Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mru

Zamieszcza historie od: 2 lipca 2011 - 20:43
Ostatnio: 13 listopada 2023 - 23:48
  • Historii na głównej: 18 z 30
  • Punktów za historie: 19427
  • Komentarzy: 380
  • Punktów za komentarze: 4805
 

#79287

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taką wiadomość znajoma wrzuciła dzisiaj na fejsa:

"Jedyny minus we Wrocławiu to właściciel campingu nr 126 przy ulicy Starodworskiej 11A.

Pan bardzo nie lubi Polaków, kiedy płacąc mu za kolejne doby mąż zwrócił uwagę, że woda wieczorem jest zimna, ten wpadł w szał i wyzywał go od "polaczków", i że przez takich… coś tam krzyczał, ale mąż poszedł… Fakt, kampery tu są raczej z Europy niż z kraju, tym bardziej wstyd, kiedy Niemiec mówi nam, że wody ciepłej nie ma, ale jest czajnik.

Widać złotówki mu śmierdzą (chociaż są to setki bardziej niż złotówki), euro nie śmierdzi, jeśli kurs zaokrągla się po jedności w górę... Pan chodzi w kaloszach i lży klienta Polaka, twierdząc, że może nie było ciepłej wody, bo jej nie odkryliśmy… I w ogóle burak do potęgi.

Dodał jeszcze, że w dupie ma dobrą opinię o jego campingu. Pewnie liczy, że napiszemy tylko po polsku, a Polaczków on ma dupie."

PS: Z dodatkowych wiadomości: "Są tu Holendrzy, Duńczycy, Niemcy, Włosi i Francuzi. Tylko my, Polaczki małe mu przeszkadzamy. Swoją drogą jak euro liczy sobie po 4,5 zeta to my z tymi zetami zajmujemy mu plac. A wiecie co, wszyscy tu się sobie kłaniają w językach swoich i miedzynarodowym uśmiechu, on chodzi wk...rwiony i opieprza zatrudnioną Ukrainkę - młodą studentkę.”

camping

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (196)

#62697

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lata temu zdarzyło się że trzeba było przygarnąć psa. Tak wyszło poprzedniemu właścicielowi. Kwestia sytuacji to osobna historia. Chętnych nie było, bo suka rasowa dobermanka i już dorosła. To jednak budzi obawy. A że znałam psicę i wiedziałam że to kochane stworzenie, to przyjęłam pod dach.

Bydlę było równie durne co przyjazne. A durna była strasznie. Żadnych oznak jakiejkolwiek inteligencji. Cud, że do miski z żarciem trafiała. Nadrabiała za to miłością do całego świata. Wszystko co żywe było przez nią kochane i wielbione. W tym każdy inny psiak na spacerze.
Poza wybieganiem jej na łąkach, chodziłyśmy też na spacery pod blokiem. Wtedy psica obowiązkowo na smyczy i w kagańcu.

I właśnie na takim spacerze zaatakowała ją mała ruda furia. Dosłownie rzucił się na nią taki mały na wysokość do kolana pies. Teraz sobie wyobraźcie. Ja z psem na smyczy, usiłuję bronić tą sierotę. Ona wystraszona chowa się za mną. Jednocześnie zasłaniam psa i kręcąc się w kółko rozglądam się za właścicielem tej wścieklizny. Jakiś chłop pali szluga w bramie. Krzyczę czy to jego. Kolo nawet nie kiwnął głową. Nie wiem ile to trwało. Wiać nie było jak, suka w kagańcu nawet jakby chciała to się nie odgryzie, a to małe gówienko zaczyna żreć mnie po nogach. No to wtedy nie zdzierżyłam i sprzedałam kopa pomiędzy kudły. Poleciało w powietrze z piskiem.
I nagle kolo z bramy rzuca kiepa i leci do mnie z pyskiem cytując:
"Czego k....o kopiesz mi psa?!"

