Profil użytkownika
Cut_a_phone
Zamieszcza historie od: | 12 stycznia 2020 - 20:52 |
Ostatnio: | 24 września 2024 - 19:49 |
- Historii na głównej: 13 z 14
- Punktów za historie: 2175
- Komentarzy: 328
- Punktów za komentarze: 2134
Piekielna współlokatorka.
Trafiło mi się mieszkanie w interesującej mnie lokalizacji i dobrej cenie, a co najlepsze z tylko jedną osobą. Wziąłem w ciemno i to był błąd.
Moja współlokatorka, oprócz tego że była studentką, okazała się wykonawczynią "najstarszego zawodu na świecie". Myślała, że da radę to ukryć, ale jak w ciągu jednego dnia, godzina po godzinie, przyszło siedmiu chłopów, to nie dało się nie domyślić. Sama też to wyczuła, bo przyszła do mnie i mi o wszystkim opowiedziała. Zaproponowała nawet, że będzie mi odpalać jakieś tam pieniądze za przymykanie oka i niemówienie właścicielowi mieszkania. Ja na to, że czerpanie zysków z prostytucji przez osoby trzecie jest przestępstwem i nie chcę od niej pieniędzy, ale ogólnie nie przeszkadza mi jej profesja, dopóki nie dochodzi do żadnych ekscesów i awantur w mieszkaniu i nie zamierzam nic mówić właścicielowi, bo chcę tylko w spokoju mieszkać.
Tak też mieszkaliśmy sobie przez kilka miesięcy, wszystko było dobrze, ale pewnego razu jednak doszło do awantury.
Siedzę sobie przy kompie, gram w grę, a tu pukanie do pokoju. Otwieram, a ona mówi, że ma kłopotliwego klienta i żebym pomógł jej go wyprowadzić. Mówię:
- No już się rozpędziłem, żeby się z jakimiś kur***rzami szarpać.
- Proszę, zapłacę ci.
Ponownie jej wytłumaczyłem, że nie chcę zostać przestępcą i dodałem, że niech sama chłopa ogarnie, bo jak zacznie robić dym, to dzwonię po bagiety. Przez kilka minut było słychać krzyki obojga, ale facet w końcu poszedł. Zniszczeń żadnych w części wspólnej nie zauważyłem, więc temat zamknięty.
Innym razem miała chyba kryzys psychiczno-zawodowy, bo pijana napadła mnie w kuchni i zaczęła się żalić. A, bo że ona tak nie chce, ale musi, a bo że pracy normalnej nie ma (bezrobocie 3%, najniższe w UE, serio?) i że życie jest takie złe. Że pewnie źle o niej myślę i ją oceniam. Starałem się ją pocieszyć:
- Nie myślę o tobie źle, nie oceniam cię, nie postrzegam cię nawet jako istoty ludzkiej.
Akcja z awanturującym się klientem (powinna przyjmować tylko w garniturach ;)) powtórzyła się raz jeszcze. Tym razem jednak gość był wyjątkowo uparty i tak darł mordę, że bałem się, że sąsiedzi usłyszą. Wyszedłem więc do niego i mówię:
- Gościu, krótka piłka. Albo wy****dalasz, albo dzwonię po pały i wszyscy się dowiedzą jak się nazywasz, i że chodzisz na k**wy.
Momentalnie się uspokoił i wyszedł.
Potem stwierdziłem, że jak tu zostanę to albo ktoś mi ożeni kosę, albo coś gorszego i się wyprowadziłem.
Trafiło mi się mieszkanie w interesującej mnie lokalizacji i dobrej cenie, a co najlepsze z tylko jedną osobą. Wziąłem w ciemno i to był błąd.
Moja współlokatorka, oprócz tego że była studentką, okazała się wykonawczynią "najstarszego zawodu na świecie". Myślała, że da radę to ukryć, ale jak w ciągu jednego dnia, godzina po godzinie, przyszło siedmiu chłopów, to nie dało się nie domyślić. Sama też to wyczuła, bo przyszła do mnie i mi o wszystkim opowiedziała. Zaproponowała nawet, że będzie mi odpalać jakieś tam pieniądze za przymykanie oka i niemówienie właścicielowi mieszkania. Ja na to, że czerpanie zysków z prostytucji przez osoby trzecie jest przestępstwem i nie chcę od niej pieniędzy, ale ogólnie nie przeszkadza mi jej profesja, dopóki nie dochodzi do żadnych ekscesów i awantur w mieszkaniu i nie zamierzam nic mówić właścicielowi, bo chcę tylko w spokoju mieszkać.
Tak też mieszkaliśmy sobie przez kilka miesięcy, wszystko było dobrze, ale pewnego razu jednak doszło do awantury.
