Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ohne

Zamieszcza historie od: 26 lutego 2011 - 22:37
Ostatnio: 13 lipca 2016 - 17:59
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 2681
  • Komentarzy: 125
  • Punktów za komentarze: 1173
 
zarchiwizowany

#14125

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu jechałam sobie autobusem przez centrum Warszawy. Siedziałam na siedzeniu blisko drzwi, kilka sąsiednich również zajmowały młode kobiety. Na jednym z przystanków wsiadł starszy pan, myślę, że po siedemdziesiątce. W ręku dzierżył parasol. Gdy tylko przekroczył drzwi, dwukrotnie dość głośno zastukał owym parasolem w podłogę.
Ja i jeszcze trzy inne dziewczyny zerwałyśmy się z miejsc. Pan omiótł nas groźnym spojrzeniem. Już się szykowałam na tyradę, kiedy staruszek powiedział:
- Moje drogie, przecież ja jestem młody chłopak! Siadajcie sobie!
Spojrzałyśmy po sobie zdziwione, jedna z pań ponowiła prośbę, by staruszek usiadł. On jednak kategorycznie odmówił, a następnie dodał:
- Starość zaczyna się, kiedy psychika szwankuje. A moja psychika ma się świetnie, w końcu tutaj tyle pięknych kobiet, to aż żyć się chce!
Wysiadł dwa przystanki dalej, na odchodnym mówiąc nam, że pięknie się uśmiechamy. Żeby tak miał te pięćdziesiąt lat mniej… ;)

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (210)
zarchiwizowany

#9148

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Za czasów mojej późnej podstawówki Stabilo wprowadziło na rynek profilowane długopisy dla prawo- i leworęcznych. Rozreklamowali te pisanki w czasopismach, w telewizji, słowem – wszędzie. Ja – dwunastoletnia wtedy dziewoja, oczywiście z miejsca się zachwyciłam: bo ładne, oryginalne, bo ach! i och! Namówiłam mamę na zakup pisaka. Oczywiście, gdy wypisały się trzy dołączone do niego wkłady, okazało się, że paczuszka nowych jest totalnie droga.
I tu byłby klops, ale że dziecko było ze mnie zaradne, na drodze badań wykryłam, że te wkłady da się rozmontować. A skoro było to możliwe, to można było tam spokojnie samemu dolać tuszu.
Kolejny problem: średnica takiego wkładu to w porywach pół centymetra, więc jak wlać, żeby nie nabrudzić? Mój młody umysł i tu znalazł rozwiązanie – strzykawka!
Pomaszerowałam do apteki. Podchodzę do okienka, mówię dzień dobry i proszę o pokazanie mi strzykawek. Pani aptekarka spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale strzykawki podała. Wybrałam najmniejsza z nich, za resztę podziękowałam.
- Ile sztuk podać? – pyta pani.
- Tylko jedną.
- A igieł ile?
- Wcale, dziękuję – odpowiadam. Oczy Pani Aptekarki robią się coraz większe.
- Dziecko, do czego ci ta strzykawka?
- Do tuszu.
- O mój Boże, chcesz sobie zrobić tatuaż!?
Tu nastąpiły moje obszerne wyjaśnienia, a Pani odetchnęła z ulgą. Sprzedała mi strzykawkę, dorzuciła cukierka gratis i wszystko zakończyło się bardzo miło.
Jakiś czas później tę strzykawkę zgubiłam i jak kupowałam nową, to od razu poprosiłam o „najmniejszą, taką żeby dać pić chomiczkowi” ;)

Apteka

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (270)
zarchiwizowany

#7998

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia ta wydarzyła się wczoraj, a występujący w niej piekielny klient był w gruncie rzeczy uroczy. Obsługująca go pani na ani trochę nie miała mu za złe jego fanaberii i z uśmiechem spełniła nietypowe zachcianki. Najwyraźniej wprost nie mogła oprzeć się jego czarującemu charakterowi i wymownemu wzrokowi. Panie i Panowie, w charakterze piekielnego wystąpił mój kot.
Wybieraliśmy się na zastrzyk. Gabinet weterynaryjny znajduje się na obrzeżach miasta, w małej uliczce domków jednorodzinnych. Dookoła las. Kotu też się coś od życia należy, wiosna za pasem, więc na wyprawę zamiast pakować kota w koszyk, upięłam go w szelki i wzięłam na smycz. Po drodze miał okazję się wyhasać, umorusać, przyczaić w zaroślach polując na wiatr – innymi słowy raj. Cały wyluzowany wszedł ze mną do gabinetu Pani Weterynarz, połasił się o jej nogi, pomruczał gdy go pogłaskała.
Siły nieczyste wstąpiły w niego w momencie postawienia go na stole, na którym miał dostać szczepionkę. Zorientowawszy się w sytuacji rzucił się do ucieczki. Ograniczała go długość smyczy, do podłogi daleko, a więc kot wykonał błyskawiczne hyc! na moje ramię. Nie omieszkał skorzystać z tego, że miałam na sobie wełnianą kurtkę i wczepił się w nią wszystkimi pazurkami. Pani Weterynarz odłożyła strzykawkę, pomogła mi usunąć kota z kurtki. Kot znów na stole, Pani bierze strzykawkę a kot hyc! – znów siedzi mi na ramieniu. Powtórzyłyśmy akcję ze zdejmowaniem kota. Zdjęcie kurtki nic by nie dało, bo pod spodem miałam sweter, a przyczepność kota do swetra byłaby jeszcze lepsza. Ledwo na horyzoncie po raz trzeci pojawiła się strzykawka, kot znów hycnął mi na plecy.
W tym momencie uznałam, że nie jestem w stanie walczyć z tak zdecydowaną i przekonaną o swoich racjach osobą. Z kotem na karku pochyliłam się nad stołem a Pani Weterynarz wykonała zastrzyk w tych nietypowych warunkach. Co najciekawsze, był to pierwszy raz, że kot nawet nie miauknął przy wkłuciu igły.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (277)

1