Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

meg

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 13:33
Ostatnio: 17 grudnia 2013 - 11:12
O sobie:

Bywam wredna, bywam cyniczna, bywam złośliwa.
Mi z tym dobrze, jeśli tobie nie - to nie mój problem.

  • Historii na głównej: 12 z 14
  • Punktów za historie: 8977
  • Komentarzy: 567
  • Punktów za komentarze: 5677
 

#37473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w dużej instytucji państwowej, jako pracownik administracyjny. Nie czuję się tym stereotypowym urzędasem, bo staram się jak mogę robić wszystko jak najlepiej, nie utrudniam bez potrzeby, walczę ile się da, żeby nam pozwolili w końcu uruchomić własne myślenie.

Lubię ludzi, z którymi pracuję, ale w tak dużej instytucji nie da się uniknąć ignorantów, leni, idiotów. A to mocno zniechęca...

Odebrałam wczoraj telefon, odbieram standardową formułką – imię, nazwisko, wydział, a tam od razu:

- Pani Magdo, mamy problem, minął 5 sierpnia, a nie dotarły do nas kopie waszych rejestrów. My tu nie siedzimy dla przyjemności, mamy swoje terminy i trzeba się rozliczyć. Dzwonią już do mnie z góry, że raporty nie dotarły, a jak my to mamy zrobić bez waszych materiałów? – nie dała mi dojść do słowa, za to zdążyłam sobie skojarzyć z kim rozmawiam, bo przecież nie raczyła się przedstawić, ani powiedzieć skąd dzwoni.

- Proszę pani, ja już od pół roku nie pracuję w tym wydziale, źle panią skierowano, już podaję numer.

- Ale PANI jest niekompetentna, wstrzymuje pani naszą pracę, ja muszę się rozliczyć... bla, bla, bla...

- Powtarzam, że źle panią skierowano, ja tam już nie pracuję od dawna, teraz zajmuje się tym Luiza Igrekowska, podaję wewnętrzny.

- Proszę się nie wygłupiać, ja już tam dzwoniłam, pani Luiza jest na urlopie – no to mnie zbiło kompletnie, ona jest na urlopie, a że ja przypadkiem tam kiedyś pracowałam, to mam zrobić za nią?

- Przykro mi, ja nie mam zastępstwa za Luizę, podam numer do kierowniczki, ona panię skieruje.

- Ja już rozmawiałam z kierowniczką i ona podała numer do pani!

- Proszę podać numer, wyjaśnię sprawę i oddzwonię – jakoś udało mi się ten numer zdobyć i babka się rozłączyła.
Zeszłam do swojego starego wydziału osobiście sprawdzić, co się porabia (nauczona doświadczeniem wiem, że pewnych rzeczy się nie załatwi telefonicznie).

W pokoiku rzeczywiście nie ma Luizy, brak charakterystycznego kubka z kawą (bardziej wiadra), znaczy na pewno jej dziś nie było. Siedzi za to koleżanka, powiedzmy Kasia.
- Kasia, kto podpisał zastępstwo za Luizę?
- Ja.
- A wiesz, że trzeba oddać rejestry do wojewódzkiego i ona to robiła zawsze?
- No coś mówiła.
- Dobrze, a przygotowałaś to? Bo do mnie nie wiedzieć czemu, dzwoni od rana jakaś babka stamtąd i dostaję opiernicz. Nie dzwoniła do ciebie?
- No dzwoniła, ale mówię, że Luizy nie ma, a ty to wcześniej robiłaś, to będziesz wiedziała.
- A nie zauważyłaś, że ja od pół roku jestem gdzie indziej?
- No, ale ty wiesz, to może byś zrobiła, co? – o tak, oczywiście, bo jestem jeleniem, nie dość, że zbieram za nich ochrzan, to jeszcze robotę wezmę, bo w końcu nie mam co robić z wolnym czasem.
- Przykro mi, ale nie. Mam swojego sporo, a jutro zaczynam urlop. Jeśli nie wiesz jak to się robi, zapytaj stażystę. I nie odsyłaj do mnie więcej telefonów bez wcześniejszego uprzedzenia, jasne? Cześć.

