Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55886
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13308
 
zarchiwizowany
W krajach śródziemnomorskich czasami pojawia się cholerstwo zwane Bora. Jest to porywisty wiatr od morza - mogę Wam powiedzieć, że jeśli myślicie, że w Polsce czasami mocno wieje to co Wy k*wa wiecie o wietrze...

W każdym razie na czas "ataku" Bora autostrady są zamykane. Kiedy wieje lżej, drogi otwiera się dla osóbowek i ostrzega wjeżdżających turystów, że taki wiatr to nie w kij dmuchał.

Co zrobi Wielki Biały Pan, Dewizowy Władca Żywiołów?
Poczeka, aż autostradę otworzą dla samochodów osobowych, skorzysta z nieuwagi policjantów pilnujących wjazdu i kierujących wszelkie większe wozy na parking i wp*li się na autostradę swoim turbo-hiper-przenośnym hotelowanokempingopudłem z firankami w oknach i pontonem na przyczepce, po czym stanie na środku mostu blokując ruch, wielce zdziwiony, że huśta, powie "O scheisse" i każe się ratować służbom mundurowym wszelkiej maści.

Niemczury

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 289 (439)
zarchiwizowany

#47126

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wyobraźcie sobie Mietka. Mietek... przepraszam, szanowny Mieczysław jest studentem na kierunku, po którym zarabia się baaardzo dużo o ile ma się tatę "w branży" i prawdopodobnie takiego tatę ma.

Mieczysław nosi się jak bohemiczny filozof, gardzący wszystkim, co nie jest absyntem i bólem istnienia. Jako porządny dekadent powinien też lubić kobiety, ale niestety nie ma z nimi za wiele do czynienia, o czym świadczy jego rozbiegany wzrok, hiperaktywność, wiecznie spocone czoło i przyspieszony oddech, ręce latające na wszystkie strony oraz głos donośny i piskliwy. Innymi słowy wyobraźcie sobie pokwitającego gimnazjalistę z lekką domieszką Pani Bukietowej z "Co ludzie powiedzą", a potem dorysujcie mu w wyobraźni brodę, dumnie zadarty nos, pseudo-zniszczony gajer za kilka tysięcy i pseudo-niedbale przewieszony przez cienką szyję jedwabny szaliczek.

Szanowny Mieczysław prócz tego, że istnieje ma jeszcze jedną wadę: mówi. Mówi dużo, kwieciście i bez sensu, a gdy już zacznie, nie zwraca uwagi na żadne sygnały dobiegające doń z otoczenia. Paple, póki nie uzna tematu za wyczerpany. Niestety, każda wypowiedź Mieczysława składa się z części:

- Wyaśnienie, dlaczego się wypowiada
- Wyjaśnienie, dlaczego wcześniej się nie wypowiadał, chociaż mógł
- Wyjaśnienie, o czym będzie mówił
- Wyjaśnienie, o czym nie będzie mówił
- Wyjaśnienie, dlaczego nie będzie mówił o tym, o czym nie będzie mówił
- Wyjaśnienie, dlaczego to, o czym będzie mówił jest ważne
- Właściwa treść wypowiedzi
- Ta sama treść, tylko powiedziana innymi słowami
- Podsumowanie wypowiedzi
- Wyjaśnienie, dlaczego powiedział to, co powiedział, nie powiedział tego, czego nie powiedział, co powiedział i dlaczego już więcej nic nie powie, chociaż mógłby.

Wyobraźcie sobie teraz, że Mieczysław bierze udział w zajęciach i przerywa co chwile prowadzącej, a tak naprawdę w ogóle nie daje jej dojść do głosu. Jego piskliwy głos wwierca się w czaszki pozostałych uczestników.

Prowadząca usiłuje prowadzić zajęcia, ale zacietrzewiony Mieczysław coraz mniej zwraca na nią uwagę, upajając się najwyraźniej brzmieniem swojego głosu (który dla innych uczestników jest równie miły jak odgłos piłowania paznokciem po tablicy), zanosi się hienim chichotkiem nad własnymi - dla niego jedynie zabawnymi - żarcioszkami wplecionymi w kwiecisty gąszcz misternie konstruowanego bełkotu. Niczym dyrygent macha rękami w powietrzu, najwyraźniej porwany już ekstazą samozachwytu wywołanego znajomością tylu trudnych słówek oraz niepohamowaną elokwencją.

