Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shido

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 21:54
Ostatnio: 16 maja 2024 - 10:48
  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 941
  • Komentarzy: 206
  • Punktów za komentarze: 1020
 

#66766

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyjdź do pracy z anginą. Kategorycznie zabroń innym pracownikom włączyć klimatyzację lub otworzyć okno, bo ci zimno przy 30 stopniach...

1. Pracujemy w tzw openspace, czyli biurko, w biurko jakieś 30 osób. Takie przychodzenie z zakaźną chorobą do biura tego typu skutkuje zarażeniem przynajmniej części współpracowników (siedzisz koło chorej osoby przez 8godzin w zamkniętym obiegu powietrza). W zimie przypadek był podobny i wręcz widać było, które biurka idą na zwolnienie i skąd choroba się roznosi (takie kółeczko dookoła pierwszej zarażającej jednostki).

2. Osoba, wspomniana w historii, miała wysoką gorączkę, dreszcze, ból gardła (od rana się skarżyła) - typowe objawy anginy, która zaczyna się nagle. Z mojego doświadczenia wynika, że bardzo łatwo się nią zarazić, zwłaszcza w upalne dni (paradoksalnie).

3. Angina jest często bagatelizowana, ale nie leczona może powodować sporo powikłań, w tym nabyte wady serca czy niewydolność nerek, dlatego lepiej jednak odpuścić i pójść do lekarza.

4. Pracujemy w takim dziale, że nie mamy kontaktu z klientem, ogarniamy pracę na zasadzie przydzielonych zadań, do których wykonania z grubsza wystarczy dostęp do komputera z internetem. Zatem znakomitą większość obowiązków w nagłych przypadkach można wykonywać w domu (np gdy zachoruje ci dziecko a goni deadline, albo źle się czujesz, nie chcesz zarażać a nie chcesz brać l4 na 2 tygodnie).

5. Kto pracował w oszklonym biurowcu, ten wie, że budynki tego typu bardzo szybko się nagrzewają i przy braku klimatyzacji czy otwartego okna już po godzinie 10 potrafi się zrobić w takim miejscu szklarnia. Efektem czego było to, że już po godzinie 11 czułam jak rowem spływa mi pot (ach, nostalgia za truskawkami w Holandii :D )

6. Osoba ta przez wielu pracowników była grzecznie wyganiana do lekarza, jednak twardy temperament nakazywał jej pracować pomimo choroby w japońskim stylu, z niestety nikłą wydajnością i sporą ilością błędów.

7. Efektem takiej pracy w chorobie jest to, że już dwie osoby są na l4 z powodu anginy ropnej, a kolejne 5 pewnie jutro nie przyjdzie do pracy lub będą zarażać. Zdrowi pewnie załapią się na pracujący weekend :)

8. Klimatyzacja została w końcu włączona, bo w moim zawodzie większość pracowników to faceci i można sobie wyobrazić jak ładnie pachniało w biurze, gdy 30 prawie osób zaczęło się sowicie pocić w jednym pomieszczeniu.

9. Przychodzenie do pracy w chorobie nie należy do mojego etosu dobrego pracownika (należny do niego wykonywanie swoich zadań tak, by w nagłych wypadkach nic się przeze mnie nie posypało), ale nie jest piekielne (może ktoś ma taką sytuację w rodzinie, że jednak te 50 czy 100zł mniej po pobycie na l4 to dla niego sporo, więc kumam). Piekielne było wymuszanie na innych pracownikach pracę w dyskomforcie przez swoją dolegliwość (jak zimno to można założyć bluzę, a świeże powietrze pomaga w szybszym dojściu do zdrowia).

mordor

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (414)
zarchiwizowany

#63327

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o piekielnej wychowawczyni na koloniach, rzecz działa się z 15 lat temu, mogłam mieć z 12-13 lat.

Przedostatni dzień turnusu, nazajutrz wyjazd, godziny wieczorne. Wszyscy się pakują, bieganie między pokojami, wymienianie się numerami, adresami. Ja i trzy koleżanki z pokoju siedziałyśmy u siebie, wpadła jeszcze koleżanka z pokoju obok(Paulina), żeby oddać jakiś pożyczony kosmetyk. Za chwilę przyleciał brat jednej z moich współlokatorek, żeby przekazać coś tam od rodziców, z którymi chwilę wcześniej rozmawiał przez telefon. Aha, drzwi od pokoju były otwarte, a klucz w zamku.

