Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55886
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13308
 
zarchiwizowany
Nieznana trasa, ból głowy, szarówka, mżawka - to chyba wystarczy, by na drodze z ograniczeniem do 80 km/h, jechać 70. Nie zrozumiał tego chyba pewien czeski kierowca, który podjechał swoją ciężarówką prawie do mojego zderzaka, zaświecił długimi (na szczęście tylko na chwilę) i jechał za mną tak blisko, że w lusterkach nie widziałam nic poza jego szoferką. Poczułam się autentycznie zagrożona, warunki na drodze były niespecjalne a w razie konieczności gwałtownego zahamowania skończyłabym rozpłaszczona na przedniej szybie ciężarówki jak komar.

Niestety nie dało się przepuścić niecierpliwca- podwójna ciągła nie chciała się skończyć. Jedynym wyjściem, na jakie wpadłam, było przekonanie tamtego kierowcy, że jadę niepewnie. Kilka razy przyspieszyłam by oddalić się od niego a potem zahamowałam bardzo delikatnie - tylko po to, by zobaczył czerwone światło hamowania. Manewr wydawał się dobrym pomysłem. Nie stworzyłam prawdziwego zagrożenia, ale kierowca odsunął się, nie próbując już jazdy na moim zderzaku.

Gratulowałam sobie pomysłowości, dopóki nie spotkała mnie surowa kara. Gdy wreszcie nadarzyła się okazja przepuściłam ciężarówkę. "Wdzięczny" kierowca postanowił użyć swojej naczepy, by przy powrocie na prawy pas zmieść mnie z drogi. Musiałam gwałtownie hamować, by nie dać się wyrzucić na betonową bandę.

Wniosek? Przy złych warunkach na drodze i złym samopoczuciu należy jechać z maksymalną dozwoloną prędkością, by nie przeszkadzać zawodowcom jadącym z tyłu. W razie wypadku przecież oni w swojej szoferce pozostają bezpieczni, a ciężarówki i tak nie należą do nich.

europejskie drogi

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (182)
zarchiwizowany

#29585

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja narzeczona pracuje niedaleko placu budowy. Jako, że jest kobietą bardzo atrakcyjną a do tego niezmiernie sympatyczną, szybko wzbudziła zainteresowanie robotników. Codziennie przechodząc do pracy słyszała komplementy, jakimi raczyli ją panowie. Ostatnio jednak zaczęłam ją odbierać z pracy a obserwujący nas budowlańcy najwyraźniej zauważyli, że jesteśmy parą.

Robotnicy się o to śmiertelnie obrazili. Wszelkie komplementy, milusie pogawędki, a nawet zwykłe "dzień dobry" ucichły na kilka dni - aż do dziś.

Dzisiaj jeden z jurniejszych "wolnomularzy" zaproponował, że za 3000 zł może stać się ojcem naszego dziecka.

budowa

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (298)
zarchiwizowany
Znów zostanę zminusowana, ale co mi tam.

Od jakiegoś czasu czytam sobie teksty na pewnym portalu internetowym. Idea portalu polega na tym, aby użytkownicy publikowali opisy wydarzeń, kiedy to potraktowano ich wyjątkowo niegrzecznie lub niesprawiedliwie. Niestety, coraz więcej użytkowników traktuje ten serwis jak jakiś wspólny blog.

Od jakiegoś czasu zauważyłam, że połowa historii zaczyna się kilkuzdaniowym wstępem w stylu "Od dawna czytam Wasze bla bla bla historie i mi się podobają bla bla bla, ale nigdy nie publikowałem sam bo bla bla bla, ale teraz opublikuję bo bla bla bla"

Druga połowa zaczyna się od wstępu w stylu "Gdy szedłem ulicą rozmawiając ze znajomymi - takim jednym Staszkiem, co to bla bla bla i Zenkiem co ble bla bla jedząc kebaby i rozmawiając o bla bla bla, przypomniała mi się historia"

Trzecia zaś połowa :) zaczyna się od słów "Jestem osobą taką a taką, mam lat tyle i tyle, urodziłem sie tu i tu, charakter mam taki i taki a mój znak zodiaku to..."

