Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

NIEwyimaginowanySwiat

Zamieszcza historie od: 3 października 2012 - 10:20
Ostatnio: 23 lipca 2016 - 8:45
O sobie:

Logistyk z zamiłowania, Spedytor z zawodu.

  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 1946
  • Komentarzy: 167
  • Punktów za komentarze: 599
 

#61462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W każdej rodzinie musi znaleźć się czarna owca.

Mam dwóch starszych braci. Jeden z nich (na potrzeby opowieści nazwijmy go Piotr) niedawno kupił mieszkanie i postanowił je wyremontować.

Drugi z braci (powiedzmy Paweł) jest stolarzem, a ponadto swego rodzaju złotą rączką (wykończeniówka, dekarstwo, cieśla).

Piotr w zeszłą sobotę postanowił wyjechać na urlop, aby nie przesiadywać w kurzu podczas remontu, a także wykorzystać wolne. Zapakował manatki i rodzinę w samochód i wyruszył nad morze. W tym czasie Paweł miał wyszpachlować i wyszlifować ściany, a także położyć panele podłogowe.

W czasie nieobecności Piotra nikt nie kontrolował postępu prac. W dniu wczorajszym postanowiłem wyskoczyć z dziewczyną na miasto. Zadzwoniłem więc do Pawła, iż istnieje możliwość, że wpadnę do mieszkania Piotra, by się przespać gdzieś na materacu. Paweł odpowiedział, że będzie tam, więc mam dzwonić. Po północy otrzymałem od niego telefon, iż jednak będzie jechał do domu rodzinnego (w którym obecnie mieszkam wraz z mamą, Pawłem oraz jego narzeczoną i córką), więc może mnie odebrać z miasta. Odwieźliśmy dziewczynę, a następnie pojechaliśmy do domu. W samochodzie Paweł mówił, że musi wziąć swoje ciuchy na zmianę i wraca do Piotra, gdyż i tak od rana zaczyna działać z remontem.

Dziś o trzynastej Piotr wrócił z wakacji.

Wszedł do mieszkania i od razu zauważył, że postęp prac owszem jest, ale niewielki, za to telewizora i konsoli PS3 brak - warto dodać, że telewizor rok temu kupiony za 5000PLN.

Na stoliku leżał także list od Pawła z informacją, że wyjechał do Niemiec, gdyż ma już dość być tym najgorszym i chce spłacić swoje długi, a także przeprasza za wszystko.

Obok tego leżały dokumenty z upoważnieniem na Piotra. Jakież to dokumenty? Z lombardu...

Okazało się, że Paweł w środę zastawił telewizor i konsolę. Jakby tego było mało wczoraj wziął od swojej narzeczonej kartę płatniczą, na którą w piątek przelana została wypłata i wyczyścił ją do zera!

Wartość zastawu wyniosła 1650PLN, a ponadto z konta pobrał 2000PLN.

Dziś byliśmy z Piotrem wykupić sprzęt, musiał zapłacić 1800PLN.

Po Pawle słuch zaginął, telefon wyłączony.

Pawła narzeczona ma też 9-letnią córkę z pierwszego małżeństwa, która od września pójdzie do trzeciej klasy. W chwili obecnej dziewczyny nie mają nawet na wyprawkę do szkoły. Mała jest jeszcze nieświadoma tego, co Paweł uczynił.

Paweł w liście pisał do mamy, narzeczonej i brata jednocześnie. Zaznaczył w nim, że Piotrowi powiodło się w życiu i na pewno sprzęt wykupi. Zapewniał także, że wszystkich bardzo mocno kocha i przeprasza za to co zrobił.

Wiem, że to mój brat, ale powiedzcie mi jakim trzeba być skur*ysynem, żeby oszukać najbliższe sobie osoby?

Jakby tego było mało, gdy jechaliśmy do domu pytał się mnie czy mam pożyczyć jakieś pieniądze na paliwo, bo on jest spłukany...

Dla smaczku dodam, że 4 miesiące temu pożyczyłem mu swojego netbooka. Jak się domyślacie do dzisiaj go nie odzyskałem...

rodzina tylko na obrazku

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 656 (758)
zarchiwizowany
O jakże kulturalnym zachowaniu wobec swej ukochanej.

