Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Selenhe

Zamieszcza historie od: 1 kwietnia 2013 - 21:16
Ostatnio: 30 marca 2017 - 17:26
  • Historii na głównej: 2 z 6
  • Punktów za historie: 1099
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 173
 

#71563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/71539, przypomniał mi się mój piekielny zakup.

Lubię kebab. W kubeczku, bez surówek, z sosem. Samo mięsko i frytki. Mam swoje ulubione punkty, które odwiedzam i w których ów „kubełek kebabowy Selenhe” mały kosztuje 5 zeta, duży 10. Przy czym naprawdę w obu przypadkach są to spore porcje, a mięsko i kebab sięgają góry kubka.

Tego wieczoru podkusiło mnie i weszłam do baru, który miałam niedaleko miejsca zamieszkania. Przyciągnął mnie napis: Kebab w kubku – 6 zł.
Ślinka mi pociekła na myśl o kubku pełnym mięska i frytek, polanych sosem.
Składanie zamówienia wyglądało mniej więcej tak:

- Poproszę kebab w kubku.
- To będzie 6 zł. Kebab, frytki i surówki.
- Bez surówek proszę.
- To jak pani nie chce surówek, to może ja pani dorzucę porcję mięsa?

A jak chcesz kobieto to dorzucaj. Nieraz się zdarzało, że w ulubionych barach dorzucali zamiast surówki nieco więcej mięska czy frytek, za tą samą cenę.
Kobieta za ladą podeszła do kasy i zaczęła nabijać rachunek:
- Kebab w kubku – 6 zł, porcja mięsa – 2,50, kubek – 0,80.
Się zdziwiłam...

Jak długo zdarza mi się dożywiać w barach, tak długo nikt jeszcze nie policzył mi dodatkowo za kubek czy talerz, czy sztućce. Zwykle wliczone już to jest w cenę jedzonka. Przypominam, że nie mówimy tu o opakowaniu na wynos (które bywa płatne), ale o czymś, co nazywa się: kebab w kubku za 6 zł.

Nie wiem co mnie przymuliło, że zapłaciłam żądane 9,30. Może był to głód. A może kątem oka dostrzegłam wielkość kubka, łudząco podobną do tej, które zwykle nazywa się dużymi. Dostałam swój kubek. Szczelnie zapakowany. Dobra, nie było czasu czekać dłużej – bo sporo zmitrężyłam go w barze, oczekując na ów kubek – rozpakuję po drodze. Chyba dobrze, że wyszłam i otworzyłam moje żarełko dopiero w domu. Moim oczom ukazało się kilka kawałeczków mięska i kilka frytek! Nawet nie sięgających połowy kubka! Maźnięte odrobiną sosu.
Nie umywało się to nawet do małej porcji, którą można kupić gdzie indziej, o połowę taniej. Jakby kobieta nie doliczyła i dorzuciła porcji mięsa, to pewnie szukałabym porcji mięsa: kebab w kubku – na dnie kubka.

Oczywiście do owego punktu więcej nie zajrzę. Nawet gdybym padała z głodu w drodze do domu.

pysznegramy gastronomia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (267)

#70901

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że najwyższa pora znaleźć sobie partnera na resztę wspólnego życia. Dzieciaki odchowane, przeszłość pozostawiona daleko za sobą, a i same dzieciaki (w zasadzie to już młodzież) namawiają do poznania kogoś.
No to zapisałam się na portale randkowe... i zaczęłam poznawać nowych ludzi. Znaczy się tych, należących do gatunku zwanego mężczyznami.
Nawet zaproszenie na randkę dostałam... Brzmiało mniej więcej tak:

"bede wracał po 22 przeż (miasto) jak coś podejdx pod wejście na (miejsce w mieście - dosyć ciemne, opustoszałe o tej porze) zatrzymam sie na kilka minut może 22.15 juz bede zrobisz sobie spacer."

