Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

sixton

Zamieszcza historie od: 25 lutego 2013 - 20:48
Ostatnio: 31 grudnia 2017 - 16:16
O sobie:

Błazen.

  • Historii na głównej: 5 z 12
  • Punktów za historie: 2965
  • Komentarzy: 727
  • Punktów za komentarze: 6311
 
zarchiwizowany

#65985

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na drodze...

Idiotki na autostradzie. Jakieś dwie roztrzepane nastolatki strzelały sobie słodkie fotki na pasie awaryjnym autostrady A1, prawdopodobnie mieszkanki Knurowa.

Zdarzyło się gdzieś za granicą, czytałem kiedyś, że młoda dziewczyna zginęła na drodze, kierując pojazdem, a ostatnie co po sobie zostawiła to zdjęcie na fejsie gdy prowadzi. Do tej pory traktowałem to raczej jako legendę, ale jakoś coraz mniej w nią wątpię.

Co najgorsze, pewnie nawet bym ich nie zauważył, jako że zmierzchało już, gdyby nie nagły błysk flesza. Pierwsza myśl - fotoradar (absurdalna, biorąc pod uwagę, że to autostrada, ale jeszcze jakoś do przyjęcia). Dopiero kiedy już je mijałem, kątem oka zauważyłem jak jedna stoi i pozuje, a druga robi za fotografa. Co tam zagrożenie, ale jaka fotka będzie do pochwalenie się!

Druga rzecz działa się kilka godzin wcześniej na DK 18 (od granicy niemieckiej, jadąc od Berlina w kierunku Wrocławia), czyli pozostałościach autostrady z czasów III Rzeszy Niemieckiej. To był mój pierwszy raz na tej drodze - dwupasmówka z przełomami jak na trasie do crossa, z ograniczeniem 60-70 km/h.

Jest to magiczny fragment, na którym większość samochodów, w tym TIR-y, regularnie jedzie lewym pasem. Byłem jakimś niechlubnym wyjątkiem trzymającym się prawego. I o ile osobówki zjeżdżały na prawy, gdy się zbliżałem, o tyle większość TIR-ów w ogóle na to nie zwracała uwagi - jedyną opcją było wyprzedzanie ich z prawej (kilkukrotnie osobówki próbowały uparcie lewym, dając znać TIR-om, że chcą je wyprzedzić i żeby zjechały, ale bez efektu). Niby nic ale jakoś tak nieswojo wyprzedzać z prawej - gdzieś w głowie pojawia się myśl "A co jak jednak postanowi zjechać gdy będę go wyprzedzał"?

Kwestia jakości drogi to już w ogóle osobna sprawa. Niby dużo się buduje (np. nieistniejącą obwodnicę Włocławka), a jednocześnie zostawia się takie relikty. Już niedługo pieczę nad odcinkiem obejmie pewnie konserwator zabytków, bo droga już teraz ma wartość tylko i wyłącznie historyczną.

na_drodze

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)
zarchiwizowany

#61709

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Katowice, właśnie zbliża się północ. Niby dzień jak co dzień ale w tle rozbrzmiewa ciągłe, uporczywe dudnienie basów. Oto kolejny dzień Tauron Nowa Muzyka, przy okazji której dowiadujemy się jak miasto i organizatorzy mają mieszkańców w czterech literach.

Z piątku na sobotę "łupcenie" (z całym szacunkiem ale ciężko mi to nazwać muzyką) słychać było w zasadzie od 16 do około 5 rano (generalnie już zrobiło się jasno). Dziś zapowiada się powtórka czyli o porządnym śnie można zapomnieć.

Zastanawiałem się czy nie jest to sprzeczne z zachowaniem ciszy nocnej. Straż miejska i policja mówią jednak zgodnie to samo - jest oficjalna zgoda Urzędu Miasta. Czyli organizator kupił sobie prawo do zakłócania ciszy nocnej, bo inaczej tego chyba nazwać nie można.

Impreza odbywa się w środku miasta, tuż obok nowobudowanego Muzeum Śląskiego. Bo oczywiście hańbą byłoby zrobienie jej w ustronnym miejscu - na lotnisku czy na Trzech Stawach, gdzie nie ma w pobliżu domów czy bloków.

Życzę organizatorom i urzędnikom wydającym decyzję aby ktoś urządził im podobną łupankę pod ich domem/mieszkaniem. Niech się męczą całą noc nie mogąc reagować.