Miałem wczoraj do autobusu nieco ponad 20 minut, w związku z czym poszedłem do B4 (pub znajdujący się obok Ronda Rataje w Poznaniu). Było to kilka minut przed szesnastą. Siedzę spokojnie sącząc złoty trunek racząc się przy tym papieroskiem, gdy słyszę dzwięk telefonu. Mimowolnie spojrzałem się w stronę stolika obok, przy którym siedziało dwóch, swoją drogą nieźle wstawionyvh obcokrajowców (wydaje mi się, że Ormian, ale ręki nie dam uciąć). Jeden z nich odebrał połączenie. Z racji faktu, iż komunikował się głośno można było usłyszeć jego rozmowę. Dzwoniła ukochana, ponieważ zainteresowany w początkowej fazie odzywał się do niej per kochanie. Pozostaje mi tylko mniemać co powiedziała ta kobieta, jednak było to coś co bardzo zdenerwowało jegomościa, bowiem po chwili zaczął kierować wobec niej jakże piękne i wyszukane słownictwo (o dziwo z dość dobrym akcentem):

-ZAMKNIJ RYJ TY GŁUPIA PIZ*O, BO CIĘ ROZJ*BIĘ JAK WRÓCĘ, ŚMIERDZĄCA KUR*O

Kobieta musiała coś odpowiedzieć, gdyż po chwili po raz kolejny usłyszeć można było kolejne groźby i inwektywy:

-ZABIJĘ CIĘ TY PIERD*LONA KUR*O JE*ANA


W tym momencie dżentelmen przerwał połączenie, po czym odezwał się do swego kompana:

-MUSZĘ TĄ DZI*KĘ WYCHOWAĆ, BO NIEDŁUGO MI NA ŁEB WEJDZIE, SUKA ZAJ*BANA


Podobno kulturę wynosi się z domu, w jego najwidoczniej jej zabrakło...

piwko w B4 na Ratajach

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (305)

#60142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielności wychowawców na obozie w Kudowie-Zdroju. Akcja działa się w lipcu 2003 roku.

Wypoczynek zaczął się obiecująco - piękna pogoda, ciekawi ludzie, ładny pensjonat. Wszystko przebiegało wzorowo do szóstego dnia pobytu.

Tego ranka obudziłem się mocno osłabiony, ledwo doszedłem na piętro na śniadanie. Tam nie mogąc nic zjeść, wziąłem śniadanie do pokoju. Po zjedzeniu połowy drożdżówki (o ile dobrze pamiętam) zacząłem wymiotować. Dzień spędziłem w łóżku na tabletkach przeciwgorączkowych.

Siódmy dzień - na śniadanie już nie doszedłem, przyniesiono mi do pokoju, znowu wymioty, reszta dnia także w łóżku.

Dzień ósmy - śniadanie przyniesione do łóżka, w stanie nienaruszonym wróciło do kuchni. Próba zjedzenia zwykłego sucharka - wymioty ze zdwojoną siłą. Reszta dnia - jak dni wcześniejsze - w łóżku.

Wychowawcy cały czas myśleli, że to zwykła grypa.

Dzień dziewiąty - próba wypicia wody niegazowanej kończyła się mocnymi wymiotami, do tego osłabienie, 39 stopni gorączki rano. Wieczorem, pomimo złego samopoczucia zostałem wyciągnięty na kręgielnie, gdzie moja przygoda skończyła się pobytem w toalecie - oczywiście towarzyszyły temu wymioty.

Podczas powrotu postanowiłem, że do sklepu nie zdołam dojść, zapytałem więc wychowawcy:

- Przepraszam, czy mógłby mi pan kupić wodę w sklepie, dam pieniądze?
Usłyszałem odpowiedź, którą pamiętam doskonale do dziś
- A sam nie możesz sobie kupić?! - z wyrzutem w głosie.

Jeden z kolegów z pokoju zgodził się kupić. Niestety nie miałem z niej pożytku, ponieważ działo się tak, jak wcześniej.

Dzień dziesiąty - przełomowy - od rana czułem się fatalnie, wychowawcy w końcu postanowili pójść ze mną do przychodni oddalonej o TRZYSTA METRÓW od pensjonatu. Tam jedna z lekarek po osłuchaniu i zebraniu wywiadu stwierdziła zapalenie wyrostka robaczkowego. Decyzja: jedziemy do szpitala do Polanicy-Zdroju.
Tam pielęgniarki były na medal, zdecydowano się na natychmiastowy zabieg, bowiem (o czym dowiedziałem się od rodziców po wypisaniu mnie ze szpitala) dzieliły mnie maksymalnie dwie godziny od rozlania się wyrostka po ciele.

Po zabiegu spędziłem w szpitalu osiem dni, które dla wówczas 10-letniego chłopca były trudne. Brak choćby radia, by móc posłuchać muzyki, trzysta kilometrów od domu, sam na sali. Na szczęście jedna ze studentek odbywających tam staż przyniosła mi z domu książki swojej siostry, bym mógł jakoś się sobą zająć.