Huk opadającej mi szczęki słyszeli chyba na sąsiedniej ulicy. Na szczęście był to czas, kiedy właśnie telefony komórkowe wchodziły w powszechny użytek, bo po krótkiej acz ostrej pyskówce kolo stwierdził, że teraz spuści mi wp...l. :) Uratowało mnie posiadanie telefonu i udawanie, że właśnie dzwonię na policję (z nerwów nawet nie byłam w stanie przypomnieć sobie jaki to numer :D)
Morału nie będzie. Nikt nie klaskał. Kupiłam sobie wtedy gaz na wypadek jakbym znowu musiała bronić psa :P

psiejsko

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (716)

#57192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak mnie dzisiaj wzięło na refleksję. Znajoma jest świetnym radiologiem. Wykonuje mammografie, rtg itp. tak dobrze, że powinna dostać medal. Biega na każde możliwe szkolenie czy kurs. Jak ważna jest jakość takich zdjęć, wie każda baba z guzkiem w piersi czy ktokolwiek, kto się kiedyś połamał. A dziewczyna nie dość że przeszkolona, to jeszcze ma to niezbędne wyczucie tkanki nad którą pracuje. Cud miód orzeszki. Fajnie co? No więc nie do końca.

Wydawałoby się że takiego fachowca każdy dyrektor placówki medycznej powinien trzymać i hołubić. I pewnie gdzieś tak jest, tyle że nie w naszym kraju.
M. zapierniczała w trzech miejscach pracy żeby związać koniec z końcem. Tymczasem zaczęły się redukcje etatów, obniżki pensji. A ceny w sklepach rosną. W ciągu roku kobita została z jednym etatem i pensją okrojoną do minimalnej krajowej.

Aż dwa dni temu dostała wizę do bardzo dalekiego kraju, w którym nie będzie się zastanawiać czy kupić dziecku buty, czy zapłacić rachunki. Wiza została jej przyznana w ciągu dwóch tygodni od złożenia podania.
I nagle zaczął się lament, że jak to? Że w całym wielkim mieście wojewódzkim nie ma takiego fachowca jak ona, itp.itd... Ale jakaś podwyżka? O tego nie ma :/
No to leci badać cycki i złamania do kraju, który da jej chleb.

Ilu podobnych do niej wyjechało i wyjedzie? Jest kasa na pałace ZUSowskie, pensje dla parlamentarnych obiboków, gnijące autostrady, nie ma dla ludzi naprawdę pracujących. System jest iście piekielny.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1136)

#50651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propos przemocy w przedszkolach i szkołach. Może przyda się rodzicom z podobnym problem.

Naszego syna wychowywaliśmy zawsze w poszanowaniu dla wszystkiego i wszystkich. Żuczki, ptaszki, zwierzaczki i inne dzieci należy traktować miło i nie krzywdzić. I chyba przegięliśmy, bo młody bywa kompletnie nieasertywny. Nie okazuje przemocy nawet w samoobronie.
Do piątego roku życia młody uczęszczał do szkoły w IRE gdzie problemów nie było. Poszedł jednak nasz pacyfista do zerówki w Polsce i brutalnie zetknął się z życiem w społeczeństwie.

Niejaki Piotruś z grupy bił dzieci. I to najczęściej sprytnie, tak żeby pani nie widziała.
Nasz oczywiście się nie bronił, więc był celem idealnym.
I tu zaczyna się historia:

- Zgłosiliśmy że młody dostaje bęcki. Pani powiedziała że załatwi problem. Ok, uwierzyliśmy.
- Kilka dni spokoju, młody dostał znowu łomot. Pani że załatwi, my że ok.
- Kilka dni itp... Pani załatwi i porozmawia z rodzicami.
Spokój.
Młody nadal nie lubił chodzić do przedszkola, ale nie zgłaszał że cokolwiek jest źle. Mówił że czasami ma problem z Piotrusiem. My chodziliśmy się dopytywać, pani twierdziła że to nic strasznego, zwykłe kłótnie o kredki. Ok. Młody pytany o sytuację zmieniał temat.

Przyjechała moja mama. Poszli z młodym na spacer. Wracają i dowiaduję się że młody tego dnia dostał pięścią w brzuch. A niewinne "kłótnie o kredki" to regularne bicie. Poza tym Piotruś "wytresował" sobie młodego i kilku chłopców tak, żeby sami bili się po przyrodzeniu. Pytam - czemu ? I odpowiedz: - "Jak sam się walnę to mnie mniej boli niż jak on kopnie". Pytałam czemu mi wcześniej nie mówił, że ta sytuacja trwa. Mały stwierdził, że skoro ani panie ani rodzice nie rozwiązali problemu, to widocznie tak musi być.

