się wyprowadzimy za miesiąc. Wyboru nie było, nadal lepszy jakiś obcy młody chłopak student informatyki jako współlokator niż karton pod mostem.

Wieczorem rozpaliliśmy w kominku i siedzieliśmy sobie rozmawiając, Adam snuł opowieści o tym co się na takich działkach dzieje, że bezdomni i złodzieje grasują, a wiadomo jak przyjdą na włam i kogoś spotkają w takim domku to walą łomem w łeb, żeby świadków nie było.

A nawet jakby się jakimś cudem nie przytrafił taki zwyrodnialec co jest wątpliwe, to on słyszał, że w tym rejonie są zbiorowe mogiły, duchy i zjawy często tu się ukazują i straszą.

Policja może przyjechać zaalarmowana przez sąsiadów, że się jacyś ludzie kręcą i co im wtedy powiemy, nie będzie tłumaczenia, wezmą nas za narkomanów, złodziei, na bank dołek na 48h a może i do aresztu śledczego na parę miesięcy zanim sprawa się wyjaśni.

O takich tam pierdołkach jak myszy, gryzonie, kuny i dzikie głodne koty, które przegryzają grdyki nie wspomnę.

Po jego wywodach bałam się pójść sama do łazienki. Cieszyłam się, że muszę spać z Beatą, bo drugie łóżko zajął Adam.

W końcu zasnęłam. zZe snu wyrwał mnie wrzask Beaty i ból, bo kurczowo wbijała we mnie paznokcie, jedyne co zdążyłam pomyśleć to to, że na pewno jej łomem zbir przyłożył, ale widocznie nie trafił w głowę, bo krzyczy, znaczy, że żyje i też zaczęłam wrzeszczeć. Wyskoczyłam z łóżka dopadłam do kominka, który był tuż przy łóżku, chwyciłam szczapę drewna i tak uzbrojona biegiem do łóżka i z całej siły przywaliłam w majaczącą postać nad Beatą Tzn. chciałam, bo postać się odsunęła, a ja przywaliłam w poręcz łóżka.

Nagle zapala się światło i widzę Adam w bokserkach wydziera się, że chyba zwariowałam, co ja robię, diabeł mnie opętał, pozabijać ich chcę. Oprzytomniałam, Beata upiornie blada.

Ja: Czego wrzeszczałaś chcesz, żebym zeszła na serce? (Do Adama) - A Ty czego się kręcisz obok naszego łóżka ?

Beata: Ja widziałam, twarz za oknem, a potem coś mnie złapało za nogę!

Adam: Psychiczne jesteście obie! Odstaw to co bierzesz kobieto! Ja tu przybiegłem, bo się darłyście jak opętane!

Beata: Ja widziałam na pewno widziałam twarz i ona się na mnie patrzyła, a potem po mnie przyszła!

Ja: Dobra Adam do łóżka! A Ty się uspokój, śniło ci się to wszystko przez te opowieści przy kominku, śpimy, jutro do roboty!

B: Przecież ja nie zmyślałam, nie spałam, widziałam, mówię ci.

Sama przerażona i rozdygotana, ale jakoś ją uspokoiłam.
Leżymy, udaję że śpię i słyszę naglę upiorny głośny śmiech jak w horrorach, obie we wrzask, do drzwi i w nogi, w piżamach na bosaka o 1 w nocy (połowa września) wybiegłyśmy z domku tuż przy bramie wyjściowej z ogródków działkowych przypomniało mi się, że przecież tam został cały nasz dobytek i dokumenty.

Na policję przecież nie zadzwonimy, wyobraziłam sobie nas już w kaftanach bezpieczeństwa odwożone do Tworek, po tym jak się zgłosimy na komendę w tych strojach z informacją, że w ogródkach działkowych straszy duch albo diabeł.

Nie ma bata trzeba wracać, znalazłyśmy po drodze jakieś kije dość porządne i cichutko na paluszkach weszłyśmy na działkę. Po przemyśleniach wykluczyłyśmy zjawy i doszłyśmy do wniosku, że to jednak bandyci i trzeba dobytku bronić i działać z zaskoczenia.

