Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tarija

Zamieszcza historie od: 2 października 2011 - 12:48
Ostatnio: 30 marca 2018 - 20:14
O sobie:

https://www.youtube.com/watch?v=vCXsRoyFRQE&list=RDMMQ_F0Z8qn8SA&index=31

  • Historii na głównej: 69 z 115
  • Punktów za historie: 81403
  • Komentarzy: 677
  • Punktów za komentarze: 6821
 

#24136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O pewnym najeździe.

Był kilka lat temu koncert zespołu power metalowego. I Tariję zaniosło na ten koncert (w szpilkach, a jakże!).

Był to pierwszy koncert zespołu w naszym pięknym kraju, a że był baaardzo popularny to i ludzi zjechało się mnóstwo - nie tylko teren koncertu ale też okoliczne błonia wyglądały "o godzinie zero" jak nocne niebo. Bracia i siostry w czerni tworzyli nieprzeniknioną masę ludzi - tak to wyglądało z mojego miejsca.

Mogłabym się rozpisywać o tym że niestety, moje krótkie spodenki i długie obcasy spotkały się z pewnym ostracyzmem, ale za długo i za monotonnie by to wyglądało.

Dużo ciekawiej było PO koncercie. Otóż i dworzec kolejowy, i autobusowy i największy parking znajdowały się całkiem blisko siebie. Trasa z terenu imprezy do wyżej wymienionych biegła obok restauracji McDonalds.

Wyobraźcie sobie teraz kilka setek młodych ludzi, którzy właśnie spędzili kilka godzin wrzeszcząc, skacząc i chlejąc na wolnym powietrzu. Łatwo przewidzieć że będą... głodni.

Obsługa Mc też potrafiła to przewidzieć. Kiedy tylko czoło peletonu pokazało się na horyzoncie obsługa restauracji, wybiegła, złapała wszystko co trzeba było zabezpieczyć, zamknęła się w środku, zgasiła światło i udawała że nie istnieje. Nic nie dało dobijanie się i wskazywanie informacji że "okienko" powinno być czynne całą dobę.

Ot, ostatni zajazd nie na Litwie.

gastronomia

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (899)

#23433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że nie chce mi się dokładnie opisywać dlaczego spędziłam troszkę czasu w szpitalu, odłożę to sobie na potem.

Teraz zajmę się historią lżejszego kalibru: opiszę moje współlokatorki z celi.

Sala w której leżałam była ośmioosobowa. Na szczęście leżały na niej tylko cztery panie. I to jakie! Były członkiniami jakiejś wspólnoty działającej przy kościele, a do szpitala trafiły bo... w czasie wspólnego obiadku niesamowicie się czymś zatruły. Lekarze twierdzili że jakimś rodzajem trucizny na szkodniki, ale one twierdziły iż był to "szatan w zupie".

Były to kobiety czarujące. Non stop oglądały brazylijskie tasiemce (i cierpliwie tłumaczyły mi ich fabułę). Młóciły sobie w kanastę, terroryzowały wnuki (jak to babci nie odwiedzisz? No! Pasztecik przynieś. I niech mamusia rosołek zrobi.), trajkotały jak stado papużek w za małej klatce i były wspaniałe.

Opiekowały się mną jak własnym pisklakiem. Cierpliwie starały się mnie zakarmić na śmierć. Zabawiały mnie rozmową. Zmuszały swoje rodziny do spełniania moich zachcianek.

Więc czemu na piekielnych? Ano ze względu na to jakie problemy robiły paniom pielęgniarkom.

- Dwa razy do naszego pokoju wchodziła pielęgniarka żeby zabrać którąś z pań na zabieg/badanie. I dwukrotnie okazało się że wszystkie panie poleciały na wagary do kościoła.

- Umawiały sobie odwiedzających na dowolne godziny (w tym 6 rano) i strzelały focha, że nie pozwalają im wchodzić.

- Urządzały IMPREZY z resztą swojej grupy. Jakieś 20 osób. Ciacha, kawusia, bajzel.

