Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

reiko

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 19:38
Ostatnio: 24 sierpnia 2014 - 21:33
  • Historii na głównej: 10 z 19
  • Punktów za historie: 3941
  • Komentarzy: 239
  • Punktów za komentarze: 1647
 

#10496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z osiedlowego marketu (bardzo popularna w Warszawie sieć), sprzed kilku dni.

Moja siostra kupiła między innymi wędlinę. W domu ją rozpakowuje a tam pod kilkoma ładnymi plasterkami polędwicy leżą takie okropne z obrzydliwymi, czerwonymi kropami wyglądającymi jakby zwierzę, z którego pochodzi miało jakieś pryszcze. Naprawdę wyglądało to strasznie. Siostra wróciła do sklepu, żeby to zwrócić. Od pani ze stoiska z wędliną usłyszała przeprosiny. Podając nową wędlinę, pani powiedziała:
- Mamy dużo tej paskudnej polędwicy do sprzedania, więc lepiej w najbliższym czasie coś innego kupować.

Sama nie wiem, jak to skomentować.

stoisko z wędlinami

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (668)

#10397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść o pobycie w szpitalu, a właściwie o szpitalnej diecie.
Kilka lat temu, zimą, miałam nieprzyjemny wypadek w wyniku którego upadając uderzyłam głową o lód. Bolało strasznie, ale dotarłam do domu. W ciągu kilku godzin pojawiły się zawroty głowy, nudności i ciężko było złapać ze mną kontakt, więc współlokatorzy zawieźli mnie na Izbę Przyjęć. Jakieś badanie, RTG i decyzja lekarza, że zostaje na oddziale.

Panie pielęgniarki kazały mi się przebrać w piżamkę i wejść na wagę. Dziwne wydało mi się, że nie przeszkadzało im, że weszłam na nią mając w rękach całe moje ubranie z glanami włącznie (nie wiem, czemu tak zrobiłam, ale nie myślałam wtedy zbyt jasno. przynajmniej kurtki ze mną nie zważyły). Po spisaniu wszystkich informacji zaprowadziły na oddział. Tam prosto do łóżeczka. Podano mi jakiś lek, na pytanie "co to?" usłyszałam odpowiedź "lekarstwo". Lekarstwo szybko pozbawiło mnie świadomości i obudziłam się dopiero, gdy o 6:00 rano piguła przystawiła mi termometr do twarzy, a do sali wtoczył się ksiądz odprawiając modły.

Minął dzień, w ciągu którego do jedzenia dostawałam tylko ketonal, za to w ilościach hurtowych (na każde hasło "boli", pielęgniarka dawała mi magiczną tabletkę). Trochę mnie dziwło, że wszyscy dostają śniadanie, obiad, kolację, ale myślałam, że tak ma być. Widocznie mam nie jeść. "Dostawy" z zewnątrz mnie nie ratowały, bo rodziny w mieście nie miałam, a znajomym powiedziałam, że z jakichś niejasnych względów chyba mam głodówkę i żeby nic nie przynosili.

Następnego dnia, po śniadaniu, panie które były ze mną na sali zaczęły drążyć, czemu ja nie jem. Powiedziałam, że skoro mi nie dają, to widocznie tak ma być. Ale one zgodnie doszły do wniosku, że na samym ketonalu długo nie pociągnę i postanowiły działać. Przy obiedzie pytały o to kucharki. Te nic nie wiedziały "Ich nie pytać o takie rzeczy. Doktora pytać!". Jeszcze w trakcie posiłku jedna z pań poszła do pielęgniarek z pytaniem, czy mam zaleconą głodówkę? Te stwierdziły, że nic im nie wiadomo na ten temat. Poszła więc do lekarza. Lekarz powiedział, że nie ma żadnych logicznych powodów, dla których miałabym nie jeść.

Okazało się, że po prostu nikt nie wpadł na to, żeby przydzielić mi dietę. Panie kucharki nie wiedziały co mi dawać, więc nie dawały nic. Lekarz powiedział, że mogę jeść co chcę. Chwilę po tej szczęśliwej nowinie pielęgniarka dała mi pudełko z kolorowymi plakietkami i powiedziała: "proszę wybrać dietę". Do wyboru były: "normalna", "lekka", "cukrzycowa", "płynna" i "głodówka". Wybrałam sobie "lekką". Moja obrończyni wywalczyła dla mnie jeszcze obiad z kuchni. Od tej pory dostawałam posiłki jak wszyscy.