Cholernie wkurzające i bezprecedensowe doświadczenie bo nawet do Sylwestra tego nie sposób porównać.

Życie_w_mieście cisza_nocna

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (357)
zarchiwizowany

#60744

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Działo się to półtora roku temu w "mojej" kamienicy. Lokatorzy dzielą się tu na dwie grupy - młodzi, z reguły jeszcze bez dzieci, oraz starsi, w wieku emerytalnym.

Do tej drugiej grupy należał lokalny tzw. nieszkodliwy żul. Widziałem go wyłącznie w stanie upojenia... albo po prostu już zawsze tak wyglądał. A że jednocześnie poruszał się o dwóch kulach prezentował sobą raczej mizerny widok.

Ta jego "nieszkodliwość" okazała się jednak pozorna. Pewnego lutowego popołudnia z drzemki wybudziły mnie straszne hałasy na klatce schodowej - krzyki i tłuczenie się. Coś jakby kilku chłopa próbowało wnieść po schodach strasznie wielką i ciężką lodówkę i nie za bardzo im to szło. Drzwi otworzyłem, gdy ktoś zaczął do nich walić. Tego widoku nie zapomnę – na klatce ciemno, głośno, ludzie biegają na dół, strażacy wbiegają na górę, pod sufitem kłęby dymu, na schodach wodospad.

Jak się już pewnie domyślacie przyczyną nieszczęścia był właśnie ten „nieszkodliwy” żul. Za prąd nie płacił, więc mu go odcięli. A że zimą zimno i ciemno, chłopina dogrzewał czym tylko, światło mając ze świeczek. Tego dnia imprezował z jakimś kolegą, oboje zasnęli, od świeczki zajęło się mieszkanie.

Koniec końców szczęśliwego finału nie było – kolega zdołał uciec ale bohaterowi, czy to z powodu kalectwa czy jakiegoś innego, ta sztuka się nie udała. Zginął. Gdyby w tym momencie historia się kończyła, piekielność zamykałaby się do jej bohatera. Niestety efektem pożaru były zalane wszystkie mieszkania w pionie. Sympatyczni starsi państwo, sąsiedzi z drzwi obok, patrzyli ze łzami jak cały dobytek ich życia ulega zniszczeniu. Z niedawno wyremontowanego mieszkania, w którym spędzili większość życia, niewiele dało się ocalić. Ostatecznie musieli się wyprowadzić do rodziny.

Oczywiście zawsze w takiej sytuacji na koniec, gdy już jest za późno, pojawiają się pytania czy tej piekielności dało się uniknąć. Mieszkałem tam od niedawna, po czasie dowiedziałem się, że u nieboszczyka często odbywały się różne popijawy i ogólnie wiele z nim było kłopotu. Czy nie miał rodziny, która mogłaby mu pomóc? Nie wiem. Czy administracja, pomoc społeczna czy ktokolwiek inny mógł zrobić coś więcej aby tragedii uniknąć? Również nie wiem. Tylko co by mieli zrobić? Umieścić go w jakimś ośrodku (czyli de facto eksmitować)? Płacić za niego prąd?

Jednak w tych wszystkich wydarzeniach jest jeden pozytywny aspekt, który sprawia, że serce rośnie – widzieć jak w ludziach rodzi się solidarność, pewna więź wspólnego nieszczęścia oraz bezinteresowna chęć pomocy innym, poparta czynami.

sąsiedzi

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (182)
zarchiwizowany

#59508

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność znana chyba wszystkim mieszkańcom blokowisk i osiedla, nasilająca się szczególnie w dni wolne - przez co jeszcze bardziej denerwująca.

To ci wszyscy debile wykładający na parapet głośniki i szczujący całą okolicę swoją kretyńską muzyką puszczaną na cały regulator.

Dzisiaj święto. W normalnie ruchliwej, głośnej od codziennego zgiełku okolicy panowała przyjemna cisza. Oczywiście do czasu aż ktoś nie postanowił podzielić się swoją muzyką z grubym bitem z innymi. I to chyba w tym najgłupsze: puszczanie nie dla siebie, mimo że chyba każdy ma w takich chwilach ochotę udusić "muzykofila".

osiedla

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (307)
zarchiwizowany

#59413

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak wygląda poszukiwanie pracowników była już niejedna historia. Wydawały mi się one czymś jak wybryk - ot, przypadek, że akurat tacy kandydaci się trafili. Wygląda jednak na to, że nic nie dzieje się przypadkowo...

