Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ewunian

Zamieszcza historie od: 16 września 2011 - 13:31
Ostatnio: 15 listopada 2023 - 21:18
O sobie:

Deutchland dream. Tak przynajmniej myślą inni...

  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 1551
  • Komentarzy: 232
  • Punktów za komentarze: 2121
 

#70965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam już ćwierćwiecze na karku. Stety, niestety bozia podarowała mi urodę wiecznego dziecka (nawet moja 17-letnia siostra wygląda starzej ode mnie).

Z tego też względu zawsze jak idę po napoje % do sklepu, gdzie mnie nie znają, to biorę dowód osobisty w razie zapytania "A dowodzik jest?".

Zdarzyło się w jednym z supermarketów, że kupowało się wałówkę na weekendowy wyjazd na działkę z przyjaciółmi. Lato, najgorsze upały - królowały krótkie spodenki i bluzki na ramiączkach. Dodatkowo, by ściekający po plecach pot nie zlepiał moich włosów, były one splecione w dwa warkocze po bokach głowy.

Koledzy utknęli na dziale mięsnym i wyborem między kilkoma rodzajami mięsa, ja zapakowałam do kosza piwa i "coś mocniejszego". No i do kasy.

Przyszła moja kolej na zakupy.
Standardowo, scenariusz przerabiany od prawie 7 lat:
- Dowodzik jest?
- Jest, proszę.

Kasjerka ledwo rzuciła okiem na zdjęcie, nie mówiąc o dacie urodzenia. Rzuciła dowodem do kasetki z banknotami, a do mnie tekstem:
- To siostra się zgłosi po dowód. Tylko z tobą. - Przy okazji zagajając rozmowę z kimś następnym z kolejki, - jak to młodzież się teraz wycwaniła, by alkohol i te prezerwatywy dostać, nawet starszemu rodzeństwu dowody kradną.

Na taką sytuację to przygotowana nie byłam...
Na początku mnie zamurowało. Na chwilkę. Po mojej karczemnej awanturze, popartej argumentami przez kolegę - studenta prawa, dowód oddała. Z wielkim fochem, bo "jak się nam coś stanie, to niech się rodziny o gówniarzy martwią, ona nie bierze odpowiedzialności".

sklepy

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 470 (492)
zarchiwizowany

#36058

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rodzinka wyjechała na wakacje, nie zabierając mnie ze sobą (uwielbiam zmienianie terminu praktyk na 2 tygodnie przed ich rozpoczęciem z lipca na sierpień). Pilnuję dobytku rodzinnego i korzystając z okazji byczę się przed TV i komputerem nadrabiając zaległości w serialach. Czekam również na ważne dokumenty, które wysłał praktykodawca za pośrednictwem ukochanej Poczty Polskiej.

Akurat skończył się jakiś arcynudny brazylijski tasiemiec, to korzystając z przerwy wyszłam pozbierać ulotki i zaglądnąć do skrzynki. Cóż - po ostatniej czynności wiedziałam jedno - kawa nie będzie mi już potrzebna, awizo dostatecznie podnosi ciśnienie.