- Najbardziej rozbawiło mnie kiedy paniom nakazano "pościć" od godziny 11 do 8 dnia następnego. Koło drugiej przystąpiły do konsumpcji zawekowanych obiadów. Pielęgniarka która nakryła je w trakcie tego grzesznego występku zwróciła im uwagę że "doktor nie pozwolił!" i została zripostowana "BÓG pozwolił."

Ot, kobiety cudowne, tylko wytrzymać z nimi ciężko.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (922)

#22874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o tym, że jak ktoś się uprze żeby żyć, to może stać się niezniszczalny. Wiele rzeczy i zdarzeń może być niedokładnych, bo całość działa się dość dawno, i została mi opowiedziana w formie wspominek przez moją Mamę, która niewiele wie o medycynie.

Dwadzieścia jeden lat temu, moja Mama wybrała się do ginekologa, żeby pokazać mu swój ciążowy brzuszek.

Był to 28 tydzień ciąży (około). Moja mama była po trzydziestce. Dodam, że ma chorobę tarczycy która u niej przebiegała dość łagodnie, jednak wpływała na komfort życia i zdolność do poczęcia małej władczyni chaosu i pistacji.

Mimo to nie była przygotowana na diagnozę którą rzucił jej pan rzeźnik.
- Ale to dziecko zdechłe jakieś jest.
Tak właśnie, zdechłe.
- I ma jakiś bąbel ma na głowie. Pani do mnie powinna wcześniej przyjść z tym.

Badanie jest kontynuowane a wynik druzgoczący - pierworodny moich rodziców od kilku tygodni nie żyje. Trzeba usunąć "bo zgnyje".

Na zabieg Mama umówiła się za trzy dni. Uprosiła też lekarza i pielęgniarki żeby pozwolono jej młode zabrać i pochować.
"Pani wola, nie wiem czy się opłaca pani."

W ciągu tych trzech dni rodzina zaopatrzyła się w trumienkę, ręcznie wykonaną przez mojego wujka. Wtedy na rynku takich małych po prostu nie było, a nawet jeżeli to nigdzie w okolicy. Uproszono też księdza żeby pokropił wodą święconą rodzinny grobowiec do którego zamierzano zapakować najmłodszego członka rodziny.

Nie zamierzam pisać o uczuciach mojej Matuli, każdy chyba rozumie, że były nie do opisania.

Zakończenie ciąży przeprowadzono w ten sposób, że podano mojej Mamie jakieś leki i czekano, aż wydali martwy płód.

Ale jednak nie przynosiło to długo rezultatu. Doktor postanowił troszkę brzuch "ponaciskać" i poszło!
Było boleśnie, ciężko i obrzydliwie. W końcu dziecko wyciągnięto za nóżkę, za tą jedną nóżkę podniesiono w powietrze i pacnięto do przygotowanej blaszanej miednicy. Pani pielęgniarka zabrała zwłoki pod kran, żeby je umyć i przygotować do szybkiego wydania rodzinie.

I tak, kiedy puściła na noworodka zimną wodę...
- BOGDAN! To się RUSZA!
- Eeetam, za mocno wodą napier****** to się "czepie".
Ale pielęgniarka przekonana o swojej racji wyjęła z blaszanej miski zakrwawiony strzęp i zademonstrował wszystkim że dziecko się rusza, pępowina pulsuje, ba, bachor nawet mruga.

Szybki rajd na oddział intensywnej opieki, i jakimś cudem młoda kobietka została odratowana.

Na chwilę obecną ma lat 21 i pisze do was.

A gdy miała lat 11 i kardiolog przepowiedziała jej śmierć przed uzyskaniem pełnoletności, jej Mama wzruszyła ramionami i stwierdziła: "Tarijka, trumnę już mamy, tak że na wszystko jesteśmy gotowi".
I tak za każdym razem. Za każdą chorobą, operacją, złamaniem, zemdleniem, zawsze.

Sprawcie sobie trumnę, będziecie żyć wiecznie.

służba_zdrowia

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1570 (1684)

#22796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótki słownik sytuacyjny Tariji, część pierwsza.