Siedzę sobie przy kompie, gram w grę, a tu pukanie do pokoju. Otwieram, a ona mówi, że ma kłopotliwego klienta i żebym pomógł jej go wyprowadzić. Mówię:
- No już się rozpędziłem, żeby się z jakimiś kur***rzami szarpać.
- Proszę, zapłacę ci.
Ponownie jej wytłumaczyłem, że nie chcę zostać przestępcą i dodałem, że niech sama chłopa ogarnie, bo jak zacznie robić dym, to dzwonię po bagiety. Przez kilka minut było słychać krzyki obojga, ale facet w końcu poszedł. Zniszczeń żadnych w części wspólnej nie zauważyłem, więc temat zamknięty.
Innym razem miała chyba kryzys psychiczno-zawodowy, bo pijana napadła mnie w kuchni i zaczęła się żalić. A, bo że ona tak nie chce, ale musi, a bo że pracy normalnej nie ma (bezrobocie 3%, najniższe w UE, serio?) i że życie jest takie złe. Że pewnie źle o niej myślę i ją oceniam. Starałem się ją pocieszyć:
- Nie myślę o tobie źle, nie oceniam cię, nie postrzegam cię nawet jako istoty ludzkiej.
Akcja z awanturującym się klientem (powinna przyjmować tylko w garniturach ;)) powtórzyła się raz jeszcze. Tym razem jednak gość był wyjątkowo uparty i tak darł mordę, że bałem się, że sąsiedzi usłyszą. Wyszedłem więc do niego i mówię:
- Gościu, krótka piłka. Albo wy****dalasz, albo dzwonię po pały i wszyscy się dowiedzą jak się nazywasz, i że chodzisz na k**wy.
Momentalnie się uspokoił i wyszedł.
Potem stwierdziłem, że jak tu zostanę to albo ktoś mi ożeni kosę, albo coś gorszego i się wyprowadziłem.
współlokatorka
Ocena:
114
(150)
W nawiązaniu do historii o kobiecie w ciąży, która poszła na basen.
Najbardziej piekielne na basenie są madki z dziećmi.
Chodzę na basen sportowy i przynajmniej raz w tygodniu trafia się taka głupia baba, dla której idealnym miejscem na pluskanie się z bombelkiem wydaje się tor pływacki.
Na basenie sportowym pływa się, jak sama nazwa wskazuje, sportowo. Obowiązuje ruch prawostronny i nie zatrzymuje się w innych miejscach niż przy brzegu. Basen sportowy to nie miejsce na pluskanie się i zabawy w wodzie, tylko miejsce, gdzie się ćwiczy. Madki widocznie tego nie rozumieją, bo notorycznie blokują tory płynąc z Brajankiem obok siebie zamiast gęsiego, albo całkowicie zatrzymując się na środku toru.
Mam już na nich sposób. Jak widzę, że madka z bombelkiem ładują mi się na tor, to zaczynam pływać delfinem, starając się jak najmocniej przy tym chlapać. Zwykle rozumieją aluzję i sobie idą, ale czasami madka się awanturuje. Przykładowo rozmowa sprzed dwóch tygodni.
- Ej, możesz uważać?!
- A możesz stąd iść? Tu się pływa. Idź z Brajankiem na brodzik albo jedźcie sobie do aquaparku.
Madka oczywiście zaczęła coś gęgać i trajkotać, a ja tylko pozdrowiłem ją środkowym palcem i dalej lecę z delfinem. W końcu poszła na inny tor, a ja zmieniłem styl na żabkę.
Jedyna dobra rzecz, to że od tego delfina mi się kondycja poprawi.
Najbardziej piekielne na basenie są madki z dziećmi.
Chodzę na basen sportowy i przynajmniej raz w tygodniu trafia się taka głupia baba, dla której idealnym miejscem na pluskanie się z bombelkiem wydaje się tor pływacki.
Na basenie sportowym pływa się, jak sama nazwa wskazuje, sportowo. Obowiązuje ruch prawostronny i nie zatrzymuje się w innych miejscach niż przy brzegu. Basen sportowy to nie miejsce na pluskanie się i zabawy w wodzie, tylko miejsce, gdzie się ćwiczy. Madki widocznie tego nie rozumieją, bo notorycznie blokują tory płynąc z Brajankiem obok siebie zamiast gęsiego, albo całkowicie zatrzymując się na środku toru.
Mam już na nich sposób. Jak widzę, że madka z bombelkiem ładują mi się na tor, to zaczynam pływać delfinem, starając się jak najmocniej przy tym chlapać. Zwykle rozumieją aluzję i sobie idą, ale czasami madka się awanturuje. Przykładowo rozmowa sprzed dwóch tygodni.
- Ej, możesz uważać?!
- A możesz stąd iść? Tu się pływa. Idź z Brajankiem na brodzik albo jedźcie sobie do aquaparku.