Na pewno moim błędem była ufność, że personel szpitala wie co robi i wszystkiego dopilnuje. Ale to dlatego, że był to mój pierwszy pobyt w szpitalu. Dobrze, że natrafiłam na przemiłe panie współlokatorki na sali, które były zaprawione w szpitalnych bojach i nie dały mi zginąć :)

szpital- gdzieś we wsch. PL

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (707)
zarchiwizowany

#10261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tumartini pisała o piekielnej klientce, która przychodziła tuż przed zamknięciem sklepu i męczyła obsługę jeszcze długo po godzinie zamknięcia. Niestety takie przypadki nie są odosobnione. Na główną ta notatka raczej nie wejdzie, ale chciałam przedstawić kilka często spotykanych sytuacji z klientami, którzy myślą, że godziny zamknięcia i otwarcia ich nie obowiązują.

Gdy pracowałam w sieciowym sklepie z ubraniami w Galerii Handlowej, najbardziej przerażali mnie klienci, którzy snuli się po niej całymi dniami (Galeria czynna 10-22). Sporo ich było w weekendy. Ale naprawdę CAŁYMI DNIAMI. Do tego często całymi rodzinami.
Spokojnie spacerując z kubkami pełnymi pachnącej kawy, już od rana przechadzali się między wieszakami robiąc wstępne rozeznanie. Często ok. południa, gdy szłam po coś do jedzenia do Carrefoura, albo po prostu do innego sklepu, zdarzało mi się spotykać wcześniej odwiedzającą nas grupkę/rodzinę. Widziane wcześniej twarze można było spotkać popołudniu w restauracjach na obiedzie, gdzie miałyśmy znajomych kelnerów/kelnerki, którzy rozmieniali nam pieniądze na drobne (u nich w nadmiarze-napiwki, a u nas w deficycie). Na pożegnanie takie rodzinki/grupki wpadały do nas tuż przed 22 z szaleństwem w oczach, bo nagle docierało do nich, że zaraz zamykamy a oni jeszcze nic nie kupili! A seans w kinie, na ostatnim piętrze galerii, zaczyna się już za chwilę!

Ciekawe objawy pojawiają się u klientów przed większymi świętami, bądź na wyprzedażach. Istne szaleństwo już od samego otwarcia. A nawet wcześniej. Często w takim okresie przychodziłyśmy (jeszcze) wcześniej do sklepu (np. nie o 9:45 a o 9:30), bo uruchomienie systemu trochę trwało. Trzeba było też sprawdzić maile, czy promocje się nie zmieniły bądź nie trzeba przebrać manekinów. Wyobraźcie sobie, że klienci już czekali pod kratami sklepu albo nawet dobijali się i krzyczeli na nas "co wy sobie wyobrażacie! nie chcecie klientów obsługiwać! ja powiadomię kierownictwo!" itp. Bo skoro Carrefour otwarty był od 9:00, to nam się po prostu pracować nie chciało, mimo, że powinnyśmy. Przeciskanie się pod kratą było normą. A nawet skarżenie się ochronie obiektu.

Ciekawa historia przytrafiła się nam, gdy miałyśmy remanent nocny. Trzeba było uzyskać zgodę administracji Galerii na to, by zespół sklepu został po godzinach zamknięcia. Dzięki temu uniknęłyśmy zamykania go w ciągu dnia. Jak wiadomo, część rozrywkowa Galerii jest czynna dłużej. Po jakimś skończonym seansie w kinie dwóm klientkom udało się ominąć ochronę i podążając za smugą światła wybadały, że mimo późnej godziny my ciągle jesteśmy w sklepie. Zaczęły się do nas dobijać i prosić, byśmy pozwoliły im zrobić zakupy. Odeszły mocno obrażone, zarzucając nam chamstwo, bo ich nie wpuściłyśmy.