Biedna kobieta usiłuje na wszelkie pokojowe sposoby go opanować, w końcu sięga do ciężkiego arsenału:

- Proszę mi się dać wypowiedzieć i mi nie przerywać. Jestem kobietą!

To działa na Mieczysława jak płachta na byka.
Zaczyna krzyczeć ("zaczyna" to może złe słowo, bo właściwie Mieczysław krzyczy cały czas), że musi walczyć o swoje prawa jako zadeklarowany homoseksualista, bo nie zgadza się z patriarchalnym systemem (??) i dyskryminacją płci(???). Przekazanie tej prostej treści zgodnie z wyżej wymienionym schematem zajmuje mu jakieś pół godziny, czyli trwa to do końca zajęć.

Za tydzień ostatnie ćwiczenia z Mieczysławem i szlus. Jeszcze nigdy tak nie czekałam na koniec semestru...

Szanowny Mieczysław

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (333)
zarchiwizowany

#46515

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Panowie przyszli naprawiać klimatyzację w pomieszczeniu o wysokości pi razy drzwi 5-6 metrów. Rusztowania postawili, rękawy zakasali...

...a przechodząca obok Koparka wyczuła opary alkoholu i podchwyciła taki oto fragment rozmowy:

- Dobra ta robota tutaj. W poprzedniej ch*owo było, bo kazali dmuchać przed robotą.

BeHaPpy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (256)
zarchiwizowany

#42634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znów autobus i borostwory.

Tym razem tłok zrobił się nieziemski. Ludzie wciskali się jak na szalupę Titanica, przepychanki jak na meczu rugby. Na moim przystanku do autobusu postanowił wsiąść facet z dwoma małymi chłopcami (na oko jeden miał 2 lata, drugi może 4-5). Szanse mieli niewielkie, ale chwila! Przecież ten tłok panował tylko w przestrzeni pod drzwiami - tam, gdzie stawia się wózki i bagaż - natomiast w tym wąskim przejściu między miejscami siedzącymi było praktycznie pusto.
Niestety, na samym końcu owego przejścia (czyli tam, gdzie otwierała się owa zatłoczona przestrzeń), blokując je własnym ciałem niczym Rejtan stał Facet.
Postanowiłam więc zoptymalizować wykorzystanie przestrzeni, aby jakoś pomóc ojcu tych chłopców (z których jeden jechał "na wisząco", podtrzymywany przez ojca i opierając się nóżkami jego kolano a drugi w ogóle zniknął w gąszczu pasażerów i tylko wystająca z plątaniny nóg i kurtek rączka wskazywała miejsce jego pobytu).
Najprostszym pomysłem było stanięcie w przejściu tam, gdzie było mnóstwo wolnego miejsca. Spojrzałam więc na Faceta i rzekłam sakramentalne "przepraszam". Nie poskutkowało, rzekłam drugi raz.
F - Gdzie ja się mam pani zdaniem przesunąć.
J - Choćby tam, tam jest mnóstwo miejsca. Jak pan nie chce to ja tam się wcisnę, żeby tutaj zwolnić przestrzeń.

F nie zareagował, więc spróbowałam przecisnąć się między jego ramieniem a drążkiem, aby zająć miejsce w wolnej przestrzeni za nim. Na to facet przywarł do drążka jeszcze silniej, jakby nieprzepuszczenie nikogo do upragnionej wolnej przestrzeni było sprawą honoru jego albo i nawet Rzeczypospolitej. Swój bohaterski opór okrasił nawet zawołaniem bojowym:
- Musisz się k*rwo tak ordynarnie pchać?

Na takie dictum zapalił się we mnie piekielny instynkt. Już miałam spytać, czy jest idiotą czy tylko udaje, ale stwierdziłam, że skoro stosujemy zwierzęce metody to dlaczego nie mam pójść na całość?
Powolutku i bezlitośnie przepchnęłam faceta. Nie szarpałam, nie zaatakowałam, nie zrobiłam mu krzywdy. Po prostu "się wepchłam". Za mną na zwolnione w ten sposób miejsce zmieściły się jeszcze dwie osoby.

Wiem, byłam ordynarna, chamska, piekielna i Bóg wie co jeszcze, ale przynajmniej chłopcy mogli kontynuować podróż we w miarę ludzkich warunkach.