Wyszłam wściekła. Lubię swoją pracę, ale właśnie ludzie i ich głupota jest tym czynnikiem, który mnie zniechęca. Koleżanka się oczywiście fochnie i będzie to miała za złe przez długi czas – mam to gdzieś. To jest właśnie specyfika pracy w dużej grupie ludzi – każdy prędzej czy później zacznie szukać jelenia, który zrobi za niego. Wystarczy, że musiałam babce z wojewódzkiego udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

duża państwowa instytucja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 662 (730)

#35081

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja ciotka pomimo swoich 47 lat, ma ogromne problemy z ogarnięciem pewnych życiowych prawd. Najciężej jest przyjąć do wiadomości, że wypłata to taka rzecz, która przy dobrych wiatrach powinna starczyć na cały miesiąc, a przy złych – na zapłacenie rachunków i przeżycie do następnej – nie zaś na przewalenie w galerii handlowej w pierwszy weekend. Skutkuje to tym, że pomimo tego, że zarówno ona jak i wuj mają całkiem niezłe pensje, topnieją one w szybkim tempie i co tu dużo mówić – pojawiają się poszukiwania innych źródeł dochodów lub jak ja to nazywam – jelenia, który im da na wieczne nieoddanie.

Takich dobrych dusz się szuka najpierw wśród rodzinki – więc cioteczka obdzwania całe swoje rodzeństwo (była ich szóstka, więc ma w czym wybierać) i zaprasza się na obiadki/kolacyjki albo wpada bez zapowiedzi (o pieniądzach nie rozmawia się przez telefon!).

Moi rodzicie również mieli niejednokrotnie wątpliwą przyjemność wykręcać się od pożyczek na tak niezbędne rzeczy, jak rata za blender czy nowe szafki. Po kilku odmowach uprzejmych mój ojciec przeszedł do słów nieco dosadniejszych i ciotka się chyba z pół roku nie odzywała wcale. W każdym razie aktualnie kontakty utrzymujemy, ale z prośbami jest spokój.

Dlatego nie zdziwiło nikogo zbytnio, kiedy cioteczka zadzwoniła do swojej mamy, a mojej babci mieszkającej z moimi rodzicami, żeby zaprosić ją na tydzień do siebie – a, bo to odpocznie sobie mamusia i posiedzi trochę z wnukami, bo wakacje mają, itd.

Babcia pojechała, jeszcze zachwycona, że tak o niej dzieci myślą.

Dwa dni później dzwoni do taty.

Co się okazało – babcia okazała się gościem miłym i chcianym, dopóki była przed emeryturą… ciocia liczyła, że cała kwota (niezbyt wielka) zmieni właściciela zaraz po wpływie na konto. A babcia twarda sztuka, ma zawsze swoją małą sumkę do własnej dyspozycji (mój ojciec nie pozwala jej dokładać się do budżetu domowego) i, a to się dorzuci któremuś wnukowi, a to sobie coś tam kupi, a aktualnie odkłada na wycieczkę do Lichenia.

Cioteczce mina zrzedła, zaczęła fochy strzelać i dawać do zrozumienia, że się gniewa śmiertelnie.
Babcia ma to w nosie, wnuki ma świetne, ani myśli wracać do domu przed czasem. :)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 830 (872)
zarchiwizowany

#34177

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam czasami wrażenie, że ludzie to idioci, a jeśli nie idioci, to na pewno skończeni egoiści. Czasem wystarczyłaby odrobina myślenia, ale po co, prawda?

Z dzisiejszego poranka. Przechodziłam koło galerii handlowej, spieszyłam się na spotkanie. Nagle coś mnie przestraszyło – do stojaka na rowery przywiązany był nieduży pies. W pierwszym odruchu – cofnęłam się, hałasujący pies = agresywny pies. Drugie spojrzenie przyniosło wątpliwości – była godzina 10-11, ale i tak było upalnie, a tu czarny psiak przywiązany w pełnym słońcu. To może być nie agresja tylko cierpienie, a to, co wzięłam za złość było chyba próbą zwrócenia uwagi.
Jednak nie znam psa, nie podchodziłam, szukanie właściciela – dookoła pasaże handlowe, galeria…może potrwać. Weszłam do galerii i o dziwo dość szybko znalazłam ochroniarza, po wytłumaczeniu sytuacji pytam czy mają jakiś radiowęzeł czy coś, bo trzeba przecież zabrać tego psa, a ja jednak boję się go dotknąć. Pan okazał się dość chętny do pomocy, powiedział, że nie mogą ogłaszać takich rzeczy, ale mogą spróbować poszukać właściciela. Upewnił się tylko, gdzie pies jest przywiązany i gdzieś poszedł. Wyszłam na zewnątrz – jakaś pani zainteresowała się zwierzakiem, ale też bała się podejść. Stwierdziłyśmy razem, że może, chociaż wody jakoś mu dać – ja miałam mineralną, pani skoczyła do pepco po jakąś miskę. Pierwszą partię prawie rozlał, ale chyba o to chodziło, choć nadal był niespokojny.