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (297)
zarchiwizowany

#10197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś, po pewnej rozmowie, przypomniała mi się sytuacja z piekielnym barmanem:
Warszawska Proxima. Koncert. W barze zamawiam burna z wódką- mieli akurat jakąś promocję na to. Barman wlewa do szklanki wódkę (stara się usilnie robić drinka poza zasięgiem mojego wzroku, jednak ja, uczulona na sztuczki barmańskie, patrzę mu na ręce) po czym wlewa połowę burna (szklanka wyraźnie za mała na tego drinka). Po wykonaniu tych czynności zadowolony z siebie podał mi swoje dzieło a resztę napoju odstawił na bok. Ja nie lubię i nie piję mocnych drinków, poza tym cena zamówionego przeze mnie nie wskazywała na to, że oferują wersję pomniejszoną o połowę napoju. Poprosiłam więc: "Mogę prosić o resztę tego burna?" Na co barman z uśmiechem na twarzy wylał resztę napoju do mojego drinka. Z przepełnionej szklanki jej zawartość wylewała się na bar. Wylał całość, wyrzucił butelkę i odszedł ode mnie do następnego gościa.
Dodam, że widziała to cała ekipa za barem i ochroniarz, jednak w zachowaniu kolegi nie dostrzegli nic niewłaściwego. Wyglądali na bardzo rozbawionych sytuacją. Rzuciłam za barmanem coś w stylu "Jaki poziom lokalu, taka obsługa" i odeszłam. Później żałowałam, ze nie zareagowałam inaczej. Wtedy byłam zbyt zszokowana, żeby zrobić coś więcej.

Proxima

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (165)

#9122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mnie również zdarzyło się jechać komunikacją bez biletu. Kilka lat temu, w pierwszych latach studiów. Zarabiałam wtedy niewiele (dorywczo, na zlecenie) a pracodawca spóźniał się często z wypłatą (na szczęście zazwyczaj nie więcej niż tydzień/dwa).

To był właśnie czas, gdy czekałam z puściuteńkim kontem i portfelem na wypłatę. Karta miejska straciła ważność, zapas biletów papierowych się skończył. Na nowy, nawet jednorazowy bilet, nie było mnie stać.

Do pracy jednak musiałam jechać. No i pech - kontrola biletów w tramwaju. Od razu wręczyłam kanarowi legitymację studencką i przyznałam się, że jadę na gapę. Kontroler poinformował mnie, że będzie kara i zasugerował, żebyśmy wysiedli na najbliższym przystanku. Spieszyło mi się do pracy, więc poprosiłam, żeby wypisał mi kwit w tramwaju. Pan kontroler nie był zadowolony z pomysłu. Wstawiło się za mną kilku pasażerów, że przecież on nic na tym nie traci i kara mi się przez to nie zmniejszy a dojadę na czas. Kanar tylko uśmiechał się malując sobie długopisem coś na marginesie bloczku z drukami i nie reagował. Chciałam zakończyć sprawę jak najszybciej, więc wysiedliśmy.

Na przystanku zaczęła się najciekawsza część przykrej przygody.
[Kanar] Dlaczego jeździ pani bez biletu?
[Ja] Zazwyczaj jeżdżę z biletem. Dziś to jest sytuacja awaryjna - nie mam pieniędzy na bilet, a musiałam dojechać do pracy.
[K] Może udałoby się jednak uniknąć kary... (tajemniczy uśmiech. dalej rysuje coś na marginesie)
[J] Nie ukrywam, że oszczędziłoby mi to wiele kłopotów. (Naiwne dziewczę wierzyło jeszcze w ludzką bezinteresowność ;] )
[K] Gdyby znalazło się jednak w portfelu 50 zł, moglibyśmy sobie darować formalności...
(Jakby ktoś mi z liścia dał na otrzeźwienie! Naprawdę byłam w szoku).
[J] Wie pan, gdybym miała 50 zł, nie stalibyśmy tu teraz, bo miałabym naładowaną kartę miejską biletem studenckim i jechałabym teraz spokojnie do pracy. A nawet zostałoby mi jeszcze 10 zł na jakieś śniadanie. Jestem tu, bo tych pieniędzy nie posiadam w tej chwili.
[K] No to niestety, jestem zmuszony wypisać pani tę karę... No już widzę, że te wielkie oczy zachodzą łzami, no... nie ma pani nic w tym portfelu?
[J] (W myśli duuużo niecenzuralnych słów. Wybuchnę zaraz, ale się nie rozpłaczę!) Naprawdę nie mam, powiedziałam panu. Trochę mi się spieszy, możemy szybciej to załatwić?
[K] No dobrze, sama pani widzi, że starałem się załatwić sprawę jak człowiek, polubownie. Ale cóż, piszemy.

Wypisując karę jeszcze co najmniej dwa razy upewniał się, czy aby na pewno nie mam ze sobą żadnej gotówki. Na koniec, wręczając mi kwit powiedział:
[K] Proszę nie mieć do mnie żalu. Sama pani rozumie - taka praca. A teraz ciężko kogoś złapać, bo wszyscy prawie kupują bilety.

