Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nimrothel

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2011 - 20:37
Ostatnio: 13 sierpnia 2021 - 21:40
O sobie:

Rozczochrany rudy łeb

  • Historii na głównej: 5 z 19
  • Punktów za historie: 5672
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 230
 
zarchiwizowany

#80372

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama, poznanianka z wyznania i urodzenia, wraz z bratem przyjechała do mnie w odwiedziny do Łodzi. Ponieważ pogoda była piękna, postanowiłyśmy wybrać się na Light Move Festival (Festiwal Światła). Mama nie zna miasta, w centrum same jednokierunkowe, ze względu na wydarzenie na co drugiej ulicy zmiana organizacji ruchu... zrezygnowałyśmy z podróży samochodem i wybrałyśmy MPK, a dokładniej tramwaj.
Naoglądałyśmy się światełek, kupiłyśmy świecące diabelskie rogi i w pełni zadowolone wracamy. Idziemy z Piotrkowskiej do Zachodniej. Podążamy krokiem wolnym i majestatycznym, nie spiesząc się. Po ulicy Zachodniej przejeżdżają tramwaje... jeden, drugi, trzeci... wszystkie dwuwagonowe "trumny". Z każdym przejazdem na twarzy mojej Mamy maluje się coraz większe zdziwienie i niezrozumienie. Myślałam, że od lat nie widziała tylu starych tramwai na raz, ale to nie było to. W końcu, po trzecim tramwaju, zadaje mi pytanie:
- Nimrothel, wytłumacz mi, bo zupełnie nie rozumiem...Dlaczego u was ludzie cisną się jak sardynki w pierwszym wagonie tramwaju, a drugi jedzie prawie pusty?
Tu ja spojrzałam na nią z absolutnym zdziwieniem, jakby nie rozumiejąc sensu pytania. A potem moje zwoje mózgowe przetworzyły informację, że przecież mama nie jest z Łodzi. Pospieszyłam więc z wyjaśnieniem.
- Mamo, przecież tylko w pierwszym wagonie jest biletomat!
Jak teraz się nad tym zastanawiam, to nie wiem czy ta historia jest zabawna, czy smutna. A może piekielna?

komunikacja_miejska tramwaj mpk łódź

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)
zarchiwizowany

#73537

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie lubię psów oraz boję się ich.
Zapach psa (szczególnie w małym mieszkaniu, szczególnie z dłuższym włosem/sierścią) od zawsze odbieram jako smród gorszy od gnojówki. Być może mam to po mamie, ma dokładnie te same poglądy w tej kwestii. Obecnie, kiedy jestem w ciąży, dodatkowo ten zapach powoduje, i tak już denerwujące, mdłości.

Niestety, być może szczekające bestie wyczuwają, że ja to z tych co nawet muchy nie skrzywdzi, i upodobały sobie okazywać radość na mój widok (szczególnie te bardziej lub mniej znajome).

Drogi Czytelniku Piekielnych, a w szczególności Psiarzu, przeczytaj proszę ku przestrodze (o dziwo wiem, że takich jak ja jest więciej).


1. Lubię swoje ażurowe sweterki. Lubię też mieć rajstopy w całości. Nie pogardzę też czystymi spodniami. Więc z łaski swojej trzymaj tego psa, albo naucz go że skakanie na każdego kto się pojawi w jego polu widzenia nie jest fajne. Szczególnie jak ten ktoś się boi. I to, że pies się cieszy nie jest wytłumaczeniem. Ja nie cieszę się wcale. Tak samo - to że wszyscy to uwielbiają, nie znaczy że i ja muszę być zachwycona. I nie jest fajne, kiedy powtarzam ci to kolejny raz, a ty z obrażoną miną mówisz "No już dobrze, przecież nic się nie stało".

2. Nie, mimo że mam czas i pracuję w domu, NIE WYPROWADZĘ Twojego psa w czasie Twojego romantycznego weekendu w Jurze. Nie dam się wziąć na litość, że bilety już masz kupione, pokój zabukowany, dzwoniłeś do każdego, nawet do Papieża i Prezydenta, i nikt nie może. Co mi szkodzi? NIE WEJDĘ sama do mieszkania, w którym znajduje się pies. Nie pójdę z nim na spacer, bo SIĘ BOJĘ. Nie wezmę za niego odpowiedzialności, nie będę po nim sprzątać. Że niby ja się na ciebie wypinam, mimo że nic nie robię (swoją drogą, masz ciekawe podejście do pracy w domu), nie chcę ci pomóc? To ty się wypinasz na mnie, olewając to o czym ci wiele razy mówiłam.

3. Jeśli umawiam się z Tobą na spacer po parku, to nie zabieraj psa nie informując mnie o tym. Dla mnie jego obecność to problem. I tak, mówiłam o tym.

4. Jeśli wpadam do Ciebie, i siadam na kanapie, fotelu czy krześle, nie mam zamiaru "całować się" z Twoim psem, który właśnie z prędkością światła władował się na mnie i zaczyna mnie lizać po twarzy. Nie chcę się z nim siłować i go zrzucać, więc wstaję i wychodzę. W skrajnym przypadku w drodze do drzwi wyrzygam Ci się w łazience. Przesadzam? Nie, to znów Ty olałeś moje słowa.