Możecie sobie wyobrazić jak się czułam jako matka. Wściekłość pomieszana z poczuciem winy wobec własnego dziecka. Przy okazji dowiedziałam się że skaleczona warga od upadku na szafkę... owszem upadek był ale skutkiem popchnięcia przez Piotrusia. Czyli zwyczajnie byłam okłamywana przez panie.
Dobrze że to był piątek i miałam czas ochłonąć. Poszłam w poniedziałek wyjaśniać sytuację. W obecności męża bo on jest spokojny a ja nerwus, bałam się że narobię za dużego zamieszania.

Poszliśmy od razu do dyrektorki przedszkola. Wyglądała na przejętą. Ściągnęła wychowawczynię. Uraczyły nas historią o tym jak to z Piotrusiem są problemy od zawsze, że rok temu chodził na jakąś terapię itp.
Ja siląc się na spokój i kulturę stwierdziłam, że Piotruś nie jest MOIM dzieckiem. Ja mam obowiązek zadbać o SWOJE dziecko. Dlatego grzecznie proszę rozwiązać problem ostatecznie.

Kilka dni później młody dostał bęcki, a ja pełną wyrzutów tyradę, że zamiast rozmawiać z wychowawcą poleciałam od razu na skargę do dyrektorki.
WTF? Od razu? Toż to się ciągnęło już kupę czasu.

Kolejne bęcki. Rozmowa nasza z rodzicami Piotrusia przy asyście pani wychowawczyni. Rodzice gówniarza jak to mój mąż skwitował: "oni nic nie rozumieją".

Kolejne bęcki. Kolejna pogadanka i moja rozmowa z dyrektorką. Zakończona tym, że zaniosłam jej do podbicia oficjalne pismo skierowane do niej jako dyrektora placówki plus do wglądu Kuratorium Oświaty. W piśmie określiłam jasno jak wyglądały kolejne miesiące pobytu dziecka w placówce, jakie obowiązki ma placówka wobec podopiecznego (zapewnienie bezpieczeństwa i poszanowania godności osobistej), a które to są niedotrzymane. Jednocześnie informując że konsekwencjami zabrania przeze mnie dziecka mającego obowiązek szkolny, obarczam przedszkole, niewywiązujące się z funkcji jakie powinno pełnić. Dołączyłam też zaświadczenie o tym, że na skutek wydarzeń jakie miały miejsce, młody uczęszcza na terapię psychologiczną.

I stałam się wrogiem.
Nagle okazało się że Piotruś to święte dziecko, a moje dziecko kłamie. Może bym nawet uwierzyła że to ja jestem wariat gdyby nie psycholog, która potwierdziła wersję młodego.

Właśnie byłam w trakcie poszukiwań opiekunki dla młodego i biegania po przedszkolach w poszukiwaniu tego gdzie mogę przenieść młodego kiedy zdarzyło się COŚ.
Zaprowadziłam młodego do sali i schodziłam schodami w dół. Na górę wchodził cholerny Piotruś z tatusiem. Piotruś jak mnie zobaczył, spierniczył w podskokach. Tatuś nie zdążył. Poinformowałam, że jego syn znowu uderzył mojego.
Usłyszałam, że wszyscy czepiają się jego dziecka, a w ogóle to mój prowokował.

I wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam drzeć się jak chyba nigdy. I wywaliłam całą złość. Bluzgałam takim rynsztokiem, że sama nie wiedziałam że znam takie słowa. A na koniec wywrzeszczałam, że skopię dupę tatusiowi i tatusia cholernemu bękartowi.
W pracy trzęsłam się jeszcze do południa. W dodatku miałam poczucie, że zachowałam się jak ostatnia chamka.

A jednak stał się cud. Piotruś odpierniczył się od mojego dziecka. Wtedy też ostatecznie zwątpiłam w cywilizowane metody. I stwierdziłam że jednak do chama trzeba w języku chama bo inaczej nie zrozumie.

W podstawówce nastała podobna sytuacja. Tu jednak skończyło się szybciej. Zapytałam agresora czy mam mu skopać d.... czy sam się uspokoi?