Spóźniłam się do pracy. Kierowniczka przywitała mnie dobrą wiadomością, że wreszcie przyszły nasze wypłaty ;)

Pan Kanar w tramwaju.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (487)

#8994

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, gdy pracowałam w sieciowym sklepie z damską odzieżą, znajdującym się w galerii handlowej. Odwiedzili nas pan i pani z bobasem w wózku. Sklep nie był duży, więc sama obecność wózka była już dość kłopotliwa.
Najczęściej w takich sytuacjach panowie czekali na swoje partnerki na ławce znajdującej się bezpośrednio przed wejściem do sklepu. Pan mógł zająć się dzieckiem w wózku, spokojnie sobie odpocząć. Ewentualnie, podziwiać panią w kolejnych stylizacjach gdy trafiła na coś super, chciała się pochwalić i wyskoczyć w ciuchu z przymierzalni. Tych dwoje jednak kręciło się po małym sklepie razem z wózkiem i płaczącym bobasem.

W pewnym momencie tatusiowi udało się znaleźć przyczynę niezadowolenia bobasa i zwrócił się do koleżanki która była ze mną na zmianie:
- Może pani zabrać te bluzeczki ze stołu? Chciałem małego przewinąć.
Koleżankę zatkało na trzy sekundy, ale uprzejmie wyjaśniła panu, że obok toalet jest specjalny pokój, gdzie może zająć się niemowlakiem. Pan stwierdził, że nie będzie z "obsranym" dzieckiem jeździł po galerii i szukał tego pokoju czy toalet i zażądał udostępnienia upatrzonego wcześniej stołu, tuż przy kasie. Koleżanka spokojnie poinformowała, ze jeśli nie chce szukać toalet, do których droga jest doskonale oznaczona, to może o wytyczne poprosić w informacji (punkt był w centralnej części galerii).

W tym momencie oburzona mamusia zażyczyła sobie rozmowy z kierowniczką. Powiedziałyśmy kiedy można ją zastać. Piekielni klienci zapowiedzieli, że o całym zajściu poinformują przełożonych na każdym możliwym szczeblu firmy oraz administrację galerii. Dowiedziałyśmy się, że dyskryminujemy matki z dziećmi i mamy sklep niedostosowany do ich potrzeb. Przecież to normalne, że obok dżinsów leży pełen pampers ;)

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 748 (828)
zarchiwizowany

#9010

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo jest tu historii o PKP, więc i ja dodam swoją. Pociągami jeżdżę bardzo często. W podróż, której fragment chcę opisać jechałam pospiesznym. Wykupiłam bilet II klasy. Było w dość nieciekawym dla mnie okresie (kłopoty rodzinne i ciężkie egzaminy na studiach- letnia sesja) więc na wszystkie inne drobiazgi w około byłam raczej zobojętniała. Pociąg był w ekstremalnie rannych godzinach- jakoś między 5 a 6 rano. Za mną nieprzespana noc. Wsiadłam, kurs po wagonach II klasy- wszystko zajęte. Na końcu jednostki był przedział dla rowerów a w nim, w związku z brakiem miejsc siedzących, cudownie pusto. W normalnych okolicznościach pewnie stałabym dumnie spoglądając w okno, ale jak wspomniałam wcześniej- było mi wszystko jedno na każdy temat. Skuliłam się w kącie, słuchawki w uszy i sobie kimam. Miałam plan spędzić tak najbliższe 1,5 godziny. Plan zniweczył Pan [K]ierownik. Lata podróżowania w koleją nauczyły mnie budzić się gdy tylko ktoś obok się zjawi (nie przeszkadzają mi w tym słuchawki).
[K] Co pani tu robi?
[Ja] Nie ma nigdzie miejsca, więc tu jadę.
[K] Proszę za mną.
Więc poszłam (nie pytałam nawet o co chodzi). Minęliśmy wagony II klasy, weszliśmy do I. Zatrzymaliśmy się przy jednym z przedziałów. Kierownik wskazał mi pusty fotel:
[K] Tu ma pani miejsce.
[J] Ale ja mam bilet na II klasę.
[K] Proszę tu zostać. Nie będzie pani, w kierowanym przeze mnie pociągu, na podłodze siedziała.
Podziękowałam i zajęłam miejsce. Dalszą podróż przespałam w wygodnym foteliku klasy I.