5. Jeśli mnie czymś częstujesz, to oczywiście chętnie przyjmę posiłek, ale nie koniecznie pies musi mi się ładować do talerza. Wtedy na pewno odmówię. To, że pies żebra, to Twoja wina. Już wolę, żeby pies zjadł moją porcję, niż miałabym z nim dzielić talerz. I nie oburzaj się tak. Proszę bardzo, jak Ci nie pasuję, mogę wyjść. I tak, tyle razy Ci mówiłam, że nie lubię psów. A i po drodze zahaczę o łazienkę, w celu wiadomym.

6. Jeśli mam wejść na Twoją posesję, zamknij psa. I nie zerkaj na mnie jak na idiotkę przez firankę, mimo że przyciskam dzwonek już po raz dziesiąty. Dopiero jak dzwonię na Twój telefon, łaskawie ruszasz tyłek do zwierzaka, szepcząc pod nosem: "Każdy wchodzi i jest dobrze, a ta jak zawsze wydziwia".


Drodzy Piekielni, mogę wymieniać jeszcze długo... ale już mi się historyjka sporo przeciągnęła. Psiarze (wiem, że jest was sporo na portalu, patrząc po wpisach), zastanówcie się nad tym. Mam nadzieję, że was powyższe sytuacje nie dotyczą, ale pomyślcie, czy nigdy was to nie spotkało?

ogary (psy) piekielne

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (49)
zarchiwizowany

#53982

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Natchniona jednym z videoartykułów TVN24 przypomniałam sobie o tym, jak wyglądał WF w liceum. Ciekawe, ile osób ma podobne wspomnienia.

WF odbywały się o 7.10 rano. Godzina nieludzka sama w sobie, szczególnie w środku zimy, kiedy normą było, że ponad połowa uczniów do szkoły dojeżdżała z małych miejscowości pod dużym miastem, i musiała wstawać koło 5 rano (a ci co dojeżdżali z dalszych miejscowości - nawet o 4).

Jak już się ten WF odbył, to kończył się o 7.55. 5 minut na przebranie się, umycie, zebranie manatków i przelecenie 3 pięter w górę na następne zajęcia. O prysznicach można było conajwyżej pomarzyć - coś takiego wogóle nie istniało. Tak więć klasa mat-fiz-inf, składająca się z 27 chłopa, siedziała kolejne 8 godzin w dusznych klasach, pośmierdując sobie radośnie.

8 godzin ciężkich zajęć - fizy, matmy, sprawdzianów i kartkówek. Spoceni, zmęczeni, śmierdzący i z poczuciem higieny na poziomie niemal ujemnym. Bez szansy na prysznic.

A TVN dziwi się, że młodzi ludzie nie chcę uprawiać sportu i unikają zajęć wychowania fizycznego... po trzech latach takiej "zachęty" to chyba nawet Małysz z Lewandowskim by się zrazili.

Moja kuzynka uczęszcza obecnie do tego samego liceum. I mimo że szkoła pod kątem edukacji nadal trzyma świetny, wysoki poziom, to w kwestii wf od wielu lat nic się nie zmieniło. Brak środków. Jak myślicie, ile dzieciaków ma zwolnienia całoroczne z wf?

liceum WF

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (314)
zarchiwizowany

#46420

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielności PKP.

Od pół roku podróżuję co najmniej 3-4 razy w miesiącu na trasie Poznań-Łódź. Zazwyczaj jeżdżę Polskim Busem (nazwę podaję specjalnie - ze względu na doskonałe warunki podróży firma zdecydowanie tej nazwy wstydzić się nie musi). Jednak kilka razy się zdarzyło, że na bus nie było już miejsc. Więc chcąc nie chcąc pozostała mi jazda P-ociąg K-iedyś P-rzyjedzie.

Podróż pierwsza Poznań-Łódź.
Pociąg opóźniony 20 minut. No cóż, jeszcze do przeżycia, ważne że przyjechał. Pociąg na innym peronie niż powinien być. Ze względu na przebudowę dworca w Poznaniu, słyszalność komunikatów na nowych, niedokończonych peronach zerowa. Poinformował nas "na ostatnią chwilę" jeden z pracowników kolei (maszynista? konduktor? w każdym razie ktoś w uniformie PKP). Lecę na swój peron, przepycham się przez tłum, doleciałam do drzwi, szczęśliwa wsiadam. Podróż oczywiście na "sardynki w puszcze" z twarzą przy szybie. Podróż miała trwać 3,5h. Trwała ponad 4h (kilka postojów w szczerym polu, bez podania przyczyny, plus 40 min postój w Kutnie, też bez żadnego komunikatu). Poza tym temperatura w pociągu porównywalna z tą na zewnątrz, dopóki ludzie nie "nachuchali". O takich rzeczach jak wifi albo gniazdko do podłączenia laptopa można zapomnieć. Koszt - 25 złotych bilet ulgowy. Za polski bus płacę średnio z rezerwacją 16-21 złotych (bez rozróżnienia normalny-ulgowy).

