Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sida

Zamieszcza historie od: 6 maja 2011 - 12:39
Ostatnio: 19 sierpnia 2011 - 14:47
O sobie:

:3

  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 2717
  • Komentarzy: 46
  • Punktów za komentarze: 397
 

#15096

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Użytkowniczka LaviRezete wstawiłą ostatnio historię o nachalnym dziadku, w przypadku którego użycie przemocy było raczej konieczne. To mi przypomniało historię, którą i tak miałam tu wstawić, a która zdarzyła się jakieś pół roku temu.
Krótkie wprowadzenie. Koło mojego domu znajduje się Pogotowie Opiekuńcze. Jest to budynek duży, ogrodzony płotem, o wysokości, powiedzmy, niecałe dwa metry. Ogrodzenie to jest zaprojektowane tak genialnie, że chyba nikt z mieszkających tam dzieci nie ma problemu z przejściem przez niego- ot, nogę postawi się tu, drugą tu, obrót i już jest się na zewnątrz (wiem to z własnych obserwacji). Ucieczki, jak można się domyśleć, zdarzają się często. I właśnie coś o tych ucieczkach będzie.
Musiałam tego dnia skoczyć po coś do apteki, raczej mi się śpieszyło. Więc postanowiłam iść krótszą drogą, obok Pogotowia. Idę sobie spokojnie, ulica pusta (ogólnie ta część ulicy w większości niezamieszkana- po jednej stronie na prawie całej długości tego odcinka jest teren Pogotowia, po drugiej stronie jest parę domów, z tego chyba dwa zamieszkałe).
Idę więc sobie, a tu nagle otwiera się brama Pogotowia i wypada z niej jakiś pan, [O]piekun najwyraźniej. I biegnie w moją stronę. Ja nieco zwalniam, myślę sobie, ot, pewnie chce o coś spytać, może czy nie widziałam kogoś przez płot przełażącego. I słyszę:
[O]- Stój! Nie ruszaj się!
Teraz już naprawdę zdziwiona, staję. No bo co mam robić? Więc stoję, a pan dobiega do mnie.
Teraz zaczyna się robić ciekawie. Pan łapie mnie za ramię i jak mnie nie szarpnie w swoją stronę. Ja raczej drobna, poleciałam do przodu prawie upadając, a facet, nic sobie z tego nie robiąc, zaczyna mnie szarpać.
[O]- Co ty sobie myślisz, co?! Myślałaś, że tym razem cię nie złapiemy? To się myliłaś!
[J]a w totalnym szoku, próbuję się wyrwać, ale niestety, bez jakichkolwiek szans jestem.
[J]- Niech mnie pan zostawi, o co panu chodzi?!
[O]- Uspokój się i chodź, a nie się szarpiesz.- mówiąc to pociągnął mnie w stronę budynku.
Wyrwałam z uścisku jedną rękę i z całej siły zdzieliłam go w twarz. Nic to nie dało, ja siły mam niewiele, a facet ze dwa razy taki jak ja.
[J]- Zostaw mnie, co ty sobie myślisz? Czego ty ode mnie chcesz?
[O]- Co Ewka, myślisz, że cię nie poznam jak włosy przefarbujesz?
[J]- Jaka Ewka, nie jestem żadną Ewką, dzwonię na policję!
Pan nagle mnie puścił, odszedł krok w tył, popatrzył.
[O]- O kur*a, faktycznie, to nie Ewka... przepraszam. Bo zwiała nam znowu, suka, i teraz szukamy... przepraszam.
I zwiał z powrotem za bramę. Stałam tam jeszcze dobrych parę minut, rozmasowując obolałe ramiona.
Na policję nie zadzwoniłam.

Swoją drogą, fajne metody mają w tym Pogotowiu, trzeba przyznać.

ulica.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (655)

#14859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia krótka, mówiąca o tym, jak ludzie potrafią być chamscy.

