Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nimrothel

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2011 - 20:37
Ostatnio: 13 sierpnia 2021 - 21:40
O sobie:

Rozczochrany rudy łeb

  • Historii na głównej: 5 z 19
  • Punktów za historie: 5672
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 230
 

#72210

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali rozważań o aborcji, przytoczę taką oto historyjkę.

Mając lat 8, może więcej, wybrałam się z mamą w odwiedziny do babci. Akurat przywieziono jej kurczaczki (takie które miały się wykluć pod lampą). Wykluło się ich ileś tam. Jeden wykluł się ze zlepionymi nóżkami. Moja mama wraz z babcią próbowały mu je rozkleić, używały ciepłej wody, i w ogóle. Potem jedna z cioć wzięła nas (dzieciaki) na spacer. Jak wróciliśmy, mama powiedziała, że kurczaczek umarł. Wszystkie dzieciaki przeszły nad tym do porządku dziennego, ale nie ja. Jak dorośli poszli do domu na kawę, przeszukałam śmietniki. Znalazłam kurczaczka. Poszłam w kąt ogrodu i się popłakałam. Potem wysuszyłam łzy i przeczekałam.

Wieczorem, jak mama poszła do piwnicy przepalić w piecu, poszłam tam za nią i zapytałam co się stało z kurczaczkiem. Odpowiedziała, że był chory, nie dałby sobie rady, i lepiej że umarł. Popłakałam się i ryczałam pół wieczoru. Ale potem stwierdziłam swoim dziecięcym umysłem, że miała rację. Przytulałam to małe zwierzątko i chciałam, żeby żyło, ale to życie byłoby dla niego męczarnią.

Obecnie jestem dorosła, ale nadal pamiętam wiele szczegółów tego zdarzenia. Czasem mi się to śni.

W tym wpisie nikogo nie oceniam, ani nie daję jasnych tez.

Ale jeśli tak pamiętam zwierzątko, które miałam na ręku kilkanaście minut, to co by się stało, gdyby coś takiego stało się z moim dzieckiem? Które urodziłam, a kilkanaście godzin później muszę je pożegnać? Bo nie miało szans przeżyć, a ja nie miałam szans się o tym dowiedzieć? Bo zabrano mi to prawo? Bo ono musiało cierpieć, a ja z nim, wielokroć bardziej świadomie?
Nie umiem odpowiedzieć, jakbym się zachowała. Jakie decyzje bym podjęła, bo nie byłam w takiej sytuacji, i mam nadzieję że nigdy nie będę.

Ale chcę mieć wybór. Chcę tę decyzję podjąć z Ojcem moich przyszłych dzieci. Chcę żeby to, jak przez to przejdziemy, zależało od nas.

Nie podejmujcie decyzji za mnie.

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 392 (506)

#51997

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A dzisiaj stara historia, która jakoś tak mi się sentymentalnie przypomniała.

"Jak można być za biednym na bycie biednym?"

Na studiach dziennych utrzymywałam się sama - tak niestety się życie potoczyło. Zarabiałam ok 700 złotych miesięcznie. Czasem rodzic jeden czy drugi rzucił stówką, albo dwoma - ale nie były to regularne wpłaty.

Piekielna była uczelnia - mimo iż poświadczyłam zatrudnienie i regularne wpłaty (umowa-zlecenie, czyli tzw. "śmieciówka") okazało się, że nie przysługuje mi stypendium socjalne. Aby je otrzymać musiałabym zarabiać około, powiedzmy, 720 złotych. Ja zarabiałam, powiedzmy, 700.

Tłumaczenie pań z działu stypendiów, kiedy poszłam lekko zszokowana, wytłumaczyć sprawę:
- Pani jest za biedna, żeby być biedna! Przecież za to się nie da utrzymać!

Stypendium mi nie przyznano. Studia skończyłam. A doświadczenie w kombinowaniu z kasą, które nabyłam na studiach, nie raz mi tyłek uratowało. I uznaję je za najbardziej wartościowe, czego szanowna uczelnia mnie nauczyła.

uczelnia studia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 594 (644)

#51872

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie dzisiaj mała refleksja, z infolinii (aktualnie już kolejnej, na której pracuję).

Jeden z najczęstszych problemów klientów:
[K] - klient
[J] - Ja

[J] - Dzień dobry... bla bla bla... w czym mogę pomóc?
[K] - Dzień dobry, chciałbym [tutaj jakiś dowolny problem klienta, jakiś banalny, do rozwiązania w 2 minutki]
[J] - Jasne, już się tym zajmuję. Poproszę numer telefonu, którego sprawa będzie dotyczyć.
[K] - Nie pamiętam!
[J] - Rozumiem że usługa na osobę prywatną?
[K] - No na mnie.
[J] - To poproszę numer pesel Pana.
[K] - Nie pamiętam!
[J] - To numer konta klienta, jest na fakturze.
[K] - Nie pamiętam! No przecież powinna panie mnie po nazwisku odnaleźć, co to za beznadziejna firma...