W pewnym momencie z galerii wychodzi pan ochroniarz z młodym chłopakiem – takim może szesnasto- siedemnastoletnim. Coś mu tłumaczy stanowczym tonem, a chłopak nawet nie próbuje się stawiać. To trochę komicznie wyglądało z daleka, bo pan ochroniarz niewysoki poważny pan z wąsem, a chłopak spokojnie o głowę wyższy, podkulił głowę i idzie jak na ścięcie.

Za to pies się ucieszył- jak już się trochę uspokoił to na nowo zaczął szaleć, tym razem jak sądzę z radości. Nawet nic z tą panią nie komentowałyśmy, chłopak już chyba dostał wystarczający opierdziel, bo ciągle wpatrzony w podłogę odwiązał psa, wziął go na ręce i ruszył jakby go gonili.
Ja musiałam zmykać, ale ochroniarz coś tam z tą panią jeszcze rozmawiali.

Nie wiem jakim cudem tak szybko znaleziono właściciela – trwało to może z 20-25 minut. Nie słyszałam żeby coś ogłaszano, może pan podpytał innych ochroniarzy, może zajrzeli w monitoring? A może chłopaka znali? Nie wiem. Grunt, że zaczęło się ciepłe lato, a takich psiaków zamkniętych w samochodach, na parkingach będzie więcej. No ludzie to idioci po prostu.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (174)

#30045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ten przypadek, kiedy ktoś przez pomyłkę wybierze wasz numer telefonu, a potem zamiast powiedzieć kulturalnie „Pomyłka, przepraszam, do widzenia” próbuje z wami dyskutować i tłumaczyć, że jednak jesteście wielbłądem? Bo ja niestety tak.

Mam dość łatwy do zapamiętania numer telefonu, powiedzmy XXX 123 133, pomyłki czasem się zdarzają, ale to mam ostatnio to jakaś masakra. Zaczęło się dwa tygodnie temu – godzina 7 rano, stoję na przystanku czekając na autobus, dzwoni jakiś nieznany numer, ale się wyświetla więc odbieram. W słuchawce słychać męski głos:

- Dziedobry, Marek Jakiśtam z tej strony, chciałbym zamówić te materiały jak się umawialiśmy. – Wymamrotane na jednym wdechu.
- Przykro mi, pomyłka.
- Ale żadna pomyłka, ja się umawiałem z pani szefem.
- To numer prywatny, przykro mi, do widzenia. – Nie będę się z facetem wykłócać, swoje wytłumaczyłam, zwłaszcza że już jechał mój autobus. Myślałam, że to koniec, ale gdzie tam – w autobusie nie słyszałam piknięcia sygnału (zawsze wyciszam przed pracą), ale jak wysiadłam, wyciągam telefon – 9 nieodebranych z tego samego numeru. I znowu dzwoni. Ki wariat?

Odebrałam, tylko po to żeby wytłumaczyć panu, że się pomylił... ale nie dał mi dojść do słowa:
- Co to k*** za firma, ja twojego szefa znam, odbieraj jak się do ciebie dzwoni. – Pan był uparty i najwyraźniej stracił cierpliwość
- Pomylił pan numery, proszę dać mi spokój.
- No, ale czy to hurtowania budowlana ABC?
- Nie, to numer prywatny.
- No, ale mi zapisali taki numer.
- Proszę pana, mam ten numer chyba od 10 lat i pierwsze słyszę o jakiejś hurtowni. Spieszę się. Do widzenia. – rozłączyłam zanim facet zareagował.

Dzień minął mi jakże spokojnie i uznałam sprawę za zakończoną. Przedwcześnie. Ten sam numer zadzwonił dwa dni później, tym razem w porze popołudniowej. Ten sam facet nie dając mi dojść do słowa zaczął dyktować listę zakupów z workami cementu na czele. Przerwałam niekulturalnie i zwróciłam panu uwagę, że pomylił się już po raz drugi.
- Ale mi taki numer dali!
- Proszę pana, a skąd ja panu teraz cement wezmę? To jest pomyłka.
- Ale hurtownia ABC?
- Nie. Do widzenia. – Zachowałam się brzydko, niekulturalnie, ale kit – mam dość.

Pan zadzwonił następnego dnia – ponownie rano, ale tym razem ok. 9. Nie odebrałam. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Wyłączyłam telefon, bo nie miałam zamiaru ani odbierać, ani ciągle odrzucać połączeń, ani tym bardziej czekać aż mi całkiem baterię rozładuje. Włączyłam aparat dopiero po powrocie do domu, licząc, że pan się zniechęci, ale późnym popołudniem – znowu. Wkurzyłam się. Odebrałam.

