Profil użytkownika
Cut_a_phone
Zamieszcza historie od: | 12 stycznia 2020 - 20:52 |
Ostatnio: | 24 września 2024 - 19:49 |
- Historii na głównej: 13 z 14
- Punktów za historie: 2174
- Komentarzy: 328
- Punktów za komentarze: 2134
Historia o utraconej miłości.
Było to dawno, ale dopiero teraz zebrałem się na to, by o tym opowiedzieć.
Byłem w związku z kobietą. Kochaliśmy się, a przynajmniej ja kochałem ją. Rozstaliśmy się z powodu pewnych różnic, nieistotne jakich. Uczucie z mojej strony jednak nie słabło, a jak spotkaliśmy się przypadkiem kolejny raz to poczułem, że chcę by było tak jak dawniej.
Spotykaliśmy się więc co jakiś czas, chodziliśmy do kina albo na jakieś imprezy, wyjeżdżaliśmy gdzieś, spędzaliśmy dużo czasu razem i wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wspominaliśmy dawne czasy, było naprawdę coraz lepiej. Wydawało mi się, że ona czuje to samo co ja i odnowienie naszej dawnej relacji jest tylko kwestią czasu.
Miłość miłością, ale jednak ludzkie potrzeby też są i bardzo wyraźnie manifestują swoje istnienie. Jednocześnie miałem koleżankę, z którą spotykałem się by zrzucić z krzyża. Od początku postawiłem sprawę jasno, ale ona po krótkim czasie zaczęła sobie za dużo wyobrażać. Chciała związku i twierdziła, że mnie kocha. Mówiłem jej, że to nonsens i nic z tego nie będzie, że nie chcę i nic do niej nie czuję i to się nie zmieni. Wydawało mi się, że to rozumie, a jako że dalej się ze mną spotykała, uznałem, że mimo tych niewielkich zastrzeżeń akceptuje ten układ i nie będzie świrować pawiana.
Pomyliłem się.
Któregoś dnia moja była-przyszła-niedoszła przestała się do mnie odzywać. Dopiero po kilku próbach kontaktu powiedziała mi, o co chodzi.
- Masz dziewczynę, to po co mi zawracasz głowę? - powiedziała przez telefon.
- Jaką dziewczynę?! - pytam.
No i w ten sposób dowiedziałem się, że koleżanka w jakiś sposób zdobyła jej numer telefonu (prawdopodobnie z mojego telefonu jak nie patrzyłem) i opowiedziała jej o naszym układzie.
Cała moja praca nad odzyskaniem utraconej miłości i wszystkie moje nadzieje poszły na marne.
Nieodwracalnie ją straciłem, podobnie jak zaufanie do kobiet...
Było to dawno, ale dopiero teraz zebrałem się na to, by o tym opowiedzieć.
Byłem w związku z kobietą. Kochaliśmy się, a przynajmniej ja kochałem ją. Rozstaliśmy się z powodu pewnych różnic, nieistotne jakich. Uczucie z mojej strony jednak nie słabło, a jak spotkaliśmy się przypadkiem kolejny raz to poczułem, że chcę by było tak jak dawniej.
Spotykaliśmy się więc co jakiś czas, chodziliśmy do kina albo na jakieś imprezy, wyjeżdżaliśmy gdzieś, spędzaliśmy dużo czasu razem i wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wspominaliśmy dawne czasy, było naprawdę coraz lepiej. Wydawało mi się, że ona czuje to samo co ja i odnowienie naszej dawnej relacji jest tylko kwestią czasu.
Miłość miłością, ale jednak ludzkie potrzeby też są i bardzo wyraźnie manifestują swoje istnienie. Jednocześnie miałem koleżankę, z którą spotykałem się by zrzucić z krzyża. Od początku postawiłem sprawę jasno, ale ona po krótkim czasie zaczęła sobie za dużo wyobrażać. Chciała związku i twierdziła, że mnie kocha. Mówiłem jej, że to nonsens i nic z tego nie będzie, że nie chcę i nic do niej nie czuję i to się nie zmieni. Wydawało mi się, że to rozumie, a jako że dalej się ze mną spotykała, uznałem, że mimo tych niewielkich zastrzeżeń akceptuje ten układ i nie będzie świrować pawiana.
Pomyliłem się.