I tu następuje litania na 10 minut, ze skargą do kierownika, papieża, i księdza Rydzyka.... W akcie desperacji pytam klienta o imię i nazwisko, może ma jakieś takie unikalne [Np. Bonifracy Rombombewski], to może będzie szansa jakoś poszukać. Na co uzyskuję odpowiedź.

[K] No przecież Jan Kowalski!

Ludzie, ja wiem, że to nie jest bardzo piekielne samo w sobie, ale jak co 10 połączenie jest takie, to można na łeb dostać. Jak myślicie, ilu Janów Kowalskich, albo Janów Nowaków jest w systemie firmy, która posiada 14 MILIONÓW abonentów?
Naprawdę, to nie jest taki duży problem zajrzeć do telefonu/na fakturę/na umowę i podać swój numer, albo do dowodu i podać PESEL. To, że w takim wypadku nie jesteśmy w stanie pomóc, nie wynika ze złej woli, tylko z kompletnego braku informacji od klienta.

Proszę, miejcie to na uwadze przy kontaktach z telefonicznym BOK-iem. Ułatwi to życie i nam, i Wam, klientom.

infolinie różych operatorów

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (498)

#47609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Nowy Rok wsadzono mnie w gips. Od bioderka po kostkę na nodze prawej. Na dwa tygodnie - zerwane więzadło kolanowe. Na moje szczęście (nieszczęście) miało to miejsce 300 km od miejsca gdzie zamieszkiwałam.

Na domiar złego złapałam jeszcze bardzo niemiłą grypę z gorączką, toteż byłam totalnie unieruchomiona w łóżku przez co najmniej tydzień. Tak więc po skierowanie do ortopedy, oraz do samej poradni ortopedycznej udałam się dopiero w dniu, kiedy gips powinien być zgodnie z zaleceniami, zdjęty.

Jak już powiedziałam, zdana byłam na siebie. Tak więc, wlokę się z przystanku do szpitala (koło 800 metrów chodnikiem, na którym leży śnieg po kostki - fantastyczna trasa do szpitala ortopedycznego) kiedy spotykam "towarzyszkę niedoli" - Panią Babcię w wieku mocno starszym, o kuli. Pani bardzo uprzejma, idziemy prowadząc się jak kulawy kulawego :) Z opowieści Pani dowiaduję się, że ją to już tutaj znają, bo ona to stały bywalec.

Tak więc doczłapałyśmy się w końcu, a w poczekalni tłum, jakby coś za darmo dawali, ale gipsów jakoś nie widzę. Podchodzimy do okienka, podaję skierowanie, oraz informację z pogotowia, że gips dzisiaj do zdjęcia. Na co bardzo naburmuszona pani rejestratorka przeciera oczy, pyta się mnie, jak ja to sobie wyobrażam, że powinnam się zapisać wcześniej, że terminy są teraz na marzec (przypominam, była połowa stycznia...). Grzecznie i z uśmiechem tłumaczę jej, że jestem z innego miasta, że miałam grypę, że nie mogłam wcześniej się zarejestrować bo nie miałam skierowania. Ale pani jak mur. Nie, pan doktor nie przyjmie, nie mogą mi zdjąć gipsu, mam się zapisać na wizytę, a w ogóle to mam się odsunąć i zastanowić, czy zapisujemy na marzec, czy nie. Na moje pytanie, czy nie można doktora zapytać, czy przyjmie, w drodze wyjątku, stwierdziła rozbrajająco
[PR] Ja latać do dochtora z pytaniem nie będę, bo dochtór zajęty! Przyjdzie taka młoda, i myśli że bez kolejki załatwi! Spieszy jej się! Przyjdzie w marcu!

Skołowana odsuwam się, i już zaczynam analizować, czym można przeciąć gips, kiedy do akcji wchodzi Pani Babcia [PB].
[PB] No toż to nieporozumienie jakie! Młoda dziewczyna, a wy chcecie z niej kalekę zrobić? A potem się dziwią, że nie ma komu na emerytury pracować. Czegoś my się na starość doczekali, żeby człowiek tak do człowieka... Młoda, choć no tu, ja ci pokażę, jak to tu trzeba załatwić!

I nim się obejrzałam, PB zaciągnęła mnie do gipsowni, a stamtąd przejściem do gabinetu ortopedy.
[PB] Panie doktorze, ja przeszkadzać nie chcę, ale no wie Pan co! Dziewczyna z gipsem przyszła, z innego miasta jest, termin na dzisiaj ma żeby zdjąć, a tu przyjąć nie chcą! Niech Pan coś zrobi, przecież to tylko ciach, i po gipsie, a potem się dziewczyna umówi na kontrolę! No weźmie pan z dziewczyną porozmawia, a ja już nie przeszkadzam!

PB smyk! z powrotem do poczekalni, a ja zostałam, lekko speszona. Pan Doktor [PD] wziął papiery, spojrzał zawołał panią z rejestracji, stwierdził że bez problemu przyjmie i wysłał mnie do gipsowni, gdzie bardzo miły praktykant zdjął mi gips w kilka minut (okazało się że do gipsowni kolejki nie ma, tylko do lekarza). PD przyszedł, pomacał obejrzał, i wysłał do domu.
Wychodzę już "wolna" do poczekalni, gdzie witają mnie lekko rozbawione uśmiechy pacjentów, morderczy wzrok pani z rejestracji. Okazało się, że pod moją nieobecność rejestratorka została zrugana przez gremium starszych pacjentów, że tak się nie godzi, i nasłuchała się komentarzy na temat swoich "kompetencji", oraz tego, że pan doktor na pewno się o tym dowie. Bo podobno to nie pierwszy jej taki "pokaz".