Wcześniejsza propozycja tego pana brzmiała:

"bede przejazdem na kilka minut pod marketem (nazwa marketu), podejdz"

Teraz tak zaprasza się kobiety na spotkanie? Coś mnie ominęło? Czy może jestem jakaś zacofana?

randki internet

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 546 (566)
zarchiwizowany

#52906

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wieczór. Stoimy sobie w przedpokoju i gadamy. Ja, córa, jej kolega. Magiczny pies udaje, że śpi snem sprawiedliwego.
Stukanie do drzwi. Sąsiadka. Każe, tak każe, a nie prosi, aby zejść z nią na dół. Spoko, może kobieta coś tam odkryła, sama się boi, przejdę się z nią.
Jak zwykle mokro pod jedną ze ścian. Patrzę się na plamę i na nią.
- To pani pies zrobił – rzuca oskarżycielsko.
Hm... jeszcze próbuję kobiecie wyjaśnić, że magiczny siedzi w domu przez całe popołudnie, a jak wracałam po południu, to czysto było.
Nie ma tak łatwo. Magiczny narobił i już. Na świeżo wyremontowaną klatkę. ( Historia z remontem i żądaniem sąsiada, aby mu zapłacić za to, że to załatwił, to temat na zupełnie inną historię).
Chyba mam zły dzień, bo nawet już nie chce mi się z sąsiadką gadać i zamierzam oddalić się w stronę mieszkania.
- A ta butelka to co? – padają kolejne słowa.
Patrzę spokojnie na butelkę po piwie, stojącą na jednej ze skrzyń z korkami, która z kolei wisi na ścianie, dość wysoko nad ziemią.
Na końcu języka mam odpowiedź, że „butelka sobie stoi”, ale milczę. Zerkam na sąsiadkę i po jej minie widzę, że zaraz padnie kolejne, jakże magiczne odkrycie. Już w duchu zastanawiam się czy mój pies ma jakieś niewidzialne skrzydła, umożliwiające mu wznoszenie się i posiada umiejętność stawiania butelek na wysokości.
- Kto to tu postawił? – no tak, zapomniałam, że na drzwiach mojego mieszkania pisze:
Selenhe – usługi jasnowidzenia. – To na pewno... – zaczyna sąsiadka, a ja naprawdę już oczami wyobraźni widzę magicznego psa, jak wzbija się w powietrze i obejmując kurczowo łapami pustą butelkę, ląduje na skrzyni. – to na pewno kolega pani córki. Przed chwilą przecież do was przyszedł. – ktoś tu ma widać dobry punkt obserwacyjny.
No cóż... tego się nie spodziewałam, szczerze mówiąc. Tego nagłego przebłysku inteligencji, że jednak magiczny nie umiałby tego zrobić. Za to człowiek, jak najbardziej. I nie ma tu znaczenia, że ów kolega nie pije, a już na pewno nie w tej klatce, odprowadzając córę. Powstrzymałam wybuch śmiechu. Z zupełnie poważną miną, sugerującą, że naprawdę przejęłam się losem nieszczęsnej butelki ( zapewne pozostawionej przez któregoś z pijaków, chlejących w klatce – wszak ostatnio po nich wynosiłam stamtąd puszki i te małe buteleczki po wódce), oznajmiłam, że porozmawiam z kolegą córki.
Cóż... życie.

Magiczny pies i sąsiedzi.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (27)
zarchiwizowany