Madka oczywiście zaczęła coś gęgać i trajkotać, a ja tylko pozdrowiłem ją środkowym palcem i dalej lecę z delfinem. W końcu poszła na inny tor, a ja zmieniłem styl na żabkę.
Jedyna dobra rzecz, to że od tego delfina mi się kondycja poprawi.
basen madki dzieci
Ocena:
132
(162)
Historia z rodzinnej wsi.
Chłopak z dziewczyną spotykali się od wieku nastoletniego. Oboje z zamożnych rodzin dobrze prosperujących gospodarzy. Pojechali razem na studia do dużego miasta, na prestiżową prywatną uczelnię, którą opłaciły im rodziny. Tak samo opłaciły im apartament, by nie mieszkali w akademiku i dawali pieniądze na bieżące potrzeby. Młodzi ustalili, że po studiach wezmą ślub i wybudują dom.
Wszystko było cacy do momentu, gdy młodzi oświadczyli rodzinom, że nie biorą ślubu kościelnego, a cywilny.
Ojcowie obojga zapytali tylko, czy są pewni. W obu rodzinach (a rodziny duże, wielodzietne) wszyscy mają kościelne. Młodzi odparli, że są pewni, bo są dorośli i będą robić co chcą, nikt nie będzie im rozkazywał i nie pozwolą się do niczego zmuszać.
Głowy rodzin nie miały zamiaru do niczego ich zmuszać, uszanowały ich decyzję i temat został zamknięty.
Zamiast tego ojcowie postanowili nauczyć młodych, ale już dorosłych, innego aspektu dorosłości, jakim jest odpowiedzialność. Po krótkiej naradzie oświadczyli im, że za wesele płacą sobie sami, za podróż poślubną sami, dom budują za swoje, a za apartament i swoje utrzymanie od przyszłego miesiąca też płacą sami.
Niestety ten aspekt dorosłości wybitnie nie przypadł młodym do gustu. Wyszli obrażeni, złorzecząc. Uświadomienie sobie sytuacji, w jakiej się znaleźli, zajęło im kilka dni. Wrócili z podkulonymi ogonami, przepraszając. Wzięli ślub kościelny, zgodnie z rodzinną tradycją.
A tacy byli wielce dorośli...
Chłopak z dziewczyną spotykali się od wieku nastoletniego. Oboje z zamożnych rodzin dobrze prosperujących gospodarzy. Pojechali razem na studia do dużego miasta, na prestiżową prywatną uczelnię, którą opłaciły im rodziny. Tak samo opłaciły im apartament, by nie mieszkali w akademiku i dawali pieniądze na bieżące potrzeby. Młodzi ustalili, że po studiach wezmą ślub i wybudują dom.
Wszystko było cacy do momentu, gdy młodzi oświadczyli rodzinom, że nie biorą ślubu kościelnego, a cywilny.
Ojcowie obojga zapytali tylko, czy są pewni. W obu rodzinach (a rodziny duże, wielodzietne) wszyscy mają kościelne. Młodzi odparli, że są pewni, bo są dorośli i będą robić co chcą, nikt nie będzie im rozkazywał i nie pozwolą się do niczego zmuszać.
Głowy rodzin nie miały zamiaru do niczego ich zmuszać, uszanowały ich decyzję i temat został zamknięty.
Zamiast tego ojcowie postanowili nauczyć młodych, ale już dorosłych, innego aspektu dorosłości, jakim jest odpowiedzialność. Po krótkiej naradzie oświadczyli im, że za wesele płacą sobie sami, za podróż poślubną sami, dom budują za swoje, a za apartament i swoje utrzymanie od przyszłego miesiąca też płacą sami.
Niestety ten aspekt dorosłości wybitnie nie przypadł młodym do gustu. Wyszli obrażeni, złorzecząc. Uświadomienie sobie sytuacji, w jakiej się znaleźli, zajęło im kilka dni. Wrócili z podkulonymi ogonami, przepraszając. Wzięli ślub kościelny, zgodnie z rodzinną tradycją.
A tacy byli wielce dorośli...
ślub kościelny
Ocena:
175
(255)
Jak ja nie cierpię hałaśliwych dzieci i ich rodziców.
Na wstępie zaznaczam, że nie mówię o małych dzieciach, bo dla nich płacz to jedyna forma komunikacji i to jest zrozumiałe. Mówię o dzieciach w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, takich, które potrafią chodzić, mówić i ogarniają rzeczywistość.
Czy one muszą tak wydzierać japy? Dlaczego ich rodzice nie nauczą, że nie powinno się drzeć mordy, zwłaszcza w otoczeniu innych ludzi?