Nie, nie cieszę się że tak to zostało załatwione i nie odczuwam zadowolenia ze skutecznego zastraszenia. Zwyczajnie odczuwam ulgę ponieważ moje dziecko ma spokój. Mam nadzieję że z czasem nauczy się sam walczyć o swoje. Są efekty, nie jest już kozłem ofiarnym.

Przedszkole....

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1200 (1282)

#47210

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój wpis o "pomagających inaczej" zbulwersował parę osób.
No to teraz kilka z życia wziętych przykładów o tym jak to dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a głupota zabija:

1. Wiele się mówi o niewyciąganiu na siłę ludzi z rozbitych samochodów.
Młode małżeństwo miało wypadek. Na skraju wsi. Ludzie postanowili wyciągnąć z samochodu kobietę, przytomną, pomimo jej protestów. Efekt: uszkodzony rdzeń kręgowy. Kobieta miała czucie w nogach. Wyszarpana z wraku przez pięć osób które "chciały tylko pomóc", jeździ na wózku.

2. U moich teściów dorabiał sobie ojciec i dwóch synów. Dorabiali też nielegalną wycinką w lasach. Ścinane drzewo pechowo zahaczyło spadając na głowę ojcu.
Ojciec niemrawo, ale jednak ruszał rękami i nogami. Żeby nie wydało się że pracowali nielegalnie, ojciec został zapakowany na wóz i traktorem odtransportowany pod dom 10km dalej. Po drodze pełnej kolein. Dowieźli nieprzytomne ciało. Po dwóch tygodniach śpiączki ojciec zmarł. Lekarze twierdzą, że dobił go ten transport za traktorem.

3. Pojenie wodą przez przypadkową panią mojej zemdlonej koleżanki. Skończyło się na szczęście tylko zachłystowym zapaleniem płuc. (Czemu nie leje się nieprzytomnej osobie płynów do gardła można przeczytać gdziekolwiek).

Wierzę w nieskończone pokłady ludzkiego altruizmu. I polecam KAŻDEMU zapoznanie się przynajmniej z podstawami udzielania pierwszej pomocy. Nieraz to przypadkowe osoby ratują komuś życie albo zdrowie. Jednak... są to osoby mające jakiekolwiek pojęcie o tym co należy zrobić. Jeśli nie posiada się tej szczątkowej wiedzy, naprawdę bezpieczniej jest po prostu ograniczyć się do wezwania pomocy.

A kursy dla laików polecam. Na pierwszy poszłam jako 14-latka. Reanimować pewnie bym nie umiała, ale kilku głupot udało mi się uniknąć.

służba_zdrowia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 732 (782)

#40038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podobno geniusz to 10 procent talentu. Pozostałe dziewięćdziesiąt to ciężka praca.

Młodociany sąsiad z góry ma ambicję zostać muzykiem. Ponad rok temu zakupił perkusję. Zapał to on miał. Gorzej z talentem. Talent po pierwszych dźwiękach wyskoczył przez okno łbem na beton. Nie znam się na perkusji, ale młody na szczęście ją wyciszył. Do nas docierał lekko irytujący dźwięk przypominający bębnienie palcami w stół. Bardzo nierytmiczne bębnienie.
Jakiś czas temu młody wreszcie zauważył że brak mu poczucia rytmu. Poddał się.
Ulga? Bynajmniej.

Teraz kupił sobie saksofon. Brzmi to jakby ktoś psu jeża w d... włożył.
Podobno do 22-ej ma prawo.
Zastanawiam się właśnie czy mam prawo puszczać sobie godzinę dziennie scenę, w której Meg Ryan udaje orgazm? Na full?

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (656)

#38452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym jak pogłębiłam stereotypy dotyczące emigrantów. Niewinnemu Irlandczykowi.
Mieszkaliśmy w Irlandii przez dwa lata. Bez rozwadniania opowieści: domek w dzielnicy o dobrym standardzie, ja w domu z dzieckiem, swoim plus kilkoma polskimi.
Bo z moją znajomością angielskiego (Kali pytać o droga) opiekunka pożarłaby moją pensję. A że ja po pedagogice to czemu by nie dorobić zapewniając też młodemu towarzystwo?

