Profil użytkownika
sixton ♂
Zamieszcza historie od: | 25 lutego 2013 - 20:48 |
Ostatnio: | 31 grudnia 2017 - 16:16 |
O sobie: |
Błazen. |
- Historii na głównej: 5 z 12
- Punktów za historie: 2965
- Komentarzy: 727
- Punktów za komentarze: 6311
zarchiwizowany
Skomentuj
(2)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Oto króciutka historia o rowerzyście w mieście.
Był sobie rowerzysta. Rower miał niczego sobie, ze sprawnym oświetleniem przednim i tylnym, a on sam miał na sobie kurtkę z odblaskowymi elementami. Nawet kask na głowie.
Wydawałoby się, że taki musi mieć już w głowie poukładane. Wrażenie jednak szybciutko prysnęło, gdy ten dzielny rowerzysta śmiało wjechał pod krótki odcinek B-2, nieźle mnie tym zaskakując, a następnie, jakby nigdy nic myk pod B-1. (Dla niewtajemniczonych: B-1: zakaz ruchu w obu kierunkach, B-2: zakaz wjazdu).
Był sobie rowerzysta. Rower miał niczego sobie, ze sprawnym oświetleniem przednim i tylnym, a on sam miał na sobie kurtkę z odblaskowymi elementami. Nawet kask na głowie.
Wydawałoby się, że taki musi mieć już w głowie poukładane. Wrażenie jednak szybciutko prysnęło, gdy ten dzielny rowerzysta śmiało wjechał pod krótki odcinek B-2, nieźle mnie tym zaskakując, a następnie, jakby nigdy nic myk pod B-1. (Dla niewtajemniczonych: B-1: zakaz ruchu w obu kierunkach, B-2: zakaz wjazdu).
Ocena:
-9
(33)
zarchiwizowany
Skomentuj
(14)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dość powszechny jest typ kierowców tzw. "panów szos", którym inni kierowcy powinni ustępować z drogi, zrobić miejsce, a najlepiej w ogóle zniknąć, bo oni jadą. A jeżdżą szybko, bo zawsze im się spieszy.
O ile irytujące i niebezpieczne jest trzymanie się za kimś w odległości 1-2m czy mruganie światłami, tak w normalnych okolicznościach i jeśli jest taka możliwość (np. dwa pasy ruchu w jednym kierunku) szybko puszczam takiego niecierpliwca. Tym razem było inaczej, postanowiłem być piekielny.
Na Górnym Śląsku jest całkiem sporo dróg o dwóch pasach w jednym kierunku, co niewątpliwie bardzo ułatwia płynne poruszanie się. Szczególnie, że ciężarówek wszelkiego typu nigdy za wiele i nierzadko jedzie rząd kilku takich, w innych warunkach prawie nie do wyprzedzenia przy większym natężeniu ruchu.
Jadę do siedziby "mojej" firmy - zostało może z 1,5km. Prawym pasem jedzie TIR, więc wszyscy po kolei na lewy i wyprzedzają, a że teren zabudowany to ograniczenie do 70km/h, więc specjalnie szybko to nie idzie. (Muszę tu zaznaczyć, że w tej okolicy przynajmniej raz na parę dni stoi drogówka, więc nikt nadmiernie nie ryzykuje).
Jestem więc na tym lewym pasie. Przede mną może z 3-4 samochody powoli wyprzedzają TIRa. I wtedy nadjechał On. Od razu zaczął mi jechać "na kole", co rusz wychylając się jak najbardziej w lewo, co by mnie popędzić. Niewiele to dało, bo przecież tych przede mną nie przeskoczę. Nie wyszło z lewej, spróbował więc z prawej - zjechał na prawy pas, sprawdzając czy może nie zmieści się gdzieś przede mną, ale rząd aut był dość szczelny, a przed nim przecież TIR. Wrócił więc szybko na lewy pas i zaczął uporczywie migać długimi.
W tym momencie przede mną było już tylko jedno auto wyprzedzające TIRa. Zaraz potem zjechałbym w prawo i On mógłby pędzić z wiatrem dalej... Jednak to miganie przelało coś we mnie i włączył mi się tryb piekielności.
Auto przede mną już zjechało. Zostałem sam na sam z TIRem. Jak wspominałem obowiązuje tam ograniczenie do 70, więc postanowiłem bardzo rygorystycznie przestrzegać przepisów, efektem czego była równoległa jazda z ciężarówką. On musiał chyba wpaść w furię, bo migał, trąbił i już-już wjeżdżał mi do bagażnika. Postanowiłem go przed tym przestrzec, trochę przyhamowując. Myślę, że to był moment krytyczny.
Zostało mi wtedy niecałe 500m do skrętu w lewo na boczną drogę, kiedy kierowca TIRa postanowił się zlitować i zwolnił do 50. Jako że zaraz miałem skręcać nie zjechałem na wolny prawy, na który zaraz zresztą śmignął On. Dalej już wiedziałem co będzie.
Oczywiście wjechał z powrotem na lewy, już przede mną, i dalej po hamulcu. Raz, dwa, trzy. Może gdybym nie był na to przygotowany wjechałbym w niego, ale tak pozostało mu tylko zatrzymać się. (W tym momencie włączyłem awaryjne, co by nikt we mnie przypadkiem nie wjechał). Wyskoczył z auta, podbiegł do mojego i pewnie chciał mnie z niego wytargać albo w jakiś inny sposób wytarmosić. Niestety i to mu nie wyszło, jako że z z reguły jeżdżę z zamkniętymi zamkami drzwi (cóż, może jestem zbyt przezorny, ale nie chciałbym się rozstać z teczką).
