Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

neith

Zamieszcza historie od: 13 czerwca 2011 - 22:12
Ostatnio: 7 listopada 2017 - 12:46
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 805
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 66
 

#76118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ramach "czynności służbowych" musiałam pojechać na lotnisko pod miastem. Narzeczony postanowił pojechać ze mną. Kupiliśmy bilety, wsiedliśmy do autobusu, jedziemy.


Kilka przystanków przed lotniskiem podchodzi do nas trójka kontrolerów. Pokazujemy bilety, wszystko gra. Narzeczony postanawia na wszelki wypadek dopytać jeszcze czy nie musimy przypadkiem kasować kolejnych, żeby dojechać do celu (strefy są tam dziwnie podzielone a okolicy nie znamy, więc to co wyczytaliśmy na rozkładzie nic nam nie powiedziało). Dwie jeszcze wtedy sympatyczne panie i starszy pan odpowiadają, że nie. Strefa to tam za mostkiem dopiero. Nic mi to nie mówi, ale wiem, że przed lotniskiem mostów ani mniejszych ani większych nie ma. Jedziemy dalej.


Dosłownie przystanek przed naszym docelowym kontrolerzy podnoszą się z miejsc po raz kolejny. Już wiem, że będą kłopoty.

[K]ontrola - Państwo nie mają ważnych biletów.
[N]arzeczony - Przecież przed chwilą byłem u Państwa i pytałem. Mówiliście, że do lotniska dojedziemy na tych.
K - O nic takiego pan nie pytał. Dokumenty.
N - Jak to nie pytałem? Pokazywałem bilet jaki mam i pytałem czy muszę kasować kolejny.
K - Dokumenty.

Zaproponowałam, że skasujemy dodatkowe bilety. Przecież nie chcieliśmy nikogo okradać. Nikt mi nawet nie odpowiedział. W międzyczasie autobus minął nasz przystanek. Poprosiliśmy, żeby z nami wysiedli, ale nie chcieli nawet słuchać. Narzeczony podał swój dowód, ja niestety nie miałam.

K - Może Pan potwierdzić dane tej Pani? Inaczej trzeba będzie wezwać policję.
N - Tak, mieszkamy razem, więc chyba mogę.

Tutaj jedna z pań przystąpiła do wypisywania pierwszego mandatu a mi zapaliła się żaróweczka (wiem, że nie powinnam tak robić ale byłam zdesperowana ;)).

- Może to wystarczy do potwierdzenia mojej tożsamości? - uśmiechnęłam się najpiękniej jak potrafiłam, podając jej moją legitymację prasową

Na kilka sekund zawiesił się jej system. Widziałam jak cała trójka analizuje całe wydarzenie i kombinuje jak się teraz wykręcić. W końcu oddała mi plakietkę.

K - Skoro mieszkacie razem to wypiszemy tylko jeden mandat.

Podpisała go znakiem "X"... serio.
Zdążyliśmy dojechać do pętli. Na odchodne usłyszeliśmy jeszcze, żeby w drodze powrotnej nie kasować biletów, bo możemy wrócić na mandacie. Uznaliśmy, że skoro wcześniej kłamali w kwestii stref to i teraz nie będziemy im wierzyć.
Gdyby ich wzrok mógł zabijać to padlibyśmy oboje kasując kolejne bilety.

I ja bym nawet uznała, że za głupotę trzeba płacić i zapomniała o sprawie. Ale w drodze powrotnej, na naszych oczach, ci sami kontrolerzy pozwolili jakiemuś gapowiczowi (biletu nie miał w ogóle) kupić u kierowcy i skasować bilet.
Skarga poszła i do mpk (pan prezes bardzo miły; potwierdził wszystkie nasze zastrzeżenia) i do urzędu miasta (wizyta u przełożonej naszych przeuroczych kanarków nadaje się na osobną historię).

komunikacja_miejska

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (293)

#75073

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę firmę. Malutką. Fotogadżety, obrazy na płótnie.

Kilka dni temu zgłosiła się do mnie pewna firma. Są przed targami, potrzebują breloczków, kubków, podkładek pod myszki. Złożyli całkiem spore zamówienie i teraz cierpliwie czekają.
Zabrałam się za tworzenie tego wszystkiego i w końcu doszłam do kubków. Coś tam z moją prasą jest nie tak, raz grzeje dobrze, raz za słabo - w wyniku tego niestety kubków mi zabrakło. Potrzebuję też kilku innych rzeczy.

