Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Daemia

Zamieszcza historie od: 18 listopada 2014 - 14:52
Ostatnio: 20 października 2015 - 9:20
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 962
  • Komentarzy: 31
  • Punktów za komentarze: 44
 
zarchiwizowany

#64705

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tę historię dodam ze względu na to, że niedługo minie jej rocznica.
Będzie o tym jak urządził mnie mój ukochany #American Staffordshire Terrier choć to nie jego wina.

W zeszłym roku moje urodziny wypadały w środę, więc dzień średnio imprezowy, ale tradycja jest taka, że dziadki i rodzice przychodzą w odwiedziny w ten konkretny dzień. Po szybkiej kalkulacji, doszłam do wniosku, że nie opłaca się szykować wszystkiego na środę a potem w sobotę dla reszty gości,wynik- postawiłam na środę.

Wszystko raczej przygotowane, dom posprzątany. Skończyłam pracę o 16, goście mieli przybyć o 17 więc czasu mało. Po drodze jeszcze ostatnie zakupy. I tak wpadłam do domu za dwadzieścia 17. A to co zastałam to istna apokalipsa.

Któryś uczynny domownik postanowił wypuścić psa na plac, bo przecież takie ładne słoneczko było. Może i było ale temperatura nie była już tak przyjemna. Człowieczek psa wypuścił i pojechał do pracy. Pies zmarzł i oto efekt jaki zastałam:

-drewniane drzwi z tyłu domu przedrapane na wylot,
-cała kuchnia i taras w trocinach,
-drzwi niestety bez solidnego zamknięcia otwarte na oścież,
-temperatura w domu jakieś 12 stopni,
-i finał dom jakby odbyła się w nim strzelanina, podłogi i dywany we krwi z rozwalonych łapek psa, które nadziały się na śruby w drzwiach.

Natychmiastowy bieg do psa i oględziny łapek, ze względu że trochę się opierał trwało to dłuższą chwilę. Nagle drzwi wejściowe się otwierają i wpada rodzinka. Zamarli w przedpokoju, dwu letnia bratanica w ryk ja lecę z góry z rękami we krwi i ahhh co tu dużo mówić wystraszyłam ich nie na żarty.

Goście musieli siedzieć sami do powrotu z pracy mojego męża a ja przesiedziałam swoje urodziny u weterynarza.

Piesek ma się dobrze, połamał 4 pazury i miał rozciętą skórę między dwoma palcami, ale szybko zapomniał o wszystkim.

Za to uczynny domownik otrzymał niezłą reprymendę i polecenie używania mózgu.


# dla czepiających się w komentarzach

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (197)
zarchiwizowany

#64702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam
Czytając historię użytkownika obserwator, odnalazłam w swojej pamięci podobną.

Swego czasu byłam szczęśliwą posiadaczką golfa 3 Gt (swoją drogą do dziś za nim tęsknie). Samochód ten miał dość nietypowy lakier, ponieważ na co dzień był w kolorze bardzo ciemnej śliwki, ale w pogodę pod tzw. zbitym psem stawał się buro granatowy, przez co w zależności od pogody miałam inne autko. Tyle tytułem wstępu.

Pewnego deszczowego dnia udałam się owym pojazdem do rodziców. Zaparkowałam równolegle pod blokiem, na parkingu było niewiele aut.
Po 2 może 3 godzinach wyszłam z ploteczek u mamy, a pogoda była jeszcze gorsza niż w chwili przyjazdu, zacinał marznący deszcz.
Co zrobić, rozłożyłam parasol i walcząc z wiatrem udałam się do auta.

Zasłaniając twarz parasolem trzymanym w jednej ręce, drugą przeszukuję studnie bez dna zwaną potocznie kobiecą torebką. Po chwili walki odnalazłam kluczyki, naciskam guziki na pilocie a tu nic. Wkładam kluczyki do zamka i również drzwi się nie otwierają.
Już nieźle przemoknięta, zmarznięta i wkurzona 126 próbą otwarcia, rzuciłam rzeczy na ziemię, skopałam auto w opony i drzwi klnąc przy tym jak szewc, zrezygnowana prostuję swoją postawę i w głowie kotłuje się tylko jedna myśl "od kiedy k...a wożę w samochodzie fotelik dla dziecka ?? "

Tak dobrze się domyślacie. Przez około 20 minut próbowałam się włamać do nieswojego auta, po czym je zwyzywałam i skopałam.