Popylam do centrum mojej wiochy z żądzą mordu w oczach (i tak miałam jechać, bo lodówka pusta). Pierwsze kroki na pocztę. Cóż - urząd chyba pracuje na drugi etat jako jasnowidz wykrywający nadciągających klientów niekoniecznie zadowolonych z usług PP. Na drzwiach wywieszona jest magiczna karteczka z dwoma słowami, które już niejednego wyprowadziły z równowagi - "Zaraz wracam :)". Zaznaczam, iż ten uśmiech nie jest dodany przeze mnie. Ok, obniżam sobie ciśnienie zakupami, przy okazji obmyślając jak dobrać się do "panienki z okienka".
Wracam - o, w końcu otwarte. Ok, wyłuszczam sprawę, jak najspokojniej.
1. Dziadkowie będąc o 8.00 na zakupach spotkali listonosza, który oznajmił im, że nic nie ma - ok, mógł się pomylić, noszę inne nazwisko od nich, pomimo zamieszkania na tej samej posesji.
2. Sugestia "pani Halinki" poparta zakreślonym miejscem na awizo, iż nikogo nie było w domu (wiedziała o wyjeździe rodziny, jak i moim pozostaniu), została szybko obalona. Jakoś mnie widzi, czas na awizo zapisany - pół godziny wcześniej.
3. Domofon nie działa - cóż, też nietrafione, bo działa bardzo sprawnie, co doświadczyłam w nocy, kiedy nawalona gównażeria zaczęła uważać, że nawalanie w przycisk domofonu o 2.00 w nocy to idealna zabawa.
4. Zresztą - po co domofon, jak bramka ma zepsuty elektromagnes i jest otwarta non stop? Nawet podparta, żeby przypadkowy podmuch wiatru jej nie zamknął...
5. Wg pani z okienka "Listonosz trochę czasu spędził na wypisywaniu awiza, więc miała pani czas, aby go zauważyć".
Cóż - tu już padłam ze śmiechu. To ja mam ganiać za listonoszem i całować go po butach ze szczęścia, że raczyło mu się ruszyć tyłek zza biurka i przesiąść się do ciepłego autka z klimą, kupionego zapewne za "końcówki" z emerytur moich dziadków. Niedoczekanie.
6. Gabarytami przekraczała normy (zaznaczam -list polecony z dokumentami), więc listonosz jej nawet nie wziął tylko awizo wypisał. o.0 Na moją prośbę, aby w takim razie wydała mi przesyłkę, jeśli jest w budynku paniusia odsapnęła, że paczki awizowane dziś są do odbioru jutro... o.0 x2

Dałam czas pani Halince na ponowne skontaktowanie się z listonoszem i dostarczenie listu do 14. Potem idę na pocztę. Nie zawaham się złożyć skargi.

A może piekielni jakoś doradzą, co zrobić w takiej sytuacji? jak rozegrać kolejną rundę?

poczta

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (167)
zarchiwizowany

#27240

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni - dziękuję :)

Tymi słowami chciałabym rozpocząć swoją dzisiejszą, świeżą historię. Dzięki przeczytaniu na tym portalu kilku historii o dworcowych wyłudzaczach pogoniłam dziś takowego na cztery wiatry.

Miejsce i czas akcji: Dworzec PKP przy ul. Andrzeja - Katowice, dziś, krótko po godzinie 12.00.

Osoby:
Ewunian - przyjezdna, na stałe nie zamieszkała w Katowicach
Chłopak - zarośnięty dwudziestokilkulatek z wymiętą kartką w dłoniach, z "kaczym" chodem spowodowanym chorobą
Podróżni - osoby postronne, gapie

PS. Wstęp można pominąć, chociaż trochę wyjaśnione w nim będzie moje takie, a nie inne zachowanie w stosunku do "bab i dziadów proszalnych".

Wstęp:
Pochodzę z małej małopolskiej wsi. Z rodzinnego domu wyniosłam pewien typ zachowania wobec żebrzących. Kiedy na horyzoncie zjawiała się "osoba potrzebująca" - czy to miejscowy pijaczyna, Romowie, czy po prostu ubogi człowiek - w moim domu rodzinnym nie miała taka osoba szans na dostanie "gotówki". Zawsze była takiemu potrzebującemu proponowana żywność - np. rosół na miejscu, jajka/mleko/mięso "na wynos", oczywiście wiktuały dostawane za drobne prace polowe- bramę obmalować, krzewy przyciąć. Pieniądze daliśmy tylko raz - kiedy jeden jedyny raz taki ubogi z własnej woli zaproponował skoszenie naszej łąki.
KONIEC wstępu.


Historia właściwa:
"Mieszkam" aktualnie daleko od domu rodzinnego. Aby dostać się na uczelnię, muszę jeździć autobusami. Stoję więc na Dworcu, czekając na moją kilkunastometrową limuzynę. I widzę Chłopaka. Podchodzi on do każdej osoby, pokazuję kartkę i czeka... Wgapia się w staruszki i w studentki ze wzrokiem zbitego psa. Gdzieniegdzie słychać brzdęk monet - Podróżnych cała masa, więc słychać to dość często.

Jako że nie mam zaufania do takich osób, zawsze daje drobne kwoty, do złotówki (zazwyczaj 50 groszy), wykręcając się moim etapem edukacji. Jeśli ktoś naprawdę jest potrzebujący, weźmie i tą "połówkę". Jeśli żebra na złocisty trunek - popatrzy z byka i poklnie, że musi się jeszcze nachodzić.

