Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nonick

Zamieszcza historie od: 22 czerwca 2012 - 18:22
Ostatnio: 31 października 2016 - 14:49
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 2098
  • Komentarzy: 15
  • Punktów za komentarze: 162
 

#75619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co tu zaszło?

Razem z mamą prowadzę kwiaciarnię.
Kilka tygodni (może miesięcy) temu, mama opowiedziała mi dziwne zdarzenie, która miała w pracy.

Przyszedł klient i zamówił kosz róż za ponad 200 złotych. Kosz chciał odebrać następnego dnia, a całość okrasił szczegółową opowieścią, o tym, że jest marynarzem, właśnie wrócił do domu, a tak się złożyło, że żona w podróży służbowej i będzie jutro, to zrobi jej niespodziankę. Luz, romantyk przybił do portu.
Wyszedł z kwiaciarni, ale po kilkunastu minutach wrócił, lamentując, że zatrzasnął w aucie klucze do mieszkania, pieniądze, telefon, wszystko. Żeby rozwiązać sytuację, potrzebowałby 50 złotych, żeby dojechać taksówką do pracy do syna.

Ehe.

Mamie już bardzo śmierdziało, ale ponieważ asertywność -10, ciągnęła z nim dyskusję, że nie może mu ani dać, ani pożyczyć tych pieniędzy. Stanęło na tym, że użyczy mu telefonu, żeby do tego syna mógł zadzwonić i coś wymyślić. Przy mamie faktycznie wybrał numer i przeprowadził wylewną rozmowę. Podziękował i poszedł, zapewniając, że zaraz po otwarciu badylarni odbierze zamówienie.

Mama tknięta śmierdzącym przeczuciem spojrzała w połączenia wykonane z telefonu i okazało się, że żadne nie zostało wykonane.
Tknięta już cuchnącym smrodem, nie zrobiła kosza i dobrze, bo pan się więcej nie pojawił.

Sytuacja jasna, facet chciał ją zrobić na 50 zł.
Podziwiłam się nad ludzką pomysłowością i zapomniałam.

Aż do dzisiaj, kiedy na mojej zmianie do kwiaciarni wszedł pan. Jego zachowanie wskazywało na duży niedoczas i podenerwowanie. Poprosił o ułożenie mu od ręki dużego bukietu, tak za 200 zł. Zadowolona z takiego zlecenia, rozmawiając już z kolejnym klientem, składałam ten wielki i czasochłonny bukiet. Facet przerwał nam, bardzo uprzejmie prosząc o możliwość skorzystania z mojej toalety, bo wypił dwie kawy i krótko mówiąc, zaraz się posika.
Nie byłam zachwycona pomysłem, ale genetycznie asertywność -10 i mu pozwoliłam. Po wyjściu stwierdził, że widzi, że jeszcze mi zejdzie, więc wyjdzie sobie zapalić.

Ehe.
Tyle go widziałam.

W pierwszym odruchu myślałam, że poszedł do sklepu po te fajki, albo do domu i mu zeszło.
W drugim, że to jakiś mega dziwny patent na naciągnięcie na możliwość skorzystania z toalety (w kibelku żadnych "szkód" nie odnotowałam).
W trzecim, zadzwoniłam do mamy pożalić się, że zmarnowałam przez palanta kwiatów za miliony monet i wtedy mnie olśniło, że już podobną historię słyszałam.

Ten sam facet, podobny patent, bezczelność sięgająca sufitu i moja i mamy głupota.
O co tym razem chodziło? Jeśli o skrojenie mnie z portfela, to miał pecha, bo cała torebka leżała pod kasą.
Co zrobiłby, gdyby w kwiaciarni była mama, nie ja?

Liczyć na to, że więcej nie wróci, czy zgłosić na policję (Co? Nie wywiązanie się z ustnej umowy?)?

Trochę średnio się czuję z perspektywą, że w okolicy krąży ktoś taki, bo od razu mam w głowie kilka scenariuszy i każdy gorszy.

kwiaciarnia oszust

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (253)

#48353

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawiam się co (kto?) w mojej historii jest piekielne, ale coś na pewno jest...

Udzielam korepetycji z języka polskiego maturzystom. Z reguły pomoc ogranicza się do stworzenia bibliografii, konspektu prezentacji, czasem przypomnienie lektury lub epoki.

Ostatnio trafił do mnie chłopak, którego nazwanie "wyzwaniem pedagogicznym", byłoby eufemizmem. Jest bardzo sympatyczny, widać, że autentycznie przychodzi po pomoc, ale ja po godzinie z nim jestem kompletnie wypompowana.
Chłopak uczy się w liceum, należącym do zespołu szkół wszelakich, plasującym się daleko w rankingach. Nauczyciele podobno robią co mogą, żeby wydusić z nich jakąś wiedzę, ale z pustego to i Salomon...