Patrzymy, a tam Adaś, siedzi sobie na naszym łóżku, gada przez komórkę:
A: Ty stary jakie panny po***one, wyj**ły jak poparzone i na bank nie wrócą hahahaha chyba, że jutro po rzeczy. Wystarczyło połazić pod oknami, posmyrać jedną po nodze i puściłem taki filmik w telefonie z rechotem diabła. Pakuj się stary, jutro możesz się wprowadzać, dobrze to wykminiłem, co??? Hahaha

Jak żyję nie widziałam tak wkurzonej Beaty, wpadła do domku z mordem w oczach i kijem w ręku. Adasiowi ledwo udało się ujść z życiem, uciekł jak stał, następnego dnia przyszedł z 2 kolegami oraz właścicielem po rzeczy, coś mamrocząc pod nosem, że się rozmyślił i nawet nie wspomniał o zwrocie pieniędzy, które nam dał.
A my mieszkałyśmy tam jeszcze 1.5 miesiąca.

działki ROD na których straszy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (893)

#40100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta, nie tyle piekielna, co śmieszna (w każdym razie wywołująca u mnie do tej pory rumieniec wstydu) miała miejsce kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze młodą, pełną zapału aplikantką sądową. W czasie kilkutygodniowych praktyk w różnych wydziałach sądów w mojej miejscowości najczęściej posyłana byłam na rozprawy w charakterze protokolanta. Ot tania siła robocza, odciążająca panie z sekretariatu.

Na rozprawie, jak to na rozprawie świadkowie opowiadają, ja zapisuję. Zdarzenie miało miejsce w wydziale cywilnym, gdzie sędzia, może z lenistwa, może z bezgranicznego zaufania w moje możliwości zaniechał dyktowania wypowiedzi stron, w nadziei że zdążę zapisać wszystko co do joty.

Trwa więc rozprawa – konflikt pomiędzy współwłaścicielami jakiejś działki, z której jeden z nich został zwyczajnie przez drugiego wyrzucony, czynność w niektórych kręgach, zwłaszcza wśród starszego pokolenia nazywana niekiedy wyrugowaniem. Moje palce śmigają po klawiaturze z prędkością Warp 9, kiedy pada następujące zdanie pana powoda:

"No i pozwany mnie najzwyczajniej w świecie WYRUGOWAŁ. Zrobił to tak szybko, że się nawet nie zorientowałem, boli mnie to do dziś."

Do tej pory nie wiem jak to możliwe, że genialna aplikantka sądowa napisała słowo WYRUGAŁ, zamiast WYRUGOWAŁ, które to słowo komputer sądowy w sposób niezauważalny i nader dyskretny, gdyż zorientowali się dopiero w II instancji, zmienił po swojemu zastępując jedną literkę „g” w napisanym przeze mnie słowie na „ch”.
W rezultacie zdanie w protokole rozprawy, w aktach sądowych, gdzie do dziś widnieje moje nazwisko wysłanych potem do Sądu Okręgowego i Bóg wie gdzie jeszcze brzmiało:

"No i pozwany mnie najzwyczajniej w świecie WYRU*AŁ. Zrobił to tak szybko, że się nawet nie zorientowałem, boli mnie to do dziś."

Ciekawe, że zorientowali się dopiero po roku.

sąd

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 892 (970)

#32751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gimnazjum... "ulubiona" i niemalże kultowa instytucja ;] Wyobraźmy sobie gimnazjum w małej wiosce, gdzie średnia wieku nauczycielek to 60+, dodajmy do tego reformę czyli uczęszczanie do tegoż przybytku ładnych kilka lat temu...

1)IMPREZA.
Andrzejki, pierwszy i jak się później okazało ostatni raz, skusiłam się na "imprezę" w takiej szkole... Idę spokojnie korytarzem na salę gimnastyczna, przede mną stalowe kraty, ułamek sekundy, lecąca szklana butelka po piwie, która uderzając o kraty rozbiła się, a następnie spadła z wysokości kilku metrów na moją głowę. Bilans - stoję z połową butelki wbita w czaszkę, patrzę przed siebie, a po twarzy spływa mi strużka krwi... Wokół panika, ludzie szukają opiekuna, co nie było łatwe, bo na sali została 1 nauczycielka, a pozostałe 6 grało w karty w pokoju nauczycielskim....

