Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sida

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 12:39
Ostatnio: 19 sierpnia 2011 - 14:47
O sobie:

:3

  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 2717
  • Komentarzy: 46
  • Punktów za komentarze: 397
 
zarchiwizowany

#13862

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historyjka sprzed godziny.
Siedziałam akurat na przystanku autobusowym. Kawałek dalej stoją dwie kobiety, całkiem młode, około 30-35 lat, wyglądające całkiem normalnie. Panie rozmawiają między sobą (oczywiście tak, że jeszcze parę metrów przed przystankiem wszystko idealnie słychać) o jakichś pierdołach, typu pogoda, wakacyjne plany dzieci itp. Po chwili, na przystanek przychodzi dwójka ludzi- dziewczyna i chłopak (na oko po 19 lat). Wyglądali też raczej normalnie, dość dobrze ubrani, bez żadnych charakterystycznych elementów. Jak się okazało już po chwili, byli Anglikami- zaczęli po angielsku rozmawiać o tym, którym autobusem powinni jechać. I tu, można powiedzieć, historia się zaczyna. [P]ani [1] mówi do [P]ani [2]:
[P1]- O, widzisz?
[P2]- Co, tych tutaj? Widzę.
[P1]- Kolejni... to ci przemytnicy!
[P2]- Jacy przemytnicy?
[P1]- No, Anglicy. Wiesz, oni się dogadują z tymi Rosjanami, czy innymi takimi, i przemycają- tu rozejrzała się i dokończyła konspiracyjnym szeptem- narkotyki...
[P2]- O boże, naprawdę? Skąd ty to wiesz?
[P1]- W Internecie czytałam... Straszne, co to teraz się wyprawia.
[P2]- Okropne. Z daleka było widać, że to ćpuny!
W czasie całej rozmowy (od słowa ''narkotyki'' toczonej cały czas szeptem, oczywiście nie za cichym) gapiły się na tę dwójkę. Po paru chwilach "ćpuny" zorientowały się, że coś musi być nie tak, i usłyszałam coś w stylu "czemu w tym kraju tyle osób się na nas tak dziwnie patrzy?", oczywiście wypowiedziane po angielsku.
No cóż, w Internecie różne rzeczy piszą...

przystanek autobusowy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (146)
zarchiwizowany

#12550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótka historyjka z osiedlowego sklepiku. Jak codzień, poszłam do niego, aby zakupić świeże pieczywo itp. produkty. Pogoda była raczej niepewna, nieco się chmurzyło. Nie doszłam jeszcze do sklepu, kiedy z nieba lunął deszcz. Chwila biegu, już byłam w sklepie. Zrobiłam zakupy, w tak zwanym międzyczasie rozmawiając z miłą [P]anią Sprzedawczynią o pogodzie, planach wakacyjnych itp. pierdołach. Jako, że nie miałam parasola (''Oj tam, oj tam, na pewno nie będzie padać.''), postanowiłam, że przeczekam największy deszcz w sklepie.
Wtedy drzwi się otworzyły, zaświstał pluszowy świstak z czujnikiem ruchu, i do sklepu wtoczył się puszysty [J]egomość pod piędziesiątkę, owinięty szczelnie olbrzymim płaszczem przeciwdeszczowym.
[P]- Dzień dobry.
[J]- Bo ja wiem, czy dobry... no dobra, szybko, ja tu miałem kupić...- zaczął przeszukiwać kieszenie, znalazł jakąś wymiętą kartkę- o, te, no, to picie. 3 Cytryny pomarańczowe.
Jakby ktoś nie wiedział, szybko wyjaśnię, że napój gazowany 3 Cytryny jest oczywiście cytrynowy, inne smaki, jak choćby ten pomarańczowy noszą nazwę np. 3 Pomarańczy. Oczywiście firma i wszystko inne jest takie sama, po prostu w nazwie pojawia się inny owoc.
Pani podała więc napój 3 Pomarańcze, klient zapłacił, pani wydała resztę, klient wyszedł.
Nie minęła nawet minuta, wrócił.
[J]- Co pani sobie myśli?! Że co, ja się dam oszukać?! Co mi pani sprzedała?!
[P], zdezorientowana- No ten napój, o który pan prosił przecież...
[J]- Ja chciałem 3 cytryny, nie jakiś szajs! Jakąś podróbę ruską mi sprzedałaś!
[P]- Ależ prosze pana, to przecież ten napój, tak on się nazywa...
[J]- Nie pier*ol mi tu! Ja chciałem te 3 Cytryny, co ja żonie powiem, że jakąś je*aną podróbę mi sprzedali?!
W tym momencie wtrąciłam sie do rozmowy, powtarzając mniej więcej wyjaśnienie, które napisałam wcześniej.
[J]- Jasne, jasne, i co jeszcze?! Ja wiem, że wy mnie oszukujecie! W tej chwili dawaj to, co chciałem!
Pani westchnęła, wzięła od pana napój, postawiła na miejscu, podała mu 3 Cytryny. Pan obejrzał dokładnie.
[J]- No! I o to mi chodziło! Oszustki je*ane... Pozwę tę budę do sądu!
I wyszedł. Ja chwilę jeszcze postałam, pogadałam z Panią Sprzedawczynią o inteligencji niektórych osób.
"Budy" do sądu nie pozwał. Dziwne.