#52908

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
.
Z klatki prowadzącej na piętro do mieszkań lokatorów, już dawno urządzono sobie miejsce spotkań pijaków, wolną chatę dla spragnionej seksu młodzieży, toaletę dla tych, którzy takiego wynalazku w domu nie posiadają. Interwencje nie pomagały, Straż Miejska też nie wykazywała chęci pomocy, Policja tym bardziej, Administracja miała to gdzieś, tłumacząc się brakiem pieniędzy.
Jednak stał się cud i pewnego dnia na klatce pojawili się panowie robotnicy i zabrali się za robotę. Najwidoczniej jednak Administracja się zlitowała.
Co prawda nie do końca widzę sens w remontowaniu czegoś, co stoi otwarte i każdy tam wchodzi, robi co chce i idzie dalej, ale może ja się nie znam. Może to miało na celu uprzyjemnienie otoczenia tym wszystkim osobnikom, którzy na tej klatce załatwiali swoje pilne potrzeby.
No nic. Remont skończony, klatka pięknie odnowiona, więc jeśli o nią zadbamy, to będziemy mieć ładnie. Spoko, nie mam nic przeciwko. Przyjemniej się mieszka w ładnym otoczeniu.
Tak więc w ramach tego dbania o czystość i porządek, pewnego dnia wzięłam się za mycie klatki. Byłam już prawie w połowie schodów prowadzących z góry na dół, kiedy nadszedł sąsiad.
- A wie pani, że myć to trzeba od góry do dołu?
Popatrzyłam na niego, na to co umyłam i w mojej głowie zakołatało się jedno – Ki diabeł? Część od góry umyta, właśnie kieruję się w dół. Hm... może sąsiadowi się kierunki pomyliły?
- Za ten remont to wypadałoby zapłacić.
I tu się lekko zdziwiłam. Płacimy czynsz, to nie administracja załatwiała firmę wykonującą ów remont? Sąsiad wynajął prywatnie kogoś i dopiero teraz o tym informuje?
- Zapłacić?
- A kto za tym chodził! Kto to załatwiał! Należy mi się! – podnosi głos.
- Yyyy – nie ukrywam, że zatkało mnie.
Musiałam wyglądać dość głupio, gapiąc się z niedowierzaniem na sąsiada i przetrawiając w umyśle, czy aby na pewno dobrze go zrozumiałam.
- Pan sobie chyba żartuje – próbuję to jeszcze obrócić w luźną rozmowę, w której ktoś ma specyficzne poczucie humoru.
- Nie – padła twarda odpowiedź. I sąsiad mówi to z miną poważną, jakby właśnie obwieszczał, nadejście globalnego kataklizmu, czy innego końca świata.
W dalszej części jego monologu padają stwierdzenia, że on to wychodził, on załatwił, on pisał pisma, podania, nachodził administrację, gnębił urząd miejski. Cały remont jest wyłącznie jego zasługą. Dobrze, że nie przypisał sobie zasług w malowaniu i pracach remontowych. – To poskładać się z resztą sąsiadów, przynajmniej się napiję – pada końcowe stwierdzenie.
WTF?
Nie, nie poskładaliśmy się i nie poinformowałam reszty sąsiadów o tej propozycji. Uznałam to za wpływ nadmiernego upału na głowę sąsiada.

Sąsiedzi. Tym razem bez magicznego psa.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (232)
zarchiwizowany

#48971

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mojej bestyjce, jak mniejszy był i jeszcze nie umiał do końca panować nad swoim pęcherzem, zdarzyło się kiedyś nie wytrzymać i popuścić na klatce. Oczywiście posprzątane, pozostała jedynie mokra plama po myciu. Oczywiście, po wszystkim, awantura z strony sąsiada – to już norma. Od tej pory jak tylko zaczyna się kręcić, ktoś wychodzi z nim od razu na podwórko, aby znowu nie nasikał przypadkiem na schody. Toteż widząc, że łazi koło mnie, mimo, że cały dzień praktycznie spędził na dworze ( całodzienna prawie wizyta u znajomych) i patrzy prosząco, ubrałam się i wyszłam. Schodzę na dół, a róg jednej z ścian zalany. Cóż, może znowu jakiś bezpański pies, czy kot, albo któryś z pijaków ( tak się składa, że mieszkam w klatce, która ma wejście od ulicy i podwórza i przewija się przez nią sporo osób), a może ktoś po prostu śniegu naniósł.
Minęłam, poszłam dalej. Wracam... a tu jak zwykle sąsiad w drzwiach.
I pretensje, awantura, że mój pies nasikał. Ja oczy jak pięć złotych, patrzę na mężczyznę jak na wariata, ewidentnie coś nie tak jest z jego sposobem rozumowania.
On wie, że to mój pies, bo rano tego jeszcze nie było ( fakt nie było, jak wyjeżdżaliśmy było sucho), a potem mój pies nasikał... Tłumaczę ( jak zwykle kolejny raz), że to niemożliwe. Sąsiad nie daje się przekonać. Zrezygnowana poszłam w końcu do swojego mieszkania, wiadomo, wariatom lepiej zejść z drogi. Mówię mojej młodzieży co i jak, a syn tak patrzy na naszą bestyjkę i patrzy...
- Magiczny pies – komentuje wreszcie.
Nie rozumiem o co mu chodzi, patrzę na niego pytająco.
- Oj mama – dziecko jednak mnie uświadomi. – To ty nie wiedziałaś, że on jest magiczny? ( Ano nie wiedziałam). Sama zobacz. Pojechał z tobą wcześnie rano, potem przeteleportował się tutaj w południe, żeby nasikać i wrócił z tobą po południu. No, Bodziak, pokaż nam gdzie masz ten teleport – zaczął się śmiać.
Niestety, mimo usilnych poszukiwań, miejsca, w którym nasz pies przechodzi przez ściany i pokonuje spore odległości, tylko po to, aby nasikać na róg ściany, do dzisiaj nie znalazłam.