- Hurtownia ABC, słucham.
- Dziedobry, Marek Jakiśtam z tej strony. Chciałbym jednak zamówić te materiały jak się umawialiśmy w zeszłym tygodniu.
- Ależ oczywiście. Już zapisuję. – I wysłuchałam całej listy budowlanych pojęć, z których znam przeznaczenie może kilku. I potwierdziłam adres. I termin – do końca tygodnia. Pożegnałam się miło.

Cały zeszły tydzień spoglądałam z lękiem na telefon, czekając na stos inwektyw za mój mały wybryk. Cisza. Chyba zamówił osobiście.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1060 (1104)

#29151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duma wśród ludu nie ginie, w przeciwieństwie do mojej wiary w człowieka.

Muszę się umówić z pewnym Bardzo Ważnym Panem. Służbowo. (Żeby nie było, że ja nędzna flądra jakiemuś kawalerowi wbrew woli narzucam własne towarzystwo ;) Pan ma swoją Bardzo Prestiżową Firmę, co oznacza, że i on sam jest nie mniej prestiżowy. I ważny. I nadęty.

Dzwonię do niego od ponad dwóch tygodni, w czasie których ani razu nie zaszczycił mnie rozmową – jego asystentka spławia mnie koncertowo, informując, że „szef się do mnie odezwie, gdy zaplanuje spotkania na najbliższy tydzień”. I guzik. Dzwonię jak głupia, po dwa razy dziennie, bo mi z kolei szefowa wisi na karku.

Zatem gdzie piekielność?

Bardzo Ważny Pan Prezes jest moim kolegą ze studiów, przez rok siedzieliśmy biurko w biurko w jednej firmie. Jego asystentka, to zarazem jego dziewczyna. Nie raz nam się zdarzyło w większym gronie spotkać. I niemało wypić.
Niedawno zakończył współpracę z naszą szefową i rozpoczął własną działalność. I od razu mu palma odbiła...

Ta Niezwykle Ważna Sprawa to dokonanie przez niego dwóch podpisów na dwóch identycznych egzemplarzach jednego dokumentu.

Czemu nie wpadnę mu zatem do firmy i nie walnę jego pustym łbem o biurko, żeby go trochę sprowadzić na ziemię? Zrobiłabym to z miłą chęcią po starej znajomości, ale jest jeden problem – firmę otworzył w mieście oddalonym o prawie 200 km – wyprawa na cały dzień. I mogę go nie zastać...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (657)

#27791

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam parę bardzo bliskich przyjaciół Maćka i Ewę, którzy ostatnio po wielu latach związku zdecydowali się na bardzo poważny krok, jaki prędzej czy później może dopaść każdego z nas. „Ślub” – pomyślicie. Ależ nie moi drodzy – ten już wzięli dawno temu, a teraz chcą przenieść związek na kolejny etap - kredyt hipoteczny. Wymarzyli sobie dwupokojowe mieszkanko, tak aby jeden pokój wynająć i by choć częściowo „zarabiał” na raty. Gniazdko znalezione, formalności powoli zbliżają się do końca – czas rozpocząć poszukiwania lokatora.

Przed umieszczeniem ogłoszeń oboje rozpuścili wici wśród znajomych – tak po prostu, a może się uda i ktoś się odezwie. A do tego jeszcze znajomy znajomego – w końcu więzi towarzyskie są najlepszą rekomendacją.

Odzew nie był specjalnie imponujący, ale wśród kilku ofert jedna wyglądała szczególnie obiecująco – zadzwoniła do nich jego stara znajoma ze szkoły średniej. Znalazła pracę w mieście, ale stancję ma jakąś kiepską, no dusi się tam normalnie i bez żalu zupełnie zmieni mieszkanie choćby od zaraz. Uprzedzili uczciwie, a właściwie Maciek, bo z nim rozmawiała, że tak od zaraz to oni muszą mały remont i malowanie zrobić, ale od przyszłego miesiąca jak najbardziej i bardzo chętnie się spotkają żeby omówić szczegóły osobiście, a nie tylko przez telefon.

Umówili na szybko w jakimś lokalu na mieście, oboje prosto po pracy, wpadli w biegu żeby się nie spóźnić, zajmują stolik i czekają na koleżankę. Czekają i czekają, mija pięć minut, dziesięć – próbują się dodzwonić – zajęte, po dwudziestu minutach wysłali kurtuazyjnego smsa, że dziś nie mogą dłużej zostać, może kiedy indziej. W końcu nie dość że po pracy ,to jeszcze puszki z farbą w mieszkaniu same się na ścianę nie przetransferują.