osiedlowy sklepik

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (174)
zarchiwizowany

#10606

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie raz i nie dwa pojawiały się tu historie o piekielnych rodzicach. Nie wątpiłam w ich prawdziwość, ale mimo wszystko, nie potrafiłam uwierzyć, że tacy ludzie istnieją. Do czasu.
Dzisiaj byłam na zakupach w hipermarkecie znanej sieci (na literę R.). Rzecz miała miejsce blisko wejścia na sklep, nieco przed kasami, obok stoisk z artukułami promocyjnymi. Dość dużo ludzi stało tam i oglądało różne rzeczy, w tym i ja. W tzw. międzyczasie przyglądałam się ludziom dookoła. Moją uwagę przykuła młoda [K]obieta z ok. 2,5 kilową warstwą gładzi szpachlowej na twarzy. Prowadziła ona wózek na zakupy, w którym (na siedzisku) siedziało dziecko, zapewne jej córka. Dziecko miało nie więcej niż trzy lata. Wyraźnie nie podobała mu się siedzenie w wózku, wierciła się strasznie. Matka nie zwracała na to najmniejszej uwagi, oglądała jakiś towar na półkach. Dziewczynka zniecierpliwiona, jęknęła dość głośno ''Mamo, wyjmij!". Kobieta jednak nie zareagowała. Dziecko kilkakrotnie powtórzyło prośbę, tym razem głośniej. Panna jednak nie była tym zainteresowana, wyjęła telefon i zaczęła z kimś wesoło trajkotać, co chwilę uciszając córkę gestem. Córcia wyraźnie się wkurzyła i krzyknęła głośno coś w stylu "Mamo, ja se wyść, wyjmij mie!". Ludzie w okół odrówcili głowy i przyglądali się reakcji mamuśki.
Kobieta w tym momencie skończyła rozmawiać, szybkim ruchem włożyła telefon do torebki, złapała dziecko za ramię, szarpnęła i krzyknęła nań:
[K]- Zamknij wreszcie mordę, nie widzisz, że z kimś rozmawiam?!
Dziecku łzy stanęły w oczach, zaczęło cicho kwilić. Jakaś starsza pani stojąca niedaleko zawołała "Niech się pani uspokoi i ją wysadzi z tego wózka, nie będzie problemu". To najwyraźniej mocno wkurzyło piekielną mamuśkę.
Jednym szybkim ruchem złapała dziecko za ramiona, wyjęła je z siedziska i (uwaga!) rzuciła na ziemię. Dosłownie. Ludzie dookoła- szok. Dziewczynka zaczęła głośno płakać, leżąc na podłodze. Matka, wyraźnie wkurzona, zaczęła się nerwowo rozglądać. Stojący niedaleko mnie młody [c]hłopak rzucił się przed siebie, ukucnął, i chciał podnieść płaczące dziecko.
[K]- Co ty wyprawiasz?! Zostaw moje dziecko!
Kobieta krzycząc to stała jednak wciąż bez ruchu, patrząc tylko z nienawiścią to na dziecko, to na chłopaka. Chłopak nic sobie z tego nie robiąc, wziął dziecko na ręce. Rozległ się bardzo głośny krzyk, widocznie dotknął miejsca urażonego przez upadek. W tym samym czasie (nie minęła minuta od samego 'rzutu'), pobiegł ochroniarz. Tłum zaczął się przekrzykiwać, tłumacząc, że ''ta wariatka rzuciła tym dzieckiem, ona jest jakaś chora!" itp. Kobieta powrzeszczała trochę, coś o tym, że dziecko jej zabrali, że mają oddać jej kochaną córeczkę. Poszarpałą się, ale w końcu poszła razem z ochroniarzami (w międzyczasie przybiegł jeszcze jeden). Chłopak, ciągle trzymając dziecko na rękach, poszedł z kilkoma paniami za nimi, a dookoła cały czas słychać było oburzone krzyki. Nie wiem co było dalej, gdyż poszłam dalej robić zakupy.
A dzisiaj dzień dziecka...

Mam nadzieję, że można zrozumieć o co chodzi, pisałam w biegu.

R***

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (264)

1