Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

renka69

Zamieszcza historie od: 27 lutego 2011 - 14:07
Ostatnio: 13 maja 2011 - 19:12
O sobie:

Jestem obcym
Jestem ufonautą w białym obłoku podróżującym
Popitalam po niebie
W końcu porwę i ciebie!

  • Historii na głównej: 3 z 5
  • Punktów za historie: 300
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 66
 
zarchiwizowany

#9914

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie spotkałam tu, jak dotąd, historii związanej z wynajmem mieszkań. Być może przegapiłam jakieś, a może moja będzie pierwsza... wkońcu to też jakaś usługa :)
Kilka lat temu pojechałyśmy z kumpelą na wyspy w celu podjęcia jakiejś studenckiej, wakacyjnej pracy. Wcześniej poprosiłam znajomą, stocjonującą już kilka lat w mieście, do którego się wybierałyśmy, o poszukanie dla nas jakiegoś lokum. Szczęśliwie szybko znalazło się coś taniego, więc spokojnie szykowalyśmy się do wyjazdu. Po przylocie i dotarciu pod wskazany adres spotkalyśmy się z właścicielem, który okazał się (tak tak - nie na długo) przemiłym, uczynnym człowiekiem. Mieszkanie dzieliłyśmy z sympatycznym Bengalem. Było dwupokojowe, duże, przestronne i... okropne. Nigdy w życiu nie widziałam tak zniszczonego, zapuszczonego mieszkania i do głowy by mi nie przyszło, żeby brać od kogoś pieniądze za wynajem czegoś takiego. Ale cóż... miesiąc z góry opłacony, przetrzymamy!
Zacznę może od tego, że wszędzie był dywan. Wszędzie. Taki sam zresztą... w pokojach, w kuchni, w łazience... W łazience był też zepsuty bojler, z którego woda lała się ciurkiem non stop... Na ten dywan... Przy wchodzeniu do łazienki, wydawał on mokry, chlupiący odgłos i próbował wciągnąć kapcie...
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy siedząc w wannie pierwszego dnia, zauważyłam, ze kąpie się ze mną... ślimak. Łaził sobie po krawędzi wanny, taki malutki, bez skorupki. Nie jestem w stanie wziąć czegoś takiego w ręce i wywalić przez okno, więc zwiałam czym prędzej z wanny, wołając kumpelę, która oczywiście wyśmiała mnie i myślała, że zmyślam. Nie zmyślałam oczywiście i szybko przyzwyczaiłam się do ślimaków - nie miałam wyjścia.
Obok sedesu rosły grzyby. Małe,białe, dziwne grzybki, które najwyraźniej świetnie czuły się na tym wiecznie mokrym dywanie. Bardzo żałuję, ze był to czas bez aparatów w komórkach, bo zdjęcia nie mam, a ludzie rzadko kiedy wierzą :)
Kuchnia poza tym, że brudna i pozbawiona jakichkolwiek sprzętów, garnków, czy naczyń nie była nawet tak zła. Nasz pokój też nie, za to pokój bengalskiego współlokatora! Były w nim 3 dziury, przez które wesoło wpadał do środka słynny angielski deszcz. Dywan tak samo i jak w łazience, chlupotał przy każdym stąpnięciu. Wszystko w środku śmierdziało pleśnią. Bengal wyprowadził się mniej więcej tydzień po naszym wprowadzeniu, nie płacąc czynszu, co spowodowało wielki atak niezadowolenia właściciela. Oczywiście mówiłyśmy mu, że bojler cieknie, że ślimaki, że grzyby... Uznał, że przyśle kogoś, kto to naprawi. Wiedziałyśmy, że nie mamy co na to liczyć, więc wytrzymałysmy nasz miesiąc i powiedziałyśmy, że się wyprowadzamy. Facet (niewiele starszy od nas) zmartwił się bardzo i uznał, że skoro tak, to musimy się chociaż razem napić... Wyskoczył szybko po kilka piw, wrócił i tak siedzieliśmy kilka godzin, całkiem sympatycznie rozmawiając. Trochę niepokojące było to, że koniecznie chciał, żebym tańczyła nago na stole i próbował startować do mnie z łapami, ale nie przejęłam się, bo i czym... ot podpity facet. Wkońcu poszedł, a my spokojnie poszłyśmy spać...