Mógł już jedynie wygrażać mi rękami i słowami.
- Masz prze***ane, słyszysz!
Trzymając się w zadumie za brodę kiwałem tylko głową, obserwując Jego bezsilność.
Po kilku chwilach takich słownych utarczek z powietrzem, jako że nie zamierzałem z nim rozmawiać, w końcu zrozumiał, że nic więcej nie osiągnie. Pogroził jeszcze na koniec:
- Jadę za tobą! Uważaj!
Wsiadł do swojego samochodu, zjechał na pobocze i może faktycznie chciał za mną jechać. Ale 50m dalej zaczynał się pas do skrętu w lewo, na który zjechałem. Cóż, w tym momencie On pewnie przypomniał sobie, że jednak gdzieś tam się tak bardzo spieszy, więc z ostatniej groźby zrezygnował. I tyle go widziałem.
Cóż, pewnie do reszty zepsułem mu tym dzień. Ale jako piekielny nie żałuję.
O ile irytujące i niebezpieczne jest trzymanie się za kimś w odległości 1-2m czy mruganie światłami, tak w normalnych okolicznościach i jeśli jest taka możliwość (np. dwa pasy ruchu w jednym kierunku) szybko puszczam takiego niecierpliwca. Tym razem było inaczej, postanowiłem być piekielny.
Na Górnym Śląsku jest całkiem sporo dróg o dwóch pasach w jednym kierunku, co niewątpliwie bardzo ułatwia płynne poruszanie się. Szczególnie, że ciężarówek wszelkiego typu nigdy za wiele i nierzadko jedzie rząd kilku takich, w innych warunkach prawie nie do wyprzedzenia przy większym natężeniu ruchu.
Jadę do siedziby "mojej" firmy - zostało może z 1,5km. Prawym pasem jedzie TIR, więc wszyscy po kolei na lewy i wyprzedzają, a że teren zabudowany to ograniczenie do 70km/h, więc specjalnie szybko to nie idzie. (Muszę tu zaznaczyć, że w tej okolicy przynajmniej raz na parę dni stoi drogówka, więc nikt nadmiernie nie ryzykuje).
Jestem więc na tym lewym pasie. Przede mną może z 3-4 samochody powoli wyprzedzają TIRa. I wtedy nadjechał On. Od razu zaczął mi jechać "na kole", co rusz wychylając się jak najbardziej w lewo, co by mnie popędzić. Niewiele to dało, bo przecież tych przede mną nie przeskoczę. Nie wyszło z lewej, spróbował więc z prawej - zjechał na prawy pas, sprawdzając czy może nie zmieści się gdzieś przede mną, ale rząd aut był dość szczelny, a przed nim przecież TIR. Wrócił więc szybko na lewy pas i zaczął uporczywie migać długimi.
W tym momencie przede mną było już tylko jedno auto wyprzedzające TIRa. Zaraz potem zjechałbym w prawo i On mógłby pędzić z wiatrem dalej... Jednak to miganie przelało coś we mnie i włączył mi się tryb piekielności.
Auto przede mną już zjechało. Zostałem sam na sam z TIRem. Jak wspominałem obowiązuje tam ograniczenie do 70, więc postanowiłem bardzo rygorystycznie przestrzegać przepisów, efektem czego była równoległa jazda z ciężarówką. On musiał chyba wpaść w furię, bo migał, trąbił i już-już wjeżdżał mi do bagażnika. Postanowiłem go przed tym przestrzec, trochę przyhamowując. Myślę, że to był moment krytyczny.
Zostało mi wtedy niecałe 500m do skrętu w lewo na boczną drogę, kiedy kierowca TIRa postanowił się zlitować i zwolnił do 50. Jako że zaraz miałem skręcać nie zjechałem na wolny prawy, na który zaraz zresztą śmignął On. Dalej już wiedziałem co będzie.
Oczywiście wjechał z powrotem na lewy, już przede mną, i dalej po hamulcu. Raz, dwa, trzy. Może gdybym nie był na to przygotowany wjechałbym w niego, ale tak pozostało mu tylko zatrzymać się. (W tym momencie włączyłem awaryjne, co by nikt we mnie przypadkiem nie wjechał). Wyskoczył z auta, podbiegł do mojego i pewnie chciał mnie z niego wytargać albo w jakiś inny sposób wytarmosić. Niestety i to mu nie wyszło, jako że z z reguły jeżdżę z zamkniętymi zamkami drzwi (cóż, może jestem zbyt przezorny, ale nie chciałbym się rozstać z teczką).
Mógł już jedynie wygrażać mi rękami i słowami.
- Masz prze***ane, słyszysz!
Trzymając się w zadumie za brodę kiwałem tylko głową, obserwując Jego bezsilność.
Po kilku chwilach takich słownych utarczek z powietrzem, jako że nie zamierzałem z nim rozmawiać, w końcu zrozumiał, że nic więcej nie osiągnie. Pogroził jeszcze na koniec:
- Jadę za tobą! Uważaj!
Wsiadł do swojego samochodu, zjechał na pobocze i może faktycznie chciał za mną jechać. Ale 50m dalej zaczynał się pas do skrętu w lewo, na który zjechałem. Cóż, w tym momencie On pewnie przypomniał sobie, że jednak gdzieś tam się tak bardzo spieszy, więc z ostatniej groźby zrezygnował. I tyle go widziałem.
Cóż, pewnie do reszty zepsułem mu tym dzień. Ale jako piekielny nie żałuję.
drogi
Ocena:
165
(253)
‹ pierwsza < 1 2
« poprzednia 1 2 następna »