Któregoś dnia moja była-przyszła-niedoszła przestała się do mnie odzywać. Dopiero po kilku próbach kontaktu powiedziała mi, o co chodzi.
- Masz dziewczynę, to po co mi zawracasz głowę? - powiedziała przez telefon.
- Jaką dziewczynę?! - pytam.
No i w ten sposób dowiedziałem się, że koleżanka w jakiś sposób zdobyła jej numer telefonu (prawdopodobnie z mojego telefonu jak nie patrzyłem) i opowiedziała jej o naszym układzie.
Cała moja praca nad odzyskaniem utraconej miłości i wszystkie moje nadzieje poszły na marne.
Nieodwracalnie ją straciłem, podobnie jak zaufanie do kobiet...
miłość uczucia związek kobiety
Ocena:
347
(403)
Razem z bratem jesteśmy właścicielami domu, w którym mieszkaliśmy od dzieciństwa. Ja mieszkam tam nadal, a brat lata temu wyjechał. Na ogół nie interesuje tym co się dzieje w domu i z domem i jak sam twierdził, nie jest do niego przywiązany.
Podatek od nieruchomości, rachunki za wodę, prąd, śmieci, itd. płacę tylko ja, wszystko w domu robię ja, brat ma w to totalnie wbite, ale jak przychodzi do jakiegoś remontu albo większego zakupu to zawsze chce decydować co i jak ma być zrobione.
Wymieniałem meble na nowe, brat się pojawił i zaczął rządzić. Próbował mi dyktować jakie mam wybrać meble do domu, w którym nie mieszka i za który nie płaci. Oczywiście do mebli też nie zamierzał się dorzucić.
Robiłem remont. Brat przyszedł i wielce chciał nadzorować i poprawiać, mówić co i jak ma być zrobione, bo on ma do tego prawo. W domu, w którym od lat nie mieszka i jak deklaruje nie zamierza wracać, a jedyne co go z domem łączy to papierek. Oczywiście za remont w 100% zapłaciłem ja.
Tak też niemieszkający ze mną brat wywiera istotny wpływ na każdą decyzję dotyczącą domu, który jest w stu procentach na moim utrzymaniu i które to decyzje są realizowane wyłącznie za moje pieniądze. Z efektami tych decyzji, na które wpływa brat, muszę sobie radzić tylko ja, bo brat mieszka gdzie indziej. Wszystko w majestacie prawa.
Mój brat, którego wymyśliłem na potrzeby tej historii jest alegorią Polaków, którzy mieszkają na stałe za granicą, tam pracują, tam płacą podatki, a chcą głosować w wyborach w Polsce, czyli w kraju, z którym jedyne co ich łączy to posiadanie obywatelstwa. Z efektami ich wyborów musimy sobie radzić tylko my, bo oni mieszkają za granicą i mają to gdzieś.
Podatek od nieruchomości, rachunki za wodę, prąd, śmieci, itd. płacę tylko ja, wszystko w domu robię ja, brat ma w to totalnie wbite, ale jak przychodzi do jakiegoś remontu albo większego zakupu to zawsze chce decydować co i jak ma być zrobione.
Wymieniałem meble na nowe, brat się pojawił i zaczął rządzić. Próbował mi dyktować jakie mam wybrać meble do domu, w którym nie mieszka i za który nie płaci. Oczywiście do mebli też nie zamierzał się dorzucić.
Robiłem remont. Brat przyszedł i wielce chciał nadzorować i poprawiać, mówić co i jak ma być zrobione, bo on ma do tego prawo. W domu, w którym od lat nie mieszka i jak deklaruje nie zamierza wracać, a jedyne co go z domem łączy to papierek. Oczywiście za remont w 100% zapłaciłem ja.
Tak też niemieszkający ze mną brat wywiera istotny wpływ na każdą decyzję dotyczącą domu, który jest w stu procentach na moim utrzymaniu i które to decyzje są realizowane wyłącznie za moje pieniądze. Z efektami tych decyzji, na które wpływa brat, muszę sobie radzić tylko ja, bo brat mieszka gdzie indziej. Wszystko w majestacie prawa.