Wielkie pozdrowienia z tego miejsca dla wszystkich fajnych, "niemoherowych" starszych ludzi.
A pani rejestratorka niech się kawą udławi.

poradnia ortopedyczna

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 991 (1045)

#34869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia stara, z lat szkolnych.

Zdarzyło się w moim życiu tak że mam o 18 lat młodszego brata. I braciszek ten w wieku kilku miesięcy zachował bardzo ciężko na nowotwór. Byłam wtedy w klasie maturalnej, a moi rodzice pracowali zawodowo.

Brat oczywiście dostał pełen protokół składający się z kilkunastu serii chemioterapii. O ile u dorosłych często między jedną chemią a drugą da się wyjść do domu, o tyle u dzieci niestety walka z rakiem kończy się bardzo często wieloma miesiącami spędzonymi niemal non-stop w szpitalu, jest mnóstwo powikłań, rotawirusów, itp.

Z tak małym dzieckiem trzeba być w szpitalu 24 godziny na dobę. Naprawdę, często w spartańskich warunkach, śpiąc na karimacie rozłożonej koło łóżeczka. Moi rodzice nie mogli wziąć roku urlopu zdrowotnego - z czego byśmy żyli? Z czego zapłacić za leki? - tak więc musieliśmy się podzielić "dyżurami" w szpitalu.

Tak więc mama pracująca na rano jechała do szpitala na nockę i potem do pracy, tata na rano i na popołudnie do pracy, a ja rano na kilka godzin do szkoły, a potem do szpitala.

Jako klasa maturalna najczęściej miałam mniej lekcji i było to tak od 8-13, więc dawało się to jakoś pogodzić. Miałam ustalone z dyrekcją, że lekcje odbywające się po 13 zaliczę "hurtem" w formie np. kartkówki, a jeżeli były to jakieś mało ważne przedmioty to w ogóle przymykano na to oko. Generalnie moja trudna sytuacja spotkała się z dużym zrozumieniem i wsparciem ze strony szkoły.

Ale oczywiście [P]iekielna znaleźć się musiała.
Wiadomo, że lekcje wf często odbywają się w tzw. "blokach" po dwie na raz. Taki blok, z tego niezwykle wręcz ważnego przedmiotu, powinnam mieć jednego z dni popołudniu. Oczywiście, na mocy wyżej wymienionych ustaleń, nie uczestniczyłam w tych zajęciach, za każdym razem przedkładając wcześniej zwolnienie dzienne. Niestety [P] nauczycielka od wuefu miała z tym wieczny problem. Zawsze się krzywiła, narzekała, ale w sumie niewiele mnie to obchodziło. Aż do pewnego razu.
Okazuję jej zwolnienie jak zwykle.

[P] Ale ja ciebie na pewno nie puszczę. Co to to nie. Ty sobie olewasz mój przedmiot, masz w nosie, pewnie znów ci się nie chce dupy ruszysz! Znam ja takie jak ty, wieczne symulatorki, ćwiczyć wam się nie chce, a potem rośnie nam takie bezużyteczne pokolenie...
[N]imm : Ale przecież była pani profesor poinformowana, że mój brat jest dzieckiem onkologicznym i że muszę się nim opiekować, jak rodzice są w pracy, i dlatego nie chodzę na żadne lekcje po 13...
[P] Tak to sobie załatwiłaś... no tak, chorobą brata swoje lenistwo tłumaczysz. Ale jak nadal nie będziesz chodziła na moje lekcje, to cię zgłoszę do kuratorium, i nie dopuszczą cię do matury. Wybieraj, życie brata albo matura!

I uśmiechnęła się wrednie. A we mnie się zagotowało - jak można być tak nieludzkim? Jak osoba będąca pedagogiem może być tak wyprana z uczuć do dzieci i podopiecznych? Nie wierzyłam w to co słyszałam. Kto ma prawo stawiać osiemnastolatkę przed takim wyborem?

Nic nie powiedziałam. Zmierzyłam ją od góry do dołu, obróciłam się na pięcie i pojechałam do szpitala. Sprawę zgłosiłam następnego dnia do dyrekcji. Podobno klasy, które miały lekcje na parterze nawet przez stare, przedwojenne mury słyszały, jak pani dyrektor wyłuszcza wuefistce swoje zdanie na ten temat. W dość dosadnych słowach.

Wuefistka do końca szkoły patrzyła na mnie, jakbym była karaluchem, a na świadectwie jako jedyna w klasie miałam 3 z tego przedmiotu.

A braciszek w tym momencie uczęszcza sobie szczęśliwie do przedszkola, a choroby pewnie nawet nie pamięta.

Liceum

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 882 (948)

1