I tak przez chwilę siedzimy sobie, rozmawiamy. Nagle do pokoju wpada [M]ysza (przezwisko od koloru włosów i kształtu twarzy), wychowawczyni. Od progu zaczyna drzeć się na nas, że co to ma być?! Co za zgromadzenie?! O tej porze (tuż przed 22) to już wszyscy u siebie powinni być! Ooo, i chłopak u dziewczyn w pokoju, co tu się wyprawia?! My tłumaczymy: że brat do siostry, bo rodzice dzwonili, że Paulina tylko krem oddaje...

Tłumaczenie nie zostało wzięte pod uwagę, bo kolegę wygoniła z pokoju, a kiedy wyszedł zajęła się dziewczyną od kremu.

M - Co, swojego pokoju nie masz? Tu ci się bardziej podoba? To może już tu zostaniesz?

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi na klucz. My do drzwi i pukamy, prosimy, żeby otworzyła. Mysza rzuciła jakimś ironicznym komentarzem, że to nas nauczy, że o dziesiątej nie ma biegania po pokojach i sobie poszła, zabierając klucz.

Żeby nie było za mało piekielnie - Paulina chorowała na astmę, a jako że wyszła tylko na chwilę, do pokoju obok, to nie wzięła inhalatora. Zamknięta w nie swoim pokoju, ze świadomością, że nie ma leku, zestresowała się, skutek łatwy do przewidzenia - trudności z oddychaniem. Zawołałyśmy dziewczyny z pokoju obok przez okno (całe szczęście było ciepło, wszystkie okna pootwierane), stamtąd poszła delegacja do Myszy po klucz, bo koleżanka się zaczyna dusić. Mysza niewzruszona, na pewno zmyślamy, ona nas nie otworzy, ona nam da nauczkę!

Ostatecznie inhalator został przerzucony między oknami i szczęśliwie udało się go złapać. Mysza otworzyła drzwi po jakiejś półgodzinie.

Najdziwniejsze jest to, że babka przez cały turnus była przemiła, wszyscy ją lubili. Nie wiem, co jej odbiło w ostatni wieczór.

Jak się sytuacja skończyła też mi nie wiadomo, bo nazajutrz rano wyjeżdżaliśmy do domu, ale mam nadzieję, że rodzice Pauliny zrobili babie z czterech liter jesień średniowiecza.

edit: To było z 15 lat temu i żadna z dziewczyn nie miała komórki, żeby gdzieś zadzwonić.

kolonie

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (286)

#49077

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmowaliśmy kiedyś mieszkanie pewnej samotnej pani z synkiem.
Pewnego dnia zadzwoniła, że - Jezusie Maryjo - odcięli prąd. Domyśliliśmy się, że stało się to wskutek jakiejś pomyłki i dobrze byłoby rzecz jak najszybciej wyjaśnić.
Problem polegał na tym, że ja w innym mieście, ojciec jeszcze w innym, a papiery i rachunki wprawdzie w tym samym co ja, ale i tak nie zdążyłabym dojechać przed zamknięciem "prądowni", a tam nie chcieli nic na telefon, tylko osobiście. Najwygodniej byłoby więc, aby wyjaśnianiem sprawy zajęła się sama lokatorka.

Proste, prawda?
O, jak się myliłam.

Zaczęło się od tego, że - jak już wspominałam - Baba żali się, że o Matko jedyna, prądu nie ma, a ona ma mięso w lodówce, pranie do zrobienia i dziecko musi zadanie napisać.

Tłumaczę więc, że dobrze byłoby, aby ona się tym zajęła, bo ani ja, ani ojciec nie damy rady mimo najszczerszych chęci.

Ale dziecko w lodówce i mięso musi zadanie odrobić!

Tłumaczę babie jak krowie matematykę, że ona jest najbliżej prądowni, pracę skończyła, ma czas w przeciwieństwie do mnie i ojca - niechże więc tam polezie.

Ale ona musi ten prąd bo mięso trzeba wyprać i dziecku ciemno w lodówce!

Usiłuję zwrócić uwagę na fakt oczywisty - że nie mam żadnego interesu w zabieraniu babie prądu i nie musi mnie przekonywać o przydatności tego medium, tylko że po prostu nie w mojej mocy, za to w jej mocy jest przywrócić zasilanie...

Ale lodówkę trzeba napisać i dziecko wyprać!

Jeszcze raz tłumaczę, że prądu jej nie wyczaruję i że najszybciej i najłatwiej ten prąd ona załatwi sobie sama.