magiczny pies

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (38)
zarchiwizowany

#48970

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do lamusa można odłożyć słowa piosenki „ Jak dobrze mieć sąsiada”. Mamy psiaka.. ot niewielka bestyjka, drażliwa niekiedy, ostatnio nie przepada za innymi. Jak zwykle wychodzę spokojnie z psem. Na klatce schodowej coś leży. Z daleka wygląda jak kawałki węgla, kamyków, może drewienka? Nie zwróciłam na to większej uwagi, odnotowując tylko w myślach, że pewnie jak sąsiad niósł wiadro z węglem do domu, to coś mu się może wysypało. Przyglądać się nie przyglądam bliżej, bo i po co? Na dole schodów spotykam sąsiada, mijamy się, ja lecę z moją bestyjką na spacerek. Wracam i... sąsiad czeka na mnie przy drzwiach swojego mieszkania z awanturą. Patrzę na niego, nie za bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Mój pies narobił na klatkę... Patrzę na psa, na sąsiada... No kiedy narobił, skoro teraz z nim wracam, a wcześniej żadnych kup tam nie zauważyłam, a tym bardziej pochodzących od mojej bestyjki. Co jak co, ale raczej zauważyłabym, mając psa na smyczy, że przystaje i załatwia się. Nie ma zmiłuj się! To co wychodząc, wzięłam za kawałki węgla jest kupą psa. I to większego niż pies sąsiadów. Nie wiem, nie wnikam, ja tego nie sprawdzałam. Patrzę spokojnie na pieklącego się sąsiada, próbując mu powiedzieć, że to niemożliwe. Niestety sąsiad nie daje się przekonać. Argument, że to zrobił na pewno mój pies, bo jest większy, to kupa też większa, rozbraja mnie. Kolejny, że może wyniósł to na łapach, sprawia, że nie wiem czy śmiać się czy próbować rozmawiać z sąsiadem. Nie wiedziałam, że mój „magiczny pies” ( dlaczego magiczny – napiszę w kolejnej historii) zanim wyjdzie na spacer wynosi coś w łapach z mieszkania. Na następny, że tylko ja mam psa pośród lokatorów, mam ochotę odwrócić się na pięcie i po prostu odejść. Staram się jednak by grzeczna i wyjaśnić nerwowemu mężczyźnie, że to nie sprawka mojej bestyjki. Ostatecznie sąsiedzi dochodzą do wniosku, że kopną to pod moje drzwi, bo oni sprzątać po nie swoim psie nie będą. Nie dziwię im się. Ja również nie mam takiego zamiaru.
Przydałoby się zaangażować detektywa do wykrycia czyj pies narobił. Sprawa wyjaśnia się szybko. Zza drzwi wyłania się inna sąsiadka, a za nią piesio i pokazuje mi, czyje psisko narobiło. Jej słów nie będę przytaczać. Obiecała sprzątnąć po swoim tymczasowym pupilu. Szkoda tylko, że już nie miała odwagi powiedzieć tego nerwowemu sąsiadowi i jak zwykle posądzony został mój.

Magiczny pies

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (173)

1