Obudziłam się nagle, bo ktoś głaskał mnie po twarzy i szyi. Półprzytomna otworzyłam oczy i zobaczyłam siedzącego przy mnie na łóżku, rozebranego do rosołu właściciela mieszkania. Wrzasnęłam na całe gardło, budząc śpiącą obok kumpelę. Poczęstowałam gościa każdym znanym mi polskim przekleństwem i wysyczalam po angielsku, żeby poszedł i dał nam spać...
Facet roześmiany (nie był pijany... było już rano, między 8 a 9tą), żartując wyszedł i powiedział, że przyjdzie potem po klucze...

Wyniosłyśmy się tego samego dnia, klucze zostawiając na szafce w przedpokoju. Szczęsliwie nigdy już go nie widziałam....

landlord

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (223)
zarchiwizowany

#9486

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zapewne każdy z nas, w wieku kilkunastu lat, poddawany był próbie tuberkulinowej. To taka szczepionionka, wykrywająca gruźlicę, podawana na przedramieniu. Po dwóch, czy trzech dniach lekarz ogląda rękę i na podstawie śladu po szczepieniu stwierdza, czy wszystko ok. U mnie nie było.

Ręka cała opuchnięta, wielki bąbel pełen okropnych, bolących pęcherzy. Automatyczne skierowanie do poradni pulmonologicznej.
Poszłam z matką, swoje w kolejkach odczekałam, dostałam skierowanie na kolejną próbę. Wynik identyczny. Znowu poradnia, znowu czekanie - tym razem komplet badań i rentgen płuc. Wyniki wszystkiego prawidłowe.
To może kolejna próba - oczywiście wynik taki jak zwykle. No to wywiad w rodzinie. Dziadkowie, rodzice - wszyscy na rentgen. Ale tam też nic nie znaleźli. To jeszcze rentgen u mnie. I jeszcze raz próba. Znów ręka, opuchlizna, bąbel, pęcherze - a płuca zdrowe.
Siedzę znów w gabinecie, tym razem trzech lekarzy.... Decydują, żeby dać mi jakieś tabletki, bo może gruźlica jest, tylko taka świeżutka, że nie widać nigdzie. No to biorę. Przez pół roku. Ponoć bardzo obciążają wątrobę, więc ścisła dieta przy tym.
Mija 6 miesięcy, znów przychodnia, znów kolejka, znów próba. Ręka opuchnięta, wielki bąbel, pęcherze... To może jeszcze raz badania i rentgen.
Znów jestem w gabinecie, znów trzech lekarzy. Zastanawiają się... gruźlica narządów wewnętrznych. Leczenie chyba jakieś skomplikowane, więc może jeszcze raz próba.
Idę znów do gabinetu zabiegowego, pielęgniarka wita mnie - stałą bywalczynie - uśmiechem. Mówię jej, co wymyślili tym razem, a ona zastanawia się chwilkę i mówi, żebym przyszła na próbę juro, a dzisiaj wieczorem i jutro rano wypiła po dwie tabletki wapna.
Wypijam, przychodzę. Czekam dwa dni - na ręce ani śladu. No, może malutki ślad po ukłuciu. Przychodzę, pokazuję pielęgniarce - mówi, że mam pewnie uczulenie na coś, na czym robią te bakterie do próby...
Siedzę w gabinecie. Lekarze patrzą na rękę, myślą.... A w zasadzie, to chyba jestem zdrowa. Zresztą te tabletki wzięłam, to mam odporność na 20 lat. Do widzenia :D:D

służba zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (265)

#9002

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znów będzie o pociągach. A właściwie o pasażerze - może nie piekielnym, ale zdecydowanie dziwnym.
Jechałam kilka lat temu z Łodzi do Wrocławia. Podróż mijała spokojnie do ostatniej godziny. Kilka stacji przed Wrocławiem wsiadł do mojego przedziału pewien jegomość. Pociąg był niemal pusty, w moim przedziale tylko jedna kobieta, więc dalej jechaliśmy w trójkę. Mężczyzna wyjął z torby gazetę, spojrzał na mnie i zapytał... czy może interesuję się ezoteryką. Szczęka mi opadła, ale że w dobrym humorze byłam, to mówię, że nie ale kiedyś namiętnie oglądałam "Z archiwum X". Facet się ucieszył i rzucił mi na kolana wyjętą wcześniej gazetę, a tam artykuł i zdjęcia...
"Szaman Jacek Jakiśtam chodzi po rozżarzonych węglach".
Patrzę na zdjęcia, patrzę na faceta... nie ma innej możliwości! Jadę z szamanem!
Bąknęłam pod nosem coś w stylu "O, pan jest szamanem" i usłyszałam, że owszem jest i tylko dziś wróży za darmo!