Ze strony potencjalnej lokatorki cisza kompletna do bardzo późnego wieczora, kiedy to dzwoni na komórkę do Maćka. Pełna żalu i skruchy szczebiocze, że bardzo przeprasza, bo coś jej wypadło, ale może by się umówili jakoś jutro, przecież jej tak bardzo zależy. Stanęło na tym, że dziewczyna wpadnie po prostu do mieszkania jak znajdzie chwilę, oni tam przecież i tak całe popołudnia siedzą.

Następnego dnia, malowanie trwa w najlepsze, dzwoni telefon Maćka - wiadomo kto – wyjdź po nią, bo biedna nie trafi. Tłumaczenie trasy nic nie dało, więc rad nie rad, w stroju roboczym zebrał się w sobie i poszedł.

Koleżankę poznał bez problemu, choć mocno się zmieniła – w pełnym makijażu, kusej spódniczce i wysokich bucikach roztaczała wokół siebie intensywną woń perfum. Nie bacząc na plamy z farby przywitała się wylewnie, po czym grzecznie dała poprowadzić się do mieszkania. Droga nie była daleka, ale przez cały czas zapewniała jak bardzo się cieszy, że go widzi i że razem zamieszkają.
Zachwytom nad pięknem okolicy nie było końca i klatka jaka fajna i piętro jakie wygodne.

W końcu dotarli do drzwi mieszkania, Maciek kulturalnie puszcza ją przodem, po czym zamyka drzwi i w ułamku sekundy, kątem oka widzi jak koleżanka odwraca się szybko i... rzuca mu się na szyję, próbując go pocałować. No cóż – chłop żonaty i to szczęśliwie, ani mu w głowie takie figle, ale nie będzie przecież słabszej bił – próbuje się jakoś wyszarpać. Chyba jakoś w tej walce o wolność wymknęło mu się imię żony, bo ta w tej sekundzie wyłoniła się z kuchni. I ruszyła mężowi na ratunek (wersja oficjalna) /wydrapać tamtej oczy (wersja mniej oficjalna)/.

Żałuję niezmiernie, że tego nie widziałam, ale podobno „lokatorka” odskoczyła od niego jak oparzona, udało jej się odepchnąć go i wybiec z mieszkania zostawiając oboje w konkretnym osłupieniu.

O co jej chodziło? – Spekulacje trwają, a teorie się mnożą, aktualnie wygrywa ta, że pewnie chciała zająć miejsce Ewy, bo w końcu facet z mieszkaniem to nie byle co. ;)

Do pokoju jeszcze nikogo nie znaleźli, ale anegdotę do opowiadania mają na lata... :)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (776)
zarchiwizowany

#28638

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ludzi to idioci. No idioci. Przecież nie wszyscy, ale można trafić czasem na egzemplarze wybitnie podkręcające średnią.

Chwile spędzone w poczekalni u lekarza to cudowny czas na przyjrzenie się bliźnim (których na co dzień z reguły ignoruję, ale po kroplach do oczu nie da się czytać niestety).

Początek kwietnia – a jak to mówiły nasze babcie „kwiecień – plecień”, najwyraźniej kilka słonecznych dni w marcu wystarczyło niektórym do uznania, że mamy lato na całego i można spokojnie przywdziać letnie ciuszki. Go on, co mi do tego – ale na oko czteroletni chłopiec ubrany w super-hiper ekstra T-shirt, krótkie spodenki i sandałki to jednak przegięcie. Zwłaszcza, że jego podobnie wyglądająca mamusia w sandałkach na szpileczkach co chwila musiała wycierać mu cieknący nos. Na delikatne pytanie czy nie jest mu zimno, mamusia odparła (nawet bez pyskowania):
– no co pani, wiosna przyszła, nie chce żeby mi się pocił. Zresztą my spod Augustowa u nas tak się cały rok lata.

I nie wiem już czy ten Augustów to taka piękna, słoneczna kraina, czy ludzi tam mają takich twardych? ;)

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (219)

#27091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzieci. Cuda nasze i zarazem małe potworki, rozpieszczane, wychuchane a jednak nasze i najukochańsze, prawda? ;)

Może to powyższe być troszkę mylące – własnych dzieci nie posiadam, może kiedyś jak dorosnę;) Rodzinę mam jednak sporą, wielopokoleniową, dużo więc tych istotek w wieku najróżniejszym kręci się bliżej lub dalej. Ale nie o tym miało być – problemy wychowawcze. Chyba każdy widział kiedyś dzieciaka, o którym można powiedzieć „żywe srebro”? Troszkę za głośnego, za bardzo roześmianego, które nie może się skupić na niczym dłużej niż 2 minuty? Dziś najprawdopodobniej stworzenie takie ma zdiagnozowane ADHD, kilka innych zaburzeń, dysleksję, jest aspołeczne i siedzi w kącie otumanione lekami.