Klasyczna sytuacja, sklep, to każdy zna. Praktycznie nie da się zrobić zakupów bez znoszenia tych dzikich wrzasków. Piłuje taki ryja, a rodzice totalnie to ignorują. Podobna sytuacja w przebieralniach na basenie. Piszczą, krzyczą, ryczą, płaczą, a rodzice zero reakcji. Jak nie potrafisz bachora wychować, to trzymaj go z daleka od ludzi, bo swoim darciem papy uprzykrza innym życie.
Nie mam pretensji do rodziców ogółem. Mam tylko do tych, którzy nie potrafią wychować swoich dzieci. Od razu widać, które dzieci są wychowywane, a które chowane "bezstresowo". Te pierwsze zachowują się normalnie, a jak zaczynają już wrzeszczeć, to wystarczy jedno słowo albo gest rodzica, by przywołać dzieciaka do porządku. Te drugie drą japy, a rodzice kompletnie nie reagują.
Raz próbowałem rozmawiać z taką madką, mówię:
- Proszę uspokoić Brajanka.
W odpowiedzi dostałem serię wyzwisk i już wiem, po kim dziecko tak się zachowuje. Patologia hoduje patologię.
Strach pomyśleć, co z nich wyrośnie.
Na wstępie zaznaczam, że nie mówię o małych dzieciach, bo dla nich płacz to jedyna forma komunikacji i to jest zrozumiałe. Mówię o dzieciach w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, takich, które potrafią chodzić, mówić i ogarniają rzeczywistość.
Czy one muszą tak wydzierać japy? Dlaczego ich rodzice nie nauczą, że nie powinno się drzeć mordy, zwłaszcza w otoczeniu innych ludzi?
Klasyczna sytuacja, sklep, to każdy zna. Praktycznie nie da się zrobić zakupów bez znoszenia tych dzikich wrzasków. Piłuje taki ryja, a rodzice totalnie to ignorują. Podobna sytuacja w przebieralniach na basenie. Piszczą, krzyczą, ryczą, płaczą, a rodzice zero reakcji. Jak nie potrafisz bachora wychować, to trzymaj go z daleka od ludzi, bo swoim darciem papy uprzykrza innym życie.
Nie mam pretensji do rodziców ogółem. Mam tylko do tych, którzy nie potrafią wychować swoich dzieci. Od razu widać, które dzieci są wychowywane, a które chowane "bezstresowo". Te pierwsze zachowują się normalnie, a jak zaczynają już wrzeszczeć, to wystarczy jedno słowo albo gest rodzica, by przywołać dzieciaka do porządku. Te drugie drą japy, a rodzice kompletnie nie reagują.
Raz próbowałem rozmawiać z taką madką, mówię:
- Proszę uspokoić Brajanka.
W odpowiedzi dostałem serię wyzwisk i już wiem, po kim dziecko tak się zachowuje. Patologia hoduje patologię.
Strach pomyśleć, co z nich wyrośnie.
dzieci rodzice
Ocena:
190
(232)
Jak złośliwy działkowicz dostał za swoje.
Było to w latach 90, mieliśmy po 13-14 lat. Mieliśmy "bazę" obok ogródków działkowych. Był to po prostu murek w zagajniku, gdzie przesiadywaliśmy. Nie podobało się to jednemu z działkowiczów, który regularnie próbował nas stamtąd przeganiać. Krzyczał na nas, groził, był wulgarny i agresywny. Nie wiedzieliśmy w czym mu przeszkadzamy, zwłaszcza, że nie śmieciliśmy, nie hałasowaliśmy, ani nie robiliśmy nic złego. Jak go pytaliśmy dlaczego nie możemy tu siedzieć, to odpowiadał: "Bo to nie jest miejsce dla was" - cokolwiek to znaczyło. Olewaliśmy buca, bo nie miał prawa nas stąd przeganiać, a miejscówka nasza znajdowała się poza terenem działek.
Któregoś dnia przyszliśmy do bazy i odkryliśmy, że górna część murku, ta na której siedzieliśmy, jest w całości pokryta gęstym, czarnym smarem, którego nie dało się usunąć, bo się rozmazywał. Uniemożliwiało nam to siedzenie na murku. Ewidentnie odpowiedzialny był za to ten złośliwy cham.
Postanowiliśmy, że nie zostawimy tak tego. Pod jego nieobecność weszliśmy na jego działkę i zaczęliśmy rozważać jak tu się zemścić. Odkryliśmy, że altanka nie jest zamknięta na klucz. Weszliśmy więc do środka i każdy z nas oddał mniejszą potrzebę fizjologiczną. Było nas czterech, zalaliśmy wszystko. Już mieliśmy iść, ale jeden kolega powiedział:
- Czekajcie.
Zerwał garść liści z drzewa i wrócił do altanki, a po chwili wyszedł, szeroko się uśmiechając. Wiedzieliśmy co zrobił, ale musieliśmy to zobaczyć. Tak, większa potrzeba fizjologiczna załatwiona na środku altanki.