2)"RATUNEK" .
Wyciągam szkło z głowy, co poskutkowało obfitym strumyczkiem krwi, szukam czegoś do jej zatamowania, ale w tym samym czasie zjawiła się nauczycielka. Kiedy zobaczyła co się stało i próbowała mnie "ratować", zastanawiałam się czy to ja jej nie będę zbierać z podłogi.... Dzielnie zadecydowała, że krew należy zatamować, weszła do sali plastycznej i przyłożyła mi do głowy.... brudny i uwalony farbami i wszelkim syfem ręcznik (kto brał ręczniki ze szkoły do prania, za pozytywne uwagi, wie o czym mowię ;p). Następnie ciągnęła mnie 3 pietra wyżej, tylko po to żeby się przekonać, że higienistki o 21 w szkole już nie ma, a drzwi to nie sezam i na życzenie nie staną otworem. Dodam tylko, ze krew nie miała zamiaru przestać się wylewać z mojej głowy, która zyskała 8 otwór, a mnie samej już na schodach robiło się słabo... ale... tortur ciąg dalszy...

3) "PIERWSZA (i ostatnia) POMOC".
O "akcji ratunkowej" dowiedziały się inne nauczycielki, zabrały mnie do sekretariatu bo to JEDYNE miejsce gdzie była apteczka (sic!). Po otwarciu apteczki okazało się, że w środku mamy; 2 bandaże, 3 gazy, i mój hit - spirytus salicylowy :D. Jedna nauczycielka objęła stanowisko commando - padło hasło: "dezynfekujemy". Czym? Pomimo rozbitego czerepu dobrze wiedziałam czym... kiedy tylko zaczęły odkręcać spirytus wstałam i udałam się szybkim krokiem do wyjścia, gdzie zostałam powalona na krzesło i zalana tym specyfikiem - nie będę opisywać co się działo, bo to sceny raczej godne rzeźni ;]
Hasło 2: "CZA to zawinąć"... Po przyłożeniu gazy panie zaczęły obwijać mi głowę dookoła tworząc oponę michelin, całkowicie odsłaniającą ranę... Na moja sugestię, że głowę się bandażuje nieco inaczej, powiedziały "córka lekarza k*wa, jak ci nie pasuje sama se zawiń".
Dodam tylko, że od początku domagałam się żeby ktoś zadzwonił po moich rodziców.

4) TRANSPORT.
Po stwierdzeniu, ze po karetkę dzwonić nie będą (reputacja szkoły), po moich rodziców szczególnie nie, (rozróba + kuratorium), panie zaczęły (sic! 2) ciągnąć losy (!!!) o to kto odwiezie mnie do domu... Padło na młodą praktykantkę (wersja Mariolki z Paranienormalnych, która pilnowała sali kiedy tamte mnie torturowały).
Jedziemy jakimś seicento, mgła jak mleko, do domu może mam z 600 metrów, a babka co chwile zatrzymuje auto i wychodzi... Pytam ledwo żywa co się dzieje, ona na to "a bo taka mgła jest, nic nie widzę, to wychodzę i sprawdzam czy do rowu nie wjechałyśmy".
Moja mina bezcenna, wtedy już miałam ochotę zejść, ale mówię "Jak wjedziemy do rowu to chyba poczujemy....;]"

5) HOME SWEET HOME.
Szukam kluczy pod domem, babka stoi i czeka, otwieram i mówię, żeby chwile poczekała, bo mam dużego psa w środku. Teacher nic, idzie za mną, ja myślę, nie słyszała, czy co? Mówię jeszcze raz, wchodzę, ona sru za mną jest w hallu, biegnie pies i jej krzyk - "Dlaczego mi nie powiedziałaś, że psa masz?!" Ostateczna mina - Zombie...
Wychodzą rodzice, mama mnie ogarnia, ojciec wypytuje, nauczycielkę, ja wzbogacam relacje... Jedziemy na pogotowie, kilkanaście szwów, lekki wstrząs mózgu...

6) FINAŁ.
- tydzień spędzony w domu,
- nauczyciele strach w oczach (znali moich rodziców zbyt dobrze),
- akcje zgłoszone do kuratorium,
- szkoła dostała jakąś karę, za brak apteczek i przy innej okazji gaśnic,
- koleś od butelki "ja chciałem trafić w kogoś innego" - sąd.

szkoła

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1017 (1095)

1