Do rzeczy.
Pewnego dnia pukanie do drzwi. Otwieram. Stoi pan w jakimś fikuśnym uniformie.
Pan oznajmia że nie płacimy abonamentu za tv i przyszedł to wyjaśnić. Ja w moim ponglisz najładniej jak umiałam tłumaczę że telewizora u nas niet albowiem tego wynalazku nie uznajemy. Co jest prawdą.
Pan w takim razie bardzo grzecznie pyta czy mógłby wejść i naocznie potwierdzić brak urządzenia.
Na pięknej wyspie zwanej Irlandią jest prawo mówiące że mogę gościa nie wpuścić. On wróci z przedstawicielem prawa a wtedy wizytacja i tak się odbędzie.
Pomyślałam że odbębnimy to od razu. Ze słowiańską gościnnością proszę zatem w progi.
Pan zaczął krążyć po parterze. A ja w tym momencie uświadomiłam sobie coś. Skupiając się na wysiłku lingwistycznym zapomniałam jak wygląda dom. A wyglądał tak:

- Otworzyłam dom w dresie uwalanym jakimś sosem. Właśnie skończyliśmy z dzieciakami posiłek.
-W zlewie sterta naczyń jeszcze nie pozmywana.
-Pan właśnie wdepnął w plamę keczupu koło stołu w jadalni.
-Po ogrodzie biega stado wrzeszczących dzieci rzucających w siebie resztkami frytek. (skorzystały z tego że na chwilę odeszłam :D )
- Pan ma coraz większe oczy i..... zmierza do zamkniętego małego pokoiku.

W pokoiku był komputer. I dostarczone nam dzień wcześniej małe kociątko. Kociątko zostało odseparowane w celu uniknięcia 1. Zamęczenia przez dzieci 2. Ewentualnego zakażenia czymś dzieci
Wiecie jak kot reaguje na zmianę menu? W tym wypadku ze śmietnikowego na kocie. Kot reaguje regularną sr....ką. A jak kot reaguje na zmianę menu i jednoczesne przyjęcie środków odrobaczających?

Co prawda kot ładnie kakał do kuwety z hiperultra mega specjalistycznym żwirkiem pochłaniającym zapach i chyba nawet podcierającym kotu d.... po sr...... (sądząc po cenie). Ale nawet żwirek w wersji ekskluzywnej potrzebował jakich 15 minut na wchłonięcie kocich darów.

Robi się przydługawo, co?
Koniec akcji jest taki, że pan otworzył drzwi (sądząc z zapachu) jakieś 2-3 minuty po nad wyraz obfitym akcie kociej defekacji. Obrazowo mówiąc: cud ze farba ze ściany nie zeszła. Nawet nie wszedł. Odwrócił się zielony na twarzy i pożegnał na wdechu.
Z domu wybiegł. Serio. To nie było pospieszne wyjście kiedy człowiek po prostu goni na autobus. On się zdematerializował. Tylko drzwi stuknęły.
Nawet nie zajrzał na piętro. W sumie to chyba nawet lepiej że nie zajrzał :)

Mam tylko nadzieję że mój akcent wziął za jeden z tych byłych republik ZSRR. Wstyd. Wstyd dla mnie, dla kraju. Wybaczcie rodacy :)

Irlandia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (946)

#34537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia kambodi o małżeńskich priorytetach przypomniała mi coś. :)
Okoliczności inne, ale kontekst podobny.

Lata temu wybrałam się na spływ kajakowy. Towarzystwo bardzo mieszane.
Płynąc rzeką natrafiliśmy na małżeństwo z naszej grupy. W kajaku, ale cali mokrzy. Wywrotka każdemu się może zdarzyć, a oni taką zaliczyli. Przemoknięci, ale już w drodze, wiosłują. Jest ok. Wieczorem przy ognisku dowiedzieliśmy się czemu pani chodzi naburmuszona i opierdziela małżonka za każdy oddech.
Oto jej opowieść:

- Zaliczyliśmy wywrotkę, dostałam się pomiędzy gałęzie pod wodą. Usiłowałam się wyrwać na powierzchnię, ale trzymały. W końcu jak mi płuca miały pęknąć, udało się. Wynurzam się, patrzę a tego garbatego ...uja nie ma! No myślę utopił się! A ten się nagle wynurza, krzyczy "ratuj flaszkę!" i nurkuje. Ja się topiłam a ten ....uj, k.... w tym czasie flaszkę ratował!

