Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

theQ

Zamieszcza historie od: 22 maja 2014 - 21:37
Ostatnio: 10 maja 2015 - 19:27
  • Historii na głównej: 7 z 10
  • Punktów za historie: 5185
  • Komentarzy: 65
  • Punktów za komentarze: 894
 
zarchiwizowany

#65265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj o seksie i małych dzieciach. Miejsce i czas akcji: lata '90, małe miasteczko.

W kwestii wstępu: mieszkałam na osiedlu domków jednorodzinnych, gdzie praktycznie wszyscy się znali, a dzieciaki puszczano "samopas", aby korzystały z takich dobrodziejstw okolicy jak plac zabaw czy drogi na tyle bezpieczne, aby podstawówkowicze mogli rozbijać się po nich komunijnymi góralami. Dodam też, że okolica spokojna, niepatologiczna, nie pamiętam ani jednego przypadku bójek wśród rówieśników czy przeklinania (oczywiście, chodzi o okres, w którym dzieją się historie, czyli miałam od 6 do 12 lat).

W tym czasie większość rodziców wychodziła z założenia, że o "tych sprawach" dzieciom się nie mówi, mieliśmy więc o sprawach związanych z seksem i okolicami pojęcie zerowe lub mętne. Oczywiście do czasu.

Historia pierwsza:

Ślepy zaułek na osiedlu, zaraz przy moim domu, znane "bezpieczne" miejsce zabaw dzieciarni w Power Rangers. Większe zbiegowisko dzieciaków w różnym wieku, przewodzone przez "dużą", chyba trzynastoletnią dziewczynę. Dziewczyna przyprowadza siostrę, na oko pięcioletnią i... każe jej tańczyć z opuszczoną bielizną. Młodsze dzieci albo patrzą z ciekawością, albo odjeżdżają, starsze - te, które rozumieją, co się właściwie dzieje - śmieją się z małej dziewczynki, która widocznie nie do końca wie, z czego, ale cieszy się, że tyle osób ogląda jej "taniec".

Za pięciolatką oczywiście to ciągnęło się jeszcze przez lata - praktycznie wszyscy "widzowie" chodzili do tej samej szkoły. O ile wiem, sprawa nigdy nie dotarła do dorosłych.

Historia druga:

Kolega, lat ok. siedmiu, znalazł "gdzieś" wielkie znalezisko - gazetkę pornograficzną. Znalezisko zainteresowało osiedlową brać (przypominam, wiek 5-10 lat) i przez dłuższy czas "świerszczyk" był przeglądany przez dzieciarnię, która z zapałem podchodziła do kontemplacji tak niecodziennych zjawisk jak facet z kolczykiem w penisie w kształcie dzwonka czy gołe panie prezentujące swe wdzięki. Dział ogłoszeń, gdzie Janusz lat 45 poszukiwał "chętnej nieogolonej z okolicy Warszawy" dla większości z nas był pierwszą stycznością z ludzką seksualnością.

Historia trzecia:

Kościół. Tu chwila wyjaśnienia: otóż ta świątynia organizowała w niedzielę o konkretnej godzinie mszę dla dzieci. Z uwagi na to, że nie każdy rodzic na mszy pilnował swojej pociechy, często osobniki wyjątkowo znudzone przebiegiem mszy (między innymi ja) wychodziły na zewnątrz, aby w dwójkę-trójkę "dezerterów" grać w klasy czy coś podobnego.
Tego dnia byłam jedynym "dezerterem", chodziłam więc sobie koło drzwi, próbując zabić czas. Po kilkunastu minutach podszedł do mnie typowy przykościelny żebrak i... zaczął namawiać, abym gdzieś z nim poszła, to "da mi na cukierki".
Teraz to brzmi może naprawdę głupio i naiwnie, ale będąc sześciolatką nauczoną, że praktycznie każdy dorosły, którego spotkam, jest godny zaufania i powinnam go słuchać, potraktowałam propozycję wyjątkowo poważnie. Całe szczęście, że żebraczek szybko został przepędzony przez starszą panią, bo nie wiadomo, jak by to się skończyło.

Kiedyś na Piekielnych była historia, w której autor oburzał się, że w jakimś innym kraju w szkole na zajęciach informują dwunastolatków, czym jest wibrator. Mnie dziwi, że istnieje ktoś, kto uważa, że teraz, gdy do znalezienia dowolnego rodzaju i ilości porno potrzeba jedynie chwili w internecie, dzieci nigdy na taką informację nie trafią. Piekielne jest całkowite ignorowanie faktu, że jeśli dziecko nie zostanie "uświadomione" w odpowiedni sposób, na pewno uświadamianiem zajmą się inni.
Tylko to może się źle skończyć.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (399)
zarchiwizowany