Ale prąd musi być, bo lodówka w pralce i zadanie, i ciemno, i nie ma jak prania napisać!

Podaję adres prądowni, unaoczniam jak mogę najdobitniej, że do zamknięcia przybytku została godzina, a ja choćbym pękła nie zjawię się tam ani za trzy godziny i że ona może tam iść i załatwić prąd...

Ale mięso w pralce i ciemno!

Męczyłam się z babą pół godziny, ale trzeba przyznać - w końcu zajarzyła.

baba

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 909 (1159)
zarchiwizowany

#41249

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Generalnie nie przepadam za kościołem, ale z racji pogrzebu ojca wypadało pozałatwiać wszelkie formalności osobiście, pogrzeb kościelny miał to być wedle ostatniej woli. O dziwo wszystko było ok, poza opryskliwością proboszcza oraz gotowym cennikiem, z niemałymi sumami ale pomijam. Podczas porządków garderoby ojca nazbierałem jakieś 4 i pół worka ubrań. Nie, nie były to stare kalesony czy dziurawe skarpetki. Spodnie, koszule, buty a nawet 2 garnitury. Nie wiedziałem co z tym zrobić - samemu nosić mi tak jakoś, wiecie, niezręcznie. Pomyślałem o kościele, bo proboszcz podczas mszy pogrzebowej wspominał o jakże biednych rodzinach. No więc pozbierałem wszystkie ubrania, a także dorzuciłem dwie kołdry i sześć poduszek z poszewkami i wyruszyłem autem te 17 km do miejscowości gdzie był pogrzeb i gdzie znajdował się kościół. Myślałem że proboszcz się ucieszy, jednak po dokładnym zweryfikowaniu zawartości bagażnika stwierdził "że takie szmaty mu sie na nic nie przydadzą, lepiej żebym to wyrzucił, gdzieś po drodze"... Dodał, że w OSTATECZNOŚCI mogę zostawić to u niego to będzie miał do piwnicy na jakiś "podkład pod worki z kartoflami" (w tym momencie sie wkurzyłem, bo ubrania raz że dobre jakościowo, dwa nie były zniszczone). Bez słowa opuściłem teren "miejsca świętego" i pojechałem do swojej miejscowości, tam znalazłem oddział Caritasu, gdzie miła obsługa pobieżnie oglądnęła co przywiozłem i bardzo serdecznie mi podziękowała, nawet bombonierke mi podarowali, a także kondolencje (pomimo że było to prawie miesiąc od pogrzebu). Tak więc wnioski jakie wyciągnąłem z tej przygody:
Kolejny minus dla kościoła. Plus dla ludzi którzy przyjęli wszystko, nie wybrzydzając, a nawet podziękowali i okazali dobre serce. Ocene pozostawiam dla was. Przepraszam że tak długo :)

Kościół w pewnej polskiej gminie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (209)

#41211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowana historią Carrotki (http://piekielni.pl/40889) postanowiłam przytoczyć historię opowiedzianą mi przez znajomego - pilota lotów komercyjnych.

Wielogodzinny lot nad Atlantykiem - do jednego z większych miast w Stanach. Piloci dostają ostrzeżenie, że mogą się spodziewać znacznych turbulencji. Włączają się światła "zapiąć pasy", kapitan informuje, że trzeba zapiąć pasy i postawić fotele do pozycji pionowej, turbulencje będą mocno odczuwalne.

Stewardessy przechodzą wzdłuż pokładu sprawdzając, czy wszyscy pasażerowie są przypięci. I wszyscy są. Tyle, że jeden Amerykanin odmawia kategorycznie postawienia fotela do pionu.
Zaczyna się wymiana zdań między stewardessą a pasażerem. Pasażer awanturuje się, że nie, bo ciasno, że jemu nic nie zagraża, bo przecież on tu stale lata i on wie. Że nikt go nie zmusi. Stewardessa po paru minutach dyskusji wyciąga ostateczny argument "zagraża Pan bezpieczeństwu innych pasażerów" i reszta pasażerów zaczyna się oburzać. W końcu, po kolejnych paru minutach, facet przestawia fotel do prawidłowej pozycji.

I tu byłby koniec historii, gdyby nie jeden fakt: stewardessa nie zdążyła dotrzeć na swoje miejsce. Samolotem zatrzęsło, uderzyła głową o luk bagażu podręcznego. Pęknięty rdzeń kręgowy, paraliż, koniec historii.

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1589 (1651)

1