W piątek złożyłam więc zamówienie u dostawcy (współpracuję z nimi od początku - gdyby nie zawalili sprawy, dzisiaj paczka byłaby u mnie), opłacam (wyszło coś ok 300 zł) i czekam. Standardowo otrzymuję maile, że zamówienie przyjęte, że zamówienie złożone i wysłane. Spokojna wychodzę z biura i na weekend zapominam o sprawie. Aż do dzisiaj...
Zaglądam na pocztę, a tam informacja od firmy kurierskiej, że mają dla mnie paczkę za pobraniem. Telefon do dostawcy.

Ja: Dzień dobry. Dzwonię w sprawie zamówienia numer takiitaki.
Konsultantka: Dzień dobry. Ale ja pani nie mogę pomóc, to zamówienie już zostało wysłane.
J: No właśnie. Zamówienie opłaciłam od razu po złożeniu...
K: Tak, jest opłacone.
J: A w informacji od kuriera napisano, że paczka jest za pobraniem. I co teraz?
K: W takim razie proszę ją odebrać i opłacić i wysłać nam numer konta, a my oddamy pani pieniądze.
J: Ja nie mam przy sobie takiej gotówki a paczkę muszę mieć dzisiaj pytam więc co wy z tym zrobicie.
K: My nic nie możemy zrobić. Może ją pani odebrać, albo nie. Wtedy wyślemy ją jeszcze raz, gdy do nas wróci.
J: Pani chyba żartuje, powtarzam, że muszę mieć ją dzisiaj, a to wasz błąd i nie interesuje mnie jak wy go naprawicie, żebym nie była niezadowoloną klientką po raz trzeci.(dwie poprzednie sprawy to nic wielkiego, zapominali dorzucić taśmy do paczek) - tu już lekko podniosłam głos.
K: Może pani u nas nie zamawiać skoro jest pani niezadowolona!
J: Pani zawsze w ten sposób rozmawia z klientami?
K: Rozmawiam tak jak pani ze mną. Jest pani chamska i wulgarna!
J: Nie, ja dopiero mogę się zrobić chamska i wulgarna. Jeszcze raz pytam jak rozwiążecie tę sprawę?
K: Wcale, już pani powiedziałam jakie ma pani wyjścia.
J: W takim razie proszę mnie połączyć z kimś, kto będzie mógł coś z tym zrobić - kierownikiem, kimkolwiek. Burdel tam macie, a klient ma za was porządek robić?
K: Pfff... burdel...(Dobra, wiem, że przesadziłam)
Ja jestem kierowniczką (Aha, akurat uwierzę)
J: Dobrze. Ja sobie już z tym jakoś poradzę, ale proszę mi powiedzieć co z tym dalej zrobicie i na co mogę z waszej strony liczyć?
K: Na nic! Ja już pani powiedziałam... - no zapętliła się kobieta, ale słyszę jak jakiś facet coś jej podpowiada i nagle jest, olśnienie!
K: Jest jeszcze jedna możliwość, wtedy paczka będzie u pani jutro.
J: Słucham.
K: Proszę nie odbierać paczki, która przyjdzie dzisiaj, a my od razu nadamy jeszcze jedną, będzie u pani jutro.
J: Dobrze, tak może być. Dziękuję.
K: Yhm.

I trzaśnięcie słuchawką.
Ja rozumiem, że sytuacja trudna, ale dlaczego to ja mam ryzykować, że albo pieniądze odeślą albo nie? Zresztą rozwiązanie okazało się jednak dość proste i można było obyć się bez chamskich odzywek.
Zobaczymy czy paczka dotrze.

A mi jest zwyczajnie przykro. Moja firma jest mała, niewielki mam wpływ na obroty mojego dostawcy, ale czy to jest powód, żeby traktować mnie gorzej?

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (235)

#72032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może i ja tu jestem piekielną hieną, ograbiającą znajomych. Oceńcie sami i dajcie znać, bo ja już zgłupiałam.

Trochę ponad tydzień temu otworzyłam działalność gospodarczą. Usługi poligraficzne - nadruki na kubkach i prawie wszystkim, co płaskie. W związku z tym mój kolega się na mnie obraził, a poszło o nieśmiertelnik...