Mój brat, którego wymyśliłem na potrzeby tej historii jest alegorią Polaków, którzy mieszkają na stałe za granicą, tam pracują, tam płacą podatki, a chcą głosować w wyborach w Polsce, czyli w kraju, z którym jedyne co ich łączy to posiadanie obywatelstwa. Z efektami ich wyborów musimy sobie radzić tylko my, bo oni mieszkają za granicą i mają to gdzieś.
wybory
Ocena:
175
(341)
Jak dałem się wydymać lekarzom-naciągaczom z prywatnej kliniki.
Słowem wstępu, przez kilka lat mieszkałem w Anglii i mieszkałem sam. Poznałem kobietę, wróciliśmy do Polski, zamieszkaliśmy razem i wtedy moja kobieta odkryła, że jak śpię to się duszę. W skrócie - bezdechy nocne spowodowane ogromnie przerośniętymi migdałkami. Mieszkając samemu tego nie zauważyłem, dlatego rozwinęło się do tego stopnia.
Udałem się więc do laryngologa prywatnie, wybrałem takiego co był najbliżej. Myślałem, że po prostu da mi skierowanie do szpitala na usunięcie migdałków, ale nie. Zaczął mnie straszyć, że jak usunę to mogę mieć poważne problemy ze zdrowiem, choroby układu oddechowego i bardzo osłabioną odporność, że usuwanie to medyczne średniowiecze, że już tak się nie robi i w ogóle. Jednocześnie polecił mi klinikę, w której leczą bezdechy. Wizyta trwała 5 minut, pan lekarz (jak podejrzewam, naganiacz kierujący pacjentów do kliniki swoich kolegów) skasował 150 zł za polecenie mi kliniki swoich kolegów.
Udałem się do kliniki. Całe wnętrze oklejone dyplomami jakichś amerykańskich klinik i chyba też uczelni, jakie otrzymał tamtejszy główny lekarz, sugerujące, że on jak i jego klinika to światowy autorytet w dziedzinie laryngologii. Nie znam się, więc nie przeczę. Za wizytę 150 zł. Najpierw lekarka powtórzyła to samo co naganiacz, że broń boże nie wycinać. Potem powiedziała, że trzeba zrobić badanie nocne, które polega na założeniu na rękę urządzenia, które sprawdza czy podczas snu dochodzi do spadków ilości tlenu we krwi, co potwierdza lub wyklucza występowanie bezdechów. Nie wiem po co, skoro według słów mojej kobiety w nocy chrapałem jak niedźwiedź i się dusiłem przez sen, ale wtedy jakoś nie przyszło mi to do głowy i dałem się naciągnąć. Koszt badania - 200 zł. Po badaniu wizyta, kolejne 150 zł. Tu mała dygresja - po powrocie z Anglii miałem dużo pieniędzy i jakoś nie liczyłem się z tymi kosztami, chciałem mieć spokój z tymi bezdechami. Poza tym zapomniałem jakie są polskie realia. Po wizycie i analizie wyników badania, Sherlock Holmes laryngologii potwierdził, że faktycznie występują bezdechy. Następnie wysłał mnie na badanie endoskopowe... nosa, czy przegroda nie jest krzywa, bo to może powodować bezdechy. Dodam, że na żadnej z wizyt nawet nie zajrzeli mi do gardła na te nieszczęsne migdałki. Całkowicie je ignorowali, podobnie jak moje prośby. Zrobiłem to badanie nosa, 250 zł i stwierdzili, że przegroda jest prosta, tylko małżowiny nosowe za wąskie i trzeba je poszerzyć, bo to przez nos chrapię i się duszę, a nie przez migdałki. Robione jest to innowacyjną technologią radiową i kosztuje 2000 zł.
Tego było już dla mnie za wiele. Chciałem wyciąć migdałki, wyłożyłem już 700 zł i nic z tego nie mam. Poszukałem innej kliniki. Zwykłej, która zajmuje się chirurgią i ma laryngologa. Umówiłem się na wizytę, standardowo 150 zł, lekarz zajrzał do gardła i stwierdził, że trzeba ciąć, bo są ogromnie przerośnięte i nie spełniają swojej funkcji, tylko przeszkadzają. Ustaliliśmy z kliniką koszt, 3500 zł wraz z plastyką podniebienia żeby nie chrapać i w cenie dwie wizyty kontrolne po zabiegu. Termin za tydzień, jak tylko zrobię potrzebne badania przed zabiegiem w znieczuleniu ogólnym. Prywatny szpital, poważne podejście, godne traktowanie, no pełen luksus. Wyszedłem dzień po operacji, obyło się bez powikłań i zagoiło się pięknie. Było to 4 lata temu i póki co żadnych chorób ani negatywnych efektów.
