Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

DuzaMi

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2014 - 14:56
Ostatnio: 9 lipca 2015 - 2:24
  • Historii na głównej: 19 z 22
  • Punktów za historie: 12625
  • Komentarzy: 96
  • Punktów za komentarze: 770
 

#62517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w 7 miesiącu ciąży, niestety zagrożonej, do ginekologa chodzę prywatnie i mam przykazane - jeśli coś niepokojącego będzie się działo, to albo przyjechać do gabinetu bez zapowiedzi, a z grubszą sprawą do szpitala. No i mimo chuchania i dmuchania na siebie, dopadła mnie infekcja, więc wczoraj odwiedziłam bez zapowiedzi Panią Doktor.

Niestety przed jej gabinetem w roli ochroniarza/sekecjonera rezyduje warczący cerber w osobie Pani Halinki. Pani Halinka jak mnie widzi to robi minę wściekłego buldoga. Cóż, może chodzę do Pani Doktor nieco częściej, a to po receptę, żeby uzupełnić zapas leków, albo jeśli wyniki badań są niepokojące. W sumie może 3-4 razy się zdarzyło, że byłam u Pani Dr przed wyznaczonym terminem. Jednak każda taka nadwizyta działa Pani Halince na nerwy i z miesiąca na miesiąc rozkręca swój arsenał złośliwości.

Wczoraj Pani Halinka wypaliła: A co tu się wyprawia, że Pani ZNOWU Panią Doktor sobą niepokoi? Nudzi się Pani w domu?
Ja: No cóż infekcja, leków zabrakło to jestem.
PH: A co to sobie myśli, że Pani Doktor to Pani prywatnym lekarzem jest czy jak? Że sobie przychodzi kiedy się podoba?
Ja: Chodzę prywatnie, to chyba jest moim lekarzem? A Pani to niby z czyich pieniędzy jest opłacona? Bo naklejki NFZ nie widziałam, a co wizytę 100zł Pani Dr zostawiam.

PH pomarudziła, że bezczelna, że co ja sobie wyobrażam. Okazało się, że Pani Dr słyszała całą rozmowę, bo drzwi gabinetu były uchylone (inna lekarka u niej była na chwilę) i solidnie dała Pani Halince po uszach.
Przyznam, że jakby nie fachowość Pani Dr to Pani Halinka skutecznie by mnie odstraszyła od tego gabinetu.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (560)

#62422

przez (PW) ·
| Do ulubionych
8 miesięcy temu w końcu z moim Towarzyszem Życiowym wprowadziłam się do naszego, wyremontowanego eM, a historia będzie dotyczyć piekielnych byłych lokatorów, którzy nie dają o sobie zapomnieć.

Mieszkanie które nabyliśmy, wcześniej należało do klasycznej patologicznej rodziny - ona pije, on pije, dzieci jeszcze nie. Oboje niepracujący ledwo po czterdziestce, na zasiłkach. Aby wykupić ich mieszkanie, trzeba było spłacić ich zadłużenie wobec spółdzielni (co zresztą było podstawą do ich eksmisji) - po zsumowaniu kwoty wykupu mieszkania, spłaty zadłużenia, koniecznego remontu i zestawieniu tej kwoty z naszymi możliwościami uznaliśmy, że to i tak okazja, więc się na to mieszkanie zdecydowaliśmy. Piekielność zaczęła się po wyprowadzce Patoli.

Najpierw wyszło, że wszystkie odpływy kanalizacyjne z kuchni i łazienki złośliwie pozapychali zużytymi pampersami, mieszkanie śmierdziało nieludzko (sąsiedzi przechodzili z zatkanymi nosami) i trzeba było kuć ściany do cegły, tak były przesiąknięte ich smrodem. W międzyczasie Pan Patol skądś się dowiedział, że zaczynamy remont i że przyjechały potrzebne materiały, więc próbował się nam do mieszkania włamać - podobno był ciężko zdziwiony, że wcześniej wymieniliśmy drzwi i ich stare okna (mieszkanie na parterze), podobno próbował wejść przez balkon. Później ekipa remontowa skarżyła się, że przychodzą Smutni Panowie z Dużymi Torbami, celem windykacji długów Patoli. I tak jest do tej pory.

Okazało się, że Patole przez ostatnie dwa lata - bo taki okres czasu minął od nabycia przez Nas mieszkania, nie zmienili dowodów osobistych i wciąż zaciągają kredyty podając Nasz obecny adres zamieszkania jako ich. Co więcej ich dzieci chyba też wciąż nie mają legitymacji szkolnych z nowym adresem i jeżdżą na gapę, dzięki czemu co rusz dostaję wezwania do zapłaty od przewoźnika to na jedno, drugie i trzecie dziecko. Sprawę zgłaszałam w Urzędzie Miasta, na policji, listy odsyłam z adnotacją, że taki adresat tu nie mieszka i nic to nie dało.

Co więcej tej chwili cały czas przebywam w domu na L4, z powodu powikłań stanu błogosławionego i przynajmniej raz w tygodniu mam wizytę Smutnych Panów z Dużymi torbami, którym muszę udowadniać, że ja to ja i nic im dłużna nie jestem. Wizyty te same w sobie są stresujące, a Panowie nie zawsze są względnie mili.
Przyznam, że już sama nie wiem co robić, może Wy znacie jakieś sposoby?

Byli lokatorzy

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 570 (622)