Kilka dni później buc nas wypatrzył na osiedlu i wykrzykując obelgi i groźby rzucił się za nami w pogoń, ale uciekliśmy. Przez jakiś czas gonił nas za każdym razem jak nas zobaczył.
Sami oceńcie kto był bardziej piekielny.
Było to w latach 90, mieliśmy po 13-14 lat. Mieliśmy "bazę" obok ogródków działkowych. Był to po prostu murek w zagajniku, gdzie przesiadywaliśmy. Nie podobało się to jednemu z działkowiczów, który regularnie próbował nas stamtąd przeganiać. Krzyczał na nas, groził, był wulgarny i agresywny. Nie wiedzieliśmy w czym mu przeszkadzamy, zwłaszcza, że nie śmieciliśmy, nie hałasowaliśmy, ani nie robiliśmy nic złego. Jak go pytaliśmy dlaczego nie możemy tu siedzieć, to odpowiadał: "Bo to nie jest miejsce dla was" - cokolwiek to znaczyło. Olewaliśmy buca, bo nie miał prawa nas stąd przeganiać, a miejscówka nasza znajdowała się poza terenem działek.
Któregoś dnia przyszliśmy do bazy i odkryliśmy, że górna część murku, ta na której siedzieliśmy, jest w całości pokryta gęstym, czarnym smarem, którego nie dało się usunąć, bo się rozmazywał. Uniemożliwiało nam to siedzenie na murku. Ewidentnie odpowiedzialny był za to ten złośliwy cham.
Postanowiliśmy, że nie zostawimy tak tego. Pod jego nieobecność weszliśmy na jego działkę i zaczęliśmy rozważać jak tu się zemścić. Odkryliśmy, że altanka nie jest zamknięta na klucz. Weszliśmy więc do środka i każdy z nas oddał mniejszą potrzebę fizjologiczną. Było nas czterech, zalaliśmy wszystko. Już mieliśmy iść, ale jeden kolega powiedział:
- Czekajcie.
Zerwał garść liści z drzewa i wrócił do altanki, a po chwili wyszedł, szeroko się uśmiechając. Wiedzieliśmy co zrobił, ale musieliśmy to zobaczyć. Tak, większa potrzeba fizjologiczna załatwiona na środku altanki.
Kilka dni później buc nas wypatrzył na osiedlu i wykrzykując obelgi i groźby rzucił się za nami w pogoń, ale uciekliśmy. Przez jakiś czas gonił nas za każdym razem jak nas zobaczył.
Sami oceńcie kto był bardziej piekielny.
złośliwość
Ocena:
235
(257)
W nawiązaniu do historii motorniczej, której pasażer skopał tramwaj, przypomniała mi się podobna sytuacja, ale tym razem motorniczy był piekielny.
Sytuacja z dzieciństwa. Wracamy ze szkoły, mamy spory kawałek, ale widzimy nadjeżdżający tramwaj. Do przystanku też kawałek, więc zaczynamy biec. Tramwaj nas wyprzedził, stanął na przystanku, a my dalej biegniemy. Pasażerowie wysiedli, ludzie z przystanku wsiedli, ale motorniczy nie zamknął drzwi i nie ruszył, tak jakby na nas czekał, więc przyśpieszyliśmy. W końcu wbiegamy na przystanek, a motorniczy dosłownie przed nosem zamknął nam drzwi i odjechał.
To samo zdarzyło mi się jeszcze kilka razy w życiu. To jakaś zabawa motorniczych, że czekają aż pasażer dobiegnie, żeby mu trzasnąć drzwiami przed nosem i odjechać?
Sytuacja z dzieciństwa. Wracamy ze szkoły, mamy spory kawałek, ale widzimy nadjeżdżający tramwaj. Do przystanku też kawałek, więc zaczynamy biec. Tramwaj nas wyprzedził, stanął na przystanku, a my dalej biegniemy. Pasażerowie wysiedli, ludzie z przystanku wsiedli, ale motorniczy nie zamknął drzwi i nie ruszył, tak jakby na nas czekał, więc przyśpieszyliśmy. W końcu wbiegamy na przystanek, a motorniczy dosłownie przed nosem zamknął nam drzwi i odjechał.
To samo zdarzyło mi się jeszcze kilka razy w życiu. To jakaś zabawa motorniczych, że czekają aż pasażer dobiegnie, żeby mu trzasnąć drzwiami przed nosem i odjechać?
tramwaj motorniczy
Ocena:
145
(173)
Mój kolega ma firmę i wieczny problem z pracownikami. Na własne życzenie.