Przyzwyczaiłam się już, by wszelkie wpisy zaczynać czytać od połowy, ale mimo wszystko jest to po prostu niewygodne.

pxxxlni.pl

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (388)
zarchiwizowany
Dzisiaj o dbałości o BHP w Instytucji, w której pracuję (jeszcze, póki mnie nie wywalą), która to dbałość kiedyś może doprowadzić do masowej zagłady. Właściwie wszyscy po trochu są winni: przepisy, szefostwo i podwładni. Głównie jednak chyba ludzka mentalność.

Otóż Instytucja zajmuje się pracą naukowo-oświatową i składa się głównie z laboratoriów, w których o wypadek nietrudno. Z początkiem każdego roku akademickiego musi się odbyć próbna ewakuacja.

Problem polega na tym, że w pracy w laboratorium taka ewakuacja przeszkadza jak nic innego. Są takie krytyczne momenty, w których pewne czynności trzeba wykonać w ściśle określonym czasie. Jeśli się próbkę zostawi wtedy choćby na 10 minut, materiał nad którym pracowaliśmy kilka-kilkanaście dni idzie się kochać. Nie mówiąc już o zmarnowanych odczynnikach.

Wszyscy szybko postanowili, żeby w laboratoriach taką próbną ewakuację po prostu ignorować. Jest to z pewnością niewłaściwe, niebezpieczne, niezgodne z regulaminem ale tak się robi i już.

W tym roku jednak Instytucja nas zaskoczyła. "Początek roku" potraktowano bardzo dosłownie, bo ćwiczenia odbyły się jakieś 10-15 minut po zakończeniu ceremonii rozpoczęcia roku. Jak zwykle osoby z sal wykładowych grzecznie wyszły, laboratoria zostały.

Jakież było nasze zdziwienie i konsternacja, gdy charakterystyczny brzęczyk odezwał się ponownie kilka tygodni później. Niektórzy trochę się zaniepokoili, bo pamiętaliśmy, że tegoroczne ćwiczenia zostały już odbębnione. Nikt jednak nie myślał o porzuceniu cennych próbek.

Kotłowaliśmy się w laboratoriach dobre 10 minut, częściowo kończąc pracę, częściowo usiłując się zorientować, co się dzieje. Centrum Dowodzenia włączające alarm przy próbnych ewakuacjach nic nie wiedziało. W końcu Szef Szefów przyszedł spytać, co sądzimy o tym, żeby jednak wyjść. Niektórzy udawali, że wychodzą a zaraz potem wrócili do swojej pracy, inni z ociąganiem udali się w stronę klatek schodowych, zabierając po drodze papierosy i drobne na przekąskę - bo z przymusowej przerwy trzeba skorzystać.

Reasumując: jakieś 20 minut po włączeniu alarmu blok opuściła może 1/4 ludzi - w momencie, gdy byliśmy niemal pewni, że to nie ćwiczenia.

Okazało się w końcu, że wcześniej system nawalał i ktoś odpalił go, by sprawdzić, czy tym razem da radę. To tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że wszelkie próby opuszczenia budynku po włączeniu alarmu są tylko stratą czasu.

Wspólnie doszliśmy do wniosku, że przez tę alarmową tresurę wszyscy kiedyś zginiemy, do ostatnich sekund życia przekonani, że nic złego się nie dzieje.

Instytucja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (198)
zarchiwizowany

#26024

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dalszy ciąg robót ziemno-stalowych, czyli tramwaj na Kampus. Znane prawo miejskiej dżungli: budowa oznacza utrudnienia. Zadbano jednak o wygodę mieszkańców i podróżnych - zachowano częściowo chodniki i wydzielono tymczasowe przystanki autobusowe. Nie pomyślano tylko o jednym - połączeniu między jednym a drugim. Kto nie potrafi się teleportować pomiędzy chodnikiem a odległym o kilka metrów przystankiem znajdującym się przy/na jezdni ma do wyboru przejście z chodnika do ulicy tam, gdzie jest to możliwe a później wędrowanie po jezdni pomiędzy chlapiącymi i trąbiącymi samochodami aż do przystanku lub dojście chodnikiem do wysokości przystanku i próbę przedostania się przez rowy, hałdy ziemi i prawdziwe błotne bagno. Ja rozumiem, że budowa, termin, priorytet, ale można było chyba położyć dwie deski, rzucić parę łopat żwiru na to bagno i koparką "poklepać" hałdy, aby kształtem przypominały bardziej płaskowyż Nazca a nie Himalaje.

Miasto latających pieszych

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (122)
zarchiwizowany

#24918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rodzina ach rodzina...