Tę noc pan spędził koło namiotu.

kajaki

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1096 (1140)

#30179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No to jeszcze o gatunku "głąbus uliczny".

Wracamy ze spływu kajakowego. Mi i znajomemu przypadło miejsce w ciężarówce wiozącej sprzęt i kajaki. Duże autko, nie znam się, ale skoro masa wielka to i przyhamować też pewnie trudniej.
Parę kilometrów za jedną z wiosek kierowca zwalnia, bo przed nami pojawia się pan na rowerze. Im bliżej, tym bardziej widoczne że koleś zawiany konkretnie. Pomału podjeżdżamy, koleś odwraca się i pokazuje nam żebyśmy mijali. Próba wyminięcia i mocno po hamulcach. Bo facet pakuje nam się centralnie przed maskę.
No ok, może pijany to zawiało mocniej. Po piątej próbie wyminięcia stało się jasne, że jesteśmy elementem niezłej zabawy dla delikwenta (radosne rżenia słychać było aż w szoferce).

Kierowca zatrzymał maszynę. Wysiedli razem ze znajomym. Jeden sprzedał panu plaskacza i wyeksmitował w krzaki. Drugi wyjął wentyle z kół roweru i posłał w pokrzywy.
Akcja przebiegła w milczeniu i pełnej synchronizacji. I na tyle szybko, że zanim się zorientowałam co się dzieje, panowie byli z powrotem w szoferce.
Przybili piątkę i pojechaliśmy dalej.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1054 (1128)

#29993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tej historii piekielni byli wszyscy.
Opowieści o kolesiu który wracał z treningu z mieczem i wystraszył napastników.... znacie pewnie w kilku wersjach. Podejrzewam znając środowisko, ze to się nawet mogło wydarzyć kilka razy w różnych miejscach i o różnym czasie. Teraz wozimy się razem ze sprzętem autem, jak na niemal emerytowanych odtwórców przystało. Kiedyś... bywało różnie.

Kolega Piekielny, wiek po trzydziestce. Poobijany na bitwach i przez życie. Na co dzień człek pracujący na stanowisku i Wielce Poważny. Miał jednak w swoim czasie epizod zapijania smutków życiowych. A mieszkał wtedy u rodziców. Tym samym cały dobytek mieszkał razem z nim w małym pokoju. Dobytek składał się głównie ze sprzętu typu miecz, topór, łuk, itp.

Wrócił w nocy do domu pijany w sztok. I już oczęta błękitne miał zamknąć i zasnąć w żalu nad swoim kiepskim żywotem.... gdy plan przerwały gibony. (Gibonami zwiemy osobników typu: o jak się za..biście nawaliłem. Ja i moi kumple. A teraz wykrzyczymy to światu. I ch... że ludzie śpią).
Kolega, oczywiście wychyliwszy się przez okno, oświadczył nie mniej pijanym głosem, gdzie mogą sobie wy... oddalić się w szybkim tempie. A jak nie, to on zrobi taką jesień średniowiecza.....

Jak się można spodziewać przepychanka słowna trwała. Gibony nawet usadowiły tyłki na ławce pod oknem. Zapowiadało się na dłuższą pogawędkę.

I być może trwałoby to długo, ale kolega wśród oparów alkoholu posiadał jakąś mglistą koncepcję, że on przecież rano musi wstać do pracy. Stwierdził że temat się wyczerpał i czas przejść do czynu.
Wrócił do pokoju (co zostało odgwizdane triumfalnie przez gibony przeświadczone o zwycięstwie) potknął się o zbroję, wpadł na kaloryfer ale w końcu odnalazł.... łuk. I strzały.

Stanął przy oknie, beknął dla zwiększenia dramatyzmu, wycelował i strzelił. Prosto w ławkę z gibonami.
Cud że wstrzelił się pomiędzy żywe, a strzała utkwiła w drewnie.

Podsumowanie: gibony piją jak piły, ale dwa podwórka dalej. Znajomy przed wyjściem do knajpy chowa sprzęt wysoko na szafę.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 983 (1031)