Podróż druga Łódź-Poznań.
Na TLK do Poznania nie miałam kasy, więc tłuczemy się "osobówką". Znalazłam odpowiednią kasę, z napisem "płatność kartą, Przewozy Regionalne". Stoję w kolejce 15 minut, żeby przy okienku już dowiedzieć się, że "przecież nie ma dzisiaj możliwości płatności kartą!". Dobrze że byłam z kumplem, który tę zawrotną kwotę 16 zł mi pożyczył.
Wyjazd o czasie, jednak na trasie pociąg oczywiście opóźniony, z postojem chyba w Jarocinie 40 minut (znów żadnego komunikatu). Wagony z plastikowymi ławeczkami, wifi i gniazdek z prądem - oczywiście brak. Pociąg powinien jechać 4h50min. Jechał 6h. Pominę fakt, że bilety sprawdzano mi chyba z 10 razy - mimo że nie zmieniłam ani wyglądu, ani miejsca przez cały czas podróży. Dodatkowo toalety zasyfione jak nigdy.

Podróże busem na trasie w tę i wewte (naliczyłam ich ponad 20)
Bus zawsze, ale to zawsze jest na dworcu o czasie, wyjeżdża z max. 2-mnutowym opóźnieniem. Raz przyjechał do Poznania spóźniony 10 minut, ale to dlatego, że ze względu na mróz zamarzła toaleta, i kierowca na prośbę pasażerów zatrzymał się w MOP-ie* na autostradzie. W busie cieplutko i każdy ma miejsce siedzące, w większości przypadków nawet tzw. "dwa siedzenia" dla siebie. Wifi i dwa gniazdka z prądem pod siedzeniami na porządku dziennym. Czas podróży - 2h30min - 2h50 min. Kierowcy mili i uczynni, brak problemu z rezerwacją miejsc, zawsze pomagają wyjąć bagaż, kiedy jadę z ciężką torbą. Koszt, jak już pisałam 16-26 zł (bez rozróżnienia na normalne i ulgowe). Toalety pachnące i czyste, chociaż bardzo ciasne (jak to w autokarze). Jedyny minus - tylko jedna torba z bagażem, chyba że jest małe obłożenie pasażerami - wtedy da się przemycić więcej.

I ja się grzecznie pytam - za co się płaci PKP? I jak to jest, że firma prywatna, ustalając o wiele niższe ceny za przejazdy, jest w stanie zapewnić o wiele wyższy komfort?

Z własnego doświadczenia - jeśli podróżujesz między większymi miastami Polski, i masz dość PKP - sprawdź, czy nie jeździ u ciebie polski bus :)

*MOP - Miejsce Obsługi Podróżnych

PKP polski bus

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (39)
zarchiwizowany

#36773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Menażeria pod ZUS-em.

Biuro, w którym odbywam praktyki mieści się na tym samym podwórku co budynek w/w instytucji. Opiszę wam kilka okazów, które tam ostatnio widziałam.

1. Blondynkus Tipsiarus Dzieciatus
Pojawia się pod ZUS-em koło godziny 10-11. Po obu jej stronach dzieci + jeszcze jedno maleńkie w wózku. Wszyscy ubrani dość biednie, ale te tipsy i tleniony idealnie biały blond mi nie pasują... no ale dobra.
Okaz znika w czeluściach marmurowego budynku.
Po około pół godziny, kiedy stoimy z koleżankami na fajeczce, okaz się wyłania. Wyjmuje piękny dotykowy telefon (coś klasy iPhone 4S) i do naszych uszu dobiega taki oto dialog:
[BTD] No hej, Misiaczku, już załatwiłam tu wszystko, podjedź po nas, bo muszę się koniecznie przebrać, przecież się w tych łachach nie będę na ulicy pokazywała. A potem zostawimy dzieci u mamy i jedziemy na obiadek na miasto!
Nie minęło 5 minut (ledwo fajkę spaliłam) podjeżdża Misiaczek, auto niczego sobie, ładują dzieciaki, wózek i jadą. I tylko taki tekst mnie doszedł.
[M] Boże, jak ty wyglądasz! Skąd ty żeś takie szmaty wytrzasnęła?!I umaluj się w domu porządnie, bo patrzeć nie mogę!


2. Robotnikus Rencistus
Facet, na oko jakieś 50 lat, widać, że typowy robotnik fizyczny, taki spalony słońcem, lekko zniszczony popiajaniem po pracy. Wlecze się zgarbiony, widać wiele lat pracy w ciężkich warunkach zniszczyło mu zdrowie. Ubrany biednie dość, flanelowa sprana koszula, nogami powłóczy...Około 12 znika w czeluściach budynku.
Wyłania się jakiś czas później, akurat jak również stałam na fajeczce :) Wlecze się, spogląda lękliwie w ZUS-owskie okna, kiedy już był "poza ich zasięgiem" nagle prostuje się jak strzała, wyciąga telefon, i kolejny dialog słyszę:
[RR] No szefie, załatwiłem, jutro będę na robocie. To co, u Malinowskiego jutro murujemy? (chwila ciszy) No jasne że na gębę się umawiamy! Bo rentę stracę!
Rozmowa się kończy, a facet pomyka niczym gazela do właśnie podjeżdżającego tramwaju.