Niemniej jednak 700 zł poszło się... wiecie co. Zastanawiam się jeszcze by ze mnie wydoili, gdybym nie zrezygnował z ich kliniki.
Słowem wstępu, przez kilka lat mieszkałem w Anglii i mieszkałem sam. Poznałem kobietę, wróciliśmy do Polski, zamieszkaliśmy razem i wtedy moja kobieta odkryła, że jak śpię to się duszę. W skrócie - bezdechy nocne spowodowane ogromnie przerośniętymi migdałkami. Mieszkając samemu tego nie zauważyłem, dlatego rozwinęło się do tego stopnia.
Udałem się więc do laryngologa prywatnie, wybrałem takiego co był najbliżej. Myślałem, że po prostu da mi skierowanie do szpitala na usunięcie migdałków, ale nie. Zaczął mnie straszyć, że jak usunę to mogę mieć poważne problemy ze zdrowiem, choroby układu oddechowego i bardzo osłabioną odporność, że usuwanie to medyczne średniowiecze, że już tak się nie robi i w ogóle. Jednocześnie polecił mi klinikę, w której leczą bezdechy. Wizyta trwała 5 minut, pan lekarz (jak podejrzewam, naganiacz kierujący pacjentów do kliniki swoich kolegów) skasował 150 zł za polecenie mi kliniki swoich kolegów.
Udałem się do kliniki. Całe wnętrze oklejone dyplomami jakichś amerykańskich klinik i chyba też uczelni, jakie otrzymał tamtejszy główny lekarz, sugerujące, że on jak i jego klinika to światowy autorytet w dziedzinie laryngologii. Nie znam się, więc nie przeczę. Za wizytę 150 zł. Najpierw lekarka powtórzyła to samo co naganiacz, że broń boże nie wycinać. Potem powiedziała, że trzeba zrobić badanie nocne, które polega na założeniu na rękę urządzenia, które sprawdza czy podczas snu dochodzi do spadków ilości tlenu we krwi, co potwierdza lub wyklucza występowanie bezdechów. Nie wiem po co, skoro według słów mojej kobiety w nocy chrapałem jak niedźwiedź i się dusiłem przez sen, ale wtedy jakoś nie przyszło mi to do głowy i dałem się naciągnąć. Koszt badania - 200 zł. Po badaniu wizyta, kolejne 150 zł. Tu mała dygresja - po powrocie z Anglii miałem dużo pieniędzy i jakoś nie liczyłem się z tymi kosztami, chciałem mieć spokój z tymi bezdechami. Poza tym zapomniałem jakie są polskie realia. Po wizycie i analizie wyników badania, Sherlock Holmes laryngologii potwierdził, że faktycznie występują bezdechy. Następnie wysłał mnie na badanie endoskopowe... nosa, czy przegroda nie jest krzywa, bo to może powodować bezdechy. Dodam, że na żadnej z wizyt nawet nie zajrzeli mi do gardła na te nieszczęsne migdałki. Całkowicie je ignorowali, podobnie jak moje prośby. Zrobiłem to badanie nosa, 250 zł i stwierdzili, że przegroda jest prosta, tylko małżowiny nosowe za wąskie i trzeba je poszerzyć, bo to przez nos chrapię i się duszę, a nie przez migdałki. Robione jest to innowacyjną technologią radiową i kosztuje 2000 zł.
Tego było już dla mnie za wiele. Chciałem wyciąć migdałki, wyłożyłem już 700 zł i nic z tego nie mam. Poszukałem innej kliniki. Zwykłej, która zajmuje się chirurgią i ma laryngologa. Umówiłem się na wizytę, standardowo 150 zł, lekarz zajrzał do gardła i stwierdził, że trzeba ciąć, bo są ogromnie przerośnięte i nie spełniają swojej funkcji, tylko przeszkadzają. Ustaliliśmy z kliniką koszt, 3500 zł wraz z plastyką podniebienia żeby nie chrapać i w cenie dwie wizyty kontrolne po zabiegu. Termin za tydzień, jak tylko zrobię potrzebne badania przed zabiegiem w znieczuleniu ogólnym. Prywatny szpital, poważne podejście, godne traktowanie, no pełen luksus. Wyszedłem dzień po operacji, obyło się bez powikłań i zagoiło się pięknie. Było to 4 lata temu i póki co żadnych chorób ani negatywnych efektów.