Przychodzę na przystanek i staję sobie grzecznie z boku. Obok, na ławeczce, siedzi para - chłopak i dziewczyna, on około 20 paru lat, ona może z 18, 19. Dziewczyna ubrana dobrze, raczej elegancko. Chłopak- może nie typowy dres, ale w bluzie wielkiej i dżinsach, tak pościeranych i znoszonych, że żal patrzeć. Siedzą, trzymając się za rękę, ani słowa nie zamieniają ze sobą. Podjeżdża autobus (na tym przystanku zatrzymują się autobusy różnych linii). Wysiada z niego [P]ani, elegancka, około 40 paru lat. W ręku trzyma bilet. Podchodzi do nas i mówi:
[P]- Chcecie bilet? Skasowałam na pół godziny, jest ważny jeszcze osiemnaście minut.
Na to odzywa się [C]hłopak:
[C]- Co ty sobie, kur*a, myślisz?! Że, co, nas na bilet nie stać, kur*a?! W dupę go sobie wsać, szmato! Nie potrzebujemy twojego zasranego biletu!
Kobieta w szoku, ale dumnie unosząc głowę odpowiada:
[P]- Chciałam być miła, ale pan chyba nie zrozumie co to oznacza.
Odwraca się już, aby odejść, kiedy chłopak spluwa jej pod nogi. Kobieta spojrzała na niego nienawistnym spojrzeniem, rzuciła bilet w stronę kosza, i odeszła.

Dziewczyna dresika puściła jego rękę już na początku akcji, teraz siedzi wbijając wzrok w ziemię i udaje, że jej nie ma. Po chwili odzywa się cichutko:
[D]ziewczyna- Nie musiałeś tego robić...
[C]- Zamknij się, głupia szmato! Będę robić co chcę.
I z powrotem złapał ją za rękę. Siedzieli dalej bez słowa, aż przyjechał ich autobus.

Do tej pory się zastanawiam, co ta dziewczyna robiła przy tym sk*****nie. Wybaczcie, inaczej go nazwać nie można.

przystanek autobusowy

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 814 (898)

#13384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkownika lordvictor przypomniała mi moją rozmowę z pracownikiem sklepu zoologicznego. Może nie piekielną, ale niezwykle absurdalną.

Może zacznę od tego, że kilka miesięcy temu, w weekend, nudziło mi się nieco. A jako, że w weekendy do pobliskiego centrum handlowego jeździ bezpłatny autobus, postanowiłam pojechać tam, bez konkretnego celu- ot tak, połazić sobie. W centrum tym znajduje się mały sklep zoologiczny, który postanowiłam wtedy odwiedzić.

Wchodzę, a tuż przy drzwiach stoi wielka klatka, z papugą właśnie. Zawsze podobały mi się papugi, mimo, że sama nigdy nie miałam, coś niecoś o nich wiedziałam. Wiedziałam na przykład, że papuga w klatce to ara. Zawsze myślałam, że większość osób kojarzy, że ara=papuga. Niestety, myliłam się. No ale mniejsza. Oglądam sobie ptaszka, i tak się zaczęłam zastanawiać, ile to cudo może kosztować. Kartki żadnej nie ma, no nic, idę spytać.
W pobliżu, koło regałów z jakimiś jedzonkami dla zwierząt, stał [P]racownik. Młodziutki chłopak, zapewne student, wyglądał, jakby sam nie wiedział, co tu robi. [J]a podchodzę.
[J]- Dzień dobry, ta ara to ile kosztuje?- Pytam, oczywiście wskazując na klatkę.
Pracownik robi oczy jak pięć złotych, spogląda na papugę, na mnie, na papugę i znów na mnie.
[P]- Ara?
[J]- No tak, ta papuga, to ile kosztuje?
[P]- Ale... ale to nie jest ara.
[J]- Nie?- zdziwiłam się nieco, w sumie myślałam, że coś niecoś wiem, no ale co tam.- Więc co to?
[P]- No... papuga.
[J]- Ach, no tak, oczywiście. Papuga ara. To ile kosztuje?
[P]- Ale... My tu nie mamy arów (tak, arów, cytuję :)).
Zaznaczę, że podczas całej dotychczasowej rozmowy, staliśmy koło tej klatki, nigdzie indziej w tym sklepie papug nie było. Chłopak natomiast co chwilę zerkał na boki, rozglądał się, o zająkiwaniu nie wspomnę. No cóż, może pierwszy dzień pracy, denerwuje się, to oczywiste. Nie będę go męczyć.
[J]- Dobrze, niech będzie, to ile kosztuje ta papuga?
[P]- Ale to nie jest ara...
[J]- Tak, wiem, dobrze. Chodzi mi o tę papugę.
[P]- O tą...? Ale pani chciała arę...
[J], powstrzymując śmiech- Tak, ale teraz chcę papugę. To ile kosztuje?
[P]- Ale ta papuga?
W tym momencie parsknęłam śmiechem, stwierdziłam, że ta rozmowa nie ma sensu, więc powiedziałam krótko:
- Nie, druga, w tym akwarium po lewej.
I wyszłam. Nie widziałam reakcji pracownika, ale nie zdziwiłabym się, gdyby zaczął szukać papugi w akwarium :)