Jak się będziecie zastanawiać, dlaczego osoby z waszego otoczenia, mimo widocznej niepełnosprawności nie dostały renty/świadczeń socjalnych, to już macie odpowiedź.

A ja się zastanawiam, na kogo idę nasze podatki

PS. Jak się spodoba, to jeszcze mam kilka takich "okazów" :P

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (237)
zarchiwizowany

#35207

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Próba zakupu papierosów w Polsce w dniu dzisiejszym.
Na moim osiedlu są 3 sklepiki, niedaleko stacja benzynowa, Żabka na sąsiednim osiedlu niestety wymaga już około 15 minut drogi. A gorąco jest.
Bankomatu na osiedlu nie ma.
No więc była Nimm wczoraj na imprezie i się z gotówki wypstrykała. Z fajek niestety też.
Zatem godzina 12, upał jakby sam szatan z nieba smołę lał, a raczek domaga się śniadania (czytaj : palić się chce). No więc debetówka w dłoń i do sklepiku.

Sklep nr.1 (mój ulubiony): Niestety nie ma papierosków mentolowych, nie przyjechała dostawa, ale szef proponuję inne. Nie, odmawiam, bo nie lubię, gadam z nim trochę o pogodzie i o mojej pracy (szef jest emerytowanym i inżynierem a ja bardzo staruszka lubię), żegnam się ładnie i wynurzam się z klimatyzowanego lokalu na słoneczną patelnię. Sprawa niestety nie załatwiona.

Sklep nr.2. Widzę dość duży napis "Płatność kartą od 20 zł". Cóż, jest to absolutnie niezgodne z polskim prawem, i tak naprawdę przy każdej kontroli ze strony banku właściciel naraża się na duże kary. Ale cóż, proszę o dwie paczki fajek, nie będę tu problemów robić. Podaję kartę.
[S]przedawczyni: Co mi tu daje? Nie można kartą za papierosy płacić!
[J]a : Ależ dlaczego, przecież zakup za powyżej 20 złotych to jest.
[S]: Szef zabronił, bo za mała prowizja z tego dla sklepu jest. Nie ma pani gotówki?
[J]: Nie.
[S]: To pani nie zapłaci. Wycofuję.
Wycofała, a ja ze złością opuszczam sklep. Sprawa nadal nie załatwiona.

Sklep nr.3. Tu dla odmiany, jak dowiedzieli się co chcę kupić to dostałam info, że nie działa terminal. Przy następnym kliencie już działał. Podejrzewam, że powód ten sam co w sklepie nr.2.

Wkurzona niemiłosiernie wędruję na stację, a tam lokal zamknięty z powodu awarii systemu. Ochrona w środu, drzwi na 4 spusty. Załamana niemal "pożyczam" jedną fajkę od żulka spod bloku i drałuję 15 min do Żabki.

JEEEEST! EUREKA! sprzedali mi fajki. Zachwycona staję w najbliższej enklawie cienia i zapalam z trudem zdobyty towar. I tak sobie myślę...

Dlaczego ta historia się tutaj znalazła? Ano właśnie wróciłam z objazdówki Chorwacja-Czechy-Austria-Niemcy. Tam wszędzie, gdziekolwiek bym się nie znalazła, nawet na wsi z trzema domami na krzyż, mogłam płacić kartą, i jeszcze mnie uprzejmie pytali, czy pay-passem, chipową, czy magnetykiem. Czy obsługa terminala to naprawdę aż taka czarna magia? Jak my mamy przestać być zaściankiem Europy?

Druga sprawa to tzw. "Płatność od...". Jest to niezgodne z polskim prawem, dokładnie jest to tak, że sprzedawca nie ma prawa ustalać progu płatności kartą. Jakbym kupiła coś za 0,01 zł to wg prawa też mogę płacić. Chyba zacznę takie rzeczy zgłaszać do banków, mam dosyć nabijania mnie w butelkę i zmuszania do biegania przez pół miasta do bankomatu.

Wiem, zaraz pojawią się głosy, że mogłam sobie przecież wypłacić tę gotówkę na mieście jak byłam. Ale nie miałam zamiaru biegać po pubach z 300 zł w kieszeni, bo nie wiem jak wy, ale ja sobie bardzo cenie moje pieniążki i nie chcę ich stracić.

płatność kartą.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (221)
zarchiwizowany

#34276

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żegnaj sesjo, witaj wrześniu, chciałoby się zakrzyknąć.

Na każdych studiach są egzaminy - to fakt dość oczywisty. Zdarzają się również egzaminy ciężkie, "kobyły" tak zwane, ale nawet jakby trzeba było całego Dostojewskiego na pamięć wykuć, to nie one są najgorsze.