BEZCZELNOŚĆ [bɛʃˈʧ̑ɛlnɔɕʨ̑]:
Cecha charakteryzująca człowieka, który przychodzi do szpitala odwiedzić swoją babcię, robi wszystkim awanturę na temat tego w jakim babcia jest stanie i jak się nią opiekują, stawia na nogi wszystkich wkoło, rzuca uwagami na temat złodziei z ZOZ-u, a opuszczając szpital zostaje przyłapany na próbie wyniesienia pod kurtką dwóch czajniczków, wystawionych na korytarzu do dyspozycji chorych.
Patrz: DEBILIZM.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 578 (828)

#22735

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po dziesięciu godzinach lutowania tylko wy, piekielni, pozwalacie mi odetchnąć!

A jak lutowanie to lutownica.
A jak lutownica to trzeba wziąć pieniążki i zaszaleć, zaszaleć!
A jak szaleć to centrum handlowe!
A jak centrum handlowe z lutownicami, to od razu obczajmy nowo powstały sklep n "J".

Kręcę się po sklepie szukając lutownic. Gdy już udało mi się dostać do działu, zadzwonił mój pracodawca. Jest on z tego samego kraju co McDonald′s, więc domyślacie się w jakim języku prowadziliśmy rozmowę?

Nagadaliśmy się i wróciłam do przetrząsania pudełek. Zaraz obok znajdowało się stanowisko panów pracowników działu. Panowie toczyli sobie rozmowę:

- To co, powiemy jej że to nie suszarki?
- Łahaha! Nie, czekaj, ona pewnie myśli, że to do przyklejania tipsów!
- Łahahaha! Żele, lakiery czy twardy lut?
- Idziesz do niej?
- Myślisz?
- No zarywaj, dobra dupa.

Pan przytoczył się do mnie, miło się uśmiechnął i zagaił:

- Ekskjuz mi, hał ken aj hel ju?
Po głębszym namyślę odpowiedziałam.
- Diaksy macie? Bo manikjura bym sobie strzeliła.

Panowie w sekundę sprytnie zakamuflowali się między regałami.

Ładną lutownicę kupiłam. Niebieską.

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1273 (1403)

#22688

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z użytkowniczek portalu napisała o toksycznym chłopaku, który ją bił i gwałcił. Napisała też o nieudolności policjantów i prokuratury. Coś o tym wiem.

Działo się to parę lat temu w wakacje. Wracałam do domu z wycieczki nad zalew zegrzyński. Byłam sama. Drepcząc do domu, musiałam przejść przez wąską dróżkę między dwoma budynkami. Tą samą drogą, acz w przeciwną stronę szedł sobie ON. Brzuchaty facet pod pięćdziesiątkę.
Minęliśmy się, a on szarpnął mnie od tyłu za ramię i rzucił na ścianę budynku.
W oczach mi pociemniało, a kiedy odrobinę do siebie doszłam byłam już przyciśnięta do ściany ciałem tej świni, on zaś majstrował mi pod sukienką (dzięki bogu, nosiłam wtedy pod spodem jednoczęściowy kostium z szortami i nie był w stanie sobie z tym na oślep poradzić).

Nie za bardzo mając jak się bronić, ugryzłam. W twarz. Coś mi nawet w ustach zostało, ale wolę o tym nie myśleć.
Gość próbując się wyrwać najpierw znowu uderzył mnie w głowę, ale nie pomogło, więc szarpnął do tyłu.
Wyrwałam się i zwiewałam skąd przyszłam.
Gość gonił mnie kawałek, ale kiedy znaleźliśmy się w zasięgu słuchu sklepu, pod którym stało parę osób, zwiał.
Panowie spożywający alkohol pod sklepem zaczęli go gonić, ale niestety nie złapali.

Zadzwoniono po pogotowie, zawieziono mnie do szpitala z rozbitą głową, wstrząsem mózgu, zakrwawioną, roztrzęsioną, spłakaną. Miałam lat 15 - zupełne dziecko, jak na moją niezdeprawowaną okolicę.
Panowie policjanci przybyli do szpitala z komisariatu po drugiej stronie ulicy.