sklep zoologiczny

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 634 (752)
zarchiwizowany

#13862

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historyjka sprzed godziny.
Siedziałam akurat na przystanku autobusowym. Kawałek dalej stoją dwie kobiety, całkiem młode, około 30-35 lat, wyglądające całkiem normalnie. Panie rozmawiają między sobą (oczywiście tak, że jeszcze parę metrów przed przystankiem wszystko idealnie słychać) o jakichś pierdołach, typu pogoda, wakacyjne plany dzieci itp. Po chwili, na przystanek przychodzi dwójka ludzi- dziewczyna i chłopak (na oko po 19 lat). Wyglądali też raczej normalnie, dość dobrze ubrani, bez żadnych charakterystycznych elementów. Jak się okazało już po chwili, byli Anglikami- zaczęli po angielsku rozmawiać o tym, którym autobusem powinni jechać. I tu, można powiedzieć, historia się zaczyna. [P]ani [1] mówi do [P]ani [2]:
[P1]- O, widzisz?
[P2]- Co, tych tutaj? Widzę.
[P1]- Kolejni... to ci przemytnicy!
[P2]- Jacy przemytnicy?
[P1]- No, Anglicy. Wiesz, oni się dogadują z tymi Rosjanami, czy innymi takimi, i przemycają- tu rozejrzała się i dokończyła konspiracyjnym szeptem- narkotyki...
[P2]- O boże, naprawdę? Skąd ty to wiesz?
[P1]- W Internecie czytałam... Straszne, co to teraz się wyprawia.
[P2]- Okropne. Z daleka było widać, że to ćpuny!
W czasie całej rozmowy (od słowa ''narkotyki'' toczonej cały czas szeptem, oczywiście nie za cichym) gapiły się na tę dwójkę. Po paru chwilach "ćpuny" zorientowały się, że coś musi być nie tak, i usłyszałam coś w stylu "czemu w tym kraju tyle osób się na nas tak dziwnie patrzy?", oczywiście wypowiedziane po angielsku.
No cóż, w Internecie różne rzeczy piszą...

przystanek autobusowy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (146)
zarchiwizowany