A finałem tej historii jest to, że moje auto stało dokładnie obok
pechowo skopanego pojazdu. Dwa identyczne buro granatowe golfy serii 3.

osiedlowy parking

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (173)
zarchiwizowany

#62982

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam.
Jestem nowa na piekielnych, więc proszę o wyrozumiałość.

Czytając opowieść elde #12718 przyszła mi do głowy historia, która dotkneła mnie osobiście.

Sama posiadam w domu "psa mordercę", amstafa, waga wyjśćiowa 45 kilo.Odpowiednim dla niego przeciwnikiem są komary bo muchy to już za wysoka liga, jest totalna przylepą kocha dzieci i posłuszny jest jak nikt ( żeby mąż chociaż w połowie się tak słuchał ehh.. ) Ale do rzeczy,mieszkam sobie na osiedlu domków jednorodzinnych otoczonych lasem. Pewnego dnia wybrałam się z moją kluską na spacer do tegoż lasu( pies na smyczy, niestety bez kagańca ponieważ te metalowe nie pasują a skórzane maja dość krótki żywot) i gdy już wracałam do domu zaatakował nas owczarek niemiecki.Właściwie to bardziej mnie niż psa.Wyskoczył z krzaków na ścieżkę i od razu rzucił mi się do nógi robiąc mi w niej nie małą, krwawiącą dziurę, co najgorsze wcale nie chciał na tym poprzestać.Próbowałam go odepchnąć jedna ręką w drugiej trzymałam mojego pimpka za obrożę. Niestety owczarek nie odpuszczał a ja już nieźle przerażona zmuszona byłam odpiąć psa ze smyczy (takiej policyjnej , naciskasz jeden guzik i w ręce zostaje ci smycz razem z obrożą)i wtedy się zaczeło. Mój Amstaf rzucił się na owczarka i jakby ćwiczył to latami w sekundzie dopadł się do gardła atakującego i tak pozostał. Ja zebrałam się w tym czasie do pozycji pionowej. Owczarek leżał na ziemi i skomlał, zawołałam swojego psa do nogi, ten puścił owczarka, który natychmiast uciekł. Zapiełam psa i kulejąc udałam się do wyjścia z lasu. Po chwili gdy stałam już na drodze obok domów, z lasu ponownie wybiegł owczarek tym razem z właścicielką. Podeszłam do niej i opowiedziałam całą sytuacje. Dziewczynka spuśćiła głowę powiedziała żebym rozmawiała z rodzicami będą wieczorem w domu. Ja udałam sie z mężem do szpitala na szycie.

Wieczorem udaliśmy sie do domu właścicielki owczarka a tam okazało się, że to mój pies jest agresywny, pogryzł owczarka, który jest psem szkolonym i oni musieli wydać na wetrynarza(ząbki amstafa wbiły sie dość solidnie). Na argumenty iż to ich pies pogryzł mi nogę byłi głusi. A na pytanie dlaczego pies nie był na smyczy padło coś w stylu że to pies szkolony, wystawowy i ogólnie ideał. Z dalszej części spotkania wynikło, że jak bedziemy sie wydzierać to oni zgłosza sprawe na policję i uśpią nam tego kundla bo on napewno kogoś, kiedyś zagryzie.
Ja miałam juz dośc całego zajścia, poprosiłam właściciela o książeczke szczepień owczarka i po sprawdzeniu czy wszystko w porządku udałam się do domu.

Finał można nazwać happy endem, ponieważ teraz wszyscy w lesie schodzą z drogi przed moim psem mordercą i pogromca komarów :)

Leśne osiedle w kraju zwanym Polska

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (80)

1