Wiecie jakie były pierwsze słowa funkcjonariusza kiedy wszedł do pokoju?

- Jak się tak ubiera, to niech się nie dziwi że gwałcą.

Faceta złapali chyba tylko dlatego że pogryzłam go na tyle skutecznie że trafił do tego samego szpitala. Okazało się że na jedno oko to on już widział nie będzie.
O mało co nie dostałam za przekroczenie granic obrony koniecznej.
Gdyby nie świadkowie spod sklepu i wyraźny odcisk moich siekaczy puściliby go w cholerę.
Dostał najniższy wymiar kary, bo nic się w końcu nie stało, a on twierdził iż prowokowałam go sama.

Fajnie być kobietą w tym kraju.

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1315 (1447)

#22523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy w końcu opuszczę dom rodzinny, będą mi przyświecać trzy drogowskazy jakie wpoiła mi moja Matula.
1. Mięso po przyniesieniu do domu należy przygotować do smażenia natychmiast, dopiero pocięte i przyprawione można schować do lodówki.
2. Kalendarzyk, to nie jest metoda antykoncepcyjna.
3. Ukryte pod enigmatycznym hasłem "oddany chleb" podstawy skomplikowanej filozofii życiowej, polegającej na wierze, że co z siebie dasz, to do ciebie wróci.

Właśnie to trzecie hasło będzie nam dziś towarzyszyć.

Jako profesjonalistka, moja Mama wierzy w podnoszenie swoich kwalifikacji. Na przykład niedawno, opanowała obsługę skomplikowanego programu MS WORD. Zwłaszcza spodobało jej się zmienianie fontów, ich kolorów, wstawianie clipartów i podkreśleń. Było to dla niej naprawdę wielkie osiągnięcie.

Swoje nowo nabyte umiejętności wykorzystała drukując kartki z promocyjnymi cenami, które następnie rozwiesiła w markecie. Wyglądały mniej więcej w ten sposób: napisana dużą czcionka nazwa i cena produktu i obrazeczek z tymże. Kolor czcionki zazwyczaj odpowiadał obrazkowi, czyli np. woda mineralna miała kolor granatowy i obrazek butelki.

Moja mama puchła z dumy patrząc na swoje dzieło. Z zachwytu rozpływały się też jej współpracownice i większość klientów, którzy sami komputer widują tylko w pokoju swoich dzieci. Nikomu to nie przeszkadzało. Ot, od prostych ludzi dla prostych ludzi.

Aż do przybycia Pana Krzysia (żadnych aliasów! Tak, na imię miał Krzysztof, niech cierpi!). Pan Krzysztof został wezwany na prośbę właścicielki sklepu, w celu zaprojektowania i wykonania płachty reklamowej, która miała zwisnąć przy głównej drodze naszego małego miasta.
Zwrócił swoje oko grafika na te nieszczęsne plakietki promocyjne. Fakt ten odnotowała moja Mama. I.. pochwaliła się ze jest ich autorką.

- Pani? - Zapytał Pan Krzyś, a nos jego podjechał w okolicę wiszącej na suficie lampy - To niech to Pani pozdejmuje! To obrzydliwe, obrzydliwe! Jak to nieprofesjonalnie wygląda. Boże, dać debilom ze wsi komputer! Boże, jakby dziecko z downem pisało! Powinni panią wywalić z tego sklepu, kto nie wejdzie, to jak na festynie... - I tak dalej, i tak dalej.

Moja Mama wróciła tego dnia do domu z naręczem karteczek i łzami w oczach. Cały wieczór spędziła wypłakując się swoim pociechom. Was może to śmieszyć, dla niej było więcej niż ważne, bo przez chwilkę czuła się jak prawdziwy profesjonalista, a potem jak śmieć. Najgorzej wspominała zdanie jakim ją obdarzył Pan Krzyś opuszczając ich przybytek - Ja chyba pani przyniosę jakaś książkę o Wordzie dla niedorozwiniętych.