Zapewne każdy miał na studiach takie przedmioty które z kierunkiem studiów wiele wspólnego nie mają, ogólnie nawet egzaminu z tego nie ma - ale zaliczenie takie, jakby co najmniej życie ludzkie od tego przedmiotu zależało.

No więc dzisiaj jedno takowe pisałam. Oczywiście w formie jednej z najgorszych - test wielokrotnego wyboru (to znaczy, że w każdym pytaniu może być od zera, do wszystkich poprawnych odpowiedzi). Oczywiście, po przeczytaniu kilku zestawów notatek z tego przedmiotu, oraz testów z poprzednich 5 lat człowiek nie był w stanie tego zaliczyć. Pytania tak szczegółowe, jak na przykład "Jaki kolor prawej narty miał Małysz w czasie swojego 17, 25 i 116 występu w Pucharze Świata?" mogłyby tu być uznane za ogólnikowe.

Pytanie dlaczego tak? Przecież dla nas jest to przedmiot z kosmosu, niezgodny w ogóle z naszą specjalnością....

No tak, ale Pan Profesor ma z 80 lat, i wykłada jeszcze na kierunku, na którym ten przedmiot jest jednym z głównych i najważniejszych, i oczywiście ma dwa razy większy wymiar godzin. Ale test piszemy ten sam co oni, bo Pan Profesor już chyba nie ogarnia, co komu wykłada.

Ponadto nawet mając do dyspozycji całą bibliotekę politechniki oraz internet, nie ma szans żeby dobrze odpowiedzieć na te pytania - po prostu informacje z różnych źródeł wzajemnie się wykluczają. A nam oczywiście nie zostało to wyłożone, więc zależnie od Pana Profesora humoru, odpowiedzi są poprawne, a następnego roku błędne.

Cóż, zdałam już na moich studiach inżynierskich kilka olbrzymich "kobylastych" egzaminów, teoretycznych i obliczeniowych. Ogólnie jestem raczej zwolenniczką zdawania wszystkiego w pierwszych terminach, i raczej zazwyczaj na to 3,5 spokojnie zaliczam.

No ale jak nie ma się skąd uczyć - to nawet ja nie poradzę.

Jako przygotowanie do warunku (oczywiście płatnego... na studiach dziennych) chyba wybiorę zamiast nauki wypad na strzelnicę - przynajmniej nerwy uspokoję, a to zaliczenie i tak da się zrobić tylko strzelając :P

Co tu jest piekielne, zapytacie.
To że przez taką bzdurę na 90 osób około 50 może nie mieć możliwości bronić pracy inżynierskiej w terminie. Wielu bardzo zdolnych, piątkowych niemal studentów, stypendystów. Że tu nie liczło się na ile umiesz, ba - na ile ściągniesz - ale jak akurat postanowiłeś postawić "krzyżyk" i jaki humor miał prowadzący.
Że oczywiście warunek będzie w tej samej formie, a pytania z roku na rok są bardziej wymyślne.

PS. Naradzamy się ze Starostą, jak to rozwiązać. Jak ktoś ma jakieś doświadczenia - napiszcie. Z góry dzięki.

Uczelnia Techniczna

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (149)
zarchiwizowany

#34010

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studia, chlubny trzeci rok, więc praktykę inżynierską trzeba by załatwić.

A z praktyką - problem, a bo miejsc nie ma, a bo nowych budów na "po EURO" nie planują, a bo już kogoś mają...
No cóż, wyciska Nimrothel z siebie siódme poty, porusza niebo i ziemię, co by praktykę jednak znaleźć (oczywiście bezpłatną, na okres czterech tygodni).
No i znalazła, w firmie międzynarodowej, z doskonałą opinią, że buzia sama się śmieje!

Ale... to nie załatwienie praktyki jest tu procesem najtrudniejszym! To proszę państwa - to jeszcze nic. Teraz trzeba jechać na uczelnią po UMOWĘ i odwiedzić miejsce, które samo w sobie jest przedsionkiem piekła - DZIEKANAT.

I tu zaczynamy dramat w aktach pięciu - tyle w Polsce trwa załatwienie papierka - słownie jednego.

Dzień pierwszy.
Leje. Leje jak z cebra. Ale cóż, mus to mus, zbiera się Nimm i dociera przed dziekanat.
Mimo iż godziny funkcjonowania 11-13, to o 12.05 dziekanat zamknięty. Szukanie żywej duszy - na szczęście na horyzoncie pojawia się Pani Portierka [PP]:
[PP] A Pani nawet nie czeka, bo Rada Wydziału była (Albo jakieś zebranie komisji, nie pamiętam), a potem panie z panią dziekan na kawę poszły...
No cóż, powrót w deszczu, godzina zmarnowana, dzień rozbity. Spróbujemy jutro.