A co jeśli właśnie przez strach o uznanie ich dziecka za „wariata” rodzice boją się iść po pomoc?

Mój kuzyn ma syna, z którym problemy były zawsze – bardzo późno nauczył się mówić, nawet dziś pomimo tego, że chodzi do przedszkola ciężko go zrozumieć, nie ma za dużego doboru słów i nie potrafi sklecić zdania. Jego rozmowa to raczej potok wyrzucanych na szybko słów. Ciągle musi być w ruchu i nie jest w stanie skupić się na niczym dłużej niż kilka chwil. Ale to jeszcze spoko, to nie jest źle. Dzieciak nie może zostać sam – nigdy!! – i chodzi o konieczną obecność przynajmniej jednego rodzica, bo tylko oni znają go na tyle, żeby przewidzieć, kiedy zacznie coś kombinować. Nie może zostać sam nawet z dziećmi w podobnym wieku, bo najnormalniej w świecie robi im krzywdę - nie jest w stanie przerwać zabawy, ani wycofać się, gdy kogoś boli. Nie wiem czy mi dobrze wychodzi opisywanie młodego, bo doprawdy – to trzeba zobaczyć, huragan energii, której nie da się ukierunkować ani okiełznać. Praktycznie z każdym dzieckiem może się bawić tylko raz, bo do drugiej takiej przygody nie dopuszcza już matka „ofiary”.

Próbowałam kiedyś, zabrać mamusię owego diabełka na stronę i delikatnie na osobności (baaaardzo delikatnie w końcu tematem był synek) zapytałam czy robią coś z jego nadpobudliwością. Nie chciałam żeby to źle zabrzmiało – jesteśmy rodziną, a doskonale widać, że z dzieciakiem nie wszystko jest w porządku, to kto ma im to powiedzieć, jeśli nie najbliżsi? Zwłaszcza, że rodzice wolą udawać, że nic się nie dzieje i nie odstępować młodego na krok. No cóż, rozmowa rozmową – nic się nie dowiedziałam i nic z tego nie wynikło, podejrzewam, że ona miała więcej takich sesji z członkami rodziny i wszystko spływa jak po kaczce. Tak się skończyło, że zaczęła mnie unikać.

W końcu chyba jednak ktoś zareagował i to ze strony najmniej spodziewanej – przedszkolankom chyba zalazł z skórę o jeden raz za dużo. W każdym razie pani przedszkolanka zaproponowała spotkanie z jakimś specjalistą. Stanęło, ze na razie spróbują ze znajomą logopedą, a potem ewentualnie z psychologiem.

Logopeda dojechała nawet do nich do domu, spędziła z młodym trochę czasu. Jak dokładnie to wyglądało – nie wiem, bo tu zaczynają się przekazy z drugiej ręki. W każdym razie zakończyło się to ogromną awanturą, w której mój kuzyn nie popisał się podobną klasą – lekarka wychodziła żegnana krzykami.
Co się okazało – chłopiec rzeczywiście ma problemy z mową, zaproponowała więc przygotowanie ćwiczeń i sesje co jakiś czas, w końcu młodego da się naprostować. Pięknie, prawda? Musiała jednak napomknąć coś o nadpobudliwości i o tym że da się uspokoić, trzeba tylko będzie poświęcić dzieciakowi czas, plus dużo rozrywek wyczerpujących fizycznie, ale ona się tym nie zajmuje, więc może poszukać kogoś kto by się nim zajął. Musiała jednak użyć słów, które mój kuzyn uznał za zarzut – zrozumiał z tego tyle, że zaniedbuje syna – ale no jak to tak, przecież na krok się go nie odstępuje, nie będzie mi głupia baba mówiła, że nie mam czasu dla dziecka – nie dał sobie wytłumaczyć.

Po takim przyjęciu pani tam więcej nie wróciła, do innego lekarza oczywiście nie poszli. Więc dzieciak rośnie na małego psychopatę w towarzystwie tatusia i mamusi, którzy tak się boją diagnozy (jakby nie brzmiała), że wolą udawać, że nic się nie dzieje.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (578)

#26820

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu brałam udział w studenckim projekcie polegającym na udzielaniu pomocy prawnej osobom, których nie stać na profesjonalnego pełnomocnika. Mieliśmy dyżury w naszym mieście studenckim, albo jednym z miast województwa, które miały podpisaną z nami umowę. Mi i koleżance wypadły dyżury w mieście oddalonym o półtorej godziny jazdy pociągiem, więc umówiliśmy się z drugim zespołem, na zamienne dyżury, co dwa tygodnie. Napatrzyłam się w tym czasie na taką ilość ludzkiego nieszczęścia, że naprawdę starczy mi na kilka lat.