Taaak, nie ma to jak utwierdzić się w przekonaniu o swoim profesjonalizmie, krytykując 54-letnią pracownicę supermarketu. Doprawdy, w sam raz przeciwnik dla WYKSZTAŁCONEGO GRAFIKA.

Jakiś czas później zadzwoniła do mnie Mama - do sklepu zajechał Pan Krzyś z wykonaną przez siebie reklamą. Przez telefon, Mama poprosiła mnie żebym przywiozła jej.. No, zaraz dowiemy się co.

Gdy dobiegłam do sklepu, płachta rozciągnięta była na ziemi i otoczona wianuszkiem czerwonych ze śmiechu pracownic sklepu. Pan Krzyś stał pośród tego zbiegowiska i udawał, że nie istnieje. Mama wzięła ode mnie pakuneczek i podeszła do naszego bohatera.

- Panie Krzysiu, książeczkę panu przyniosłam. Może nie dla niedorozwiniętych, ale myślę że pan sobie poradzi. - I wręczyła mu... Elementarz, którego używaliśmy w podstawówce.

Albowiem Pan wielce profesjonalny, w szkołach bywały, przez najlepszych uczony grafik umieścił na swojej reklamie słowo:

"HÓRTOWNIA"

Gratulujemy, Panie Krzysiu. Jest pan zaiste ′najprofesjonalniejszym′ grafikiem na ziemi.

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1382 (1470)

#22422

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myjemy z moją Mamą podłogę, ponieważ ma pojawić się ksiądz po kolędzie.
- Mamusiu, czy ty naprawdę wyobrażasz sobie że ksiądz będzie sprawdzał czystość podłogi w hydroforni? - zapytałam kiedy robota zaczęła się robić coraz bardziej absurdalna.
- Nie gadaj, mopuj! Dobry mop to życie możne uratować! - odpowiedziała moja Mama. I miała rację.

Cofnijmy się o trzy lata. Moja Mama była wtedy kasjerką w niewielkim supermarkecie, a na drugi etat jego sprzątaczką.

Zmiana zakończyła się jakiś czas temu i w sklepie została tylko ona i kierowniczka zmiany, pani Krysia - kobieta po pięćdziesiątce, z wyglądu i figury wyglądająca jak wielki pomidor w czarnej peruce.

Mama myła podłogę. Jako że panie sprzątające miały do dyspozycji tylko zwykłego mopa, a sala jest dość duża postanowiły ułatwić sobie pracę - używały małego urządzonka do opryskiwania grządek. Pryskały gorącą wodą z płynem do mycia szyb, przecierały mopem i hajda dalej.

Kierowniczka podliczyła utarg, spakowała go w stalową kasetkę i wyszła, żeby zanieść go do biura, znajdującego się w sąsiednim budynku.

Gdy dzielnie brnęła przez zamarznięty parking, podbiegł do niej młody chłopak w bluzie z kapturem. Domyślacie się po co, prawda?

Pani Krysia zarobiła cios w brzuch, a złodziej ruszył do ucieczki przez parking z całodziennym utargiem.

Żeby dobiec do bramy, nasz przedsiębiorczy młody dżentelmen musiał przebiec przez spory kawał parkingu i minąć drzwi marketu. Z tych ostatnich, wyłoniła się zwabiona wrzaskiem kierowniczki moja Mama, która widząc co się dzieje, ruszyła na niego z mrożących krew w żyłach okrzykiem, w którym tętniło echo jej kozackich przodków!

Wyobraźcie sobie uzbrojona w opryskiwacz do roślin i mopa, pięćdziesięcioletnią kobietę w niebieskim fartuszku, jak wyskakuje zza rogu na krzepkiego nastolatka. Od razu widać że jego losy były przesądzone.
Jakkolwiek cios mopem tylko nim zachwiał (i złamał solidne drewniane akcesorium) o tyle gorąca woda z płynem do szyb pryśnięta w oczy zamroczyła go do tego stopnia że oblodzony grunt uciekł mu spod nóg i zarył on twarzą w chodnik.
Obkładany resztką mopa przez 30 lat starszą kobietę (a masz! a masz!) próbował jeszcze uciekać z pieniędzmi, jednak uniemożliwiła mu to pani Krysia, rzucając się na niego całym swoim 120 kilogramowym ciężarem.