Tak było (a raczej miało być) i z Chłopakiem. Mimowolnie grzebię w portfelu w poszukiwaniu monety. Nagle mój wzrok pada na kartkę, a tam napis "Zbieram na bilet do Rybnika". Zaczyna mi coś trybić w umyśle zmąconym uczelnianymi zajęciami. Patrzę na zarośniętą facjatę Chłopaka. Nożesz, kurka... Wypalam do Owego:

- Wczoraj ci z tego automatu kupiłam bilet za swoje pieniądze. Dzisiaj ci już kolejnego nie wydrukuję, ten wczorajszy jest jeszcze ważny. Jeszcze nie pojechałeś do tego swojego Rybnika? A jak już żebrzesz na co innego, to zapamiętuj sobie ludzi, którym podtykasz kartkę do przeczytania...

Ludzie! Uzdrowiłam człowieka! Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś o kuli, poskręcany niczym paragraf, z kabłąkiem zamiast prostych nóg - poprostował się, ozdrowiał w ciągu pięciu sekund i zwiał tak szybko, że swojej kuli zapomniał...

Dworzec+żebracy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (205)
zarchiwizowany

#23804

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widziałam na portalu kilka historii rankingowych, więc stworzyłam swoją.

Wiadomo - na większości uczelni wyższych w Polsce trwa aktualnie sesja. Jak sesja - to wcześniej musiało być ganianie po wszelakich magistrach, doktorach i profesorach, coby otrzymać wpis w indeksie. Ale niektórzy wykładowcy są taaacy wredni, że wpisów na czas nie dają.

Ranking (a właściwie spis) zachowań, jakie udało mi się zaobserwować przez trzy semestry. Całe szczęście, w większości przypadków sposoby nie zadziałały:


1. Na stypendium - jak mi Pani nie da wyższej oceny, to stracę/nie dostanę stypendium. Tylko od pani oceny to zależy - zadziałało. Laska stypendium nie dostała, ocena wyższa była.

2. Na znajomego dziekana - czyli typowe, szczeniackie "Jak mi pani nie da zaliczenia, to poskarżę się profesorowi X. Mój tata go zna". Nie zadziałało - prof. X przebywał w sąsiednim pokoju i wszystko słyszał :)

3. Na nieuleczalną chorobę - laska o kulach, chora na stwardnienie rozsiane. Biadoliła profesorce (która w gruncie rzeczy była spoko babką - kto to widział podchodzić do egzaminu 6 razy bez konsekwencji w postaci np. dwói z pierwszego terminu?) o tym, że jest w stanie agonalnym, że umrze niedługo i nie podejdzie do drugiego terminu. Zadziałało. Umierająca studentka po roku od wspomnianego wydarzenia ma się świetnie :)

4. Na szpital - bo ja w szpitalu byłam, i dlatego nie podeszłam do pierwszego terminu... Wypis ze szpitala? Ale po co? - nie zadziałało.

5. Na wrednych (bo wymagających) rodziców - czyli typowe "Rodzice mnie zabiją, wywalą z chaty, odetną internet, zabiorą komórkę". W większości przypadków wypowiadane już po otrzymaniu oceny, w studenckim gronie, dla żartów. Znalazł się chłopak, który wypowiedział to profesorowi w twarz. Nie zadziałało.

6. Na "później" - "To Psorka mi się podpisze na karcie i w indeksie, a ja doniosę tą zaległą pracę później, na następny dyżur". Działało tylko w przypadku wykładowcy z historii nr 3. Na innych nie robiło większego wrażenia. Woleli kolejność "zaległa praca - wpis".

7. Na dojazd - nie mam połączenia, nie zdążę, PKP/autobus/UFO się spóźniło. Działało połowicznie. Ciekawostka - tą metodę stosowali najczęściej studenci mieszkający w mieście uniwersyteckim, mający piechotą max 30 minut na uczelnię.
Tylko raz zastosowała ją studentka mieszkająca na drugim końcu Polski. Rozgrzeszenie i wpis dostała (kosztem przedłużonej sesji egzaminacyjnej) - jak już mieszkała w akademiku.

Tyle kojarzę. Jak sobie przypomnę o innych "sposobach na wyłudzenie autografu", to dodam.