#63653

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak pisałam w poprzedniej historii, recenzuję książki i komiksy na blogu. Są to wyłącznie książki i komiksy bardzo złe, taki papierowy odpowiednik filmu The Room czy chociażby bardziej znanego Rekinada. W poprzedniej historii pisałam o reakcji na recenzję jednej z autorek. Dla tych, którym się nie chce szukać tamtej historii, pozwolę sobie zacytować kawałek:

" Autorka, o dziwo, dość znana, wydawana w "porządnym" wydawnictwie. Książki - złe bardzo, z gatunku harlekinów najgorszego sortu, ukrytych pod szyldem "literatury kobiecej". Reakcja na recenzje:

- post na jej własnym blogu, z którego dowiedziałam się, że napisałam recenzję, aby się "promować na jej blogu", a poza tym wszystko piszę z zazdrości
- rola drugoplanowa w jej następnej książce. Postać, mającą PRZYPADKIEM na imię tak samo jak ja (nie mam popularnego imienia, jakby coś) jest wiedzioną zazdrością dziewczynką, która pisze "złe" komentarze pod wierszami swojej niepełnosprawnej koleżanki. Niepełnosprawna dziewczynka płacze, ponieważ dostała złe komentarze, "zła hejterka od recenzji" jest zachwycona, bo to takie "cool". Nawet uznałabym, że to jednak jest przypadek, gdyby nie fakt, że "ta zła" posługuje się... moją własną wypowiedzią, którą zamieściłam na jednym forum (odnośnie tej właśnie recenzji), jedynie malowniczo przekręconą...
- w kolejnej książce tej pani jest opowieść o złej, zawistnej dziewczynie, która nie umiała pisać, więc została krytykiem literackim :)"

Historia drugoplanowej bohaterki "hejterki" (wzorowanej na mnie, a też prawdopodobnie na kilku innych osobach, które wyraziły niedostatecznie lizodupczą opinię o książce) ma swoją kontynuację w innej książce tej pani.

Dziełko opowiada o dziesięcioletniej Ani, sierocie, która przybyła na Jabłoniowe Wzgórze adoptowana... eee... plagiat allert! Dobra, nieważne.

W każdym razie, Ania, która przypadkiem wygląda zupełnie jak autorka, ma swoje nemezis, swojego Moriarty'ego w postaci złej hejterki o moim imieniu. Dowiadujemy się, że zła hejterka doprowadziła jedną dziewczynę do samobójstwa złymi komentarzami pod jej artykułami na blogasku (pomyślcie o tym, zanim zminusujecie komuś historię, możecie mieć czyjąś śmierć na sumieniu!) Poza tym jest wredną, grubą lesbiją, której nikt nie lubi i nikt nie może znieść. Na końcu książki podpala Ani dom, ponieważ jest wredna (i gruba, i lesbijka) oraz zyskuje przydomek "musztardówa", ponieważ, jak czytamy, "zalewa ją żółć zazdrości".

Książka zawiera inne smaczki, chociażby to, że pomimo tego, że akcja dzieje się +/- 15 lat w przyszłości mogłaby się dziać w Roku Pańskim 2010 czy złego hakiera/cyberterrorystę, który jest podobno tak znany, że jego facjata była pokazywana we wszystkich wiadomościach (jeśli zastanawiacie się, co takiego zrobił, odpowiadam, że w sumie do końca nie wiadomo, ja obstawiam, że zmienił stronę główną Onetu na fotę poseł Pawłowicz topless). Znajoma mówi, że sądząc po wyglądzie, backstory i zawodzie wykonywanym, ten bohater był mocno wzorowany na villainie z ostatniego Bonda, mamy więc do czynienia dość fascynującą kombinacją zżynek.

A ja mam tylko pytanie - czy to naprawdę wizja świata autorki? Czy naprawdę wierzy, że każdy, kto uważa, że jej książki do pereł literatury nie należą, to tępe, maksymalnie zawistne osoby, obowiązkowo brzydkie i samotne? I czy wierzy, że taka "zemsta" na stronach powieści może wywołać inną reakcję, niż czystą bekę z czytania tych głupot?

PS Nie jestem lesbijką
PS 2 Nie jestem gruba
PS 3 W sumie raz podpaliłam obrus koleżanki, ale niechcący i zapłaciłam, więc nie wiem, czy się liczy

bardzo śmieszna książka

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (458)
zarchiwizowany

#60971

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja historia o recenzjach wywołała całkiem miłą dyskusję, dodam więc drugą część, z rozwinięciem uzasadnienia, czemu według Obrażonych Autorów Książek, a także ich niezwykle obiektywnych znajomych jestem pyłem marnym i niegodnam patrzeć na ich "opusy magnumy".