Praca handlowca czy przedstawiciela handlowego, szczególnie w solidnej firmie, od zawsze cieszyła się dużym zainteresowaniem. Jeszcze jakieś 6-7 lat temu na jedno stanowisko potrafiło przychodzić nawet pięćset zgłoszeń - ilość po prostu nie do obrobienia. Rok czy dwa lata temu zgłoszeń przychodziło już poniżej setki, a dziś dowiaduję się, że w ostatniej rekrutacji zebrało się ledwo nad dwadzieścia sztuk CV.

Mało tego, po przeanalizowaniu aplikacji okazuje się, że w zasadzie nikt nie nadaje się do tej pracy - tj. nie spełnia postawionych w ogłoszeniu wymagań. I, co znamienne, nie ma zgłoszeń od osób młodych - tak jakby zupełnie wyginęli.

Sami potencjalni pracownicy zmienili też zwyczaje. Kiedyś nie do pomyślenia było, że ktoś umówiony na spotkanie po wstępnej selekcji nie stawił się - a jeśli się zdarzało to dawał o tym znać. Teraz średnia frekwencja z umówionych spotkań to około 50% - i oczywiście żadnej informacji, że jednak zmienił zdanie albo coś mu wyskoczyło.

Zresztą jeśli już przychodzą to znów - większość nie ma praktycznie żadnego pojęcia o firmie, do której aplikuje. Mało komu chce się pofatygować na stronę internetową by przyswoić jakieś podstawowe informacje o firmie.

Mogło by się wydawać, że to specyfika konkretnej firmy, że w ostatniej chwili naczytali się, że to, że tamto. Ale inne firmy z branży również mają podobną sytuację - naprawdę duże firmy, o wysokiej renomie borykają się z dokładnie tymi samymi problemami.

Jeszcze innym problemem, wynikającym ze specyfiki zawodu, są ludzie przechodzący z innych firm. Okazuje się, że handlowcy i przedstawiciele potrafią być tak zmanierowani, zaprogramowani, że żadnego pożytku z nich nie ma. Tu też oczywista wina pewnych korporacji, które zbierają młody, otwarty narybek, a wypuszczają dalej w świat ludzi, którzy sprzedają towar praktycznie po kosztach, jednocześnie czerpiąc z tego profity od swoich klientów.

Co się stało w przeciągu tych paru lat, że sytuacja tak bardzo się zmieniła? Przecież nie wszyscy wyjechali na Zachód. Wciąż bezrobocie, szczególnie wśród młodych ludzi, jest wysokie. Słyszy się głosy, że pracy nie ma. Ale, jak się okazuje, pracowników też brak. A może wielu brak chęci do pracy?

W tym ostatnim też coś jest. Znajomy potrzebował niedawno pomocy przy pracach przy domu - pomalowanie płotu, wywiezienie gruzu na taczkach i tego typu rzeczy. Podjechał pod lokalny sklep, gdzie zawsze znajdą się jacyś bezrobotni i "bez pieniędzy". Jakie odpowiedzi? "Panie, ja się nie mogę przemęczać, mam nadciśnienie" - mówi jeden, popijając słowa alkoholem. Chętny się w końcu znalazł, ale do końca marudził, że "Panie, za dychę na godzinę to cienko - nie bardzo się to opłaca" - za malowanie płotu, do tego dostał jedzenie i czteropak...

praca

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (223)
zarchiwizowany

#56423

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oto króciutka historia o rowerzyście w mieście.

Był sobie rowerzysta. Rower miał niczego sobie, ze sprawnym oświetleniem przednim i tylnym, a on sam miał na sobie kurtkę z odblaskowymi elementami. Nawet kask na głowie.

Wydawałoby się, że taki musi mieć już w głowie poukładane. Wrażenie jednak szybciutko prysnęło, gdy ten dzielny rowerzysta śmiało wjechał pod krótki odcinek B-2, nieźle mnie tym zaskakując, a następnie, jakby nigdy nic myk pod B-1. (Dla niewtajemniczonych: B-1: zakaz ruchu w obu kierunkach, B-2: zakaz wjazdu).

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (33)
zarchiwizowany

#48822

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dość powszechny jest typ kierowców tzw. "panów szos", którym inni kierowcy powinni ustępować z drogi, zrobić miejsce, a najlepiej w ogóle zniknąć, bo oni jadą. A jeżdżą szybko, bo zawsze im się spieszy.