P.S. Powiecie, że to ojciec był nieodpowiedzialny wybierając się w podróż w godzinach szczytu. Otóż to był autobus rezerwowy i takiego tłoku nie można się było spodziewać.

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (249)
zarchiwizowany

#42572

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wysiadam z autobusu, na plecach mam plecak - wielki i ciężki, pot ze mnie spływa...
Wiedziałam, że z bagażem trochę to potrwa, więc zaczęłam już zawczasu kotłować się tak, że zwróciłam na siebie uwagę połowy autobusu. Szkoda tylko, że nie tych 2 piekielnych osób.

1) Już-już dopadam drzwi, ale blokuje mnie jakaś nieświadoma niczego gruba baba (jak to? to kiedy ktoś ze śmiertelną determinacją w oczach przedziera się do drzwi autobusu to znaczy, że chce wysiąść?). Babsko postury Buki, bezwładności głazu. Nie ruszy się i już. Stoi jak żona Lota i gapi się na mnie z wyrazem twarzy (pyska?) jaki zazwyczaj ma krowa żująca spokojnie trawę w letnie popołudnie. "Przepraszam" usłyszała za trzecim razem.

2) Wreszcie dotarłam do drzwi, zdążyłam tylko wysunąć rękę by zaraz ją cofnąć w obawie przed złamaniem. Tak, kierowca zatrzasnął.
Idę więc do kierowcy (daleko nie miałam, bo działo się to przy przednich drzwiach autobusu) i pytam, czy mógłby mnie jeszcze wypuścić bo ogólnie rzecz biorąc spieszę się i w ogóle.
Kierowca: "Trzeba było wysiadać a nie myśleć o p*przeniu".

Ciekawe tylko, z kim miałabym sobie wizualizować ten seks? Z tą granitowo-bekonową Buką?

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (250)
zarchiwizowany

#40597

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jedyna droga łącząca dość spore miasta znajdujące się po dwóch stronach pasma górskiego (i granicy) powinna być raczej wygodna, szeroka, niezbyt kręta i bezpieczna, prawda?

Bracia Słowacy szybko do tego dojrzeli: wybudowali piękną drogę; gdzie trzeba walnęli tunel, gdzie indziej estakadę. W przypadku współpracy transgranicznej niestety do tanga trzeba dwojga. Droga kończyła się jak nożem ucięta na granicy z Polską, a że był to akurat fragment estakady, tworzyła piękną skocznię sterczącą jak wyrzut sumienia nad naszymi dziewiczymi łąkami.

A jak się u nas dojeżdżało do granicy?
Starą wiejską drogą (łączącą się z tą słowacką już za przejściem) poprowadzoną tak, jak się to robiło jeszcze za króla Ćwieczka: tu omijała drzewko, tu stodołę, gdzie indziej jakiś kamyk czy strumyk. Kręta jak tłumaczenia Rosjan po Smoleńsku. Różnica poziomów jak na rollercoasterze: w górę na dwójce, chwila szczytowania i znów w dół na dwójce. W dodatku miała swoje lata, więc było w niej więcej dziur niż nie-dziur i nie były to zwykłe ubytki w asfalcie tylko tunele do wnętrza planety. Naszym wojownikiem bezdroży nie dało się tam pojechać więcej niż 30-40 na godzinę. Normalnie zawieszonym autem pewnie jeszcze mniej. Sporciaka trzeba byłoby chyba wieźć na lawecie.

Wracając do ojczyzny i trafiając z szerokiej, wygodnej drogi na ten tor przeszkód zawsze odczuwaliśmy ukłucie wstydu.

transgranica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (225)
zarchiwizowany
Niezmiernie irytującym i przerażająco powszechnym zwyczajem jest olewanie właściciela / lokatora wtedy, gdy nie zdecydujemy się na wynajem oglądanego mieszkania / wynajęcie go konkretnym poszukującym.

Rozumiem, że gdy ma się w telefonie kilkanaście kontaktów trudno jest pamiętać, kto jest kim i każdemu z osobna napisać SMSa z wyjaśnieniem, ale nigdy nie zrozumiem, co może być trudnego w odebraniu telefonu i powiedzeniu "dziękuję, nie jestem już zainteresowany".

W czasie poszukiwań takie olewactwo spotykam niemal za każdym razem. Z kilkunastu osób nikt jak dotąd sam z siebie nie poinformował o tym, że zmienił zdanie. Jedna osoba odpisała na SMSa.