Dziadkowie od strony mamy byli dość zamożni a bojąc się kłótni dzieci po swojej śmierci podzielili majątek już za życia, rozdając darowizny i finansując poważne inwestycje. Każdy dostał coś o podobnej wartości - sporą działkę budowlaną, dużą pomoc finansową w budowie domu et. Pech jednak chciał, że mojej mamie trafił się "w spadku" dom rodzinny dziadków (EDIT: to też była darowizna uczyniona za życia dziadków). Pech? Tak, bo każde z pozostałych dzieci uważa, że to właśnie jest jedyna "ojcowizna", którą należy podzielić. To, co oni dostali, uznali po prostu za prezenty. Pojawiła się propozycja, by mama oddała rodzeństwu po 300 tysięcy złotych aby wykupić te części domu, które w spadku miały należeć się im. Problem? Cena całego starego, wymagającego generalnego remontu domu w takiej lokalizacji w tamtym czasie wynosiła kilkadziesiąt tysięcy złotych...

Po wielu kłótniach wujkowie i ciocie ulegli w końcu mocy dokumentu (moja mama była jedynym właścicielem domu już na dobre 20 lat przed śmiercią dziadka) oraz tłumaczeniu raz po raz, że każdy dostał w swoim czasie darowiznę o podobnej wartości.
Zadra chyba jednak pozostała i zaowocowała zemstą. Już mówię, o co chodzi:

Za życia dziadka podział ziemi był ujęty głównie w dokumentach, natomiast prawdziwy płot przebiegał tak, jak dziadek postawił go dla wygody. Jednak po jego śmieci należało uzgodnić stan faktyczny z prawnym. W jednym dokumencie dokładny przebieg granicy między działką, na której stał nasz dom a sąsiednią (należacą do jednego z wujków) nie był dokładnie sprecyzowany. Wujek wykłócając się o swoje zyskał zupełnie niepotrzebny skrawek ziemi o wymiarach 5x1m. Nam uniemożliwiło to postawienie garażu.
EDIT: sprawa działki jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Dla zainteresowanych dokładne wyjaśnienie w komentarzach.

***


Mama uznała jednak za stosowne pozwolić wujostwu zabrać z domu pamiątki rodzinne. Przez kilka lat, w czasie których urzędowaliśmy w tym domu jako właściciele uzbierało się sporo rzeczy, które były po prostu nasze. Stały na półkach razem z rzeczami zakupionymi przez dziadków i należących do "rodzinnego dziedzictwa". Jakież było nasze zdziwienie, gdy wujkowie pozabierali sobie co tylko im się spodobało, nie zastanawiając się nawet, do kogo dany przedmiot należał. Jasne - mogli nie wiedzieć, nie pamiętać po tylu latach (swoją drogą po co komu "pamiątka" gdy nawet nie wie, skąd ten przedmiot się wziął) ale żeby nawet nie spytać?

Najbardziej poraziło mnie to, że jeden z wujków zignorował zupełnie pamiątki takie jak obrazy czy książki, zabrał natomiast wszystkie przedmioty wykonane z mosiądzu.
Spytacie czemu? Cena tego stopu waha się od 10 do 17 zł za kilogram. Było tego na parę piw...

rodzina niestety nie na zdjęciu

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (263)
zarchiwizowany
Pies ze schroniska i mrożąca krew w żyłach historia z trójką głównych bohaterów, z których każdy ma swoje za uszami.
Pani Ze Schroniska - tchórzostwo? syndrom "wciskania klientowi uszkodzonego towaru"? Dziwne o tyle, że z tego co wiem pracownicy schronisk nie otrzymują żadnych premii od ilości oddanych zwierzaków.
Moja Mama - trochę ją już pewnie znacie. Jej życiowe motto to "a co ty mi tu będziesz..." czyli ogólnie pani Iniemamocna.
Piesek - bokser, który chyba miał lekkie rozdwojenie jaźni.

Przechodzę do sedna: Wzięliśmy ze schroniska dorosłego boksera. Zaraz po przyjściu do domu mamusia postanowiła go wykąpać, wpakowała więc psinę do wanny, polała ludzkim szamponem, wymiętosiła, spłukała, wymiętosiła jeszcze raz... no wiecie, jak się "pierze" psa.