#12550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie krótka historyjka z osiedlowego sklepiku. Jak codzień, poszłam do niego, aby zakupić świeże pieczywo itp. produkty. Pogoda była raczej niepewna, nieco się chmurzyło. Nie doszłam jeszcze do sklepu, kiedy z nieba lunął deszcz. Chwila biegu, już byłam w sklepie. Zrobiłam zakupy, w tak zwanym międzyczasie rozmawiając z miłą [P]anią Sprzedawczynią o pogodzie, planach wakacyjnych itp. pierdołach. Jako, że nie miałam parasola (''Oj tam, oj tam, na pewno nie będzie padać.''), postanowiłam, że przeczekam największy deszcz w sklepie.
Wtedy drzwi się otworzyły, zaświstał pluszowy świstak z czujnikiem ruchu, i do sklepu wtoczył się puszysty [J]egomość pod piędziesiątkę, owinięty szczelnie olbrzymim płaszczem przeciwdeszczowym.
[P]- Dzień dobry.
[J]- Bo ja wiem, czy dobry... no dobra, szybko, ja tu miałem kupić...- zaczął przeszukiwać kieszenie, znalazł jakąś wymiętą kartkę- o, te, no, to picie. 3 Cytryny pomarańczowe.
Jakby ktoś nie wiedział, szybko wyjaśnię, że napój gazowany 3 Cytryny jest oczywiście cytrynowy, inne smaki, jak choćby ten pomarańczowy noszą nazwę np. 3 Pomarańczy. Oczywiście firma i wszystko inne jest takie sama, po prostu w nazwie pojawia się inny owoc.
Pani podała więc napój 3 Pomarańcze, klient zapłacił, pani wydała resztę, klient wyszedł.
Nie minęła nawet minuta, wrócił.
[J]- Co pani sobie myśli?! Że co, ja się dam oszukać?! Co mi pani sprzedała?!
[P], zdezorientowana- No ten napój, o który pan prosił przecież...
[J]- Ja chciałem 3 cytryny, nie jakiś szajs! Jakąś podróbę ruską mi sprzedałaś!
[P]- Ależ prosze pana, to przecież ten napój, tak on się nazywa...
[J]- Nie pier*ol mi tu! Ja chciałem te 3 Cytryny, co ja żonie powiem, że jakąś je*aną podróbę mi sprzedali?!
W tym momencie wtrąciłam sie do rozmowy, powtarzając mniej więcej wyjaśnienie, które napisałam wcześniej.
[J]- Jasne, jasne, i co jeszcze?! Ja wiem, że wy mnie oszukujecie! W tej chwili dawaj to, co chciałem!
Pani westchnęła, wzięła od pana napój, postawiła na miejscu, podała mu 3 Cytryny. Pan obejrzał dokładnie.
[J]- No! I o to mi chodziło! Oszustki je*ane... Pozwę tę budę do sądu!
I wyszedł. Ja chwilę jeszcze postałam, pogadałam z Panią Sprzedawczynią o inteligencji niektórych osób.
"Budy" do sądu nie pozwał. Dziwne.

osiedlowy sklepik

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (174)
zarchiwizowany

#10606

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie raz i nie dwa pojawiały się tu historie o piekielnych rodzicach. Nie wątpiłam w ich prawdziwość, ale mimo wszystko, nie potrafiłam uwierzyć, że tacy ludzie istnieją. Do czasu.
Dzisiaj byłam na zakupach w hipermarkecie znanej sieci (na literę R.). Rzecz miała miejsce blisko wejścia na sklep, nieco przed kasami, obok stoisk z artukułami promocyjnymi. Dość dużo ludzi stało tam i oglądało różne rzeczy, w tym i ja. W tzw. międzyczasie przyglądałam się ludziom dookoła. Moją uwagę przykuła młoda [K]obieta z ok. 2,5 kilową warstwą gładzi szpachlowej na twarzy. Prowadziła ona wózek na zakupy, w którym (na siedzisku) siedziało dziecko, zapewne jej córka. Dziecko miało nie więcej niż trzy lata. Wyraźnie nie podobała mu się siedzenie w wózku, wierciła się strasznie. Matka nie zwracała na to najmniejszej uwagi, oglądała jakiś towar na półkach. Dziewczynka zniecierpliwiona, jęknęła dość głośno ''Mamo, wyjmij!". Kobieta jednak nie zareagowała. Dziecko kilkakrotnie powtórzyło prośbę, tym razem głośniej. Panna jednak nie była tym zainteresowana, wyjęła telefon i zaczęła z kimś wesoło trajkotać, co chwilę uciszając córkę gestem. Córcia wyraźnie się wkurzyła i krzyknęła głośno coś w stylu "Mamo, ja se wyść, wyjmij mie!". Ludzie w okół odrówcili głowy i przyglądali się reakcji mamuśki.
Kobieta w tym momencie skończyła rozmawiać, szybkim ruchem włożyła telefon do torebki, złapała dziecko za ramię, szarpnęła i krzyknęła nań:
[K]- Zamknij wreszcie mordę, nie widzisz, że z kimś rozmawiam?!
Dziecku łzy stanęły w oczach, zaczęło cicho kwilić. Jakaś starsza pani stojąca niedaleko zawołała "Niech się pani uspokoi i ją wysadzi z tego wózka, nie będzie problemu". To najwyraźniej mocno wkurzyło piekielną mamuśkę.
Jednym szybkim ruchem złapała dziecko za ramiona, wyjęła je z siedziska i (uwaga!) rzuciła na ziemię. Dosłownie. Ludzie dookoła- szok. Dziewczynka zaczęła głośno płakać, leżąc na podłodze. Matka, wyraźnie wkurzona, zaczęła się nerwowo rozglądać. Stojący niedaleko mnie młody [c]hłopak rzucił się przed siebie, ukucnął, i chciał podnieść płaczące dziecko.
[K]- Co ty wyprawiasz?! Zostaw moje dziecko!
Kobieta krzycząc to stała jednak wciąż bez ruchu, patrząc tylko z nienawiścią to na dziecko, to na chłopaka. Chłopak nic sobie z tego nie robiąc, wziął dziecko na ręce. Rozległ się bardzo głośny krzyk, widocznie dotknął miejsca urażonego przez upadek. W tym samym czasie (nie minęła minuta od samego 'rzutu'), pobiegł ochroniarz. Tłum zaczął się przekrzykiwać, tłumacząc, że ''ta wariatka rzuciła tym dzieckiem, ona jest jakaś chora!" itp. Kobieta powrzeszczała trochę, coś o tym, że dziecko jej zabrali, że mają oddać jej kochaną córeczkę. Poszarpałą się, ale w końcu poszła razem z ochroniarzami (w międzyczasie przybiegł jeszcze jeden). Chłopak, ciągle trzymając dziecko na rękach, poszedł z kilkoma paniami za nimi, a dookoła cały czas słychać było oburzone krzyki. Nie wiem co było dalej, gdyż poszłam dalej robić zakupy.
A dzisiaj dzień dziecka...

