Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szarri

Zamieszcza historie od: 16 grudnia 2010 - 23:29
Ostatnio: 4 listopada 2014 - 20:15
  • Historii na głównej: 9 z 14
  • Punktów za historie: 6466
  • Komentarzy: 438
  • Punktów za komentarze: 2005
 

#20492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawsze sądziłam, że opowieści o brudasach, śmierdzących i uciążliwych współlokatorach to jakieś bajki, jeśli nie wymyślone w całości, to przynajmniej mocno podkoloryzowane.
Błąd. Przedstawiam Państwu migawki z mojego życia. Proponuję tytuł "Ewolucja Wielkiej Stopy".

Impresja pierwsza: ja i Mój jedziemy do mieszkania z ogłoszenia o wynajmie. Drzwi otwiera Hagrid - wielki, zarośnięty, z masą kudłów i nieokrzesany, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Po pierwszych uprzejmościach można jednak dojść do wniosku, że jest miły i inteligentny - pierwsze wrażenie było zatem mylne. Egzotyczny typ urody, dziki i orientalny. Gitarzysta. Mieszkanie całkiem znośne, "nasz" pokój duży i słoneczny - bierzemy.

Impresja druga: po przeprowadzce chodzę po całym mieszkaniu i otwieram wszędzie okna, bo wciąż panuje zaduch. Ostatnie piętro, blisko nagrzanego dachu - to zrozumiałe. W toalecie znajduję dwa włosy łonowe. Wprowadza się nasza nowa współlokatorka. Wieczory spędzamy we czwórkę, robimy sobie nawzajem zakupy i docieramy się jakoś - sielanka. Hagrid opowiada nam o swoim uczuleniu na czosnek i żartuje, że jest wampirem. Znów znajduję włosy łonowe w toalecie. Hagrid często grywa na gitarze. Pod koniec września pyta, czy może pożyczyć proszek do prania, bo musi w końcu przeprać bieliznę.

Impresja trzecia: zaczyna się robić chłodniej, więc nieco rzadziej otwieramy okna. W mieszkaniu zaczyna trochę śmierdzieć. Odnoszę Hagridowi pożyczoną książkę, wchodząc do jego pokoju - jednocześnie odnoszę wrażenie, że coś tu szczypie w oczy. Hagrid wychodzi z domu tylko na uczelnię, nikt go nie odwiedza. Hagrid zachwyca się moimi gryzoniami i kupuje sobie chomika. Prosimy go o przyłożenie się do sprzątania strefy wspólnej: kuchni, łazienki, korytarza. Podłogę zamiata, gdyż nie wie, jak obsługiwać odkurzacz. Wydłuża godziny grania na gitarze.

Impresja czwarta: Grudzień. Gra na gitarze co dzień trwa do drugiej, czasem trzeciej w nocy. Hagrid chwali się, że nie wietrząc od miesiąca pokoju oszczędza na ogrzewaniu. Mówi również, że jako wampir jest nieśmiertelny i nie czuje zimna. Przy temperaturze -10oC wychodzi w samym t-shircie. Mówi także, że wampiry nie mogą się zbyt często moczyć. Na potwierdzenie swoich słów bierze kąpiel tylko w czwartki. Przed wyjazdem na ferie świąteczne prosi mnie o opiekę nad swoim chomikiem. Gdy, po jego wyjściu, zaglądam do klatki, chomik się nie rusza. Nie rusza się także po szturchnięciu. W klatce znajduje się sucha piętka chleba i trochę trocin. Piszę najbardziej niecenzuralnego SMSa w moim życiu. W końcu chomik wstaje jednak i przysysa się do podanego mu poidełka.

Impresja piąta: chomik zostaje u mnie, Hagrid po powrocie nawet nie zagląda, by zapytać, co u niego. Porzucona kruszyna dostaje nowe imię - i tak bym jej nie oddała. Cotygodniowa kąpiel zostaje uznana za zbyteczny luksus i zostaje zarzucona. Uczelnia prawdopodobnie również. Podczas rzadkich wyjść Hagrida wraz ze współlokatorką wchodzimy do jego pokoju, by choć na chwilę otworzyć okno - wstrzymujemy wówczas oddechy. Na ścianach pojawia się grzyb.