Chłopak nie ma bladego pojęcia o... w zasadzie o niczym. Na pierwszym spotkaniu stwierdził, że kuma tylko i wyłącznie antyk i dlatego temat jego prezentacji dotyczy właśnie tego. Zaczęłam go pytać o podstawowe pojęcia, które omawia się w liceum - dramat, mitologia, ramy czasowe, Iliada - no sami wiecie. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie. Toposy? Sofokles? Pytanie o motyw exegi monumentum, postanowiłam sobie odpuścić. Dzisiaj przyszedł z prośbą o omówienie Biblii. Z wiedzą wyniesioną z poprzednich spotkań, zaczęłam od podstaw – w jakich ramach czasowych umiejscowiłby Biblię, na jakie części się dzieli. Niestety, „antyk kuma”, ale tego już nie. Chłopak nie potrafi opowiedzieć życia Jezusa w telegraficznym skrócie, bo zatrzymuje się na momencie „no i trzej królowie przyszli do... do... Betlejem?”. Nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Ba, sam powiedział, że bardzo często oblewa prace klasowe, bo nie rozumie poleceń. Ja nie wiem jak do niego mówić, bo zwyczajnie czasem nie da się, nie używać niektórych pojęć.

Wiem, jego niewiedza nie jest piekielna (chociaż może w pewnym sensie jest?). Piekielne jest to, że chłopak jest przepychany z klasy do klasy, dlatego, że od gimnazjum jest najgrzeczniejszy w klasie i na tle dresiarstwa ma chociaż chęci. Piekielne jest to, że rodzice, zamiast wysłać go do zawodówki, posłali go do liceum. Mimo moich i jego chęci, wątpię, że zda maturę. Zostanie z ukończonym liceum (bo jestem pewna, że go wypchną), ale bez matury. Nie będzie miał nic. Przerażające jest, że szkoła taka jak jego masowo produkuje ludzi, którzy nie mają elementarnej wiedzy.

Nie twierdzę, że każdy musi być wybitnym polonistą, matematykiem czy historykiem, ale na Boga, są jakieś granice.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 700 (842)

#48048

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali obywatelskiego oburzenia dotyczącego śmierci małej dziewczynki, w moim domu też toczyły się różne dyskusje. Moim rodzicom przypomniało się i opowiedzieli mi jak próbowali wezwać pogotowie do mnie. Byłam już wtedy dorosła, ale mój stan wprowadził ich w stan lekkiej paniki. Miałam zapalenie oskrzeli, w nocy dostałam 40 stopni gorączki, zaczynałam się dusić, urywał mi się film.

Chociaż dzięki ratownikom i lekarzom z Piekielnych jestem nieco mądrzejsza o to, jak działają dyspozytornie, jak wygląda praca karetki i zdaję sobie sprawę, jaka to robota niewdzięczna i trudna, to kiedy coś takiego przydarza się tobie, tracisz obiektywizm. Moja historia jest w zasadzie odpowiedzią na zadawane w mediach pytanie „co należy mówić, żeby wysłali co ciebie pomoc?”

Moja mama najpierw zadzwoniła na pogotowie, gdzie pani dyspozytorka wykazała zrozumienie i karetkę owszem, mogłaby wysłać, ale koło 4 rano. Była północ. Mama również wykazała zrozumienie i podziękowała, bo w końcu mieliśmy też umowę z prywatną firmą medyczną, która oferowała nocną pomoc.
I tu zaczęła się niezła maniana.

W wypadku tej firmy dzwoni się do centrali w Warszawie i oni wysyłają karetkę z bazy w odpowiednim mieście. Dyspozytor po wysłuchaniu litanii, że się duszę, gorączkuję i są momenty, kiedy nie ma ze mną kontaktu, w nieprzyjemnym tonie stwierdził, że rodzice mają mnie zawieźć na pomoc wieczorową. Dzięki za radę, nie po to płacimy ich firmie, żeby odsyłali nas do publicznej jednostki. Mama próbowała tę karetkę wyprosić, ale facet się zaparł i udało mu się ją spławić. Dzwoniła tam jeszcze dwa razy, za każdym razem słysząc, że ma mu gitary nie zawracać, tylko wieźć na pomoc, albo zbijać mi gorączkę w domu. Na prośbę o podanie swojego imienia i nazwiska, obrażony stwierdził, że to dane tajne.

Wtedy do akcji wkroczył mój tata. Mój tata ma taką specyficzną, nieuchwytną cechę... Na każdej granicy go zatrzymują, bo wygląda podejrzanie, każdy patrol policji spoziera na niego spode łba, a kiedy odbiera telefon od telemarketerów, to sami przepraszają i odkładają słuchawki.

Tata zapytał czy rozmowa się nagrywa. Kiedy otrzymał potwierdzenie powiedział:

- Do Warszawy mam trzy godziny. Za trzy godziny cię znajdę i wiedz, że cię za***ię. Módl się, żebyś do tego czasu skończył zmianę.

Karetka przyjechała po 15 minutach.

Wiem, że nie powinien, wiem, że to groźby karalne, ale wiem też, że największą paranoją jest to, że lekarz, który do mnie przyjechał, stwierdził, że nie wie o co dyspozytorowi chodziło, bo oni całą noc nie mieli żadnego wyjazdu i bez problemu mogliby u mnie być już godzinę wcześniej.

służba_zdrowia

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1057 (1101)

1