Na jakimś spotkaniu wspominał, że upatrzył sobie drewniany nieśmiertelnik za 25 zł, ale może ja bym mu mogła taki zrobić. Sprawdziłam, drewno wychodzi mi średnio. Zaproponowałam więc metalowy z nadrukiem imitującym drewno. Stworzyłam dedykowany koledze projekt, wydrukowałam, wysłałam zdjęcie gotowego nieśmiertelnika z pytaniem czy taki może być. Kolega zachwycony, nieśmiertelnik cudny, bierze ten i będzie chciał jeszcze jeden. Jakoś się później nie odzywał, więc sama zapytałam czy mam robić kolejny.

A rozmowa przebiegła mniej więcej tak:
[K]olega: To ile za niego chcesz?
[J]a: 15zł
[K]: Haha, zabawna jesteś. A poważnie?
[J]: Poważnie będą kosztować 20.
[K]: Za 25 mam drewniany, który chciałem. Blaszka kosztowała 20? Liczyć znajomych jak pierwszego lepszego frajera za drobną blaszkę...
[J]: Nie, ale prąd, tusze, specjalny papier i mój czas też kosztują.
[K]: Ja liczyłem, że za taką pierdółkę to mnie nie policzysz jeśli chodzi o czas itp. [nie oszukujmy się - nie policzyłam] Co innego gdy planowałem większe zlecenia na dzień babci, dziadka, czy tam jakieś urodziny czy coś. Ale widzę, że w necie taniej mnie wyjdzie i tak.
[J]: Po to właśnie planowałam zniżki dla znajomych, ale ok, jak uważasz.
[K]: Zniżki, zniżkami, ale nie za małą pierdółkę.

I się obraził. Będzie wszystko zamawiał przez internet.
No cóż. Straciłam TAKIEGO KLIENTA, czas zwijać ten biznes.

W kwestii wyjaśnienia w necie taniej nie wyjdzie. 20% zniżki, które miał dostać na wszystko czy 25% za nieśmiertelnik to dla mnie naprawdę dużo. Produkuję tanie, drobne rzeczy. Choćbym chciała, rynek nie pozwoli mi na ustalenie cen na tyle wysokich, żebym po większych zniżkach wyszła chociaż na 0. Za coś trzeba opłacić rachunki, zus, podatki.

"Pierdółkę" z dumą nosi teraz brat mojego narzeczonego. A ten wymarzony nieśmiertelnik kolegi to też metalowa blaszka, którą tylko wystylizowano na drewno - chyba nie doczytał w opisie...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (289)
zarchiwizowany

#11600

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno chorowałam na stosunkowo rzadką przypadłość objawiającą się m.in. wylewami krwi pod skórę na całym ciele. Zwykłych ludzi dziwił mój wygląd, jednak spodziewałam się, że w oczach lekarzy czy pielęgniarek nie będę żadną „sensacją”. W końcu nie takie rzeczy już widzieli. Pomyliłam się. Gdy po raz drugi trafiłam na izbę przyjęć w szpitalu wysłano mnie do małego gabinetu i kazano czekać. Po pewnym czasie przyszła [P]ielęgniarka w średnim wieku z aparaturą do ekg. Kazała mi zdjąć bluzę, co posłusznie zrobiłam. Gdy tylko podniosła wzrok i spojrzała na mnie, zrobiła się blada.
[P]: O mój Boże! Co to jest? To jest zaraźliwe?! – wykrzyknęła nie kryjąc przerażenia
Nie powiem, zrobiło mi się nieprzyjemnie.
[J]a: Nie, proszę pani, z tego co mi wiadomo nie jest to zaraźliwe. (i tu podałam nazwę choroby)
Wyglądała na uspokojoną aż do momentu, kiedy musiałam podciągnąć nogawki spodni i jej oczom ukazały się kolejne plamy.
[P]: O Jezu! Na nogach też?!
I wszystko od początku: panika w oczach, trzęsące się ręce. Kilka minut zajęło jej zrobienie badania. Nie był to mój pierwszy raz pod ekg, więc mogę z całą pewnością stwierdzić, że trwało to zdecydowanie dłużej niż normalnie, gdyż z nerwów nie mogła włączyć aparatury. Nie wspominając już nawet o tym, że kiedy ją do mnie podłączała, robiła to nie kryjąc obrzydzenia i na tyle ostrożnie, że co chwilę musiała poprawiać, bo coś nie działało. Gdy tylko jej się udało, dosłownie uciekła z gabinetu.
Później przyszła już do mnie zupełnie inna pani.

Szpital Wojewódzki

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (164)

1