Impresja szósta: po jedynym sprzątaniu strefy wspólnej Hagrid przestaje z niej korzystać - nie wchodzi do kuchni ani do łazienki, przez korytarz przemyka chyłkiem. Nie korzysta - nie musi sprzątać. Z jego pokoju zaczyna dochodzić smród gnijących resztek, mieszający się z odorem niemytego człowieka i stęchlizny. Ja i współlokatorka spalamy dziesiątki kadzidełek, okadzając całe mieszkanie, aby dało się w nim wytrzymać. W naszych pokojach zimno, okna otwarte - lepszy mróz niż śmierć przez uduszenie. Mijają tygodnie, gdy nie możemy nawet zaprosić gości - umarlibyśmy ze wstydu.

Impresja siódma: po kilku miesiącach wegetacji do Hagrida przyjeżdżają w odwiedziny rodzice. Przed ich wizytą wychodzi na chwilę ze swej dziupli - łącznie wynosi sześć pękających w szwach, olbrzymich worów na śmieci, otwiera na oścież drzwi do swego pokoju. W całym mieszkaniu unosi się odór, przez który przenosimy się na balkon. Nie mówimy sobie nawet "cześć". Zaczynamy szukać innego lokum. Wpadam w paranoję, dostaję receptę na antydepresanty i leki uspokajające.

Impresja ósma: wyprowadzamy się kilka miesięcy przed końcem umowy. Zamiast słonecznego pokoju mamy teraz maleńką, ciemną kawalerkę w kamienicy, ale mieszkamy SAMI. Widmo rozprawy sądowej za zerwanie umowy i kilkutysięcznego długu jest cukierkiem w porównaniu do wizji pozostania tam choćby dzień dłużej. Chomik jedzie z nami. Współlokatorka wyprowadza się tego samego dnia. Po kilku tygodniach przyzwyczajam się do świeżego powietrza i odzyskuję chęć do życia.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (733)

#14183

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słowem wstępu: moja kotka wychodzi na dwór, bo na naszym bloku kończy się miasto i Borys chodzi się bratać z kotkami z sąsiedniego "gospodarstwa". Wylegują się razem na słońcu, wysterylizowana jest, obróżkę z dzwonkiem dostała, okolica spokojna - niech ma. Mieszkamy na parterze, ale okna wysoko, a balkon murowany, więc po kota trzeba wychodzić, ewentualnie wraca klatką schodową. Okoliczne dzieci kotkę kochają, kotka lubi dziecięce głaski, jest fajnie.

Dziś okazało się jednak, że kot opanował sztukę swobodnej lewitacji. Sąsiad oskarżył oficjalnie mojego kotka o wchodzenie mu do domu i brudzenie łapkami ścian. Zdarza się, do mojej babci też przychodził na głaski kot sąsiadki. Ale babcia i sąsiadka są połączone balkonami, a mnie i sąsiada dzielą trzy piętra! Otóż malutka Borys, która nie potrafi wskoczyć na parapet o wysokości może dwóch metrów, potrafi wspiąć się po rynnie na czwarte piętro i włamać się weluksem do mieszkania sąsiada, aby zostawiać ślady łapek na ścianie. Na pewno umyślnie! Koty to mordercy i złoczyńcy przecież. Kot został rozpoznany i wskazany palcem, bo kiedyś, nocą, sąsiadowi ukazał się w oknie jej biały łebek... Tajemnicze.
Koncepcja sąsiada jest taka, że skoro nasz kot brudzi mu ściany, co więcej - robi to naumyślnie, to my ODMALUJEMY MU MIESZKANIE.
Siedzę i się zastanawiam. Kuny czy ki diabeł? Nie wiem tylko - czy kuny mogą mieć białe pyszczki? Zastanawiam się bowiem, czy wysłać sąsiada do okulisty, czy od razu do psychiatry...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 526 (654)
zarchiwizowany

#14198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed Państwem kolejna historia, w której trudno orzec, kto był tym najbardziej piekielnym... Działo się to kilka lat temu. Historia mogłaby być dłuższa, ale aby ją skrócić: skończyłam z kociakiem w ramionach. Zaniosłam "bydlę" do domu (kocię mogło mieć najwyżej trzy miesiące), nakarmiłam, napoiłam - pobawiło się, poszło spać. Niestety, zakatarzony był okrutnie, prychał, kichał... Decyzja mogła być jedna - idziemy do weterynarza. "Mój" wet wyjechał akurat na weekend (było piątkowe popołudnie), więc odwiedziliśmy innego, o dość szemranej opinii, ale, na bogów, leki na kichanie jest w stanie podać chyba każdy?
Weterynarz rzucił okiem na kocie glutki i orzekł: "koci katar. Uśpić, nie ma co leczyć". (Koci katar jest poważną, wirusową chorobą, dość trudną do wyleczenia i często śmiertelną, zwłaszcza dla kociąt).