Zainteresowanych pierwszą częścią historii zapraszam tutaj: http://piekielni.pl/60700. Reszcie przypomnę tylko, że prowadzę hobbystycznie blog z recenzjami NAPRAWDĘ złych książek i komiksów, z wyszczególnieniem kiepskiej erotyki i fantastyki. Zazwyczaj biorę się za dzieła, khem, "niszowe" (czyli takie wychodzące zazwyczaj w minimalnym nakładzie). Ta niszowość sprawia raz, że jestem Naczelnym Hipsterem Internetu, dwa, autorzy dzieł często wyczuwają pojawienie się Bluźnierstwa przeciwko ich Dziełom i przybywają sensownie dyskutować o literaturze.

Haha, nie. Zazwyczaj przychodzą trochę porzucać gówienkiem w wiatrak. Oto garść argumentów, z którymi spotykam się co najmniej dwa razy tygodniowo:

1. Argument najpowszechniejszy: hejtujesz z zazdrości. W końcu kto by nie chciał zasłynąć jako autor wydanego w pokątnym wydawnictwie dzieła traktującego głównie o męsko-męskich igraszkach analnych albo zyskać wieczną sławę za sprawą cytatu o złowróżbnym członku wyskakującym z gaci.

2. Czemu udajesz faceta/kobietę/obojnaka! Skoro to robisz, to oznacza, że to, co napiszesz, nie ma żadnej wartości!!! - Na blogu nie podaję swojej płci, piszę raz w rodzaju męskim, raz w żeńskim (nijakim jeszcze się nie zdarzyło). Z jakiegoś powodu pomimo tego, że jest to otwarcie napisane w trzech miejscach na blogu Obrońcy Uciśnionych nigdy nie rozumieją konwencji i posługując się logiką "recenzent nie pisze jakiej jest płci = recenzje są złe = ziemniak" próbują udowodnić swoją rację.

3. "Skoro masz czas, aby zajmować się czymś takim, to pewnie nie masz życia, przyjaciół, twój kot cię nie lubi itp." - napisała osoba, która przeznaczała swój czas na rysowanie komiksu, w którym Severus Snape gwałci Harry'ego Pottera (sorka za psucie dzieciństwa).

4. "Sama narysuj lepiej!" - nie narysuję, bo nie jestem rysowniczką. Przy recenzjach komiksów posiłkuje się w sprawach techniczno-rysunkowych zdaniem znajomej, która akurat JEST rysowniczką komiksową. Co od samego początku do końca jest ignorowane.

5. "Narzekasz, a sama nic nie wydawałaś!" - Raz, wydałam. Dwa, wydam jeszcze więcej, bo akurat nad czymś pracuję. Trzy - Obrońcy nie prowadzą blogów o książkach, więc jak śmią krytykować blog o książkach, samemu takiego nie prowadząc? Cztery - czemu muszę akurat mieć ambicję wydawania czegokolwiek? A jeśli wolę zostać zawodową tancerką samby i wygrać Eurowizję, to co?

6. "Autorce może być przykro!" - To zazwyczaj pada w komplecie z przeróżnymi inwektywami lecącymi w moją stronę. Oczywiście, mi nie może być przykro. Znaczy nie, żeby jakoś bardzo było.

7. "Hejtujesz z jakichś enigmatycznych powodów osobistych, wobec których nienawidzisz autorki X/Wydawnictwa Y". Nie znam (ani osobiście, ani internetowo) żadnego autora recenzowanych przeze mnie książek. Z wydawnictwami zazwyczaj stykałam się już wcześniej i o ile rzeczywiście zdarzyło się, że jakieś mi odrzuciło np. opowiadanie do antologii, to... nie było to żadne z tych, których twory recenzuje. Z jakiegoś powodu jednak ciągle jakiś Obrońca pisze, że mszczę się, ponieważ mi czegoś nie przyjęli. Do tej pory nie mam pojęcia, czy ktoś po prostu to zmyślił, czy chodzi o jedno wysyłane bite kilka lat temu opowiadanko, które mi pewne wydawnictwo przyjęło, ale nie wywiązało się z umowy i nie wydawało.

8.
- Ta recenzja komiksu nie ma w sobie ani trochę obiektywizmu!!!
- Ale zobacz, tu jest strona z komiksu, pozaznaczałam błędy anatomiczne na czerwono...
- ALE TA RECENZJA NIE MA W SOBIE ANI TROCHĘ OBIEKTYWIZMU!

I tak dalej, od roku, dwa razy w tygodniu. Dodajmy do tego grupę zapaleńców, którzy powzięli sobie za punkt honoru odkryć moją "prawdziwą tożsamość" i... robi się niepokojąco. Dla pewności zablokowałam dostęp do prywatnego fejsbuka.

Pogróżki na fanpage'u bloga są dość śmieszne, ale mam dziwne wrażenie, że gdybym podała jakiekolwiek prywatne dane, nie miałabym życia do samego końca świata.

blogi

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (317)

1