Otóż firma mojego kolegi oferuje różnego rodzaju szkolenia dla nowych pracowników. W przeciwieństwie jednak od 99% przedsiębiorców, mój kolega nie wymaga od pracownika podpisania żadnej lojalki, że po szkoleniu nie odejdzie z pracy. No i większość odchodzi. Przychodzi rekruter z większej firmy, proponuje kilka stówek więcej i pracownik idzie, a kolega nie dość że nie ma pracownika, to jeszcze jest kilka tysięcy w plecy, bo tyle kosztowało szkolenie.
Kolega nie jest januszexem, płaci dobrze, tylko wiadomo że nie ma szans zapłacić więcej niż gigantyczna korporacja. Dlatego korpo podbiera mu przeszkolonych pracowników. Firma kolegi została darmową instytucją szkoleniową.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego kolega nie wprowadzi lojalek za szkolenia? Ja też się zastanawiam...
Teraz przejdźmy do meritum. Powyższy wstęp to była tylko analogia.
Polska ma najmniej lekarzy na mieszkańców ze wszystkich krajów UE. Polska jest też (chyba) jedynym krajem UE, w którym studia medyczne są darmowe. Efekt jest prosty do przewidzenia. Wykształcony za nasze pieniądze lekarz wyjeżdża do Niemiec, a my gówno z tego mamy, tylko stracone pieniądze. Nie mamy szans konkurować z Niemcami i zachodem w wysokości zarobków, więc jesteśmy darmową instytucją szkoleniową dla zachodu.
Na Węgrzech przykładowo jest wybór - albo studiujesz za darmo, a potem musisz przepracować ileś tam lat w kraju, albo płacisz za studia i robisz co chcesz. No i Węgry nie mają problemu z lekarzami.
Dlatego rozwiązaniem problemu zbyt małej ilości lekarzy byłoby wprowadzenie takiego samego rozwiązania jak na Węgrzech.
Poza tym byłoby to najuczciwsze. Chcesz się uczyć za nasze pieniądze? Dobrze, ale pracuj potem dla nas. Jesteś naszą inwestycją, która ma się zwrócić. Chcesz po studiach wyjechać? To sobie sam za nie zapłać.
To takie proste, a nikt z rządzących jeszcze na to nie wpadł...
Otóż firma mojego kolegi oferuje różnego rodzaju szkolenia dla nowych pracowników. W przeciwieństwie jednak od 99% przedsiębiorców, mój kolega nie wymaga od pracownika podpisania żadnej lojalki, że po szkoleniu nie odejdzie z pracy. No i większość odchodzi. Przychodzi rekruter z większej firmy, proponuje kilka stówek więcej i pracownik idzie, a kolega nie dość że nie ma pracownika, to jeszcze jest kilka tysięcy w plecy, bo tyle kosztowało szkolenie.
Kolega nie jest januszexem, płaci dobrze, tylko wiadomo że nie ma szans zapłacić więcej niż gigantyczna korporacja. Dlatego korpo podbiera mu przeszkolonych pracowników. Firma kolegi została darmową instytucją szkoleniową.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego kolega nie wprowadzi lojalek za szkolenia? Ja też się zastanawiam...
Teraz przejdźmy do meritum. Powyższy wstęp to była tylko analogia.
Polska ma najmniej lekarzy na mieszkańców ze wszystkich krajów UE. Polska jest też (chyba) jedynym krajem UE, w którym studia medyczne są darmowe. Efekt jest prosty do przewidzenia. Wykształcony za nasze pieniądze lekarz wyjeżdża do Niemiec, a my gówno z tego mamy, tylko stracone pieniądze. Nie mamy szans konkurować z Niemcami i zachodem w wysokości zarobków, więc jesteśmy darmową instytucją szkoleniową dla zachodu.
Na Węgrzech przykładowo jest wybór - albo studiujesz za darmo, a potem musisz przepracować ileś tam lat w kraju, albo płacisz za studia i robisz co chcesz. No i Węgry nie mają problemu z lekarzami.
Dlatego rozwiązaniem problemu zbyt małej ilości lekarzy byłoby wprowadzenie takiego samego rozwiązania jak na Węgrzech.
Poza tym byłoby to najuczciwsze. Chcesz się uczyć za nasze pieniądze? Dobrze, ale pracuj potem dla nas. Jesteś naszą inwestycją, która ma się zwrócić. Chcesz po studiach wyjechać? To sobie sam za nie zapłać.
To takie proste, a nikt z rządzących jeszcze na to nie wpadł...
lekarze studia
Ocena:
223
(269)
Spotkałem wyjątkowy typ pedalarza.
Jadę koleją miejską, duży tłok, stoję w przedsionku tam gdzie są haki na rowery. Wsiadł pedalarz w pełnym rynsztunku, czyli kask i obcisłe gatki, powiesił rower i pociąg ruszył. Na następnej stacji wsiadł zwykły gość z rowerem i powiesił go na haku obok. Na to pedalarz z wyrzutem:
- Panie, niech pan nie wiesza swojego sprzętu obok mojego roweru!