Wówczas zrobiłam coś, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej i nigdy później. Rzucił to tak lekkim tonem, że... wpadłam w histerię. Taką z prawdziwego zdarzenia: z duszeniem się, wrzaskami, machaniem kończynami i innymi atrakcjami. Ja samej akcji nie pamiętam, podobno darłam się, że nie dam zamordować niewinnego koteczka, że jeszcze się nie nażył, że weterynarz jest imbecylem, faszystą, a jego matka... Mama, która ze mną poszła, wyprowadziła mnie na zewnątrz, potem zawinęła kotka pod pachę i zawlokła mnie do domu, po drodze zachodząc do sklepu po wszystkie kocie akcesoria, żebym mogła zabarykadować się z całym majdanem w pokoju, tworząc w pełni wyposażoną izolatkę.

W poniedziałek mój kochany weterynarz bez pudła zdiagnozował normalne, bakteryjne zapalenie górnych dróg oddechowych, które przeszło po trzech zastrzykach. Przeziębiony był, znaczy się. Nie mogę powiedzieć, że kotek był potem w pełni zdrowy, gdyż dodatkowa infekcja ucha przyprawiła go o problemy z błędnikiem, przez co częściej niż wskazuje statystyka wpadał na ściany i spadał z kanapy... Nie zmienia to faktu, że gdyby nie mój histeryczny atak, zostałby uśpiony kot z przeziębieniem.

Podobno gabinet jeszcze funkcjonuje. Ciekawe, kto tam chodzi - przypadków obrazujących niekompetencję tego weterynarza było co niemiara.

świdnicki weterynarz krzysztof sz.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (234)

#9773

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyploszka opowiedziała historię o bułkach w supermarkecie. Ja mam podobną, ale dotyczącą nieco innego przybytku - choć równie wesolutką.
Pewnej pięknej wiosny dekadę temu, gdy byłam w piątej klasie szkoły podstawowej, wybraliśmy się na wycieczkę klasową do grodu Kraka. Po obleceniu Rynku i innych atrakcji poszliśmy na obiad do baru mlecznego - wiadomo, tanio i chcieli wpuścić hordę dzieciaków. Klimacik stołówkowy, ceratka, aromat bigosu...
Usadowiliśmy się (banda trzydziestu głodnych jedenastolatków, to wiek, kiedy osoba o posturze dziecka je jak drwal), rozmowy przyciszone - wszyscy patrzą w stronę otwartych drzwi do kuchni, gdzie krzątają się miłe panie w czepkach. Nie wiem, czy to standardowa procedura w mlecznych barach, ale talerze podawano nam do stołów - toteż każdy wyczekuje, aż żarcie wjedzie na stół.
Tu zaczyna się właściwa akcja.

Dwie panie baromleczanki (kelnerki? kucharki?), zgrabnie startują, niosąc po cztery talerze na raz, nikt nie dostał jeszcze swojego, trzydzieści wygłodniałych gąb zwróconych w kierunku kuchni, nagle zwolnienie akcji, jeden z talerzy przechyla się, zbyt wolny refleks pani baromleczanki i trzy inne talerze utrudniają sprawną akcję...
PLASK.
Schaboszczak ląduje na podłodze, oddechy trzydziestu gąb zostają wstrzymane... po czym pani radośnie odstawia pozostałe talerze, schyla się, potrząsa kotletem, układa go na talerzu... i podaje naszemu koledze z klasy.

Oczywiście została natychmiast zakrzyczana, zarówno przez kolegę, jak i całą, solidarną resztę, po czym kotlecik został wymieniony. Ciekawe, kto dostał tamtego. Od jakiegoś czasu mieszkam w Krakowie, ale do barów mlecznych nie chodzę - nie pamiętam dokładnie, którego powinnam unikać, więc na wszelki wypadek nie jadam w żadnym. Piekielne panie baromleczanki mogą czaić się wszędzie.

bar mleczny w Krakowie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 415 (535)