Dwa dni później otrzymaliśmy telefon od Pani Ze Schroniska. Chyba zreflektowała się poniewczasie, a może śniły jej się po nocach nasze wnętrzności rozwleczone po domu przez boksera i jego pysk umazany ludzką juchą?

Otóż zadzwoniła, by ostrzec nas, że ten pies to urodzony morderca, zagryza wszystko co się rusza a zwłaszcza małe dzieci (ja: lat dwa, jeździłam na psie jak na kucyku) i żeby go broń Boże nie narażać na żaden kontakt z wodą inną niż ta w misce do picia, bo wpada w szał berserkerski, gruchocze kości, zgniata czaszki i z triumfalnym szczekaniem tarza się w wyprutych ludziom flakach.

Ekhm...

Cóż, gdyby nie to, że pies był chyba mądrzejszy od Pani Ze Schroniska i Mojej Mamy razem wziętych, kilkoro z nas mogło już nie żyć bądź do końca swych dni nosić na kończynach malownicze blizny.

schronisko

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (269)
zarchiwizowany

#23884

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia katoideologiczna. Może trochę mało barwnie, za to zastanawiająco. W roli głównej znów mamusia.

Kiedyś w rozmowie dotyczącej ateizmu mamusia wygłosiła pewien sąd o swoim mężu a moim ojcu. Otóż za czasów studenckich tata był zadeklarowanym ateistą, nie chodził do kościoła i w ogóle ni kuku. Na pogrzebie swojego ojca poszedł jednak do komunii, aby nie sprawiać przykrości swojej matce. Moja mamusia określiła to jako świętokradztwo, brak odpowiedzialności za własne poglądy, oszukiwaństwo i wszystko, co najgorsze.

Jakiś czas później mój brat - również ateista - postanowił wziąć ze swoją równie niewierzącą narzeczoną ślub. A jaki ślub bierze ateista? Zgadliście, cywilny.

Mamusia nie może mu tego wybaczyć. "Bo tylko z błogosławieństwem Bożym można iść przez życie". Nie dotarło do niej, że taki ślub byłby dokładnie tym samym, za co tak skrytykowała mojego tatę - teatrzykiem odegranym na potrzeby rodziny zupełnie nieważnym dla nowożeńców, a z punktu widzenia osób wierzących świętokradztwem.

Taka sobie kato-logika.

jak zwykle mamusia :)

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (270)
zarchiwizowany

#23799

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zasłyszana rozmowa (mąż mówi do żony):

- No i wiesz, on powiedział, ze niedługo wyjeżdża z Polski na dłużej i bardzo prosi o zwrot tych pieniędzy, które od niego pożyczyliśmy. Nie wiem, skąd się takie s*yny biora.

Ok, nie znam konteksu, ale znam powiedzenie "z cudzego konia na środku wody".

wierzyciel

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (172)
zarchiwizowany

#22903

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnie zostanę zbanowana i spalona na stosie, bo kalam własne gniazdo, ale zaszło na tym portalu coś, co mnie rozbroiło. Tak, historia będzie dotyczyć jednego z użytkowników.

Pamiętacie historię o facecie, który wydaliwszy dwutlenek węgla drugim końcem swego ciała, przespacerował się po sklepie, znacząc swój szlak niby ślimak?

Autor opowieści w komentarzach heroicznie bronił się przed komentarzami dotyczącymi ustępu jego opowieści mówiącego o "odgłosie wydalania CO2". Kilka osób niezależnie zwróciło uwagę, że w skład gorącego oddechu ludzkiego siedzenia wchodzą głównie metan i siarkowodór. Pan ten jednak nie przyjął krytyki i niemal każdej z tych osób z osobna odpowiedział, że jednak jest CO2. Ok, może miał rację, niemniej jednak dziwi mnie niezmiernie to, dlaczego chciało mu się wkładać w udowadnianie jej aż tyle trudu :)...

bo walka w komentarzach to nie wszystko...


Dostałam już 2 prywatne wiadomości, w których ten pan wyzywa mnie od licealistek i udowadnia na wszelkie sposoby, że jego wypowiedź miała sens.

Tak. Gość od tygodnia wykłóca się o skład pie*dów. Co dziwne, pozostali uczestnicy dawno już odpuścili. Tylko on nie spocznie, dopóki cała społeczność Piekielnych nie wyda oficjalnego oświadczenia, że jednak CO2.

piekielni

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 363 (413)