PKP

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 305 (327)

#8481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Luksika85 o kierowcy autobusu przypomniała mi zdarzenie z początku lat dziewięćdziesiątych. Małe miasteczko, dworzec PKP przy którym znajdował się przystanek PKS. W budynku PKP był bufet. Ja, jako mały (5-6 lat) dzieciak, razem mamą i siostrą wysiadłyśmy z pociągu i miałyśmy iść na autobus, żeby jechać do sąsiedniej miejscowości. Wszystkie byłyśmy trochę zmęczone poranną podróżą. My (ja i siostra) chciałyśmy pić. Było zimno. Wszystkie czynniki przemawiały za tym, żeby rozgrzać się w bufecie na stacji. Do odjazdu autobusu było jeszcze trochę czasu. Należy tu zaznaczyć, ze autobusy w tej okolicy jeździły wg zasady: jak przyjedzie, to będzie - tzn. rozkład jazdy był bardzo elastyczny ;) Mama zamówiła herbatę dla siebie i dla nas. Pani za barem - taka typowa, popeerelowska. Na pewno jej się nie spieszyło nigdzie tego dnia. Nie planowała też zmieniać porannego, leniwego rytmu tylko dlatego, że matka z dwojgiem dzieci prosi, by możliwie szybko podać gorący napój, bo niedługo mają autobus. Czekamy przy stoliku dość długo.. W końcu mama stwierdziła:
- Dziewczynki, musimy już iść. W domu napijemy się herbaty. My oczywiście marudziłyśmy, że nie, że nam chcę się pić. Mama powiedziała, że przez okno widzi autobus stojący na przystanku i pewnie za chwilę odjedzie (stał tam wcześniej, ale nie zwróciła na niego uwagi sugerując się tylko zegarkiem). W tej chwili odezwał się mężczyzna siedzący kilka stolików dalej:
- Pani da dzieciakom się napić. I pani spokojnie też wypije herbatkę. - I dodał w stronę kuchni - A ty, bufetowa, ze studni tę wodę nosisz, że tak długo trzeba czekać?
Mama:
- Ale my się na autobus spieszymy, a już tam stoi.
Na co on:
- Spokojnie. Autobus beze mnie nie pojedzie. A ja głodny stąd nie wyjdę. :)

PKS i nieistniejący już bufet

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1016 (1078)
zarchiwizowany

#8070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam dziś na małych zakupach w MarcPolu. Jeszcze zanim weszłam do środka, zwróciłam uwagę, że jednym z dwóch zaparkowanych przed wejściem samochodów jest taksówka. Zwróciłam na nią uwagę odruchowo, bo mój znajomy jeździ w tej sieci. Zaznaczę, że przed tym MarcPolem nie ma parkingu. Samochody zostawiane są na chodniku. W samym sklepie niewielki ruch, kilka osób przy kasie. W pewnym momencie do środka wpada [P]an ok 35 lat:
[P] Szukam pana taksówkarza!
[T]aksówkarzem okazał się dresik, na oko 27 lat. Kupował napój i 2 batony. Przed nim w kolejce była tylko jedna osoba, która była już "kasowana". Od razu, uśmiechnięty, się ujawnił.
[T] To ja. O co chodzi?
[P] Może pan odjechać?
[T] Chwilkę, tylko zapłacę.
[P] Jaką chwilkę? Ja mam dziecko w samochodzie.
[T] No taką, że zapłacę za zakupy i odjadę. Widzi pan, że to długo nie zajmie.
Wysiliłam swoja pamięć i wyobraźnie... No na bank taksówka nikogo nie zastawiła, nie tarasowała żadnego przejazdu.. O co więc chodziło temu Panu? Taksówkarz był jednak chyba pełen zrozumienia. Pani kasjerka kasowała już jego zakupy, podała do tego papierosy, gdy [P]an znów wpadł do sklepu:
[P] No długo jeszcze? Może ci drobnych pożyczyć?
[T] No widzi pan, że już zaraz odjadę.
[P] Jakie zaraz? Mnie dzieciak ryczy w samochodzie, a ty sobie batoniki kupujesz?
Taksówkarz zignorował to, zapłacił, podziękował za zakupy i wybiegł.
Po chwili i ja wychodziłam ze sklepu. Najpierw szok i oburzenie... Chyba wyraźnie było widać to po mojej twarzy, bo [P]an uśmiechnął się z miną niewiniątka "no co?..". Jego samochód stał na miejscu taksówki, dziecko (mały bobas) spało w foteliku/nosidełku a on spokojnie rozpakowywał bagażnik. Tak, taksówka przeszkadzała mu tylko dlatego, że chciał zaparkować na jej miejscu. Chwilę potem zniknął z dzieckiem i bagażami w bocznej uliczce. Samochód zostawił przed sklepem.

MP

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (258)