I cóż, kawaleria zawsze przybywa ostatnia, prawda? Dopiero w tym momencie na scenę wkroczyli panowie pilnujący sąsiedniego magazynu. W sumie nie można mieć im za złe, bo kawałek do przebiegnięcia mieli.

Złodziej doczekał przyjazdu policji, a mop?

A mop do dziś leży na widoku w sklepie, z odręcznie wypisaną karteczką "złodzieju, pomyśl dwa razy!".

Pamiętajcie dziewczyny: nie karate, ale ściera, zrobi z ciebie bohatera.

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1204 (1320)

#22280

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytując Piekielnych można się wiele nauczyć o kobietach podejrzanie się prowadzących. Wiemy już jak je zwalczać i rozpoznawać. Moglibyśmy napisać pracę zbiorową "młot na ladacznice". Widząc kobietę ubraną w czerwoną sukienkę, minispódniczkę, szpilki, spodnie, z jaskrawymi paznokciami, makijażem, (można dojść do wniosku, że tylko dziwki mają prawo do ubierania się w cokolwiek) wiemy od razu że jej intencje są nieczyste!

Dorzucę dziś do tego skarbczyka mądrości informację uzyskaną od specjalisty w dziedzinie moralności: księdza.

Wracam do mojego małego miasta autobusem. Przysiada się jegomość w koloratce. Nie zwróciłam za bardzo uwagi pochłonięta lekturą. Nagle, na mojej książce zmaterializowała się dłoń, a ojcowski głos ogłosił:
- Dziecko, tak się nie godzi.
Tsunami myśli w mojej małej główce: O co chodzi? O strój? Jak raz konserwatywny. Makijaż? Niewidoczny. Włosy? Spięte. Paznokcie? Bezbarwne. Może miejsca komuś nie ustąpiłam? Wszyscy siedzą. Włosów nie farbuję, na solarium nie chodzę, papierosów nie palę, więc co?
- Młoda dziewczyna musi się szanować. Nikt takiej nie będzie chciał.
No i czort, o co chodzi? Rozpoznał mnie z Piekielnych? Zesłali go z nieba żeby mnie przekonał do zaprzestania ekscesów seksualnych?
- Żeby to jeszcze publicznie takie rzeczy. - Postukał palcem w okładkę mojej książki. - Ludzie widzą co czytasz.
Do głowy by mi nie przyszło, że o to chodzi. Zgadnijcie co to był za tytuł i wpiszcie pierwszą myśl w komentarzu, jeżeli chcecie. Nie był to Markiz de Sade. Ani Fanny Hill. Ani Lubiewo, ani nawet Zmierzch czy Harry Potter.
To był podręcznik do nauki pewnego programu graficznego. Dość mocno technicznego.

Pomyślałam, że księżulek po prostu nie łapie co to jest. Tłumaczę:
- Ale to taki program do projektowania, ja studiuję i...
- Jeszcze takie rzeczy studiować!
- Ale ja studiuję (nie podam nazwy kierunku, ale wydział architektury)...
- ALE TO JEST DLA MĘŻCZYZN! Przecież ty nigdy nie znajdziesz męża, bo jak sama będziesz mężem to nikt cię nie zechce! Kobieta to musi być kobieta, mężczyzna to mężczyzna! Tak to bóg zaplanował, nie można tego zmieniać! Jak tak będziesz robić to zostaniesz prostytutką! Tak kończą dziewczyny które zmieniają naturę!
I tak dalej, aż do stacji metra.

Pamiętajcie, AutoCAD prostą drogą do nierządu.

księża

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1234 (1376)

#21991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmowa o pracę. Tarija siedzi w odprasowanej koszuli i grzecznie odpowiada na pytania. Miła pani zadaje w końcu pytanie:
- Czy zamierza pani urodzić dziecko?
- Jestem panną, więc nie planuję teraz ciąży.
- A kto planuje? Ja się pytam, czy jakby co, to pani urodzi!

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (901)