Dzień drugi.
Leje. Jak z cebra. Do tego wieje tak, że by mnie chyba razem z rowerem zmiotło z powierzchni ziemi. Znów pakuje się Nimm w kurtkę, wysokie buty i leci pod Dziekanat.
Tym razem dziekanat znów miał być od 11 czynny, więc otworzono go łaskawie o 11.20. Jak tylko wchodzę wita mnie spojrzenie, jakbym Panie z Dziekanatu [PzD] wybiła całą rodzinę oraz ukochanego chomika. Niezrażona przywdziewam piękny uśmiech, podaje zgodę z firmy, w której mam mieć praktyki, podpisaną przez Bardzo Ważnego Pana Dyrektora.
[PzD] No ale co mi tu daje? Ja pani dam druczek, ten musi podpisać jeszcze opiekun praktyk, i potem do mnie.
[J]a : A gdzie można znaleźć opiekuna praktyk?
[PzD] A to ja mam wiedzieć? Na portierni zapyta. NASTĘPNY!

Idę więc na portiernię, pytam o Pana Doktora takiego i owego.
[PP] To pani na budynku B zapyta, ale może go nie być.
Budynek B jest około 500 m dalej, więc lecę w tym deszczu, pytam na tamtejszej portierni, i dowiaduję się że może jutro będzie, ale oni to się nie orientują.
Wracam, w tym deszczu, kilometr na przystanek. Przyjadę jutro.

Dzień trzeci.
Po obleceniu budynku A, B i C zastanawiam się czy doktor nie jest tylko bytem niematerialnym, i czy w ogole istnieje ktoś taki. Po długich bojach odnajduję go zabunkrowanego w piwnicach budynku D, który z naszym wydziałem ma tyle wspólnego co ja z carem chińskim. No nic, podpisał.
Z powrotem do dziekanatu. Tak, macie racje - Dziekanat zamknięty. Już nawet nie szukam przyczyny. Przyjadę jutro.

Dzień czwarty.
Przyjeżdżam na 12, i o dziwo pierwszy raz dziekanat jest otwarty, podobno nawet od 11 - czyli tak jak powinien.
Szczęśliwa jestem tak, że mało pod sufit nie podleciałam. Podchodzę z promiennym, pełnym dumy uśmiechem do Pani z Dziakanatu, i podaję jej podpisy Doktorka, Dyrektorka i innych wszystkich świętych.
[J] To rozumiem, że można już otrzymać tę umowę?
[PzD] Może po niedzieli. Pani Dziekan jest na urlopie, przecież sesja jest!
Na nic się zdało tłumaczenie, że potrzebuję w TYM TYGODNIU, bo muszę mieć jeszcze tydzień, żaby załatwić badania lekarskie.
[PzD] To wcześniej trzeba było załatwiać! A nie że w czasie sesji przychodzą, kiedy wszyscy na urlopach! NASTĘPNY!

Zostawiłam wszystko, na dworze leje nadal. Jadę do domu, mokra, ryczę jak dziecko bo mi już nerwy puściły. Baby z dziekanatu nie rozumieją, że praktyki załatwić ciężko. Jakbym mogła wcześniej, miała coś ugadane wcześniej to bym do nich też wcześniej przylazła.
Dzwonię do starościny, rycząc i moknąc opowiadam jej tą historię. Ona obiecuje jutro wpaść do dziekanantu, żebym nie jechała, bo i tak musi sama jakieś wpisy pozałatwiać.
Jadę do domu i zjadam trzy eklerki - bo co mi pozostało?

Dzień piąty - ostatni.
Dzwoni starościna, że umowę ma, i że za godzinę będzie przejeżdżać niedaleko, więc mogę sobie od niej odebrać. Ja cała w skowronkach wciskam się w jakiś lepsiejszy żakiecik i buciki i lecę. Na pytanie jak jej się to udało załatwić Starościna uśmiecha się promiennie i mówi, że ma swoje znajomości. Nie pytam. Jak oczarowna patrzę na świstek papieru, który kosztował mnie tyle nerwów.

Podsumowanie.
Dojeżdżam do Wielkiej Firmy, gdzie kierują mnie do pokoju na X-nastym piętrze. Tam pani Główna Kadrowa załatwia ze mną w 10 minut wszystko, idzie do Dyrektora, mam umowę, wszystkie podpisy i skierowanie na barania z informacją dokładnie jak tam dojechać i ładnym uśmiechem Pani Kadrowej na "Do Widzenia". Można? MOŻNA!

Piekielność histroyjki oceńcie samo. Ja się tylko nadal zastanawiam, dlaczego cały dziekanat i jego pochodne biorą urlopy akurat w czasie sesji - i to jednej i drugiej...
A! Już wiem - w końcu to student jest dla dziekanatu, a nie dziekanat dla studenta!

Dziekanat

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (214)
zarchiwizowany

#33217

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Letnia historyjka z zeszłego roku.

Z racji że ładnie i ciepło, wybrała się Nimrothel poopalać na basen miejski.

Dodam tytułem wstępu, że jak byłam w okresie dojrzewania przeszłam małą metamorfozę, schudłam z 90 do (granicznie) 50 kilogramnów kochanego ciałka. Teraz trzymam się koło 60 kg przy wzroście 176, ciałko mam zadbane, ale z tamtego okresu pozostało mi niestety mnóstwo rozstępów od pośladków po niemal sam biust. Są to takie długie, białe wąskie kreski, wygląda to trochę jakby mnie kot bardzo głęboko pazurkami popieścił.