Pewnego pięknego dnia, kiedy siedziałyśmy na dyżurze, nic się specjalnego nie działo, przyszedł młody, elegancko ubrany mężczyzna. Przywitanie, wprowadzenie w zasady naszego działania – pan podpisał papierek, że jest świadom, że jesteśmy studentami, będzie czekał na opinie tydzień aż ją pokażemy opiekunom do sprawdzenia oraz oświadczenie, że nie stać go na pełnomocnika. Nie ma problemu. Do rzeczy.

Pan się rozwiódł kilka lat wcześniej, miał płacić alimenty na trójkę dzieci, bo żona nie pracowała. Ale że pracował „na czarno”, a alimentów nie płacił, komornik nie miał mu czego zająć. Ale stało się nieszczęście – pan pracę stracił. Mętnie się dość tłumaczył, czemu, ale nie ma znaczenia, bo wkrótce znalazł nową. I tu się pojawia problem, bo nowa praca jest LEGALNA, pan zacznie wykazywać dochody i komornik mu zajmie. I niech panie powiedzą, co tu zrobić. Pan już ukrył u siostry na koncie pieniądze ze spadku po rodzicach, ale jak tu schować wypłatę, żeby mu nie zabrali?

We mnie się zagotowało, facet w końcu coby nie było prosił nas o pomoc w obejściu prawa, a nasza działalność miała z gruntu polegać na udzielaniu pomocy potrzebującym. Ale trzeba być profesjonalnym, zresztą jestem opanowana, nie będę się unosić. Pytałyśmy dalej. Okazało się, że pan był świadomy, że ma dzieci i powinien dokładać się do ich utrzymania, ale nie wykazywał zainteresowania. Nie widział ich od kilku lat, nie umiał podać ich wieku, tylko orientacyjnie mówił, że „w podstawówce”, wiedział tylko, że była żona poszła do pracy w sklepie. Za każdym razem jak kierowałyśmy rozmowę na kwestie dzieci, pan zawsze zmierzał w stronę pieniędzy. Nie jestem w stanie niestety przytoczyć dokładnych słów, w końcu to było jakiś czas temu.

Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie poczułam takiego niesmaku w rozmowie z klientem. Zdarzali się cwaniacy, którzy odstawiali szopki, które spokojnie mogli zostawić dla sądu, bo przed nami to niepotrzebny wysiłek (dodam, że nie mogliśmy reprezentować nikogo przed żadnymi organami ani instytucjami), zdarzali się kombinatorzy, którzy po naszej opinii mówili – ha, adwokat mi to samo mówił, (choć podpisali oświadczenie, że ich NIE STAĆ). Ale człowieka tak otwarcie mówiącego, że go własne dzieci nie obchodzą, nie spotkałam nigdy wcześniej. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że może to nie był pierwszy, ale na pewno jeden z bardziej znaczących zimnych pryszniców dla moich młodzieńczych ideałów.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 473 (547)

#26213

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naszło mnie jakoś ostatnio na wspomnienia niedawnych czasów studenckich. Tym razem historia z akademika. Tak się jakoś złożyło, że w ciągu 5 lat spędzonych w tym przybytku, co roku praktycznie zmieniał się skład pokoju.
Uprzedzę tylko – przyznaję się, że bywam lekko szurnięta i jak każdy mam swoje dziwactwa, ale częste zmiany wynikały bardziej ze zrządzenia losu niż jakiejś mojej szczególnej upierdliwości / w każdym razie mam nadzieję ;P/. Z większością tych dziewczyn dogadywałam się bardzo dobrze, z dwiema do dziś się przyjaźnię i utrzymuję kontakt. Ale żeby nie było za różowo – dwie okazały się być osobnikami co najmniej oryginalnymi.
Typ 1 – ekolog.

Żeby nie było – nie mam nic przeciwko ekologii (w tym potocznym znaczeniu, jako synonimu troski o środowisko oczywiście, bo „ekologia” to w zasadzie nauka), planetę mamy jedną, należy ją szanować itepe., ale umiar też dobra rzecz, a nadgorliwość jak to mówią gorsza od faszyzmu.

W każdym razie, na 4 roku wprowadziłam się do pokoju trzyosobowego. Zamieszkałam z dobrą koleżanką Karoliną, z którą wcześniej mieszkałam już przez rok, a jako trzecią ulokowano właśnie nieznaną nam wcześniej dziewczynę -Anię.