Mam nadzieję, że można zrozumieć o co chodzi, pisałam w biegu.

R***

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (264)

#10045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed dobrych kilku lat, opowiedziana mi przez ciocię. Słowem wstępu: ciocia prowadziła niegdyś mały sklepik w swojej rodzinnej miejscowości. Było to małe miasteczko, takie, w którym właściwie wszyscy się znają. Sklepik był mały, było tam kilka regałów z jakimiś napojami, słodyczami, pieczywo, jakieś płyny do naczyń itp., owoce i warzywa stały przed wejściem, pod niewielkim daszkiem. Ważne jest też to, że kiedy cioci zabrakło kilku groszy przy wydawaniu pieniędzy, wydawała ze swojego portfela, który zawsze leżał obok kasy. Jako, że sklepik mały, ludzie spokojni, uczciwi, portfelik leżał sobie spokojnie na ladzie.

Przejdźmy do samej historii. Środek lata, wczesne popołudnie. Upał straszliwy. Ruch mały, wszędzie pusto. Ciocia wyszła sobie przed sklep, usiadła na krzesełku i przeglądała jakąś gazetkę. Na niewielki parking po drugiej stronie ulicy podjeżdża samochód- z daleka słychać głośne ''umcy, umcy''. Zatrzymuje się z piskiem, drzwi od strony kierowcy otwierają się, wychyla się jakaś kobitka paląca papieroska. Z samochodu wysiada czwórka chłopaków, w wieku ok. 14, 15 lat i kieruje się w stronę sklepu. Ciocia właśnie rozmawiała przez telefon z synem, który miał jej coś przywieźć. Chłopcy podchodzą, gadając coś do siebie i śmiejąc się głośno, wchodzą do sklepu. Ciocia szybko wstaje i wchodzi. Klienci stoją przy półkach, szepcząc coś między sobą. Biorą coś do picia i podchodzą do kasy. Ciocia kasuje to, otwiera kasę, szuka reszty. No niestety, nie ma drobnych, musi wziąć od siebie. I niespodzianka, portfela nie ma. Szuka dookoła, no nie ma, był przecież. Patrzy na chłopaków, cały czas uśmiechających się słodko.