"Nie ma spiny -są drugie terminy" :)

studia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (159)
zarchiwizowany

#21874

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Uwielbiam Sylwester, razem z moimi psami nie mogliśmy się go doczekać :/

Piekielnie pozdrawiam dresowego wyrostka, który rzucił odpaloną petardą w mojego 10-kilowego psa. I uciekł, kiedy ze smyczy spuściłam mieszańca owczarka (chociaż jeden z bandy nie boi się huków). Kolejny rok z rzędu spędzam 31.12 razem z wtulonymi we mnie przerażonymi futerkowcami...

Sylwester z sąsiadami...

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (246)
zarchiwizowany

#20979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiedziałam, że błogi stan bez piekielnych będzie trwał bardzo krótko...

Studiuję w Katowicach. Z powodu remontu dworca odjazdy autobusów KZK GOP są prowadzone przede wszystkim z ul. Andrzeja. Jest tam również wejście na dworzec PKP i postój taksówek (więc ruch dość spory, co istotne).
Wczoraj około 18.00 (ciemno już) czekam na swoją "limuzynę", która zawiezie mnie i kilkanaście innych osób pod akademiki. Jest! Nic piekielnego, bez komandosek 60+, bez kanarów... w autobusie, ale za to na zewnątrz...
Widzę taką oto scenkę:
Mamusia typu "skwarka" z małym, może 3-4 letnim dzieckiem. Podchodzą do krawężnika. Po drugiej stronie BMW z "żelikiem" w środku. Auta jeżdżą praktycznie zderzak w zderzak... Wtem pomiędzy pojazdami zrobiła się jakoś dwumetrowa przerwa. Mamcia - DAAAWAJ! byle prędzej, bo trąbią. Ups! Dziecko zostało na przystanku, więc z połowy drogi trzeba się wrócić.
Kolejne czekanie na dogodny moment, którym okazało się wejście pod wyjeżdżający z zatoczki autobus.
Dziecko protestuje,pokazuje na pasy (są może 10 metrów dalej). To mamuśka się "zdenerwowała". I przechodzi ciągnąc małe za sobą.
Długo się skrótem nie pocieszyła. Na parkingu stała SM wlepiająca mandaty źle parkującym... Cóż, panowie mieli małe urozmaicenie tej jakże pasjonującej czynności jaką jest zakładanie blokad na koła :)

sponsored by: ludzka_głupota

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (164)
zarchiwizowany

#17512

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam nałogowo Piekielnych od kilku miesięcy, ale do ujawnienia się "zmusiła" mnie kuzynka, i pobyt w pewnym szmateksie w Katowicach.
Byłam z Irką we wspomnianym przybytku. Celem było znalezienie ciuszków na jej synka - ot, małego, 5 - letniego brzdąca, który szybciej rósł niż wpływy do portfela rodziców.
Piekielność kuzynki objawiła się po niedługim czasie. Sklep pełen ludzi, ona grzebie w wielkim pudle z dziecięcymi ubraniami. Nagle, tuż po wyciągnięciu dość ładnych ogrodniczek - już ma je rzucić z powrotem, ale... jak nie zacznie krzyczeć na całe gardło. Zleciało się pół sklepu, łącznie z kierowniczką. Kuzynka patrzy na szefową przybytku, patrzy - i daje jej z "liścia" w twarz. Po czym wybiega z ciucholandu.
Co się okazało? Parę miesięcy wcześniej do drzwi kuzynki zapukała kobieta z dzieckiem na ręku. Omotana starymi szmatami, na nogach rozwalające się sandały (była wczesna wiosna). Zapytała się Irki, czy nie da jej ubrań na nią lub jej dzieci. Szybki przegląd szaf przez kuzynkę zaowocował pełną reklamówką ciuchów i obuwia - w idealnym stanie.
I właśnie w tym sklepie Irka rozpoznała ogrodniczki synka (a potem i więcej "swoich" rzeczy), które uszyła mu własnoręcznie babcia (więc nie było mowy o pomyłce - zwłaszcza, że spodnie miały specjalne haftki, które umiała robić jedynie mama Irki), a które kuzyneczka dała kilka miesięcy wcześniej potrzebującej (jak się okazało - przyszłej właścicielce szmateksu)...

Gdzie tu wspomniana na początku piekielność kuzynki? Otóż od incydentu w ciucholandzie pukającym do jej drzwi biednym nie daje ona nic, oprócz adresu pobliskiego MOPS - u...

ludzka życzliwość z o.o.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (260)

1