Od wydarzenia minęło niemal jedenaście lat, a mnie po operacji została brzydka czerwona blizna i uraz do wychowawców obozu, którzy mogli ukrócić moje cierpienia, gdyby chciało im się wcześniej przebyć tą zawrotną drogę TRZYSTU METRÓW do przychodni.

obóz Kudowa Zdrój

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 510 (594)

#59734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio sporo można poczytać o naszej służbie zdrowia. I ja dołożę swoją cegiełkę, wcześniej opisując zdarzenie, które zmusiło mnie do wizyty u lekarzy.

W poniedziałek 5.05 pojechałem zagrać mecz w jednej z lig dla piłkarzy-amatorów. Podczas nieszczęsnej dla mnie w skutkach gry, uszkodziłem sobie kolano. Początkowo myślałem, że to nic poważnego, jednak następnego dnia w pracy kolano spuchło do takich rozmiarów, że stosunkowo luźne spodnie stały się obcisłe na wysokości kolana. Po pracy szybka decyzja - jedziemy na SOR.

Po rejestracji i przyjęciu przez lekarza wykonano zdjęcie RTG oraz przeprowadzono dość proste badania w celu diagnozy. Stwierdzono, iż prawdopodobnie uszkodzone zostało więzadło przyśrodkowe. Otrzymałem skierowanie do ortopedy za 7 dni (12.05)

Szpital ten, pomimo złej sławy w Poznaniu, spisał się dość dobrze i nie można się do nich przyczepić.

Następnego dnia zawiozłem zwolnienie lekarskie do biura i rozpocząłem poszukiwanie odpowiedniego lekarza.

W tym czasie wykonałem przynajmniej 40 telefonów do różnych klinik w celu ustalenia wizyty. Odpowiedzi, które otrzymywałem przechodziły moje najśmielsze oczekiwania. Wiedziałem, iż terminy są dość odległe, jednak gdzieś w głębi duszy istniał płomyk nadziei, że uda się znaleźć dość "ludzki" termin. Rozpiętość owych była między lipcem a listopadem.

Zdałem sobie sprawę, że moje skierowanie na nic się nie przyda, więc do kolejnych poradni dzwoniłem już z dwoma pytaniami - kiedy mają najbliższy termin na NFZ oraz prywatnie. I tak oto zatelefonowałem do jednej z poznańskich przychodni - publicznej. Przytoczę dialog z rejestratorką.

- Dzień dobry, NIEwyimaginowanySwiat się kłania. Chciałbym umówić się na możliwie najbliższy termin do ortopedy.
- Dzień dobry, już sprawdzam - tutaj następuje chwila przerwy na odnalezienie wolnego okienka w kalendarzu - Najbliższy wolny termin to 24.11.2014r.
- A prywatnie?
- Jutro, godzina 14. Koszt wizyty 120zł. Czy zapisać?
- Pozwoli Pani, że się zastanowię...

Ja rozumiem, że decydując się na prywatne leczenie zobligowany jestem do płacenia, ale nie mogę zrozumieć dlaczego lekarze przyjmują także prywatnie poza kolejkami w publicznych poradniach. Czy kolejki te są tylko spowodowane ograniczoną ilością, która jest refundowana, a może po prostu kolidują też z bieżącym, prywatnym diagnozowaniem klientów, tfu... pacjentów.

W dniu wczorajszym (tj. 14.05) miałem wizytę celem wykonania badania USG. Prywatnie, a jakże! Koszt - bagatela 160zł.

Jutro jestem umówiony na poradę ortopedyczną, także prywatnie - 170zł.

Po badaniu USG okazało się, iż naderwane zostało więzadło poboczne piszczelowe, a także uszkodzenie (pęknięcie) tylnego rogu łąkotki MM (przyśrodkowej). Prawdopodobnie będzie to wymagało artroskopii. Cena zabiegu w klinice prywatnej - 5000+. Na NFZ terminy są odległe.

Gdybym miał liczyć na leczenie publiczne, musiałbym mieć bardzo dużą cierpliwość i nie mieć jakichkolwiek obowiązków (praca zobowiązuje). Obecnie od dłuższego czasu co miesiąc z mojego wynagrodzenia mam potrącane ponad 1000 PLN na wszelkie ZUSy, ubezpieczenia etc., jednak w przypadku gdy dochodzi do choroby, okazuje się, iż aby zostać normalnie i szybko wyleczonym należy leczyć się prywatnie...

Mam zaledwie 21 lat, jednak dobrą pracę i jeszcze stać mnie na takie leczenie, ale co ma powiedzieć mój rówieśnik lub staruszek na emeryturze, który nie ma takich funduszy, by leczyć się prywatnie?! Mają męczyć się kilka miesięcy, bo zwykła wizyta jest niemożliwa?

Poznań słuzba_zdrowia

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (493)

1