Słowo "sprzętu" powiedział z pogardą, jakby spluwał.
- Dlaczego nie?
- Bo ten rower kosztował 12 tysięcy!
Facet prychnął śmiechem, a ja razem z nim. Pedalarz burknął, ale już się nie odezwał, tylko krzywo patrzył.
O co mu chodziło?
Jadę koleją miejską, duży tłok, stoję w przedsionku tam gdzie są haki na rowery. Wsiadł pedalarz w pełnym rynsztunku, czyli kask i obcisłe gatki, powiesił rower i pociąg ruszył. Na następnej stacji wsiadł zwykły gość z rowerem i powiesił go na haku obok. Na to pedalarz z wyrzutem:
- Panie, niech pan nie wiesza swojego sprzętu obok mojego roweru!
Słowo "sprzętu" powiedział z pogardą, jakby spluwał.
- Dlaczego nie?
- Bo ten rower kosztował 12 tysięcy!
Facet prychnął śmiechem, a ja razem z nim. Pedalarz burknął, ale już się nie odezwał, tylko krzywo patrzył.
O co mu chodziło?
pedalarze
Ocena:
150
(180)
Ja byłem piekielny, ale nie wytrzymałem.
Pojechaliśmy z kolegami na weekend, pochodzić po górach i popić. W małym miasteczku, w którym mieliśmy hotel, ludzie mieli wywalone na noszenie masek w sklepach i wszyscy, nawet sprzedawcy, chodzili bez.
Budzę się rano na lekkim kacu, suszy, głodny, na dworze gorąco, no to idę do sklepu po wodę i coś do jedzenia. Wchodzę i zorientowałem się, że nie mam maski, ale rozejrzałem się i wszyscy bez, więc spoko.
Był to niewielki sklep samoobsługowy. Chodzę, szukam czegoś do jedzenia, a tu zaczepia mnie jedna z pracownic, jako jedyna w masce i mówi:
- Proszę założyć maseczkę.
Uśmiecham się miło i mówię:
- Niestety, zapomniałem wziąć.
- To proszę wyjść.
Zignorowałem, odwróciłem się i idę dalej za zakupami. Jak zorientowała się, że nie wychodzę, to podchodzi do mnie znowu:
- Proszę założyć maseczkę albo wyjść.
Zignorowałem i rozkminiam jakiego energetyka kupić, przy okazji chłodząc się przy lodówce. Baba nie daje za wygraną:
- Proszę założyć maseczkę albo wyjść.
Chodząc po sklepie widziałem kilku innych kupujących bez masek, a ta przysrała się akurat do mnie... Spojrzałem na nią od niechcenia i rzuciłem:
- Proszę się odpie**olić.
Zrobiła kocią mordkę, ale polecenie wykonała. Przy kasie nikt mi żadnych problemów nie robił, a sama kasjerka była bez maski.
Pojechaliśmy z kolegami na weekend, pochodzić po górach i popić. W małym miasteczku, w którym mieliśmy hotel, ludzie mieli wywalone na noszenie masek w sklepach i wszyscy, nawet sprzedawcy, chodzili bez.
Budzę się rano na lekkim kacu, suszy, głodny, na dworze gorąco, no to idę do sklepu po wodę i coś do jedzenia. Wchodzę i zorientowałem się, że nie mam maski, ale rozejrzałem się i wszyscy bez, więc spoko.
Był to niewielki sklep samoobsługowy. Chodzę, szukam czegoś do jedzenia, a tu zaczepia mnie jedna z pracownic, jako jedyna w masce i mówi:
- Proszę założyć maseczkę.
Uśmiecham się miło i mówię:
- Niestety, zapomniałem wziąć.
- To proszę wyjść.
Zignorowałem, odwróciłem się i idę dalej za zakupami. Jak zorientowała się, że nie wychodzę, to podchodzi do mnie znowu:
- Proszę założyć maseczkę albo wyjść.
Zignorowałem i rozkminiam jakiego energetyka kupić, przy okazji chłodząc się przy lodówce. Baba nie daje za wygraną:
- Proszę założyć maseczkę albo wyjść.
Chodząc po sklepie widziałem kilku innych kupujących bez masek, a ta przysrała się akurat do mnie... Spojrzałem na nią od niechcenia i rzuciłem:
- Proszę się odpie**olić.
Zrobiła kocią mordkę, ale polecenie wykonała. Przy kasie nikt mi żadnych problemów nie robił, a sama kasjerka była bez maski.
maski covid
Ocena:
128
(242)
Historia o utraconej miłości.