Nigdy w życiu nikt mi nie wróżył na poważnie, więc pomyślałam sobie, czemu nie... Podałam mu datę urodzenia, jak prosił i taką oto otrzymałam wróżbę:
[Sz]: Czeka panią przygoda o charakterze intensywnie erotycznym!
Pierwsza myśl, że może przygoda z szamanem, ale nie...
Dalej usłyszałam o moim przyszłym domu, gdzieś przy wodospadzie; o przyszłych dzieciach; o miłości życia... Na koniec zaś dowiedziałam się, iż moim przeznaczeniem jest .... być misjonarzem!
Podziękowałam uprzejmie bojąc się co jeszcze mogę usłyszeć, więc szaman wziął się za wróżenie naszej współpasażerce. Ona również podała mu datę urodzenia i szaman po chwili zastanowienia oznajmił jej, iż:
[Sz]: Rozwiedzie się pani!
[K]: Ale ja nie jestem mężatką.
[Sz]: I tak się pani rozwiedzie!
Chwilę jeszcze opowiadał jej różne ciekawostki o jej życiu aż podsumował, że jej osoba jest przeznaczona do rozwoju wszechświata. Nie świata, tylko WSZECHŚWIATA... A to oznacza kontakty z obcymi. Oznajmił iż kosmici będą próbowali się z nią kontaktować i ma się ich nie bać. Pewnego dnia znajdzie na swoim koncie znaczną sumę pieniędzy i to będzie właśnie od nich... Powinna więc przeznaczyć tą kwotę na wewnętrzny rozwój, naukę języków i podróże.

Tutaj dodarliśmy do Wrocławia. Szaman zaprosił nas jeszcze na targi ezoteryczne i wysiadł. Pogratulowałam kobiecie pieniędzy od obcych, ona mi przygody erotycznej i tak rozstałyśmy się w bardzo dobrych humorach.

pkp

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (584)

#8999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nieprawdopodobna (przynajmniej dla mnie), ale zdarzyła się naprawdę, jakieś 3 lata temu.

Wracałam z Warszawy do swojej rodzinnej miejscowości na Dolnym Śląsku. Do Wrocławia jechałam pociągiem, by tam zmienić środek lokomocji i kolejne dwie godziny spędzić w autobusie. Oczywiście pociąg spóźnił się i do Wrocławia zajechał z prawie godzinnym opóźnieniem. Na ostatni PKS spóźniłam się o pół godziny, a mój rezerwowy bus jednego z prywatnych przewoźników, wg planu, odjechał 5 minut wcześniej. Jako że następne połączenie miałam dopiero nad ranem, poczłapałam bez przekonania sprawdzić, czy może stał się cud i bus na mnie czeka.

Kiedy dochodziłam do przystanku zobaczyłam, że mój busik rzeczywiście wciąż tam jest... Puściłam się biegiem, ciągnąc za sobą wielką walizę lecz im bliżej już byłam, tym moje nadzieje na dotarcie tego dnia do domu malały...
Bus stał (15 minut po godzinie odjazdu), zapchany ludźmi jak tokijskie metro, a dokoła niego tłoczyło się około 20 osób. Trafiłam zdyszana na moment, w którym kierowca powiedział, że weźmie jeszcze max 2 osoby. Część osób zrezygnowana odeszła (wyraźnie nieświadoma, że nic już tego dnia nie pojedzie), ale wciąż jakieś 10 stało przed drzwiami prosząc o zabranie. Mnie chyba uratowała moja walizka, bo kierowca wyszedł, zgarnął ją do bagażnika i uznał, że skoro walizka jedzie, to ja też muszę :) Poza mną na kurs załapała się jeszcze jedna dziewczyna i żołnierz. Dziewczyna przycupnęła na swojej walizce koło kierowcy (w bagażniku również zabrakło miejsca), ja stałam na ostatnim schodku, a żołnierz jechał dosłownie na glonojada.