No więc wchodzę na teren basenu, nura do szatni przebieram się w mój całkiem ładny kostium i idę sobie do lustra w głównym hallu przebieralni, żeby poprawić fryzurę (w kabinach luster nie ma).

Stoję sobie, sprawdzam czy wyględam jak człowiek względnie ucywilizowany, kiedy słyszę za sobą rozmowę, mnie więcej taką:

- Jezu, jak ona mogła tak do ludzi wyjść??? O masakra...
- No, rzygać się chce... ja nie wiem, na tym basenie powinni jakąś selekcję prowadzić, albo chociaż zabronić takim w bikini wchodzić.

Rozglądam się dyskretnie, kukam w lusterko, ale nikogo w hallu nie ma, poza mną i dwoma rozmawiającymi gorącymi szesnastkami, wyglądającymi jakby całe życie były żywione na hamburgerach (czytaj figura jak Madzia Gesler przed dietą).

Wywnioskowałam, że rozmowa tyczy się mnie, ale nie miałam pojęcia o co chodzi. Patrzę, ale strój leży ładnie, włosy też, nic mi się do pleców nie przykleiło, makijaż też ok... nie kumam, więc zaczynam malować rzęsy tuszem wodoodpornym i słucham dalej.

- Ty, a może ona ze wsi jest i ją jakieś dzikie zwierze zaatakowało? To wygląda jakby ją wilk podrapał...
- No ale to ona o tym nie wie i tak do ludzi wychodzi? Ja to bym na operacje plastyczną zbierała, przecież czytałam, że można blizny usunąć...

I tu mi się światełko zapala, że chodzi o moje rozstępy!!!
Dla mnie one są tak mało widoczne, że nie wpadłam na to nawet. Cała sytuacja zaczyna mnie bawić, szczególnie tekst o dzikich zwierzętach na wsi :) Więc zupełnie niepotrzebnie kolejny raz katuję rzęsy tuszem i słucham dalej.

- No a myślsz że możnaby to ochronie zgłosić? Żeby jej kazali to zakryć? - jeden szesnastoletni wieloryb wpadł na iście szatański pomysł.

No to ja też postanowiłam być piekielna :) Za stoickim spokojem pakują swoje kosmetyki do torby, i podchodzę do szesnasteczek.

- Wiecie, możecie to zgłaszać na ochronę, ale ja bym nie ryzykowała na waszym miejscu, bo jeszcze wezmą was za młode walenie błękitne i każą odtransportować do najbliższego oceanu, z taką wagą. A na pocieszenie wam powiem, że jak kiedyś będziecie chciały jednak trochę schudnąć, to zostaną wam takie same, a może i nawet większe.

I wyszłam, zostawiając dziewczyny lekko zszokowane.

Nasunął mi się cytaty z biblii, coś było : w oku bliźniego drzazgę zobaczysz, a we własnym belki widzieć nie będziesz.

Swoją drogą jakim trzeba być inteligentnym człowiekiem, żeby:
1. Obgadywać osobę w odległości 3 metrów od niej i myśleć, że nie usłyszy?
2. Twierdzić, że w Wielkopolsce wilki atakują ludzi na wsi?
3. Wcisakć się w bikini w rozmiarze S kiedy się ma z jakieś 85 kg żywej wagi?

Basen miejski w stolicy wielkopolski

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (249)
zarchiwizowany

#30892

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hit dnia dzisiejszego.

Zamówiłam kilka rzeczy na Allegro, czekam sobie grzecznie na przesyłkę. Dostaję maila z SIÓDEMKI, że moja przesyłka wyszła z magazynu, i jest w czasie transportu. Ok, sprawdzam sobie przesyłkę co jakiś czas, widzę że do mnie jedzie. I tak ze spokojem.

Dzisiaj wychodzę o 10:00, przed wyjściem jeszcze sprawdzam na stronie status - nadal w transporcie.
Idę popracować, z niecierpliwością już czekając na paczuszkę.

Wracam z pracy, koło godziny 16:00. Po drodze sprawdzałam - w skrzynce pusto, żadnego awizo. Z resztą z listonoszem mamy doskonałe układy, do nas przychodzi kilkanaście paczek tygodniowo - więc się znamy i awiza są rzadko, raczej pan wie kiedy nas zastać.

Wchodzę do mieszkania, odświeżam stronę z przesyłką - DOSTARCZONA... Hmm... zastanawiam się, zaglądam do współlokatora - jego nie było, nic nie odbierał. OK...spoko. Dzwonię do mamy (mieszka w miasteczku obok) czy przypadkiem nie poszło na jej adres (już się tak zdarzyło, jak paczki dostarczała SIÓDEMKA) - taż nie było u nich nikogo. Zdenerwowana coraz bardziej - Gdzie jest moja paczka do ciężkiej anielki?? - dzwonię do Siódemki. Odbiera [K]onsultantka, przedstawia [M]i się niewyraźnie, więc zaczynam swoje dochodzenie:
[M] Witam, moje nazwisko Nimrothel Piekielna, miała do mnie dotrzeć paczka o numerze 666-666... - i opisuję jej sytuację, jak to się zmienił status paczki, mimo iż nic nie odbierałam.
[K] A wie pani co, ja widzę że paczkę o tym numerze dostarczono na numer 56 a nie 55, kurier zostawił u sąsiadów, podpisał się pan Iksiński.