O ile irytujące i niebezpieczne jest trzymanie się za kimś w odległości 1-2m czy mruganie światłami, tak w normalnych okolicznościach i jeśli jest taka możliwość (np. dwa pasy ruchu w jednym kierunku) szybko puszczam takiego niecierpliwca. Tym razem było inaczej, postanowiłem być piekielny.

Na Górnym Śląsku jest całkiem sporo dróg o dwóch pasach w jednym kierunku, co niewątpliwie bardzo ułatwia płynne poruszanie się. Szczególnie, że ciężarówek wszelkiego typu nigdy za wiele i nierzadko jedzie rząd kilku takich, w innych warunkach prawie nie do wyprzedzenia przy większym natężeniu ruchu.

Jadę do siedziby "mojej" firmy - zostało może z 1,5km. Prawym pasem jedzie TIR, więc wszyscy po kolei na lewy i wyprzedzają, a że teren zabudowany to ograniczenie do 70km/h, więc specjalnie szybko to nie idzie. (Muszę tu zaznaczyć, że w tej okolicy przynajmniej raz na parę dni stoi drogówka, więc nikt nadmiernie nie ryzykuje).

Jestem więc na tym lewym pasie. Przede mną może z 3-4 samochody powoli wyprzedzają TIRa. I wtedy nadjechał On. Od razu zaczął mi jechać "na kole", co rusz wychylając się jak najbardziej w lewo, co by mnie popędzić. Niewiele to dało, bo przecież tych przede mną nie przeskoczę. Nie wyszło z lewej, spróbował więc z prawej - zjechał na prawy pas, sprawdzając czy może nie zmieści się gdzieś przede mną, ale rząd aut był dość szczelny, a przed nim przecież TIR. Wrócił więc szybko na lewy pas i zaczął uporczywie migać długimi.

W tym momencie przede mną było już tylko jedno auto wyprzedzające TIRa. Zaraz potem zjechałbym w prawo i On mógłby pędzić z wiatrem dalej... Jednak to miganie przelało coś we mnie i włączył mi się tryb piekielności.

Auto przede mną już zjechało. Zostałem sam na sam z TIRem. Jak wspominałem obowiązuje tam ograniczenie do 70, więc postanowiłem bardzo rygorystycznie przestrzegać przepisów, efektem czego była równoległa jazda z ciężarówką. On musiał chyba wpaść w furię, bo migał, trąbił i już-już wjeżdżał mi do bagażnika. Postanowiłem go przed tym przestrzec, trochę przyhamowując. Myślę, że to był moment krytyczny.

Zostało mi wtedy niecałe 500m do skrętu w lewo na boczną drogę, kiedy kierowca TIRa postanowił się zlitować i zwolnił do 50. Jako że zaraz miałem skręcać nie zjechałem na wolny prawy, na który zaraz zresztą śmignął On. Dalej już wiedziałem co będzie.

Oczywiście wjechał z powrotem na lewy, już przede mną, i dalej po hamulcu. Raz, dwa, trzy. Może gdybym nie był na to przygotowany wjechałbym w niego, ale tak pozostało mu tylko zatrzymać się. (W tym momencie włączyłem awaryjne, co by nikt we mnie przypadkiem nie wjechał). Wyskoczył z auta, podbiegł do mojego i pewnie chciał mnie z niego wytargać albo w jakiś inny sposób wytarmosić. Niestety i to mu nie wyszło, jako że z z reguły jeżdżę z zamkniętymi zamkami drzwi (cóż, może jestem zbyt przezorny, ale nie chciałbym się rozstać z teczką).

Mógł już jedynie wygrażać mi rękami i słowami.
- Masz prze***ane, słyszysz!
Trzymając się w zadumie za brodę kiwałem tylko głową, obserwując Jego bezsilność.

Po kilku chwilach takich słownych utarczek z powietrzem, jako że nie zamierzałem z nim rozmawiać, w końcu zrozumiał, że nic więcej nie osiągnie. Pogroził jeszcze na koniec:
- Jadę za tobą! Uważaj!

Wsiadł do swojego samochodu, zjechał na pobocze i może faktycznie chciał za mną jechać. Ale 50m dalej zaczynał się pas do skrętu w lewo, na który zjechałem. Cóż, w tym momencie On pewnie przypomniał sobie, że jednak gdzieś tam się tak bardzo spieszy, więc z ostatniej groźby zrezygnował. I tyle go widziałem.

Cóż, pewnie do reszty zepsułem mu tym dzień. Ale jako piekielny nie żałuję.

drogi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (253)

1