Wg naklejki wewnątrz busiku, mieścił on 22 miejsca siedzące. Policzyliśmy się i wyszło, że w środku jedzie ponad 40 osób. Było tak ciasno, że nie można było się nijak poruszyć, ale humory o dziwo dopisywały. Ktoś zaproponował, żeby dziewczyna siedząca obok kierowcy zmieniała biegi. Ktoś inny ostrzegł, żeby jej się tylko drążki nie pomyliły. Z tylu padła propozycja, by siedzący brali stojących na kolana, lub zamieniali się z nimi co jakiś czas. Jechaliśmy tak wesoło jakiś czas, ale wkrótce przestało nam być do śmiechu. Wyjaśnił się bowiem powód takiego tłoku przy odjeździe busa. Po prostu autobus, który miał zebrać ludzi wracających wczesnym wieczorem zepsuł się po drodze do Wrocławia i stał sobie własnie w szczerym polu na poboczu, czekając aż MY! go poholujemy z powrotem...

Stanęliśmy więc i kierowca wyszedł (żeby go wypuścić, wysiąść musiało 5 osób) i razem z kierowcą zepsutego autobusu zaczął go przypinać. Tak więc przez resztę drogi jechaliśmy naszym malutkim, przepełnionym busikiem, holując standardowych rozmiarów autobus.

To byłby już koniec historii, ale nie dodałam, że mieszkam w górach. Przy pierwszym większym wzniesieniu pojawiły się problemy z podjazdem. Po kilku próbach byłam już przekonana, że utknęliśmy i albo trzeba będzie wysiąść i pchać busa (ale co z tym holowanym?) albo łapać stopa i liczyć, że nie trafię na zboczeńca...
Jakoś jednak udało się wjechać i tak, jadąc półtorej godziny dłużej niż normalnie, busik dojechał na miejsce.... W domu byłam około 2ej, nadal jednak szczęśliwa, że udało mi się znaleźć miejsce w busie.

prywatny przewoźnik

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 367 (533)

#8511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta miała miejsce dawno dawno temu, kiedy odtwarzacze mp3 były jeszcze rzadką nowością, wartą fortunę. Zdarzało mi się wówczas dużo czasu spędzać w pociągach i autobusach, więc prezent – w postaci mp3 właśnie – postanowiła mi sprawić moja mama. Poprosiła o pomoc kolegę z pracy, który obeznany był w nowinkach technicznych i swój odtwarzacz posiadał już od dawna. Kolega ów zakupił dla mnie, w jednym ze sklepów internetowych, odtwarzacz mp3 o szalonej pamięci – 250Mb. Paczka przyszła po kilku dniach i sprawiła mi oczywiście ogromną radość, dopóki nie okazało się, że odtwarzacz nie działa.
Moja mama wkurzona oddała mp3 koledze, który odesłał ją w trybie reklamacji. Po dwóch tygodniach bez odzewu napisał do owego sklepu maila z pytaniem, co się dzieję z tym nieszczęsnym odtwarzaczem. Odpowiedzi na maila brak... Po kolejnych dwóch dniach, napisał jeszcze raz, już trochę ostrzejszym tonem. Odpowiedź przyszła, a w niej, że żaden odtwarzacz nie dotarł i oni nie wiedzą, o co chodzi. Kolega mamy się wkurzył i napisał kolejny raz. Tym razem o prawach konsumenta, przepisach, sądach... Zadziałało, bo za pół godziny pracownik ze sklepu zadzwonił informując, że odtwarzacz się znalazł, jest naprawiony, będzie odesłany następnego dnia i że bardzo przepraszają. Znajomy mamy jednak ma naturę żartownisia, więc siląc się na totalną powagę powiedział, że za późno już na przeprosiny, ponieważ odtwarzacz ów zamówiony był dla pani prokurator z (tutaj nazwa miasta), a że to jest osoba bardzo nerwowa, to sprawa prawdopodobnie skończy się w sądzie.
Nastraszył biednego pracownika do tego stopnia, że zamiast moich 250Mb dostałam AŻ 1Gb, w tej samej cenie oczywiście.

sklep internetowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (638)

1