No to mi szczęka opadła. Nie znam nikogo w moim szesnastopiętrowym bloku, mało tego - nie znam nikogo na stutysięcznym osiedlu! Mieszkam tu tymczasowo, a towarzystwo wokół nieciekawe - jak to na wielkim blokowisku bywa.

[M] Przepraszam, ale ja nie znam tych ludzi, ta paczka miała być pod 55, jest mi potrzebna!
[K] To pani sobie pójdzie i odbierze pod 56, co to za problem?
[M] Ale ja pani tłumaczę, że nie znam tych ludzi! Traktuję to jako kradzież paczki przez państwa firmę, złożę skargę do UOKiK...
[K] Ale kurier mówi, że pod 56 jest! On już nie przyjedzie, nie ma go w mieście. Proszę sobie odebrać, co pani problem robi?
[M] To trzeba było w punkcie zostawić, to bym sobie podjechała, macie państwo 2 punkty w naszym mieście.
[K] Ale pani nie było, to kurier zostawił pod 56, to logiczne. Proszę sobie stamtąd odebrać...

Ręce mi opadły. Nie wiem, czy konsultantka była tak tępa, czy miała to wyszkolone, jak zdartą płytę, ja traciłam nerwy. Na szczęście w okolicy, pilnie słuchając, kocimi ruchami krążył mój [L]uby, który tylko na to czekał...
[L]Kotku, daj mi to... - szepnął konspiracyjnie z wilczym uśmiechem.
[M] (do konsultantki) Tak nie będziemy rozmawiać, ja podam narzeczonego, to pani z nim wyjaśni... - no i telefon powędrował w dłonie mojego Lubego.
[L] Po pierwsze poproszę pani imię i nazwisko, a po drugie chciałbym poinformować....

Nagle mojemu Lubemu wredny uśmieszek zszedł z twarzy, a pojawiła się czysta wściekłość. Bezczelna konsultantka po prostu odłożyła słuchawkę słysząc, że będzie zamiast z "nieporadną dziewczynką" rozmawiać z facetem.

Dobra, Miłość Życia Mego dzwoni niezrażona ponownie na infolinię, odbiera facet. Nie będę wdawać się w szczegóły, powiem tylko że powiedział jasno, że kurier albo ktoś z punktu ma nam paczkę w ciągu godziny dostarczyć, inaczej sprawa n policji i w UOKiK. Konsultant pobrał numer paczki, i powiedział, że załatwi.

Czekamy godzinę, ja co 5 minut ganiam na klatkę na fajkę, nerwy mi puszczaj. Luby w międzyczasie dzwonił na dyżur do UOKiK, powiedzieli mu, żeby zgłosić zaginięcie paczki do sklepu, bo to oni będą się z siódemką musieli procesować jako strona prawa (ja stroną prawną podobno nie jestem). Dobra, godzina mija, luby jeszcze raz, teraz już znów ze stoickim spokojem dzwoni na infolinię firmy kurierskiej.

No cóż, za spokojnie nam się chyba zrobiło, że musieliśmy sobie rozmową z Siódemką ciśnienie podnieść... Okazało się, że ani bezczelna konsultantka, ani konsultant (podobno) ogarnięty nie zgłosili nigdzie, że z naszą paczką coś jest nie tak. Dopiero trzeci konsultant stwierdził, że to zgłosił do oddziału w Moim Mieście, ale w jakim celu to już nam nie wyjaśnił.

Generalnie nie dowiedziałam się nic, paczki nie mam, humor zepsuty na popołudnie, czas zmarnowany...

No cóż, czeka mnie tylko jeszcze porozumienie się ze sklepem i zgłoszenie za jego pośrednictwem sprawy do UOKiK.

Dodam jako bonus, że podawałam telefon na Allegro, jak zakupiłam przedmioty. Kurier mógł do mnie zadzwonić, czy zgadzam się na oddanie paczki sąsiadom, czy ma odwieźć na punkt.

Może nie powinnam być piekielna, i zostawić biednych, pokrzywdzonych kurierów w spokoju, ale nie po to płacę za przesyłkę, żeby jej nie otrzymać i sponsorować komuś nowe rzeczy. Nie po to podaję adres, żeby moje paczki szły na inny. Coś takiego to może by przeszło na wsi, gdzie się wszyscy znają, ale nie w bloku, gdzie mieszka 200 osób i wszyscy są anonimowi.

Szkoda paczki. Nawet jak odzyskam kasę, boję się że takich przedmiotów jak zakupiłam - już nie dostanę. Były dość unikatowe. Ciekawe jak feralna firma kurierska zapłaci mi za straty z tego powodu...

przesyłki kurierskie SIÓDEMKA

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (225)