Niemniej jednak 700 zł poszło się... wiecie co. Zastanawiam się jeszcze by ze mnie wydoili, gdybym nie zrezygnował z ich kliniki.
lekarze
Ocena:
97
(121)
Miałem kiedyś takiego kolegę, co wynajmował u mnie pokój w domu. Dom duży, sporo miejsca, więc mieszkaliśmy we dwóch i wszystko było w porządku. Dom położony w nieciekawej okolicy i równie nieciekawe były wtedy czasy. Pewnej nocy weszli nam z drzwiami jacyś bandyci i mieli do kolegi problem. Stanąłem w jego obronie - a także w obronie swojego domu. Zanim się zorientowałem, co się dzieje, to już leżałem na ziemi i mnie kopali. Było ich więcej, byli silniejsi, no nie mieliśmy szans. Do tego zdemolowali cały dom i ukradli wszystko, co im się zmieściło do kieszeni i toreb. Policja ich wprawdzie złapała, ale żadnego odszkodowania ani nic nie dostałem, skradzionych rzeczy również nie odzyskałem. Musiałem remontować dom na własny koszt i kupować wszystko od nowa.
Kolega po tej sytuacji wyprowadził się do innej dzielnicy. W ogóle wbił się na chama jakimś ludziom do domu i powiedział, że od teraz on tu mieszka, a oni mają się wynieść. Od razu też popadł w konflikty z sąsiadami, ale jednocześnie zaprzyjaźnił się z jakimiś gangusami, sam zaczął zachowywać się jak bandyta i myśli, że wszystko mu teraz wolno.
Co najgorsze, zaczął rozpowiadać na mój temat głupoty po mieście i wszystkich moich znajomych. Mówi, że to moja wina, że nas wtedy napadli, że nie zrobiłem nic, żeby mu pomóc, a nawet że razem z nimi go biłem, choć prawda jest taka, że broniłem go, oberwałem o wiele bardziej niż on, okradli mnie i zniszczyli mi dom! Mało tego - kolega sobie ubzdurał, że ma jakieś prawa do mojego domu, bo on też tam mieszkał i żąda ode mnie pieniędzy albo bym przepisał na niego dom i ziemię. Co chwilę do mnie dzwoni i mnie obraża, rozpowiada o mnie kłamstwa, gdzie tylko się da i straszy mnie swoimi nowymi kolegami-gangusami.
Jestem w szoku, że można być tak pazernym, bezczelnym, a przede wszystkim niewdzięcznym.
Kolega po tej sytuacji wyprowadził się do innej dzielnicy. W ogóle wbił się na chama jakimś ludziom do domu i powiedział, że od teraz on tu mieszka, a oni mają się wynieść. Od razu też popadł w konflikty z sąsiadami, ale jednocześnie zaprzyjaźnił się z jakimiś gangusami, sam zaczął zachowywać się jak bandyta i myśli, że wszystko mu teraz wolno.
Co najgorsze, zaczął rozpowiadać na mój temat głupoty po mieście i wszystkich moich znajomych. Mówi, że to moja wina, że nas wtedy napadli, że nie zrobiłem nic, żeby mu pomóc, a nawet że razem z nimi go biłem, choć prawda jest taka, że broniłem go, oberwałem o wiele bardziej niż on, okradli mnie i zniszczyli mi dom! Mało tego - kolega sobie ubzdurał, że ma jakieś prawa do mojego domu, bo on też tam mieszkał i żąda ode mnie pieniędzy albo bym przepisał na niego dom i ziemię. Co chwilę do mnie dzwoni i mnie obraża, rozpowiada o mnie kłamstwa, gdzie tylko się da i straszy mnie swoimi nowymi kolegami-gangusami.
Jestem w szoku, że można być tak pazernym, bezczelnym, a przede wszystkim niewdzięcznym.
niewdzięczność przyjaźń
Ocena:
111
(235)
‹ pierwsza < 1 2
« poprzednia 1 2 następna »