Było to dawno, ale dopiero teraz zebrałem się na to, by o tym opowiedzieć.
Byłem w związku z kobietą. Kochaliśmy się, a przynajmniej ja kochałem ją. Rozstaliśmy się z powodu pewnych różnic, nieistotne jakich. Uczucie z mojej strony jednak nie słabło, a jak spotkaliśmy się przypadkiem kolejny raz to poczułem, że chcę by było tak jak dawniej.
Spotykaliśmy się więc co jakiś czas, chodziliśmy do kina albo na jakieś imprezy, wyjeżdżaliśmy gdzieś, spędzaliśmy dużo czasu razem i wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wspominaliśmy dawne czasy, było naprawdę coraz lepiej. Wydawało mi się, że ona czuje to samo co ja i odnowienie naszej dawnej relacji jest tylko kwestią czasu.
Miłość miłością, ale jednak ludzkie potrzeby też są i bardzo wyraźnie manifestują swoje istnienie. Jednocześnie miałem koleżankę, z którą spotykałem się by zrzucić z krzyża. Od początku postawiłem sprawę jasno, ale ona po krótkim czasie zaczęła sobie za dużo wyobrażać. Chciała związku i twierdziła, że mnie kocha. Mówiłem jej, że to nonsens i nic z tego nie będzie, że nie chcę i nic do niej nie czuję i to się nie zmieni. Wydawało mi się, że to rozumie, a jako że dalej się ze mną spotykała, uznałem, że mimo tych niewielkich zastrzeżeń akceptuje ten układ i nie będzie świrować pawiana.
Pomyliłem się.
Któregoś dnia moja była-przyszła-niedoszła przestała się do mnie odzywać. Dopiero po kilku próbach kontaktu powiedziała mi, o co chodzi.
- Masz dziewczynę, to po co mi zawracasz głowę? - powiedziała przez telefon.
- Jaką dziewczynę?! - pytam.
No i w ten sposób dowiedziałem się, że koleżanka w jakiś sposób zdobyła jej numer telefonu (prawdopodobnie z mojego telefonu jak nie patrzyłem) i opowiedziała jej o naszym układzie.
Cała moja praca nad odzyskaniem utraconej miłości i wszystkie moje nadzieje poszły na marne.
Nieodwracalnie ją straciłem, podobnie jak zaufanie do kobiet...
Było to dawno, ale dopiero teraz zebrałem się na to, by o tym opowiedzieć.
Byłem w związku z kobietą. Kochaliśmy się, a przynajmniej ja kochałem ją. Rozstaliśmy się z powodu pewnych różnic, nieistotne jakich. Uczucie z mojej strony jednak nie słabło, a jak spotkaliśmy się przypadkiem kolejny raz to poczułem, że chcę by było tak jak dawniej.
Spotykaliśmy się więc co jakiś czas, chodziliśmy do kina albo na jakieś imprezy, wyjeżdżaliśmy gdzieś, spędzaliśmy dużo czasu razem i wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wspominaliśmy dawne czasy, było naprawdę coraz lepiej. Wydawało mi się, że ona czuje to samo co ja i odnowienie naszej dawnej relacji jest tylko kwestią czasu.
Miłość miłością, ale jednak ludzkie potrzeby też są i bardzo wyraźnie manifestują swoje istnienie. Jednocześnie miałem koleżankę, z którą spotykałem się by zrzucić z krzyża. Od początku postawiłem sprawę jasno, ale ona po krótkim czasie zaczęła sobie za dużo wyobrażać. Chciała związku i twierdziła, że mnie kocha. Mówiłem jej, że to nonsens i nic z tego nie będzie, że nie chcę i nic do niej nie czuję i to się nie zmieni. Wydawało mi się, że to rozumie, a jako że dalej się ze mną spotykała, uznałem, że mimo tych niewielkich zastrzeżeń akceptuje ten układ i nie będzie świrować pawiana.
Pomyliłem się.
Któregoś dnia moja była-przyszła-niedoszła przestała się do mnie odzywać. Dopiero po kilku próbach kontaktu powiedziała mi, o co chodzi.
- Masz dziewczynę, to po co mi zawracasz głowę? - powiedziała przez telefon.
- Jaką dziewczynę?! - pytam.
No i w ten sposób dowiedziałem się, że koleżanka w jakiś sposób zdobyła jej numer telefonu (prawdopodobnie z mojego telefonu jak nie patrzyłem) i opowiedziała jej o naszym układzie.
Cała moja praca nad odzyskaniem utraconej miłości i wszystkie moje nadzieje poszły na marne.
Nieodwracalnie ją straciłem, podobnie jak zaufanie do kobiet...
miłość uczucia związek kobiety
Ocena:
347
(403)
1 2 > ostatnia ›
« poprzednia 1 2 następna »