[C]ciocia- Widzieliście tu portfel? Taki nieduży, brą...
Jeden z chłopców, najwyższy, uśmiechając się wrednie, przerywa- Nie wiedzieliśmy, trzeba było pilnować swoich rzeczy.
I cała czwórka zaczyna rechotać. Bardziej niż pewne, że po prostu go ukradli. Ciocia patrzy, kieszenie w spodniach mają, raczej nie wyglądają na puste.
C: - Słuchajcie, nie żartujcie sobie, wiem, że to wy, mam dzwonić po policję, czy po prostu go oddacie?
Jeden z chłopców: - To sobie dzwoń, nie masz żadnych dowodów, że portfel tu był.

Ciocia już chce sięgać po telefon, kiedy w drzwiach pojawia się jej syn, ze słowami ''Co tam, mamuś, jakiś problem?". Syn wysoki, prawie dwa metry, szeroki w barach, wygląd niemalże szafy pancernej. Do tego kilka tatuaży i łysa głowa.
Chłopcy spojrzeli, zrobili ''oczy jak pięć złotych'', jeden z nich szybkim ruchem rzucił portfel cioci na podłogę. Nie minęła sekunda, jak ich nie było. Rzucili się takim pędem na drzwi, syn, nie wiedząc o co chodzi (pytanie o problem było oczywiście bezpodstawne, spytał tak po prostu), odsunął się, a cała czwórka poleciała do stojącego na parkingu samochodu, wsiedli, i po chwili nie było po nich śladu.
Od tego czasu ciocia nigdy nie kładła portfela na wierzchu.

mały sklepik spożywczo-przemysłowy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (624)

#10040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu wybierałam się na krótką wycieczkę na Ukrainę. W tym celu musiałam udać się do kantoru, żeby zakupić walutę. Bardzo dobrze się składało, bo w domu miałam kilka euro, więc przy okazji wymieniłabym je na złotówki.
Najbliższy kantor znajduje się dość duży kawał drogi od mojego domu, ale cóż. Pojechałam, wchodzę. Pusto, przy okienku tylko siedzi sobie pani. Grzecznie mówię 'dzień dobry'', nie doczekałam się jednak odpowiedzi. Podchodzę do okienka, pani siedzi sobie i rozwiązuje krzyżówkę. Mina mówiąca jasno ''Za jakie grzechy ja tu siedzę?". [J]- ja, [P]- pani.
j- Witam, potrzebuję dwieście hrywien.
p(zerkając na mnie z ukosa)- Nie ma.
j- Nie? To może być mniej.
p- W ogóle nie ma.
j- Mhm, no dobrze, w takim razie tu mam dziesięć euro, chciałam na złotówki wymienić.
p(w dalszym ciągu rozwiązując krzyżówkę)- Nie ma.
j- Słucham? Złotych polskich nie ma?
p- Pani, niech pani mi tu głowy nie zawraca, przerwę mam!
j- Przepraszam, nigdzie nie wisi żadna informacja.
p- Zawsze o trzynastej mam przerwę, to chyba oczywiste.
Lekko zbita z tropu, zerkam na zegarek w telefonie - godzina 12.38.
j- Przecież jeszcze nie ma trzynastej.
Kobieta odwróciła się, spojrzała na wiszący na ścianie zegar, wskazujący godzinę 13.03. Uśmiechnęła się tryumfalnie, ja zupełnie skołowana - godzinę w telefonie mam przecież dobrą.
p- Co pani gada, jest trzynasta, mam przerwę, niech pani przyjdzie potem.
j- Chyba nie ma sensu przychodzić, skoro pieniędzy nie ma.
p- Bo ja wiem, czy nie ma, może i są. Pani przyjdzie wpół do drugiej, to pogadamy.
Ja w lekkim szoku, no ale co, wychodzę. Nie chciało mi się jechać do innego kantoru, więc postanowiłam się chwilę przespacerować. Po półgodzinnym spacerze wracam do kantoru.
j- Witam, czy teraz są hrywny?
Kobieta zerka na zegar na ścianie, wskazujący równo pół do drugiej. Z głośnym westchnięciem sprawdza coś na ekranie komputera.
p- No są.
Wymieniłam pieniądze, które miałam wymienić i wróciłam do domu.

kantor

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (627)

1