Dość szybko okazało się, że ma swoje zwyczaje, których nie ma zamiaru zmienić i co gorsza zapowiadało się, że da się nam we znaki. Po pierwsze, jako weganka nie jadała oczywiście mięsa i żadnych przetworów z mleka, jajek, niczego, co od zwierząt pochodziło. Nie miałyśmy z tym problemu, bo co nas obchodzi, co ona je? Ale ona miała strasznym problem z nami – ja nie jadam za bardzo mięsa, bo nie lubię, ale nasza Karolina jest typowym mięsożercą i po prostu nie wyobraża sobie posiłku bez mięsa.
Starała się nie rzucać w oczy Ani z gotowaniem i jedzeniem, nie stanowiło to problemu, bo Anki i tak przeważnie nie było. Ale kiedy była musiałyśmy nasłuchać się litanii nad każdym kotletem – o męczeniu zwierząt, bestialstwie ludzi, krzywdzie dla środowiska itd. No dobra, może jest w tym trochę racji, ale nie można tego załatwić jakoś inaczej, tylko wymądrzaniem się i awanturami? Karolina w przeciwieństwie do mnie nie ma zbyt dużo cierpliwości i zaczęła się odgryzać, a z czasem prawie zupełnie przestały się do siebie odzywać, a gdy były obie w pokoju atmosfera robiła się wyjątkowo napięta.

Z czasem Ance zaczęło przeszkadzać, że jakiekolwiek mięso jest w jej otoczeniu – zaczęły się boje o lodówkę. Bo przecież kotlet sojowy i jakieś sałatki nie mogą leżeć w tym samym miejscu, co efekt zbrodniczej działalności człowieka w postaci schabowego. Przecież jej jedzenie staje się od tego „skażone”, więc pojawiły się żądania żeby to usuwać.
Tylko po pierwsze – jakim prawem? A po drugie – gdzie z tym lecieć? Na parapet? (Przechowywanie piwa na parapecie może nie jest głupie, ale nie położyłabym tam jedzenia – przez ptaki). Zresztą może jeszcze zimą, ale latem? Ale dla Ani nie ma znaczenia – won i już. Raz wyjęła z lodówki wszystko, co było pochodzenia zwierzęcego – nawet moje jogurty. Zrobiłyśmy karczemną awanturę – no bo kurczę, tolerancja tolerancją, ale niech ona pomyśli czasem o nas, a my nie będziemy chodzić na paluszkach dookoła wariatki.

Segregacja śmieci – jeśli chodzi o kontenery na śmieci, to były na tyle dobrze rozlokowane po terenie wokół akademików, że aż zachęcały do segregacji. Miałyśmy wcześniej z Karoliną podział – ona wychodzi zawsze w prawo na zajęcia – mija po drodze kontenery do papieru, szkła i plastiku, więc wyrzuca te rzeczy. Ja idę w lewo – obok śmietnika na odpadki – wywalam śmieci kuchenne i z łazienki. Myślicie, że zostałyśmy za naszą postawę pochwalone? Nic z tych rzeczy – przecież wyrzucamy to wszystko w PLASTIKOWYCH workach. Ona miała swoje śmieci oddzielnie w papierowych torbach...

Ale to nie koniec – Ania chroniła zwierzęta – wszystkie. A już najbardziej upodobała sobie czarnego grzyba z łazienki. To akurat trochę sarkazm, ale mieliśmy w łazience bardzo słabą wentylację, a wiatrak chodził tylko jak było zapalone światło. A jak się wieczorem kąpałyśmy po kolei, to w łazience robiła się istna sauna i ciekło po ścianach. Zostawiałyśmy, więc otwarte drzwi i włączone światło. Nie na całą noc, po prostu ostatnia idąca spać gasiła i zamykała. Plan świetny, tylko co zostawiłyśmy to ktoś gasił. Nie trzeba było długo szukać kto – oczywiście Ania, bo prąd przecież marnujemy, trzeba dbać o środowisko, itd. W końcu grzyb tak się rozrósł, że trzeba było spryskać go chlorem, a łazienka była wyłączona z użytku na dwa dni.

Ania brała czynnie udział w organizowaniu eventów ekologicznych typu marsze, jakiś protestów, itd. Przed takimi wydarzeniami robiła się podekscytowana i super miła. Czemu? Zawsze pojawiały się prośby o drobne przysługi typu kupienie papieru, markerów, jakiś innych drobnych akcesoriów papierniczych, za które nie miała zamiaru oddawać kasy – "bo to nasz wkład w ratowanie świata". Niestety nie uprzedzała o tym. Dałyśmy się wkręcić raz, potem widząc że nic nie wskóra, wymyśliła że jeszcze przecież możemy wspomóc jej organizację dobrowolnym datkiem albo wziąć udział w przygotowaniach. Dzięki bardzo, nie chciałyśmy.

akademik

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (680)