Szczyt szczytów osiągnęła ta dziewczyna:
Skamle i błaga, by wynająć jej od zaraz pokój dostępny od następnego dnia. Właściciel wystawił, przyjaciele nie pomogli, nie ma gdzie spać. Stanęłam na głowie, by załatwić z dotychczasowym lokatorem sprawę i by pozwolił jej się w tym pokoju przekimać przez swoją ostatnią noc. Odmówiłam innemu potencjalnemu lokatorowi, który był w mniej dramatycznej sytuacji.

O umówionej godzinie nie przyszła, nie napisała, nie odbiera telefonów. Wszystko działało, bo numer raz był zajęty, raz "odjęty", czyli bateria się nie rozładowała, SIMa nie zjadł rekin.

Żaluzju paniał, widać panna znalazła coś innego. Czy jednak nie jestem godna zaszczytu dowiedzenia się tego od niej, bym nie musiała się domyślać?

Nie ufaj kobiecie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (168)
zarchiwizowany

#32914

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwunastolatka posiadająca własny pokój może się uważać za szczęściarę, prawda? Otóż niekoniecznie. Córka moich znajomych ma wprawdzie pokój, który powinien być dla niej oazą spokoju, miejscem nauki i wypoczynku, niestety pokój ten upodobał sobie jej tatuś do "pracy". Praca faceta działającego w sprzedaży polega na wielogodzinnym słuchaniu na cały regulator płyt z nagraniami wyjaśniającymi, jak być rekinem biznesu oraz ewentualnie wykonywaniu licznych i długich telefonó do klientów. Telefony to pół biedy, ale płyty to istne pranie mózgu. Zalecenia odczytywane są celowo w taki sposób, by nie pozwolić słuchającemu na odrobinę skupienia, by nie zdążył pomyśleć lecz chłonął zupełnie biernie. Jak napisał klasyk chodzi o to, by człowieka zgwałcić przez ucho. Co gorsza, tatuś często "pracuje" w ten sposób do późnych godzin nocnych. Wyobrażacie sobie, jak w takich warunkach ma się uczyć czy spać nastolatka?

Mogłaby pójść do pokoju brata, ale... on robi dokładnie to samo. Nie mogą słuchać taśm razem z ojcem, bo jest na innym etapie "szkolenia".

Mogłaby pójść do salonu, ale... tam urzęduje mama, która musi mieć spokój, bo cośtam (względnie słucha Radia Maryja). Pozatym zawsze przecież mogą przyjść niespodziewani goście i jakby to wyglądało, gdyby zobaczyli zeszyty czy książki rozłożone w Najlepiej Urządzonym i Przepięknym Salonie?

Więcej pomieszczeń niestety nie ma, zatem dorastająca dziewczynka po powrocie ze szkoły snuje si e po domu otoczona kakofonią natrętnych dźwięków, usiłuje w kuchni odrobić zadania a potem doczekać do nocy, kiedy wreszcie ojciec pójdzie spać i będzie można się spokojnie położyć na 5-6 godzin. Tylko po wywiadówce rodzice przypominają sobie, że mają dziecko; mają pretensje, że podobno w szkole przysypia i nie może się skupić oraz nakładają kary za złe oceny...

patologia rodzinna

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (384)
zarchiwizowany
Były historie o żabach, które okazywały się ropuchami, więc odpowiem historią o takiej, co wierzy w istnienie wyłącznie dobrych księżniczek.

Uprzedzę pytania: dziewczyna jest w wieku zaawansowanej post-pełnoletniości, nie posiada stwierdzonych chorób umysłowych, nie pochodzi też z domu dziecka.

Nie tak dawno temu znalazła sobie dziewczynę, ekhm, przepraszam... Miłość Jej Życia. Po dwóch miesiącach nastąpiła decyzja o wspólnym zamieszkaniu oraz kilku wspólnych inwestycjach. Ba, planowały nawet potomstwo, lecz na szczęście żaden kolega nie zgodził się zostać inseminatorem. Po miesiącach trzech zwracały się już do siebie per "żono" i nosiły na palcach coś na kształt zawleczek z kapsli od Tymbarka...

Po kilku kolejnych tygodniach były płacz, krzyk, histeria, głodówka, myśli samobójcze, wizyty u psychologa, tabletki, żyletki, słwem: koniec świata. Zerwanie przez wielkie Zet. Ja wiem, że każde rozstanie to trauma, niemniej jednak taka reakcja byłaby adekwatna raczej u żony porzuconej przez męża, który porwawszy dzieci i wybrawszy z konta oszczędności życia uciekł do Maroko.

Nastąpił spektakularny "rozwód" z podziałem "majątku", przy czym samochód kupiony w stanie agonalnym rozpadł się równie szybko jak związek jego właścicielek, co zaoszczędziło im zachodu przy cięciu wraku na pół.

Histeria, depresja i głodówka trwały, więc zorganizowałyśmy dla poszkodowanej trwający tygodniami suicide watch. Sporo energii włożyłyśmy też w wyłuszczenie jej, że sama sobie zrobiła krzywdę, decydując się "wypłynąć na morze" z obcą osobą. Myślałyśmy, że dotarło.

Gdzie tam...

Poznała MJŻ nr 2 - szkopuł tkwił w tym, że MJŻ2 mieszkała na drugim końcu Polski. Problem związku na odległość rozwiązano niwelując odległość. Po miesiącu znajomości nasza wieczna panna młoda spakowała graty, wsiadła do pociągu i podryfowała, by już na zawsze zamieszkać u boku MJŻ2. Praca? Utrzymanie? A czyż takie błahostki mogą być przeszkodą dla prawdziwej miłości?

Co potem? Związek okazał się łatwiejszy do zniwelowania, niż odległość. Nastąpiła kłótnia, szybki rozwód jeszcze na dworcu. Wróciła chyba nawet tym samym pociągiem.

Resztę znacie. Histeria, głodówka, suicide watch.

Aby pobić rekord częstotliwości zawierania "związków na całe życie" trzecią MJŻ nasza panna młoda przygruchała rzutem na taśmę w ostatnich dniach grudnia.

Nim rozkwitły przebiśniegi, kwitła już "małżeńska" miłość w ich wspólnym gniazdku. Ta naturalnie też jest "na zawsze".

Spytacie, gdzie piekielność? Cóż, przyjaciółki Zaczarowanej mogą w końcu zrezygnować z zaszczytnej funkcji pocieszycielek. Żal mi jednak rodziny dziewczyny, która przeżywa ostateczną życiową tragedię średnio raz na cztery miesiące...

labirynt kobiecej psychiki

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (211)
zarchiwizowany
"Trudno w tym kraju być tolerancyjnym" - to stwierdzenie często pojawia się na Piekielnych, a dotyczy wielu mniejszości: meneli, imigrantów, blondynek... dzisiaj dołączą środowiska LGBT (Les, Gay, Bi, Trans). Celowo nie mówię "homoseksualiści" bo orientacja seksualna z przynależnością do tej irytującej grupy ma niewiele wspólnego.

Niedawno pewien polityk wypowiedział się na temat homoseksualizmu. Stwierdził, że wciąż nieznane są przyczyny tego zjawiska. Nie wiadomo, czy jest to cecha wrodzona czy nabyta. Tu cytat: "Tak, jak w przypadku alkoholizmu"

Artykuł na temat tej wypowiedzi zelektryzował "środowisko". Został opatrzony tytułem "Iksiński mówi: Homoseksualizm jak alkoholizm" sugerującym, że polityk powiedział zupełnie co innego, niż w rzeczywistości. Czujecie różnicę?

Pan został Wrogiem Numer Jeden całego Środowiska. Na jego głowę posypały się gromy, zaoczne wyzwiska, porównywanie z Inkwizycją, Ciemnogrodem, posądzenia o kontakty z Czarną Mafią... Każdy, kto na forum odważy się bronić wyważonego, rozsądnego stanowiska tego pana, staje się Wrogiem Numer Dwa. Ludzie rzekomo walczący o wolność poglądów oraz wypowiedzi sami piętnują każdą próbę pokazania czegoś, co nie jest zgodne z ich ideologią.

To tylko przykład. Tak dzieje się z każda próbą dialogu, z każdą wypowiedzią odstającą choćby na jotę od "oficjalnej doktryny LGBT" głoszącej, że każdy homoseksualista to bohater narodowy a jedynym polem zainteresowania polskiej polityki i życia publicznego powinna być próba zapewnienia im wszystkim jak najlepszych warunków życia. Bo tak.

I bądź tu tolerancyjny...

Polska

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (335)